Hamlet z Mediolanu

Papież, który wątpi. Papież przestraszony. Niepewny i niezdecydowany. I zapomniany: w cieniu wielkich pontyfikatów poprzednika i następcy. 6 sierpnia przypada 40. rocznica śmierci Pawła VI.

31.07.2018

Czyta się kilka minut

Jako papież Paweł VI zmierza w lektyce na nabożeństwo. Watykan, zdjęcie niedatowane / TED SPIEGEL / CORBIS / GETTY IMAGES
Jako papież Paweł VI zmierza w lektyce na nabożeństwo. Watykan, zdjęcie niedatowane / TED SPIEGEL / CORBIS / GETTY IMAGES

Bazylikę św. Jana na Lateranie już od rana otaczał kordon policji i wojska, mundurowych umieszczono nawet na dachach sąsiednich kamienic. Wzdłuż barierek, broniących dostępu do świątyni, przechadzały się grupy manifestantów z białymi flagami Chrześcijańskiej Demokracji i czerwonymi Włoskiej Partii Komunistycznej. Ławy kościoła zapełniały się politykami i urzędnikami: miejsca po obu stronach cyborium zajęli prezydent, premier, ministrowie, ambasadorowie, deputowani. Była sobota, 13 maja 1978 r. Uroczystości żałobne – z udziałem Pawła VI, który złamał wielowiekowy zwyczaj, że papieże nie uczestniczą w takich obrzędach poza bazyliką św. Piotra – prowadził wikariusz Rzymu, kard. Ugo Poletti. Pod koniec mszy papież, z zastygłą w bólu twarzą, stanął przed ołtarzem, by odczytać słowa modlitwy.

„Nasze usta przygniecione ciężarem, niczym grób Chrystusowy, otwierają się, by głosem ściśniętym tragedią zapłakać i wykrzyczeć ból niewymowny. Kto usłyszy naszą skargę, jak nie Ty, Boże, Panie życia i śmierci? Nie wysłuchałeś próśb o zachowanie przy życiu naszego przyjaciela – człowieka dobrego, łagodnego, mądrego i niewinnego – Aldo Moro”.

Ponad kurialną przeciętność

Giovanni Battista Montini – Paweł VI – urodził się w 1897 r. w Brescii, na północy Włoch. Jego ojciec był założycielem lokalnego katolickiego dziennika i politykiem. Z domu wyniósł społeczną wrażliwość, krytyczny stosunek do faszyzmu, i wyrafinowany sposób mówienia. Używał literackiego języka, unikał frazesów, a studia z zakresu filozofii i prawa dodały do tego umiejętność logicznego i analitycznego myślenia. Pisząc, konstruował zdania wielopiętrowo złożone, inkrustowane wtrąceniami, ale ujmujące myśl dogłębnie i precyzyjnie.

Tuż po święceniach rozpoczął pracę w kościelnej dyplomacji i niemal natychmiast, w 1923 r., został wysłany na pierwszą zagraniczną placówkę – do Warszawy – gdzie spędził pół roku. Po powrocie przeszedł kolejne stopnie watykańskiej kariery, dochodząc do stanowiska substytuta w Sekretariacie Stanu (1937) i sekretarza do spraw nadzwyczajnych (1952).

Dziś często się twierdzi, że Pius XII mianował go biskupem Mediolanu (w 1954 r.), bo widział w nim przyszłego papieża. Gdyby to była prawda, pewnie zrobiłby go i kardynałem, zwłaszcza że tytuł ten, zgodnie z tradycją, przysługiwał każdemu, kto obejmował ambrozjańską stolicę. A Montini kapelusz otrzymał dopiero po czterech latach, od Jana XXIII. Wszystko wskazuje, że powodem usunięcia go z Watykanu, po 30 latach pracy, była narastająca niechęć kurii. Pracowity, dokładny, coraz bardziej wpływowy i ponad kurialną średnią inteligentny prałat z Brescii miał tam wielu wrogów.

Smętny Paweł

– Dawno nie widziałem naszego Hamleta z Mediolanu – powiedział kiedyś Jan XXIII, a żart zrobił błyskawiczną karierę. Montini – czy to jako kardynał, czy papież – uważany był za osobę zamkniętą i trudną do odgadnięcia. Zatopiony w myślach, długo podejmował decyzje i skrupulatnie rozważał wszystkie za i przeciw. Rzadko kiedy się uśmiechał. Włosi przekręcali nawet jego imię i zamiast „Paolo sesto” (Paweł VI) mówili „Paolo mesto” (Paweł smętny).

