Gwiezdne uderzenie

Asteroidy, które byłyby w stanie zniszczyć duże miasto, uderzają w Ziemię częściej, niż sądziliśmy. Za niewielkie pieniądze można się przed nimi zabezpieczyć.

03.06.2014

Czyta się kilka minut

Później wyliczono, że ten wybuch nad wschodnim Morzem Śródziemnym miał siłę ponad 26 kiloton trotylu. Bomba „Little Boy”, która zniszczyła Hiroszimę, była prawie o połowę słabsza. Nagle kolosalna eksplozja rozświetliła niebo. Błysk przez kilka sekund był tak jasny jak śródziemnomorskie słońce. Działo się to 6 czerwca 2002 r.

To nie była próba jądrowa. Wybuch wywołała niewielka asteroida. Niewielka, bo zaledwie dziesięciometrowa. Wpadła w atmosferę z prędkością wielokrotnie większą od prędkości kuli karabinowej. Pędząc przez atmosferę rozgrzała się i eksplodowała jak bomba jądrowa.

I o mały włos, a wywołałaby wymianę atomowych ciosów dwóch regionalnych mocarstw. Dokładnie w tym samym momencie pakistańscy i indyjscy żołnierze toczyli krwawe walki na szczytach gór Kaszmiru. Oba kraje, od lat wrogie, były o krok od rozpętania wojny na pełną skalę. Oba miały w arsenałach broń jądrową, zdolną do zmiecenia z powierzchni Ziemi największych miast przeciwnika. Gdyby kosmiczna skała wpadła w atmosferę kilka godzin wcześniej, dowódcy w Islamabadzie i New Delhi zobaczyliby na ekranach swoich radarów atomową eksplozję w jednym z najbardziej zapalnych regionów świata. Zanim komukolwiek przyszłoby do głowy spytać o opinię astronomów, głowice mogłyby już być w drodze, w odpowiedzi na domniemany atak przeciwnika.

Strzał ostrzegawczy

Podobne eksplozje występują z częstotliwością, której niewielu astronomów się spodziewało. Założona przez byłych astronautów amerykańska fundacja B612, która usiłuje walczyć z zagrożeniem z kosmosu, przeanalizowała dane z systemów nasłuchowych należących do Organizacji ds. Zakazu Testów Jądrowych. Czujniki nasłuchujące dźwięków o bardzo niskiej częstotliwości, rozchodzących się tysiącami kilometrów, w ciągu ostatnich 14 lat aż 26 razy zarejestrowały w atmosferze eksplozje porównywalne z jądrowymi. Największa z nich, ta znad rosyjskiego Czelabińska w lutym 2013 r., miała moc 50 Hiroszim. Rany w wyniku jej eksplozji odniosło ponad 1200 osób. Nikt nie zginął. To był strzał ostrzegawczy.

Przedstawiciele fundacji twierdzą, że z danych wynika, iż asteroidy, które byłyby w stanie zniszczyć duże miasto, uderzają w Ziemię nie – jak wcześniej myśleliśmy – raz na kilka stuleci, ale może nawet raz na kilka dekad.

– Na razie mieliśmy szczęście – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Ed Lu, współzałożyciel i prezes fundacji. Lu to doświadczony astronauta, były pracownik Google i fizyk. – I zwykle będziemy je mieli, bo większa część powierzchni Ziemi jest niezamieszkana. Ale czy taka sytuacja jest w porządku? Czy chcemy, żeby przetrwanie naszych miast zależało wyłącznie od ślepego trafu, gdy mamy środki, żeby się zabezpieczyć?

Żadna z 26 opisanych w raporcie asteroid nie została wykryta wcześniej. Nieliczne międzynarodowe programy poszukiwania asteroid skupiają się na prawdziwych olbrzymach – głazach, które uderzając w Ziemię mogłyby zagrozić całej naszej cywilizacji. Ich pozycje w kosmosie już dość dobrze zbadano. Ale kilkudziesięciometrowe „kamyki”, które mogłyby zmieść z powierzchni Ziemi Tokio, Moskwę czy Kraków, pozostają nieskatalogowane. A może ich być nawet milion.

Wartownik na podczerwień

Ostatnie takie uderzenie miało miejsce w 1908 r. Bolid mierzący – według różnych szacunków – 60 do 190 m średnicy, eksplodował nad rosyjską tajgą z energią równą 5 do 20 megaton. Zrównał z ziemią ponad 2 tys. km2 lasu. Gdy po wielu tygodniach na miejsce dotarli rosyjscy badacze, ich oczom ukazało się 80 mln powalonych jak zapałki drzew. Podobna eksplozja nad zamieszkanym terenem doprowadziłaby do śmierci milionów ludzi.

Żeby się bronić przed podobnymi uderzeniami, najpierw musimy znaleźć potencjalnych zabójców. A to nie jest takie proste.

– Asteroidy są małe i ciemne, a niebo jest czarne – wyjaśnia Lu. – Do tego naziemne teleskopy nie mogą spoglądać na Słońce, więc nie pozwolą nam zobaczyć asteroid zbliżających się od jego strony.

Żeby poznać wroga, astronauta chce umieścić na orbicie teleskop, który będzie poszukiwał niebezpiecznych obiektów w podczerwieni. Teleskop ma już nazwę: „Sentinel”, czyli „Wartownik”. Ma polecieć w kosmos w 2018 r., jeśli uda się zdobyć odpowiednie środki. Co ważne, „Sentinel” to projekt finansowany wyłącznie z kieszeni prywatnych darczyńców: Lu i spółka przekonali się, iż nie tylko ich niepokoi fakt, że jesteśmy bezbronni wobec zagrożenia z kosmosu. Na projekt zrzuciły się już tysiące ludzi. Były astronauta liczy na to, że dołączą do nich tysiące kolejnych.

