Gra w Pana Boga

JOANNA PIETRUSIEWICZ, prezeska Fundacji Rodzić Po Ludzku: Poród jest czymś naturalnym, a ciało jest mądre. Kobiety często nie zdają sobie sprawy, jaką mają w sobie sprawczość i siłę. Ofiarą systemu są i one, i lekarze, i położne.

03.12.2018

Czyta się kilka minut

 / GILLIAN ANDES / CATERS NEWS / FORUM
/ GILLIAN ANDES / CATERS NEWS / FORUM

JUSTYNA DĄBROWSKA: Jak właściwie wygląda relacja pomiędzy kobietą a lekarzem ginekologiem?

JOANNA PIETRUSIEWICZ: Dość często obserwuję pewien rodzaj gry między nimi, którą nazwałabym „grą w Pana Boga”. Polega na tym, że lekarz mówi, oczywiście nie wprost: „oddaj mi swoją decyzyjność, bo ja wiem lepiej, co dla ciebie dobre – jestem przecież specjalistą”. A kobieta chętnie w to wchodzi: oddaje lekarzowi swoją odpowiedzialność i sprawczość, bo uważa, że ta relacja zapewni jej bezpieczeństwo.

Mam wrażenie, że wielu lekarzy lubi tę grę. W zamian dostają szacunek, czasem uwielbienie, a także władzę i pieniądze, i pewnie jeszcze inne gratyfikacje. To wszystko jest bardzo przyjemne.

Istnienie tej gry potwierdza nasze ostatnie badanie. Kobiety mówią, że czują się dyskryminowane, kiedy zadają lekarzowi pytania. „Pacjentka ma nie pytać, tylko zaufać”. Badanie pokazuje, że prawa pacjenta w niektórych miejscach to tylko pusty slogan.

Wszędzie tak jest?

Na szczęście nie. Jest grupa lekarzy, na razie wprawdzie nieliczna, która podchodzi do kobiet bardziej holistycznie, a przestrzeganie praw pacjenta traktuje jako niezbywalny element swojej pracy.

Czy kobiety otrzymują bezpieczeństwo, za które płacą?

No właśnie: to jest bardzo złudne. One często piszą w ankietach: „Pan doktor może nie jest zbyt miły, ale jest świetnym specjalistą”. W tym słychać jakiś rodzaj podporządkowania się, rezygnacji ze swoich praw: prawa do zadawania pytań, prawa do wątpliwości, prawa do tego, by móc samej decydować o swoim ciele.

W końcu to ja najlepiej wiem, czego potrzebuję i czy coś mi się podoba, czy nie. Ale kobiety – ze strachu – z tego wszystkiego rezygnują.

I jakie mogą być tego konsekwencje?

Ta gra jest bardzo niebezpieczna. Przy czym chcę wyraźnie powiedzieć, że ofiary są po obu stronach. Jeśli kobiety oddają decyzje na temat swojego ciała w obce ręce, to oczekują, że ten ktoś wszystkiego się domyśli, wszystko spełni, nie będzie żadnej frustracji. Że one będą dla tego lekarza zawsze numerem jeden. A to jest nie do zrobienia.


Czytaj także: Agata Okońska: Urodzić po swojemu


Nic dziwnego, że są potem rozczarowane. Lekarze mówią: „roszczeniowe”.

Czasem to się kończy w sądzie.

Właśnie. To konsekwencja tej gry: „Pan doktor obiecał, że za mnie zdecyduje i wszystko będzie w porządku, ja za to zapłaciłam i chciałabym mieć gwarancję”. A w ciąży i w porodzie nigdy nie można dać gwarancji.

Niepokoi mnie to podejście. Po pierwsze, to gra w podtrzymywanie iluzji: w rzeczywistości to jednak my jesteśmy odpowiedzialne za nasze życie i będziemy ponosić konsekwencje naszych wyborów. Po drugie, im bardziej kobieta angażuje się w proces planowania swojego porodu, im bardziej czuje, że to jest w jej rękach, tym większa szansa, że będzie mieć potem satysfakcję.

Wielu kobietom trudno sformułować swoje potrzeby, zwłaszcza te dotyczące cielesności. Może dlatego tak chętnie oddają poród w obce ręce?