Był tego świadomy i czasem sam robił do Hamleta aluzje. W listopadzie 1964 r., po obejrzeniu występów Royal ­Shakespeare Company w watykańskim Palazzo Pio, pytał dziennikarzy: „Czy prasa może być narzędziem dobra, wiernie służącym prawdzie... Oto jest pytanie!”.

Jego przemówienia, listy i prywatne notatki (niedawno odtajnione, wkrótce ukażą się nakładem wydawnictwa Znak) wiele mówią o wrażliwej i pełnej rozterek ­osobowości autora. Już w 1965 r., dwa lata po wyborze, myślał o dymisji. Tuż po zakończeniu soboru zapisał w dzienniku: „Deo gratias. Nunc dimittis? Czyż nie zakończyła się już nasza służba? (...) Pokusa starości: odpocząć, cieszyć się wreszcie życiem, przynajmniej jego schyłkiem (...) Inni z pewnością byliby lepsi ode mnie. A zatem?”.

W czasie audiencji generalnej we wrześniu 1969 r. mówił (używając w stosunku do siebie tradycyjnej formy liczby mnogiej, pluralis maiestatis, z której zrezygnował dopiero pod koniec życia): „Jakiś czas temu pewien kapłan podzielił się z nami wrażeniem, że w sercu Kościoła, w tym samego papieża, widać brak zaufania, bojaźliwość i niepewność. Ta uwaga skłoniła nas do refleksji, czy również i my tracimy ufność? Homo sum – zatem nie byłoby w tym niczego dziwnego. Również i Piotr, a właściwie Szymon, był słaby i chwiejny, odczuwał na przemian to strach, to entuzjazm”.

Dzielenie się wątpliwościami ze słuchaczami i pozostawianie pytań bez odpowiedzi musiało szokować ludzi, pamiętających sprawowane mocną ręką rządy Piusa XII, który uważał się za symbol niezmiennej i absolutnej prawdy w pogrążonym w chaosie świecie.

Ale styl, który świetnie zdał egzamin w latach wojny, nie przystawał już do nowego porządku lat 60. Pierwszy zrozumiał to Jan XXIII – łagodny i dobroduszny „proboszcz świata” – zwołując sobór powszechny, którego głównym celem miało być aggiornamento: odnalezienie przez Kościół miejsca w nowej rzeczywistości.

Cierpliwy mediator

Śmierć Jana XXIII, po niespełna roku od rozpoczęcia obrad Vaticanum II, wielu kardynałów uznało za znak Boży. Liczyli, że nowy papież zamknie puszkę Pandory, jaką okazał się sobór. Już podczas pierwszej sesji ujawniły się podziały wśród biskupów. Prysnął mit Kościoła monolitu. Można się było spodziewać dalszych kłopotów, bo najbardziej kontrowersyjne tematy – wolność religijna, kolegialność, kwestia żydowska, dialog z niewierzącymi – ledwie zostały dotknięte.


Czytaj także: Świętość nieokrzesana: Edward Augustyn o ojcu Pio


Paweł VI podjął decyzję o kontynuowaniu obrad, a sam przyjął rolę mediatora. Rozumiał, że jedność nie oznacza jednomyślności. Godził zwaśnione strony, wysłuchiwał sprzecznych racji, tłumaczył – nie odwołując się do należnej mu władzy, ale do argumentów.

Idee soborowe nie przez wszystkich zostały zrozumiane. Do końca życia musiał wyjaśniać ich sens i korygować błędne interpretacje. I mimo ataków tak ze strony tradycjonalistów (którzy uważali reformy za zdradę wiary), jak i progresistów (którzy domagali się zmian bardziej radykalnych), nie wycofał się z soborowych ustaleń. Choć z goryczą przyznawał, że zamęt siany w duszach przez niektórych księży i biskupów jest bardziej szkodliwy niż zewnętrzne ataki na Kościół.

Sprawa biskupa Lefebvre’a, najgłośniejszego kontestatora soboru, dobrze pokazuje styl, w jakim Paweł VI sprawował rządy. „Im wyższa władza, tym bardziej powinna być cierpliwa” – mawiał, w nieskończoność podejmując próby dialogu z przywódcą tradycjonalistów. „Czyż nie jest właściwe przekazanie Mons. Marcelowi Lefebvre’owi uprzejmego i pełnego szacunku wezwania o pojednanie się z Kościołem?” – pytał sekretarza stanu jeszcze w 1977 r., choć decyzję o suspendowaniu zbuntowanego biskupa wydał już rok wcześniej. A do zainteresowanego pisał: „Błagamy was z całej mocy: nie pogarszajcie już i tak złego przykładu, jaki płynie z waszej postawy, nie czyńcie nieodwracalnym rozłamu, do którego przez was doszło! Czyż trzeba wam mówić, jakim bólem napełnia nas fakt, że stawiacie warunki Papieżowi? Czyż nie zapewniliśmy was, że uczynimy wszystko, co w naszej mocy, by znaleźć rozwiązanie wszystkich problemów, jakie was dotyczą?”.

