Gniewna wiara wolnych

Jak wierzyć w Kościół i w Kościele, którego instytucje nie radzą sobie z tak potwornymi nadużyciami?

27.08.2018

Czyta się kilka minut

W siedzibie Konferencji Episkopatu USA, Baltimore, listopad 2011 r. / KEVIN LAMARQUE / REUTERS / FORUM
W siedzibie Konferencji Episkopatu USA, Baltimore, listopad 2011 r. / KEVIN LAMARQUE / REUTERS / FORUM

„Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół” – to dla wielu katolików najtrudniejsze zdanie Credo. Na jaw wyszły kolejne historie seksualnego wykorzystywania, którego dopuszczali się liczni księża, a nawet biskupi wobec dzieci i uzależnionych od siebie dorosłych. Co więcej, okazuje się, że sprawcy tych koszmarów byli kryci przez kościelną instytucję, ofiary zaś nie mogły w niej znaleźć żadnego wsparcia i współczucia.

W obliczu takich potworności w wielu z nas – zwłaszcza w tych, którzy są ofiarami nadużyć – rodzi się pytanie: czy mogę jeszcze wierzyć w tym Kościele? Jeśli tylu księży, w tylu miejscach na świecie – także w Polsce – krzywdziło słabszych i od siebie zależnych, a ich krzywdy były przez lata ukrywane i tylko niektóre wychodzą na jaw, to naturalna wydaje się reakcja: jak przyjmować komunię z rąk księdza, który funkcjonuje w ramach tej moralnie podejrzanej organizacji? Jak powierzyć któremuś z nich swoje najgłębsze zranienia w intymnej rozmowie w trakcie spowiedzi? Jak słuchać pouczeń biskupów, jeśli tylu z nich dbało o reputację swojej instytucji i kolegów, a nie okazało współczucia słabym i pokrzywdzonym?

Coraz to nowe historie, ujawniane dzięki pracy świeckich, niekościelnych ciał, pokazują, że to nie tylko grzechy poszczególnych, choćby licznych „ludzi Kościoła”, lecz strukturalna skaza wpisana w fundamenty instytucji, w jej struktury władzy i stojące za nimi teologiczne uzasadnienia. Czy zatem nie trzeba powiedzieć wreszcie: „Dość! Nie w moim imieniu!” – trzasnąć drzwiami i podążać swoją drogą?

Gniew i wolność

Jest jednak inna droga. Nie trzeba na niej tłumić gniewu i buntu. Bo zło się stało i zło się dzieje. Gniew zaś i bunt to naturalne, dane nam od Boga reakcje na potworność świata. Ileż to razy na kartach Biblii czytamy, że sam JHWH widząc zło, zawrzał gniewem… I czyż to nie natchnione psalmy miotają przekleństwa na tych, co krzywdzą słabych i biednych na tej ziemi? Warto jednak, by gniew i bunt docierały do przyczyn zła i wycinały je u korzeni. Nie jest to dziś łatwe, choćby dlatego, że to zło ma mnóstwo splątanych przyczyn.

Jedną z kluczowych, które umożliwiły taką skalę wykorzystywania słabszych, jest władza. Nawet papież to przyznał w liście „do Ludu Bożego” – nazywając tę aberrację klerykalizmem: „Klerykalizm, któremu sprzyjają zarówno sami kapłani, jak i świeccy, tworzy rozłam w ciele eklezjalnym, który sprzyja i pomaga w popełnianiu wielu złych rzeczy, które teraz potępiamy”. Dlatego właśnie, kontynuuje Franciszek, „powiedzenie »nie« wobec nadużycia oznacza stanowcze odrzucenie wszelkich form klerykalizmu”.

By odrzucić wszelkie zewnętrzne formy klerykalizmu, trzeba najpierw wyplenić go ze swej wiary. Prześladowcy czerpali bowiem siłę, która dawała im przewagę, z wiary ofiar i ich otoczenia; udało się im wmówić, że to oni są pośrednikami między człowiekiem a Bogiem, wyrazicielami Jego woli, że trzeba im zatem zaufać i powierzyć siebie, nie bronić się, nie szukać oparcia gdzie indziej, nie uciekać ani nie walczyć. Była to władza także nad bliskimi ofiar i ich otoczeniem – rodziną, parafią, miejscem zamieszkania.

Wiara to kwestia tego, czy życie jako całość ma sens, to droga ku Bogu. I dlatego musimy tak wierzyć, by żaden sycący się grzechem człowiek nie miał nad naszą wiarą (a przez to nad nami) duchowej władzy. Jeden jest Pan, i nie ma innego. Trzeba nam w wierze stać na własnych nogach, a kolana zginać tylko przed Bogiem. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy opuścić wspólnotę Kościoła. Wprost przeciwnie.

Bezpośrednia obecność Boga

U źródeł chrześcijaństwa leży nauczanie świeckiego Żyda, syna cieśli z Nazaretu. Co więcej, elementem tego nauczania była krytyka ludzkiej uzurpacji pośrednictwa pomiędzy Ojcem a Jego dziećmi, wszelkiego tylko ludzkiego autorytetu, który rościłby sobie pretensje do rządu dusz. Weźmy słowa z Ewangelii Mateusza: „Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus” (Mt 23, 8-10).

