Gra w koniec świata

Grupa astronomów, geologów i inżynierów spotyka się co kilka lat, by przygotować nas na kosmiczną katastrofę. Tym razem nie udało się uniknąć ogromnych zniszczeń. Na szczęście.

27.05.2019

Czyta się kilka minut

 / CNEOS.JPL.NASA.GOV
/ CNEOS.JPL.NASA.GOV

Ostatnie chwile Nowego Jorku z bezpiecznej odległości były tyleż gwałtowne, co piękne. Wydawało się, że miasto rozpłynęło się w jasnej poświacie. Oczywiście z bliska rzeczywistość była o wiele bardziej brutalna: choć do eksplozji doszło na wysokości 15 km nad Central Parkiem, w promieniu kilkunastu kilometrów wyparowały drzewa, domy i ulice. Fala uderzeniowa powalała lasy i niszczyła budynki jeszcze 60 kilometrów dalej, w New Jersey i na Long Island. Wstrząsy zarejestrowały sejsmografy na całym świecie.

Stracone dzieła sztuki

Na szczęście o tym, że 60-metrowy odłamek asteroidy spadnie na miasto z prędkością 69 tys. km na godzinę i wybuchnie z mocą tysiąca bomb zrzuconych na Hiroszimę, było wiadomo od dwóch miesięcy. 29 kwietnia 2027 r. Manhattan był więc niemal zupełnie bezludny, ale nawet takie wyprzedzenie nie wystarczyło do przeprowadzenia pełnej ewakuacji.

Dla dr. Paula Chodasa, szefa Biura Badań nad Obiektami Bliskimi Ziemi Jet Propulsion Laboratory, ta symulacja dotycząca możliwej zagłady Nowego Jorku była cenną lekcją. – Okazało się, że w przypadku tak wielkiego miasta dwa miesiące nie wystarczą do przeprowadzenia pełnej, dobrze zorganizowanej ewakuacji. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że trzeba było stamtąd wywieźć wszystko, co najcenniejsze, jak np. dzieła sztuki, a ludzie, wiedząc, że nie będzie do czego wracać, chcieli zabrać ze sobą niemal wszystko, co posiadali – mówi „Tygodnikowi” Chodas.

To Chodas był planistą zagłady Nowego Jorku. Na szczęście symulowanej. Astronom po raz czwarty już przygotował scenariusz gry strategicznej rozgrywanej podczas pięciodniowej Konferencji Obrony Planetarnej, czyli zgromadzenia, w którym biorą udział przedstawiciele największych światowych agencji kosmicznych, specjaliści od obrony cywilnej, akcji ratunkowych, infrastruktury czy geologii. Celem konferencji było opracowanie sposobów zapobiegania podobnym apokaliptycznym scenariuszom. Gra (choć sam Chodas nalega, by nazywać ją po prostu „ćwiczeniem”) to sposób na unaocznienie uczestnikom, jak skomplikowanym problemem jest ratowanie Ziemi przed kosmicznymi skałami. – Wiemy, że uderzenie asteroidy to bardzo mało prawdopodobny scenariusz, ale musimy się do niego przygotować – tłumaczy.

Pomalować asteroidę na biało

Tym razem symulacja zaczęła się od odkrycia asteroidy poruszającej się nietypową, nachyloną orbitą. Obiekt, oznaczony na cześć konferencji kodem 2019 PDC, nie był duży, miał od 100 do 300 m średnicy, ale jego orbita przecinała orbitę Ziemi w sposób, który dawał mu szansę ok. 1 na 100 uderzenia w naszą planetę w 2027 r. Dziś spośród 860 potencjalnie niebezpiecznych obiektów skatalogowanych przez Europejską Agencję Kosmiczną tylko jeden, mała, dziewięciometrowa skała 2010 RF12, stanowi zagrożenie. Prawdopodobieństwo naszej kolizji z nią w 2095 r. szacowane jest na 1 na 16. Prawdopodobieństwo jednej setnej zostało uznane przez astronomów za próg, po przekroczeniu którego należy przeanalizować zagrożenie i, jeśli potwierdzi się ono, podjąć działania zapobiegające uderzeniu bądź ograniczające jego skutki.

– Pierwszy krok to zawsze sprawdzenie, czy taki obiekt może rzeczywiście trafić w Ziemię, ustalenie jego orbity, a to wymaga pracy, obserwacji, śledzenia jego ruchu – tłumaczy dr Chodas. – W rzeczywistości będziemy mieli o wiele więcej czasu niż w naszym ćwiczeniu. Będą to lata albo dekady, ale nasze ćwiczenie celowo zaprojektowaliśmy tak, by wyprzedzenie nie było duże, bo asteroida poruszała się dziwnym, nachylonym torem. Małe asteroidy są trudniejsze do wypatrzenia, a jeśli zmierzają do nas od strony Słońca – jest jeszcze gorzej. Mamy technologię do zapobieżenia uderzeniom, ale tylko pod warunkiem, że będziemy mieć dostatecznie dużo czasu, by jej użyć.