Samotność i niezrozumienie

„Wyjątkowa pozycja popycha mnie ku ekstremalnej samotności. Już wcześniej była ona wielka, teraz jest totalna i przerażająca. Aż do utraty tchu. Nikogo bliskiego. Mam zostać sam, pracować sam, rozmawiać z samym sobą, rozmyślać we własnym sumieniu. Jezus też był sam na krzyżu. Tylko cierpieć. Ja i Bóg” – zanotował Paweł VI niedługo po wyborze.

To często przywoływany fragment, który miałby dowodzić, że ten papież był niczym Hamlet u Wyspiańskiego – upajający się wielkością własnej duszy, świadomy misji, jaka go czeka, nieszukający do niej towarzyszy. „Sam na wielkiej, pustej scenie”.

Jednak poza tą notatką trudno znaleźć inne wypowiedzi, w których Paweł VI skarżyłby się na samotność. Jeśli już otwierał serce przed słuchaczami, to najczęstszym powodem jego duchowych cierpień były odrzucenie i wzgarda.

Papież czuł się niezrozumiany. Oczekiwania, jakie żywili wobec niego kardynałowie, wydawały się absolutnie przeciwstawne. Jedni chcieli, by przywrócił porządek w Kościele, inni domagali się kontynuowania reform. Styl pontyfikatu, jaki wybrał – z pewnością uwarunkowany cechami jego osobowości – nie znalazł zrozumienia ani w Kościele, ani poza nim. To rodziło przygnębienie. Świat, z którym tak bardzo pragnął dialogu, patrzył z zaciekawieniem na jego gesty, ale pozostawał obojętny – a nawet wrogi – wobec słów. Kościół, który miał cieszyć się „wiosną chrześcijaństwa”, wciąż doświadczał „niebezpiecznych zamętów, które wstrząsają nim tak od zewnątrz, jak i od środka”.

Tama dla rozwiązłego hedonizmu

Z pozoru zamknięty, zdystansowany i racjonalny, papież był więc delikatnym i wrażliwym człowiekiem, wyczulonym na społeczny odbiór jego słów i czynów. Dotknęły go protesty po publikacji encykliki „Humanae vitae”, w której oddawał hołd – co było nowością w nauczaniu Kościoła – pięknu małżeńskiej miłoś­ci, a z której zapamiętano jedynie zakaz ­antykoncepcji.


Czytaj także: Koncepcja mniejszości: Artur Sporniak o "Humanae vitae"


Z jeszcze bardziej gwałtownymi reakcjami spotkał się w 1976 r., gdy Kongregacja Doktryny Wiary opublikowała deklarację „Persona humana” („o niektórych zagadnieniach etyki seksualnej”). Grupy manifestantów wtargnęły do katedr w Mediolanie i Brescii, profanując świątynie, spalono kukłę z podobizną papieża, a w prasie pojawiły się doniesienia o jego homoseksualnej orientacji, rozpowszechniane już wcześniej w środowiskach ­tradycjonalistów.

Ostro na te publikacje zareagował wikariusz Rzymu kard. Poletti, który pisał w nocie protestacyjnej: „Czasopismo »Tempo« nie tylko opublikowało w pierwszym kwietniowym numerze skandaliczny artykuł, pełen kalumnii, obrzydliwości i oszczerstw na temat Ojca Świętego Pawła VI, ale udostępniło nawet na okładce, eksponowanej w kioskach, niegodną karykaturę Najwyższego Kapłana”. Sam papież odniósł się do tych wydarzeń krótko, choć – jak wspominali współpracownicy – boleśnie je przeżywał. W czasie niedzielnego spotkania z wiernymi podziękował za modlitwę za „naszą skromną osobę, która stała się obiektem kpin i okropnych, oszczerczych insynuacji jednej gazety, nieliczącej się z uczciwością i prawdą”. Prosił wszystkich, by zapoznali się z nauczaniem, które wzbudziło tak wielkie emocje, i „mężnie je zachowywali, by w ten sposób wzmocnił się w was duch czystości i miłości, który stanie się tamą dla rozwiązłego hedonizmu obecnego świata, i aby nakarmił wasze dusze umiejętnością poskramiania ludzkich pasji, wzmacniając mocne i radosne poczucie godności i piękna chrześcijańskiego życia”.