Pierwotny Kościół zachowywał tę świadomość bezpośredniej obecności Boga w życiu każdego chrześcijanina. Apostołowie w dzień Pięćdziesiątnicy ogłaszają spełnienie się proroctwa Joela: „W ostatnich dniach – mówi Bóg – wyleję Ducha mojego na wszelkie ciało, i będą prorokowali synowie wasi i córki wasze, młodzieńcy wasi widzenia mieć będą, a starcy – sny. Nawet na niewolników i niewolnice moje wyleję w owych dniach Ducha mego, i będą prorokowali” (Dz 2, 17-18).

Chrześcijanie są uczestnikami nowego przymierza, a polega ono – głosi Bóg przez Jeremiasza – m.in. na tym, że „umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą Mi narodem. I nie będą się musieli wzajemnie pouczać jeden mówiąc do drugiego: »Poznajcie Pana!«. Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego poznają Mnie” (Jr 31, ­33b-34).


Czytaj także: Zuzanna Radzik: Czy ostatnie skandale, ujawniające nadużycia władzy w Kościele, nie wskazują, że czas na reformę jego struktur?


Bezpośrednia obecność Boga wiąże się nie tylko z dekonstrukcją ludzkich autorytetów dotyczących poznania najważniejszych spraw egzystencji. Jak pisze autor listu do Tymoteusza: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus” (1 Tm 2, 5). Jak mówi Jezus Samarytance, prawdziwy kult Boga nie potrzebuje góry ani świątyni, „nadchodzi godzina, (...) kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli szuka Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie” (J 4, 23-24).

Bezpośrednia obecność Boga w naszym życiu nie może prowadzić jednak do indywidualizmu wiary. Jak podkreśla 1 List św. Jana: „Wy natomiast macie namaszczenie od Świętego i wszyscy jesteście napełnieni wiedzą (…) namaszczenie, które otrzymaliście od Niego, trwa w was i nie potrzebujecie pouczenia od nikogo, ponieważ Jego namaszczenie poucza was o wszystkim” (1 J 2, 20). Jednocześnie ten sam list podkreśla konieczność wzajemnej miłości na drodze ku Bogu: „Nikt nigdy Boga nie oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała” (1 J 4, 12).

Miłość tworzy relacje. Dlatego właśnie droga ku Bogu jest drogą we wspólnocie. Dlatego istnieje Kościół – wspólnota ludzi zmierzających ku Bogu. Dlatego właśnie nie należy opuszczać tej wspólnoty pomimo targającego nią skandalu zła – a może właśnie tym bardziej teraz.

Wiara w Kościół nie musi mieć klerykalnego charakteru. Mówiąc Credo, wyrażam wiarę, że Bóg jest obecny wśród wszystkich chrześcijan, że w tej wspólnocie są relacje inne niż przemoc, że ta nie zdołała zniszczyć miłości. Wierząc w Kościół wierzę więc także w skrzywdzone ofiary, w to, że zadane im rany nie zniszczyły ich całkiem, że pomimo wszystkiego, co ich spotkało – nadal kochają.

Wierząc w Kościele uznaję, że potrzebuję ludzkiej rady, jak dać się prowadzić Duchowi. Ale, po pierwsze, mogę szukać tej rady u wszystkich tworzących wspólnotę. Po drugie, szukam rady, ale tylko Bóg pozostaje moim przewodnikiem. Wierząc w Kościele, odnajduję Boga w relacjach z ludźmi. Wyrażam to przede wszystkim w uczestnictwie w uczestnictwie w sakramentalnej celebracji Eucharystii.

A co z grzechem naszym? Czyż Kościół nie wymaga, by zgrzeszywszy, udać się do spowiedzi tylko do kapłana? Jak można wierzyć w Kościele bez uznania ludzkiej władzy nad sobą w tym najbardziej wrażliwym miejscu? Jeśli więc ktoś nie ma dziś żadnego księdza, któremu ufa, czy pozostanie mu trwać w grzechu? Ależ nie, to przecież Bóg odpuszcza grzechy. A obecne prawo kanoniczne mówi (kan. 960), iż „moralna niemożliwość” zwalnia z konieczności spowiedzi.

Odpowiedzialność

Wierzyć, choćby z gniewem, warto zatem dla relacji, w które Bóg przenika. Im bardziej zaś jesteśmy dorośli w wierze – dzieci wobec Boga, wobec siebie równi – tym większa nasza odpowiedzialność za kształt wspólnoty. Warto więc jej nie opuszczać także dla tych, którzy mają problem z wyzwoleniem się spod zawłaszczonej przez ludzi, a Bogu przynależnej władzy. Być dla nich wsparciem i przykładem w drodze ku wolności wiary.

Opuszczenie zaś wspólnoty z powodu grzechu niektórych jej członków i skazy instytucji czyż nie byłoby przyznaniem, że tej wolności jeszcze nam brak, że nadal dajemy im władzę określania swej wiary i życia? Mimo wszystko zatem: „credo unam sanctam, catholicam et apostolicam Ecclesiam”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2018