Dlatego namawiam, żeby ciąża była czasem, w którym można się trochę zatrzymać i przyjrzeć swoim potrzebom. To jedna z niewielu okazji, kiedy możemy mieć taką przestrzeń dla siebie. Ciągle mamy jakieś zobowiązania wobec innych, najpierw w szkole, potem w pracy, a ciąża to czas, kiedy otoczenie społeczne wreszcie daje przyzwolenie, żebyśmy się mogły zająć sobą bez żadnych wyrzutów sumienia. To jeden z niewielu takich momentów w życiu, na następną okazję trzeba będzie czekać, aż dzieci wyfruną z domu. Czas, żeby nareszcie poczuć swoje ciało, jego potrzeby, przyjrzeć się, co dla mnie ważne, czego się boję, czego nie chcę.

Tym bardziej że w czasie ciąży wiele odpowiedzi można znaleźć: człowiek się wtedy robi taki psychicznie przezroczysty.

Ciąża i poród to intensywne spotkanie ze swoim ciałem. Nareszcie można przyjrzeć się sobie bardziej całościowo – jak się odżywiam, jak odpoczywam, jakie mam nawyki.

Czy nie jest tak, że mamy w Polsce kłopot z byciem blisko swojego ciała i rozumieniem go?

Myślę, że seksualność to ciągle jest tabu. Poznajemy ją jakoś „przy okazji”. Wiele zależy od tego, na co młodzi trafią w swojej seksualnej edukacji – czy na mądrego nauczyciela, czy na strony pornograficzne. Jeśli kobieta trafi na grupę kobiet w ciąży, często może zdobyć brakującą wiedzę. Pamiętam różne dziewczyny z naszej szkoły rodzenia, które dopiero na zajęciach otwierały się na własną seksualność. Zaczynały wiedzę integrować w całość.

Na co kobietom otwierają się oczy?

Na to, że poród jest czymś najzupełniej naturalnym, że ciało jest mądre. Kobiety na ogół myślą o porodzie jak o czymś bardzo trudnym, niepokojącym, czymś, co wymaga interwencji, medycznej ochrony. I często się dziwią, kiedy się dowiadują, jak nas natura wspaniale wyposażyła, jak to działa. Nie zdają sobie sprawy, jaką mają w sobie sprawczość i siłę.

Dostają szansę na upodmiotowienie.

To trochę paradoks, bo przecież ciąża i poród to wydarzenia, które się dzieją bez naszej woli: toczą się swoim naturalnym rytmem. Tu właściwie nie potrzeba żadnych specjalnych umiejętności czy wiedzy, bo ciało wie, co ma robić, a jednak ta wiedza uspokaja. Kiedy kobiety dowiadują się, jakie ich ciało jest mądre, zyskują wiarę.


Czytaj także: Anna Goc: Idziesz jak na wojnę


Nauka była nam potrzebna, żebyśmy mogły uwierzyć. Takie mamy czasy. Zresztą sama jestem osobą, która tę drogę przeszła. Jak zrozumiałam, to uwierzyłam.

Że ciało zna odpowiedź.

I że warto go słuchać. Jak człowiek się wsłuchuje w siebie, usłyszy odpowiedź, czego potrzebuje.

Na drodze tej rozmowy staje ginekolog. Nie ze złej woli, tylko dlatego, że został wykształcony do zajmowania się patologią, a nie fizjologią.

Też tak myślę. Można powiedzieć, że ofiarą naszego systemu opieki okołoporodowej są wszyscy: i kobiety, i lekarze, i położne. Lekarz ma na pacjentkę 15 minut. To oczywiste, że nie ma możliwości zajęcia się tym, co się z nią dzieje na poziomie emocji, przygotowania do transformacji. Więc nie oszukujmy się, że tym, co robi, jest „sprawowanie opieki nad kobietą”. Mówiąc o opiece, myślimy jednak o czymś więcej niż tylko o badaniach wewnętrznych czy sprawdzaniu wyników innych badań. Myślimy o kompleksowym podejściu: o tym, że ktoś z nami porozmawia i zapyta, co się dzieje w naszym sercu i głowie. W standardach opieki okołoporodowej jest zapis, który mówi, że lekarz powinien spróbować porozmawiać z kobietą o jej samopoczuciu, żeby wyłowić symptomy depresji.

Lekarz podczas studiów uczy się, jak postępować w sytuacjach patologicznych, trudnych. Jego zadaniem jest działanie, interweniowanie, leczenie, a poród nie jest chorobą – to fizjologia, naturalny moment w naszym życiu.

Może jednak należy szukać innego rozwiązania? Przecież ciążę może ­prowadzić położna.

W wielu krajach europejskich istnieje ścisły podział w opiece nad kobietą w ciąży i porodzie. Fizjologią zajmuje się położna, której zadaniem jest wychwytywanie czynników ryzyka i dopiero w sytuacji niepokojącej kierowanie do lekarza. Położne przez pięć lat uczą się na akademiach medycznych, jak wspierać zdrowie, czyli jak towarzyszyć kobietom w ich naturalnych etapach życia – dojrzewaniu, ciąży, porodzie, menopauzie.