W przypadku prawdziwego zagrożenia wszystkie nasze opcje są uzależnione od tego, kiedy wypatrzymy niebezpieczeństwo. Opierają się na zmianie prędkości obiektu tak, by kilka czy kilkadziesiąt lat później znalazł się w nieco innym miejscu: takim, w którym w tym samym momencie nie znajdowałaby się nasza planeta. Można np. wyposażyć asteroidę w odbijający promienie słońca żagiel albo pomalować jedną jej stronę na biało, by ta powierzchnia odbijała światło. Pełniłoby to funkcję taką samą jak żagiel, bo asteroidę wprawiałoby w ruch ciśnienie odbijających się fotonów. Kolejne rozwiązanie to zaparkowanie w pobliżu takiego obiektu niewielkiego statku kosmicznego. Sama jego obecność – niewielkim wpływem grawitacyjnym – zmieniłaby tor lotu asteroidy.

Wszystkie te rozwiązania mają jedno wspólne założenie: jest czas, by wprowadzić je w życie. W ćwiczeniu zaprojektowanym przez Paula Chodasa go nie było.

Tokio śpi spokojnie

Zdecydowano się więc na opcję brutalną: wysłanie na spotkanie kosmicznej skały impaktorów kinetycznych, czyli kosmicznych odpowiedników młotów do wyburzeń. To masywne pojazdy, których jedynym zadaniem jest staranowanie obiektu z jak najwyższą prędkością. Prawie się udało. Trzy impaktory uderzyły w asteroidę i spowolniły ją wystarczająco, by obiekt ominął Ziemię. Ale uderzenia oderwały mniejszą, 60-metrową skałę. Ta nadal leciała w stronę naszej planety. Ostatnią nadzieją mogło być wykorzystanie broni jądrowej, ale polityczne spory sprawiły, że nie podjęto decyzji o użyciu jej, dopóki nie zrobiło się zbyt późno. Pozostała tylko ewakuacja największego miasta USA.

W ten sposób Nowy Jork dołączył do Lazurowego Wybrzeża zniszczonego w 2013 r. i Dhaki zrównanej z ziemią w 2015 r. Jedynie Tokio zostało ocalone podczas konferencji w 2017 r., ale – paradoksalnie – z perspektywy organizatorów konferencji krater na Manhattanie to był najlepszy możliwy wynik ćwiczenia. – Musimy stawiać sobie wyzwania i zadawać trudne pytania – tłumaczy Chodas. – Nie uczysz się niczego, jeśli nie analizujesz najczarniejszego możliwego scenariusza.

Konferencja, w której na żywo, w Waszyngtonie brało udział 200 naukowców i inżynierów z całego świata, była na bieżąco transmitowana w mediach społecznościowych. Jej elementami były symulowane komunikaty prasowe, doniesienia medialne i morze naukowych danych. Przygotowanie takiego ćwiczenia to ogromny wysiłek, który domaga się postawienia pytania: po co poważni naukowcy bawią się w symulowaną demolkę?

– W tym samym celu, w jakim przeprowadza się klasyczne gry wojenne, tyle że w roli przeciwnika nie występuje obce mocarstwo lub zły terrorysta, ale asteroida z kosmosu – tłumaczy dr Anna Łosiak, geolog planetarna z Uniwersytetu Exeter i Polskiej Akademii Nauk.

Klimat i epidemie

Gry wojenne zadebiutowały w latach 20. XIX w. w pruskiej armii. Papierowe scenariusze, rozgrywane na kartach, planszach i w głowach uczestników pozwalały prowadzić kampanie bez angażowania nawet jednego piechura oraz ćwiczyć strategie i doktryny w zaciszu gabinetów, z dala od wścibskich oczu nieprzyjaciół. W XX w. takie gry stały się podstawowym narzędziem wojskowych planistów, ale w naszych czasach zyskują nowe znaczenie. Pozwalają przygotować się i wojskowym, i cywilom do fundamentalnych, krytycznych zagrożeń, których skala jest tak wielka, że w inny sposób niemożliwa do symulowania. Przykład? Zmiany klimatyczne.