– To sposób na to, żeby jakoś wpłynąć na historię całego naszego gatunku – mówi.– A w tym przypadku taka historyczna zmiana może się dokonać kosztem porównywalnym z budową sporego wiaduktu na autostradzie. Albo dużego apartamentowca.

Ale znalezienie potencjalnych asteroid-zabójców to pierwszy krok. Drugi – to sama obrona przed uderzeniem.

– Zmiana kursu asteroidy tak, żeby minęła Ziemię zamiast w nią uderzać, już dziś jest w zasięgu naszych technologicznych możliwości – zapewnia Lu w rozmowie z „Tygodnikiem”. – Wystarczy zmienić jej prędkość o zaledwie kilka metrów na sekundę, by obiekt, który miał uderzyć w Ziemię, minął ją w bezpiecznej odległości.

Najtańszy globalny problem

W razie znalezienia niebezpiecznego obiektu mamy kilka opcji. Pierwsza to coś, co Lu i Rusty Schweickart z Fundacji B612 nazywają „ciągnikiem”. Wystrzelona w stronę asteroidy sonda „parkuje” w jej pobliżu. I tak jak nawet najmniejszy obiekt – czy to długopis, jabłko, czy samolot – wywiera drobny, niemal niemierzalny grawitacyjny wpływ na naszą planetę, tak maleńka sonda bardzo subtelnie przyciągałaby w swoim kierunku wielotonowy głaz. To przyciąganie, wywierane bezustannie przez wiele lat, mogłoby doprowadzić do spowolnienia bądź przyspieszenia ruchu asteroidy na jej orbicie.

Druga opcja jest brutalniejsza. Zamiast delikatnie przesuwać kamień, sonda może uderzyć w asteroidę z dużą prędkością, spowalniając jej ruch. To metoda bardziej bezpośrednia, choć nie tak precyzyjna jak pierwsza. W ostateczności niebezpieczny obiekt można zaatakować przy pomocy głowic jądrowych.

Wreszcie, można zmienić właściwości samej asteroidy. Na przykład... malując jej powierzchnię jasną farbą. Albo mocując do niej kosmiczny żagiel. I w jednym, i w drugim przypadku promieniowanie słoneczne zepchnęłoby obiekt z dotychczasowego, kolizyjnego kursu.

Ale każda z tych opcji wymaga jednego elementu, którego dziś nie mamy: czasu. Zmiana kursu asteroidy to projekt na lata, jeśli nie dziesięciolecia. Żeby się uratować przed uderzeniem, musimy wiedzieć o zagrożeniu nawet na kilkadziesiąt lat przed godziną zero.

Mały Książę

Nie wszyscy są jednak przekonani, że wielkie polowanie na asteroidy, przygotowywane przez fundację B612, jest potrzebne, czy nawet pożądane. Krytycy mówią, że dziś NASA wydaje na ten cel 40 mln dolarów rocznie. I to wystarczy. „Już dziś robimy wiele, wydawanie na ten cel większych pieniędzy jest niepoważne i uzasadniane wyłącznie przez podsycanie strachu” – tak raport fundacji B612 skwitował na Twitterze astronom Michael Brown. „Wydarzenia, które mogą nastąpić raz na stulecie i wyrządzają szkody nie większe niż najsilniejszy huragan, nie zasługują na obawy czy inwestycje”.

Lu kwituje to krótko: – Oni nie wiedzą tego na pewno. To, kiedy trafi w nas następna asteroida, i jak duża będzie, zależy od czystego przypadku. Mówimy tutaj o kwocie kilkudziesięciu milionów dolarów. Zbyt małej, by rozwiązać jakikolwiek inny globalny problem. Tymczasem uderzenia z kosmosu to jedyna naturalna katastrofa, którą możemy przewidzieć i jej zapobiec.

I dodaje: – Nazwa naszej fundacji, B612, pochodzi z powieści „Mały Książę”. Tak nazywała się planetoida, na której mieszkał. Kiedy trafił na Ziemię, spotykał na każdym kroku dorosłych, którzy zupełnie nie rozumieli, o co chodzi w życiu, bo byli zaplątani w trywialne detale współczesnego świata. My też się tak często czujemy.


WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News, gdzie prowadzi autorski program popularnonaukowy „Horyzont zdarzeń”. Stale współpracuje z „TP”.


ASTEROIDY W HISTORII
535-536: „Rok bez lata” w Europie prowadzi do klęski głodu. Jego prawdopodobną przyczyną było wyrzucenie do atmosfery ogromnej ilości pyłu. Próbki lodu pobrane w 2009 r. na Grenlandii sugerują, że mogło za to odpowiadać uderzenie niewielkiej komety.


1443: Bolid uderza w ocean u wybrzeży NowejZelandii, tworząc niemal dwudziestokilometrowy krater Mahuika. Uderzenie wywołuje megatsunami; Maorysi czasowo porzucają spory obszar wyspy.


1490: Według chińskich kronik 10 tys. ludzi zginęło w prowincji Shanxi, zabitych przez „grad spadających kamieni”. Mogło to być konsekwencją eksplozji dużej asteroidy w atmosferze.


1863: Duży bolid przelatuje nad Rijadem (Arabia Saudyjska). Najprawdopodobniej to on odpowiada za powstanie stumetrowego krateru Wabar kilkadziesiąt kilometrów dalej.


1908: Asteroida lub kometa eksploduje nad Syberią w pobliżu rzeki Tunguska, obalając 80 mln drzew.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2014