Czytaj także: Poród: poznaj swoje prawa


W Polsce kobieta może być pod opieką położnej od 21. tygodnia ciąży. To położna może zająć się edukacją i przygotowaniem do porodu, mając wtedy dużo czasu dla kobiety. I może się nią zająć po porodzie. Na razie położne mało odważnie sięgają po prowadzenie ciąży, aczkolwiek jest ich coraz więcej i coraz więcej kobiet ma na to ochotę, bo NFZ to refunduje.

Skąd ten brak odwagi?

Położne trochę się obawiają, co na to powiedzą ich koledzy, ginekolodzy, ale pomału to się zmienia. Kłopot jest taki, że lekarze nie informują kobiet, iż taka możliwość istnieje, a kobiety rzadko same sięgają po wiedzę, co im przysługuje, co to są standardy opieki okołoporodowej. Na razie wygrywa relacja władzy.

Dlatego w Polsce nadal ponad połowa kobiet korzysta z prywatnej opieki ginekologicznej?

Kobiety mają nadzieję, że chodząc prywatnie do lekarza, dostaną potem lepszą opiekę w szpitalu. Najczęściej bowiem idą rodzić do szpitala, w którym pracuje ich lekarz. Liczą, że tam będzie osoba, która w razie czego im pomoże, choć w praktyce różnie bywa.

To wynika też z tego, że część kobiet ze strachu chce mieć cięcie cesarskie: dużo łatwiej cesarkę załatwić w takim „systemie ratalnym”.

Ile jest w Polsce cięć cesarskich?

Zbliżamy się do połowy, choć w niektórych szpitalach 50 proc. zostało już dawno przekroczone. To konsekwencja wielu lat zaniedbań ze strony resortu zdrowia i nie tylko. Nasze raporty pokazują, że brak dostępności znieczulenia przekłada się na wzrost liczby cesarskich cięć. Wcale się nie dziwię – jeśli kobieta ma pójść do szpitala, w którym nie będzie znieczulenia, dostanie oksytocynę w trakcie porodu i ­będzie jeszcze źle traktowana, to mniej brutalne wyda się jej pójście na cesarkę.

Czy wszystkie cięcia „na życzenie” są planowe?

Świadomość kobiet rośnie i starają się umawiać w taki sposób, żeby można było poczekać na pierwsze skurcze. Myślę, że powodem tego wzrostu jest to, o czym mówiłyśmy wcześniej – oderwanie od własnego ciała, lęk przed tym, co nie daje się przewidzieć i skontrolować. Konfrontacja z taką żywiołową cielesnością, nieprzewidywalnością, z wydzielinami ciała, jest dla wielu trudna i cesarskie cięcie wydaje się łatwiejszym rozwiązaniem.

Silnym czynnikiem jest tu kwestia kontroli. Jest też lęk, że ciało może zostać w jakiś sposób uszkodzone porodem.

Te lęki są podsycane przez media.

Tak, w mediach o porodzie mówi się przede wszystkim w negatywny sposób, przekaz jest straszący. Czytamy, że poród to „zagrożenie życia” albo przyczyna utraty atrakcyjności seksualnej.

Jakie będą konsekwencje tego procesu?

To będzie efekt kuli śnieżnej. Kobiety, które miały cesarkę, będą miały kolejne cięcie. Długofalowe konsekwencje zdrowotne są poważne: wzrasta ryzyko otyłości, cukrzycy. Z cesarskim cięciem łączą się też trudności z karmieniem. Zwiększając liczbę cięć, zwiększamy ryzyko zachorowań na różne choroby niezakaźne.


Czytaj także: Maria Beisert: Poród - nie musisz się bać


Kobiety boją się porodu naturalnego, boją się braku dostępu do znieczulenia, powikłań podczas porodu. Niestety, nie mamy wielu sprzymierzeńców zmiany w tej sprawie. Część mediów utwierdza kobiety w przekonaniu, że poród jest czymś okropnym i niesie ogromne ryzyko poważnych szkód, a lekarze nie zawsze tłumaczą, jakie są konsekwencje cesarskiego cięcia i możliwe powikłania. Na forach można znaleźć informacje o tym, że cesarskie cięcie to „prosty zabieg, który trwa mniej niż godzinę”. Nikt nie mówi, jakie są negatywne strony tej operacji.