Fascynujące królestwo obłudy

Czas, w którym przyszło mu kierować Kościołem, to apogeum zimnej wojny po kryzysie kubańskim, zabójstwa Kennedych i Martina Luthera Kinga, wyścig zbrojeń, chaos i bieda w krajach postkolonialnych, rządy Mao Zedonga w Chinach i Breżniewa w ZSRR, wojna w Wietnamie, religijne wojny w Irlandii i Libanie, krwawe zamachy terrorystyczne w Europie. Ale też pierwsze załogowe loty w kosmos i transplantacja serca, pigułka antykoncepcyjna i seksualna rewolucja, rozwój popkultury i upowszechnienie narkotyków, młodzieżowe rewolty i feminizm.

Patrząc na świat, Paweł VI widzi w nim „królestwo negacji, obłudy, przebiegłości, egoizmu i nienawiści”, przed którym przestrzega, ale którego nie potępia, uznając, że „winni jesteśmy mu nasze zrozumienie, zainteresowanie, troskę, pociechę, jednym słowem – naszą posługę, im mniej pożądaną, tym bardziej konieczną”. Boleje, że tak często atakowany jest Kościół, który „uczy kochać biednych, nadawać prawa niewolnikom, szanować godność każdego człowieka, leczyć chorych, wspomagać cierpiących”, ale jednocześnie przyznaje, że i „świat laicki wszystko to dziś czyni, a nawet zdaje się, że robi to lepiej”.

W rewolucji ’68 roku dostrzega „porywy sprawiedliwości, prawdy, autentyczności i odnowy, które leżą u podstaw wielu protestów, nawet tych przesadzonych, nieuprawnionych, wręcz nagannych; w gruncie rzeczy biorą się one, zwłaszcza u ludzi młodych, z reakcji i aspiracji, zasługujących na uwagę i zmuszających nas do skorygowania sądów z zakresu etyki społecznej, nadwerężonych przez wieloletnie nadużycia, których dziś już nie można ­tolerować”.

Stać go też na dobre słowo wobec tych, którzy odrzucają encyklikę „Humanae ­vitae”. „Wiemy, że jest wiele osób, które nie zgadzają się z naszym nauczaniem, niemało z nich mu się sprzeciwia. Możemy w pewnym sensie zrozumieć taki brak zgody, a nawet sprzeciw” – pisze. I dodaje: „Niech będą błogosławieni ci wszyscy, którzy przyjmują nasze nauczanie. Ale również ci, którzy się mu sprzeciwiają”.

Ryzykowne gesty

4 grudnia 1963 r., podczas uroczystego zamknięcia drugiej sesji soboru, Paweł VI wygłosił przemówienie, w którym podsumował dotychczasowe prace i omówił tematy, z jakimi sobór powinien zmierzyć się w przyszłości. A na koniec dodał, że zamierza ogłosić zebranym decyzję, która „długo dojrzewała w jego duszy (...), by w najbliższym miesiącu udać się z Bożą pomocą do Palestyny (...), zobaczyć błogosławioną ziemię, którą opuścił Piotr i do której żaden jego następca już nigdy nie powrócił”.

Informacja była zaskakująca nawet dla współpracowników, a postanowienie odważne i ryzykowne. Nie chodziło tylko o względy bezpieczeństwa. Wprawdzie czasu zostało niewiele i nikt w Watykanie nie miał pojęcia, jak zorganizować taki wyjazd, ale w końcu różni przywódcy odwiedzali Izrael i Jordanię, więc można było wykorzystać ich doświadczenie. Odważne było wyjście poza granice tradycji, która mówiła, że to papież udziela audiencji. Ryzykowne – głoszenie nauki nie z wysokości Piotrowej katedry, ale w obcym, a w dodatku niekatolickim kraju.

Pierwsza zagraniczna podróż Pawła VI przeszła do historii także z innego powodu. W Jerozolimie papież spotkał się z patriarchą Konstantynopola Atenagorasem. Był to pierwszy krok do wzajemnego odwołania anatemy, jaką przed ­dziewięcioma wiekami nałożyły na siebie podzielone Kościoły. Jeszcze wymowniejszym ekumenicznym symbolem było późniejsze (w grudniu 1975 r.) ucałowanie stóp patriarsze Militonowi, w geście przebłagania za zło, jakie katolicy wyrządzili prawosławnym braciom.

Na krańcach świata

Pielgrzymek było dziewięć. Pięć kontynentów, 135 tys. kilometrów. Dobór miejsc przemyślany i trafny. Papież pokazywał, co jest najważniejsze w posoborowym Kościele: głoszenie Ewangelii wszystkim narodom, troska o pokój i rozwój krajów ubogich, dowartościowanie pozaeuropejskich kultur, dialog ekumeniczny, braterskie kontakty z wyznawcami innych religii i ludźmi ­niewierzącymi.