Od 2016 r. Pentagon prowadzi sztabowe gry strategiczne skupiające się na konsekwencjach kryzysu klimatycznego. Wbrew obecnej, obstrukcyjnej polityce Białego Domu amerykańscy wojskowi zdają sobie sprawę z tego, że ekstremalne zmiany pogody stanowią egzystencjalne zagrożenie. Zgodnie z wystosowaną przez wicesekretarza obrony USA Roberta Worka dyrektywą 4715.21 amerykańscy planiści mają skupiać się na „geopolitycznej i socjoekonomicznej niestabilności” powiązanej z ekstremalnymi zjawiskami klimatycznymi. I nie mają to być tylko czcze rozważania. Wypracowana w toku tych symulacji wiedza ma być bezpośrednio przekładana na wszystkie plany, misje i zakupy amerykańskich wojskowych. „Personel medyczny powinien dostosować swoje szkolenia, by wziąć pod uwagę wpływ zmian pogody na personel, w tym ekstremalne temperatury, schematy opadów oraz rozprzestrzenianie wektorów chorobowych” – pisał Work.

Z perspektywy lekarzy pandemia jest jak wojna światowa. Nie ma jednej linii frontu, ogniska chorobowe przeskakują z kontynentu na kontynent, podążając szlakiem wytyczanym przez linie lotnicze, a chaos i niepewność, niesławna „mgła wojny”, rzuca cień na wszystkie decyzje.

Największa epidemia od 1918 r. „odbyła się” w ubiegłym roku w sali balowej waszyngtońskiego hotelu Mandarin Oriental. Zorganizowało ją Centrum Bezpieczeństwa Zdrowotnego Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. Nieznany czynnik chorobotwórczy, Klad X, pojawił się znienacka we Frankfurcie. 400 przypadków w tym mieście szybko zmieniło się w kilka tysięcy zachorowań od Kabulu po Caracas. Przenoszący się drogą kropelkową wirus okazał się zaraźliwy jak odra. Przez tydzień nie dawał żadnych objawów, skrycie zarażał kolejne ofiary, po czym zabijał co dziesiątego nosiciela. Tysiące chorych zmieniły się w dziesiątki tysięcy, setki tysięcy w miliony.

Zgromadzona w sali balowej grupa robocza, składająca się z byłych członków amerykańskiego rządu, lekarzy i senatorów, próbowała opanować sytuację i nie dopuścić do paniki czy zaognionego politycznego kryzysu. Na świecie wybuchały wywołane epidemią konflikty. Kraje zamykały granice, a szczepionka okazała się na tyle trudna do opracowania, że prace nad nią zajęły niemal (symulowany) rok.

Nauka na niekosztownych błędach

Wnioski nie były wesołe. Mimo wysiłków, choroba w w trakcie 20 symulowanych miesięcy pochłonęła 150 milionów ofiar. Okazała się być bronią biologiczną stworzoną przez grupę terrorystyczną Jaśniejszy Świt, dążącą do zredukowania populacji świata do poziomów preindustrialnych. Mimo tak straszliwego żniwa, symulacja przyniosła wiele konstruktywnych wniosków. Okazało się np., że zamykanie granic w obawie przed chorobą prowadzi jedynie do zwiększenia zagrożenia. Wirus i tak znajdzie drogę, a odcięcie ruchu transgranicznego utrudnia transport leków, żywności i sprzętu ochronnego. Amerykańska, oparta na prywatnych szpitalach służba zdrowia musiała zostać przymusowo znacjonalizowana po tym, jak szpitale, ze strachu przed konsekwencjami finansowymi, zaczęły odmawiać przyjmowania pacjentów zarażonych Kladem X.

To było już trzecie podobne ćwiczenie organizowane przez Uniwersytet Johnsa Hopkinsa. Wszystkie dotychczasowe przyniosły istotne zmiany w tym, jak USA – i reszta świata – przygotowuje się na podobne kataklizmy. Procedury są dopracowywane. Zapasy – uzupełniane, a politycy i decydenci – co może najważniejsze – dokształcani. Bo w kluczowych momentach, w ogniu prawdziwego kryzysu, to oni będą podejmowali decyzje, które mogą uratować lub zgubić miliony ludzi. Mimo takich przygotowań i gier, „British Medical Journal” uprzedza, że na epidemię wciąż nie jesteśmy wystarczająco przygotowani. Według modeli Institute for Disease Modeling na naszym obecnym poziomie gotowości światowa epidemia podobna do hiszpanki z 1918 r. pochłonęłaby 33 miliony ofiar w ciągu pierwszych sześciu miesięcy.

A asteroidy? W porównaniu z pandemią brzmią niemal kojąco. Następna „spadnie” jednak już za dwa lata. W 2021 r. Konferencja Obrony Planetarnej zawita do Wiednia. Możemy się spodziewać, że kolejna kosmiczna skała runie gdzieś na naszym podwórku. Czy tym razem uda się obronić, dajmy na to, Kraków? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2019