Praca z przekonaniami kobiet wymaga czasu, uważności. Warto dostarczać informacji o tym, jak naprawdę przebiega poród, jakie są możliwe metody łagodzenia bólu, omówić lęki, dać kobiecie czas, by nowe informacje powoli się poukładały. Właśnie czas jest najdroższym produktem.

Jestem świeżo po lekturze książki „Ginekolodzy” Izy Komendołowicz. Zarówno po stronie autorki, jak i jej rozmówców natrafiłam na wiele wypowiedzi nasyconych pogardą wobec kobiet. Taki wyższościowy chichot, który – przypuszczam – może legitymizować przemoc. Jak to wygląda w świetle Waszych badań?

Nasz raport pokazuje, że w kwestii informowania, bycia szanowanym, jest zmiana na lepsze: kobiety mówią „tak, chętnie ­byś­my rodziły w tym szpitalu jeszcze raz”. Ale... 17 proc. kobiet doświadcza przemocy. To przemoc fizyczna i werbalna! Kobiety są policzkowane, czasem mają rozwierane nogi na siłę, są wyśmiewane, dyskryminowane, obrażane, szantażowane. 17 proc. to tysiące kobiet! Ciągle nie mogę uwierzyć w te liczby.

Kiedy analizujemy odpowiedzi na konkretne pytania dotyczące praw pacjenta, widzimy, że skala ich łamania jest jeszcze większa – dotyczy ponad połowy kobiet. Tak więc rzeczywiście jest grupa lekarzy, która gardzi kobietami, która używa swojej pracy do tego, żeby pokazać władzę nad kobietą, która dopuszcza się użycia siły.

Niestety, kobiety się nie skarżą. Część nie wie, że to, co się im wydarzyło, jest niezgodne z prawem. A z tych, które wiedzą (ok. 23 proc.) tylko 3 proc. składa skargę. Piszą, że boją się podpisywania listów imieniem i nazwiskiem, bo boją się konsekwencji.

Ciekawe, bo ginekolodzy mówią, że są ciągle pozywani.

Jedna porządna skarga może oczywiście zatruć wiele lat życia, ale w skali nadużyć to niewielki procent. Nie jestem za tym, żeby sprawy się kończyły w sądzie, tylko za tym, żeby kobiety mówiły, czego doświadczają – zarówno o tej dobrej opiece, jak i złej. Wśród lekarzy i położnych jest duża grupa, która pracuje według nowych standardów i bardzo się stara. Na pewno te osoby, które pracują źle, nie tylko krzywdzą kobiety, ale psują opinię całego szpitala. Bardzo dużo mają do zrobienia samorządy zawodowe. Mam nadzieję, że nie będą spraw zamiatać pod dywan. Jeśli komuś zależy na kobietach, na swoim miejscu pracy, na placówce – to będzie pracował nad poprawą jakości opieki. To coś, co się będzie długie lata odbijało na grupie zawodowej, a u wielu kobiet może zaważyć na życiu.

Czy nadal rutynowo nacina się krocze?

Połowie kobiet. Czyli rzadziej niż kiedyś, ale nadal daleko nam do innych krajów. Zmiana mentalna wśród lekarzy zachodzi powoli.

Żeby nie nacinać kobiety, trzeba umieć ją ochronić.

Tak, przyjąć poród w pozycji wertykalnej. To się powolutku poprawia – można już znaleźć szpital, w którym kobieta nie będzie miała rutynowego nacięcia krocza, ale trzeba go poszukać. Druga rzecz, która musi nastąpić, to doinwestowanie położnych: jeśli będzie ich więcej na salach porodowych i oddziałach położniczych, jeśli będą lepiej opłacane, postęp będzie szybszy.


Czytaj także: Małgorzata Borecka: Dobrze urodzeni


Ich zarobki w ogóle nie odpowiadają tej odpowiedzialności, którą biorą na siebie. Jeśli to się szybko nie zmieni, będziemy tu mieli to, co jest w USA, gdzie już prawie w ogóle nie ma położnych. Porody przyjmują lekarze, a liczba cesarskich cięć rośnie lawinowo.

Podobnie jak liczba zgonów około­porodowych.

Tak, dlatego w Stanach podjęto próbę walki z wysokim odsetkiem cesarskiego cięcia, ponieważ badania pokazują, że to zwiększa ryzyko śmierci okołoporodowej. Jest więcej sytuacji trudnych niż korzyści z tego wynikających. Ale bez dobrych położnych się nie uda.

Skąd Wam przyszło do głowy umieścić pytania o przemoc w ankiecie?

Przychodziły alarmujące listy. Poza tym jest stanowisko WHO, dotyczące nadużyć i przemocy, które wzywa, żeby badać to zjawisko.