Po Ziemi Świętej Paweł VI odwiedził Indie (1964), Nowy Jork (ONZ – 1965), Fatimę (1967), Turcję (1967), Kolumbię (1968), Genewę (Światowa Rada Kościołów – 1969), Ugandę (1969), kraje Dalekiego Wschodu (1970). Planował pielgrzymkę do Polski na uroczystości milenijne, ale władze nie wyraziły zgody na jego przyjazd.

W czasie pierwszych, najbardziej aktywnych lat pontyfikatu wydał siedem encyklik, ogromną liczbę adhortacji, konstytucji apostolskich i listów, zreformował liturgię (nowy Mszał Rzymski i wprowadzenie języków narodowych), gruntownie odmienił rzymską kurię, ustalił wiek emerytalny dla biskupów i kardynałów, zrealizował ideę kolegialności (synody biskupów)... Całkiem sporo jak na „intelektualistę, pozbawionego siły woli”.


Czytaj także: Jezus nad Rzymem: Edward Augustyn o Kościele we Włoszech


Podczas podróży na Daleki Wschód odwiedził Filipiny, Wyspy Samoa i Australię. Dodatkowo – w trakcie międzylądowań – Teheran i Dakę oraz Dżakartę, Colombo i Hongkong, gdzie na hipodromie, zaledwie 30 km od granicy strzeżonej przez wojska Mao Zedonga, odprawił mszę po łacinie i chińsku.

To była najdłuższa (10 dni) i najbardziej wyczerpująca pielgrzymka, do tego nieszczęśliwie rozpoczęta. Gdy Paweł VI witał się z przedstawicielami władz państwowych i kościelnych na lotnisku w Manili, rzucił się na niego szaleniec przebrany za księdza i uzbrojony w długi malajski sztylet. Napastnika obezwładnił papieski sekretarz ks. Macchi z pomocą bp. Marcinkusa, odpowiedzialnego za organizację pielgrzymek, i kard. Kima, biskupa Seulu. Papież został lekko ranny w klatkę piersiową i szyję. Po opatrzeniu i przyjęciu przeciwtężcowej szczepionki, mimo zaleceń lekarza, by na kilka dni ograniczyć aktywność, postanowił zrealizować cały program.

Ale nigdy więcej nie wybrał się w zagraniczną podróż.

Najdotkliwsza porażka

„Papież zrobił niewiele. I to obciąży jego sumienie” – napisał Aldo Moro w ostatnim liście do żony, 8 maja 1978 r., na trzy dni przed śmiercią.

Okoliczności zabójstwa jednego z najważniejszych włoskich polityków nie zostały do dziś wyjaśnione, mimo wieloletniego śledztwa i wyroków dla bezpośrednich sprawców. Moro był współzałożycielem rządzącej krajem od 1946 r. Chrześcijańskiej Demokracji. Dwukrotnie pełnił funkcję premiera, kilkakrotnie ministra. Był zwolennikiem porozumienia chadecji z komunistami, co nie spodobało się rewolucjonistom z Czerwonych Brygad. Porwano go, gdy jechał podpisać nową umowę koalicyjną.

Paweł VI, który z Moro przyjaźnił się od przedwojennych czasów, był wstrząśnięty informacją o porwaniu. Już w pierwszych dniach wyznaczył osoby, które miały podjąć starania o jak najszybsze uwolnienie polityka. Zwrócono się do wszystkich kapelanów więziennych, aby dzięki swoim kontaktom i zaufaniu, jakim cieszyli się w środowiskach przestępczych, pomogli nawiązać kontakt z terrorystami. Stolica Apostolska przygotowywała też ponoć okup (10 mld lirów), mimo że takiemu rozwiązaniu sprzeciwiał się rząd i służby specjalne.

O negocjacjach prowadzonych przez Watykan poinformowane były tylko najważniejsze osóby w państwie. Aldo Moro o nich nie wiedział.

Na początku maja, gdy wydawało się, że wszystko zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu, terroryści zerwali rozmowy i zastrzelili zakładnika.

Żona zamordowanego, kierując się jego ostatnią wolą, nie zgodziła się na uroczysty pogrzeb. W bazylice na Lateranie nie było więc najbliższej rodziny zmarłego ani trumny z jego ciałem, które trzy dni wcześniej, na małym cmentarzu pod Rzymem, pochował miejscowy proboszcz.

Paweł VI zmarł trzy miesiące później, 6 sierpnia 1978 r. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2018