Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Odgrywany przez prezydenta przez tydzień spektakl dystansowania się od nowej ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego musiał znaleźć taki finał: Andrzej Duda ogłosił, że wetuje tę ustawę, uchwaloną ekspresowo głosami PiS.
Ordynacja była tak napisana, że w praktyce podwyższała trzykrotnie próg wyborczy, wynoszący dziś 5 procent. Oznaczało to, że ponad 50 polskich miejsc w Europarlamencie podzielą między siebie tylko PiS i PO.
Otoczenie Andrzeja Dudy buduje wokół tego weta legendę. Z jednej strony ma to być swoisty rewanż za to, że PiS utrąciło referendum konstytucyjne w senackim głosowaniu. Z drugiej, Duda ma być obrońcą małych partii, ciemiężonych od lat przed dwa główne, wrogie sobie bloki. Wreszcie prezydent ma się jawić jako mąż stanu, przedkładający dobro obywateli – których głosy mogłyby wylądować pod progiem, czyli w śmietniku – ponad doraźny interes swej partii, czyli parę mandatów więcej w eurowyborach.
Należy oczywiście pamiętać, że Duda do ponownej elekcji w 2020 r. potrzebuje więcej głosów, niż PiS do utrzymania władzy po wyborach w 2019 r. Prezydent musi zatem pokazywać swój dystans do niektórych pomysłów prezesa Kaczyńskiego, obliczonych na wzmocnienie podziału na scenie politycznej. Dla Dudy zbyt głęboki podział, to zmniejszenie jego szans wyborczych. Dlatego flirtuje z małymi ugrupowaniami centroprawicy, choćby z Kukiz'15 i PSL, a także lewicy – w tym z Partią Razem. To rezerwuary głosów wymykające się podziałowi na PO i PiS. Wszystkie te formacje, tak różne na co dzień, prosiły o weto i je dostały.
Szkopuł w tym, że obecna sytuacja Dudy jest drastycznie inna niż rok temu, gdy zaserwował PiS serię atomowych wet do ustaw sądowych. Wówczas to była realna próba ucieczki z pułapki folwarcznego podporządkowania Kaczyńskiemu. Dzisiejszy sprzeciw politycznie nie ma większego znaczenia.
W kluczowych kwestiach od wielu miesięcy prezydent podpisuje wszystko to, na czym zależy prezesowi PiS. Ba: stał się czołowym napastnikiem w prowadzonej przez obóz władzy wojnie z Sądem Najwyższym. To on firmuje najbardziej kontrowersyjne decyzje, włącznie z próbą usunięcia I prezes SN Małgorzaty Gersdorf, mimo że do 2020 r. chroni ją konstytucyjna kadencja. W praktyce to wysłannik prezydenta, Wiesław Johann, kieruje Krajową Radą Sądownictwa, która odmienia oblicze polskich sadów wedle marzeń Jarosława Kaczyńskiego.
Być może zresztą weto europejskie jest sprzeciwem wyreżyserowanym, uzgodnionym nieformalnie z PiS. Obóz władzy uchwalił tę ustawę głównie po to, by wyciąć prawicową konkurencję, która w eurowyborach – ze względu na ich specyfikę, mobilizującą przeciwników UE – wypada bardzo dobrze. Może chodziło o narodowców? Może narodowców z Antonim Macierewiczem? A może na dodatek z ojcem Rydzykiem? Dziś, gdy Macierewicz uwierzył w obietnicę powrotu do gry, a Rydzyk dostał nowe rządowe przelewy, ordynacja wycinająca prawicowe nowalijki jest po prostu zbędna. W dodatku jej los był od początku niepewny, bo jest wyraziście niezgodna z prawem europejskim, które zabrania ustalania wyśrubowanych progów wyborczych, wypaczających wynik głosowania.
Zresztą, nawet jeśli weto europejskie nie jest buntem uzgodnionym z PiS, w praktyce relacji Dudy z Kaczyńskim nie zmieni. Prezydent po 3 latach kadencji nie ma żadnego zaplecza, struktur ani pieniędzy. Jeśli chce wygrać, to może co prawda flirtować z Kukizem, chłopami i nową lewicą, ale musi pozostawać w trwałym związku z Kaczyńskim.
CZYTAJ TAKŻE:
Andrzej Stankiewicz o państwie prywatnej zemsty
Andrzej Stankiewicz o gwarancjach prezydenckiego autografu
Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.