Poród to bardzo wrażliwy moment: taki, w którym kobieta jest zdana na opiekę innych osób i w związku z tym łatwo – jak się nie ma hamulców – przekroczyć granice: nakrzyczeć, zastraszyć, żeby zrobiła to, co ktoś uznaje za konieczne. To rocznie 68 tys. kobiet! A wśród niektórych lekarzy jest nadal ta pokusa, żeby sprowadzić kobietę do bycia potulną owieczką.

Co jeszcze budzi niepokój?

Karmienie piersią wygląda fatalnie. Nie chcę oskarżać położnych, bo wiem, w jakich warunkach pracują – nie jest możliwe, żeby położna, która ma 20 kobiet pod opieką, dała im to, czego potrzebują. Ale nie wiedziałam, że 60 proc. dzieci na oddziale położniczym jest dokarmianych mlekiem modyfikowanym.

Czy to w ogóle zgodne z prawem?

No nie.

Zapytałyśmy kobiet: czy byłaś do czegoś zmuszana w szpitalu? Najwięcej odpowiedziało: tak, do karmienia mlekiem modyfikowanym. Ale tu nie chodzi tylko o wiedzę na temat laktacji, lecz przede wszystkim o normy zatrudnienia. Położne muszą tupnąć nogą: powiedzieć, że nie będą pracować w tak skandalicznych warunkach. To, co się dzieje z ich zawodem, jest sprawą feministyczną. Fakt, że zawody pielęgniarki i położnej są tak kiepsko płatne i niepoważane, jest wynikiem stosunku do kobiet. Zawody, które naprawdę służą społeczeństwu, są traktowane po macoszemu właśnie dlatego, że są sfeminizowane. To się musi zmienić, żeby wszystkim – nie tylko kobietom – było lżej. ©

JOANNA PIETRUSIEWICZ jest prezeską fundacji Rodzić po Ludzku, działającej na rzecz godnego porodu i monitorującej sytuację w placówkach położniczych. Od lat związana z organizacjami pozarządowymi, pracowała m.in. jako wychowawczyni w ogniskach dziecięcych i przy realizacji środowiskowych programów psychoprofilaktycznych dla rodzin. Członkini ministerialnego zespołu ds. opracowania Standardów Organizacyjnych Opieki Okołoporodowej.

Poród po ludzku

ZNIECZULENIE ZEWNĄTRZOPONOWE PODANO 23,7 PROC. KOBIET, które rodziły drogami natury lub miały nieplanowane cesarskie cięcie (13 proc. deklarowało, że chciało otrzymać znieczulenie, ale w szpitalu, w którym rodziły, nie było takiej możliwości).

37,1 PROC. NIE MOGŁO DECYDOWAĆ O POZYCJI, w jakiej urodzi.

DO KIEROWANIA SIĘ WŁASNĄ POTRZEBĄ PARCIA ZACHĘCANO 42,3 PROC. RODZĄCYCH. 15,5 proc. deklarowało, że w czasie porodu naciskano na ich brzuch, 13,5 proc. było krytykowane za sposób parcia.

PORÓD BYŁ WYWOŁYWANY U 43,4 PROC. rodzących drogami natury lub mających nieplanowane cesarskie cięcie. Ponad połowie (60,6 proc.) podano kroplówkę z oksytocyną. Wśród kobiet, które miały wywoływany poród, 27,1 proc. nie zostało zapytanych o zgodę, wśród kobiet, którym podano oksytocynę
– nie zapytano 29,1 proc.

NACIĘTE KROCZE MIAŁO 55,4 PROC. rodzących drogami natury.

KONTAKT „SKÓRA DO SKÓRY” BYŁ W 73,8 PROC. PRZYPADKÓW SKRACANY (według Standardów Opieki Okołoporodowej ma trwać dwie godziny po porodzie).

17,8 PROC. KOBIET NIE OTRZYMAŁO WSPARCIA PRZY KARMIENIU. Ponad 60 proc. dzieci było dokarmianych mlekiem modyfikowanym.

54,3 PROC. KOBIET DOŚWIADCZYŁO PRZEMOCY LUB NADUŻYĆ związanych z zachowaniem personelu lub niedopełnieniem wszystkich procedur. 24 proc. badanych wspomina o niestosownych komentarzach, 20 proc. doświadczyło traktowania z góry, 12,8 proc. czuło się zmuszonych do czegoś przez personel.

Na podstawie 8378 ankiet kobiet, które rodziły od 1 stycznia 2017 do 20 marca 2018 r., uwzględnionych w ostatnim raporcie fundacji Rodzić po Ludzku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2018