Głos nieoczywistości, echo rozpaczy

Język Sommera jest pełen fascynujących mikrozdarzeń. Poeta przygląda mu się uważnie, naciska na niego, nie zniekształca go jednak nieodwracalnie, lecz z wyczuciem sprawdza i stymuluje jego możliwości.

05.05.2010

Czyta się kilka minut

Są czytelnicy, częstokroć wytrawni, których nie przekona żadna książka i żadna nagroda, Sommer zaś pozostanie dla nich poetą obcym, mającym niewielkie ambicje i adekwatny do nich, niewielki język. Z jego wierszami trudno pogodzić się wyznawcom poglądu, że w poezji polskiej kluczową rolę odgrywają jej uwarunkowania metafizyczne. Na tej samej zasadzie postawa jego nie jest do przyjęcia dla zwolenników stylu wysokiego, zapewne również dla eksperymentatorów, wierzących w artystyczny postęp. W ogólności, będąc jako pisarz kimś nie do zaakceptowania przez tradycyjną publiczność, w każdym razie kimś niepociągającym, jest jednocześnie - właśnie dla niej - kimś bardzo potrzebnym, a nawet koniecznym. Przynajmniej jako obiekt sporu.

Wytchnienie

W wierszach różnych poetów, od Tadeusza Różewicza przez Stanisława Barańczaka i Bronisława Maja do młodszych, by poprzestać tylko na twórcach powojennych, oddech jest figurą życia, a zadaniem wiersza - przywrócić go, utrzymać, nadać mu sens nadziei. Jeśli poezja polska zasłużyła na szacunek, to głównie dzięki temu, że umiała podpowiadać swoim czytelnikom, chciałoby się powiedzieć - swojemu narodowi, tę potrzebę znaczenia i godności bycia w ciężkich okolicznościach. Jakkolwiek brzmi to bombastycznie, jest właśnie tak, że Miłoszowi, Herbertowi, Szymborskiej, Różewiczowi zawdzięczamy rzecz najważniejszą - pojęcie istotności sztuki. Wszyscy oni są wynalazcami języków, bez których wiedzielibyśmy mniej. Oni - i inni, a może inni przed nimi, Wat, Białoszewski, Ficowski, dodałby Piotr Sommer.

Poeta ten stał się, głównie za sprawą swoich wierszy, lecz także tekstów krytycznych oraz roli, jaką odgrywa w środowisku literackim, rzecznikiem alternatywy, kontrapunktu, ruchomego i plastycznego kanonu. Wielcy poeci dwudziestowieczni złożyli się na wyjątkowo silny nurt główny, owszem wielojęzyczny, lecz mimo to przeciążony historią, wiecznością, moralistyką, gęsty od poważnych treści, lecz wskutek tego coraz bardziej ociężały. By poezja mogła mówić, trzeba rozrabiać go w zwykłości, napowietrzać.

Rozrabianie Sommera przybierało różną postać, czasami szkiców, w których jako krytyk zamierzał się na nieomylność Miłosza czy Herberta, kiedy indziej polegało na przenoszeniu punktów ciężkości na twórczość mniej cenionych pisarzy, głównie na Jerzego Ficowskiego, przede wszystkim zaś na układaniu niezgodnych z obyczajem wierszy programowych. Obyczaj wymaga, by wiersz programowy był czymś w rodzaju prospektu możliwości nie tylko autora, lecz i poezji jako takiej, by ją reklamował i uwznioślał, a tym samym zaszczepiał w świadomości czytelników jako niezbędny składnik. Tymczasem Sommer, charakteryzując predyspozycje wiersza, wyróżnia jego niestyczność zarówno z doświadczeniem niezwykłym, jak i trywialnym, a ponadto niepewność zastosowań:

Wiersz musi być tym czym jest.

Nie powinien udawać poematu

ani zastępcy naczelnika powiatu,

Ani sklepowej, która ma okres.

Nie powinien wyrażać ducha czasu

ani go nie wyrażać, nie powinien

być dokumentem, ani nim nie być.

(Od czasu do czasu mógłby zapytać.)

Powinien umieć sobie wyobrazić

czym mógłby być, gdyby nie to

czy tamto.

("Czym mógłby być")

Za dużo imperatywów ("musi", "powinien", "nie powinien") i fraz symetrycznych, odwróconych do siebie plecami. Za dużo bipolarności, by tak rzec, a dialektyczne "mógłby" ciągle brzmi dość słabo. "Sklepowa, która ma okres" - coś tu zgrzyta, najpewniej protekcjonalność. A przecież jest to wiersz bardzo sugestywny i ciekawy, gdyż opisuje równoczesność dwóch niedających się pogodzić aktów - aktu wydziedziczenia wiersza i aktu nadania mu rzeczywistej autonomii. Wiersz jest wolny, ponieważ "nie musi", lecz - "może". Forma warunkowa ("mógłby") zawiera w sobie ziarno uniżenia, gdyż jeśli nie da się wiersza do niczego zagonić, zaprząc, to pozostaje tylko go prosić. Przy tym nie ma sensu prosić wiersza o wszystko, gdyż ten niczym takim nie dysponuje. Mimo to autor jest jego petentem, podobnie czytelnik. Obaj starają się go do siebie przekonać, sobą zainteresować. Pisanie, a jeszcze bardziej interpretacja nie są, jak dotąd uważano, wykonywaniem czy rozwiązywaniem wiersza, ale jego uwodzeniem. W komunikacyjnym trójkącie to wiersz jest najbardziej pożądany. Nie mając obowiązków wobec rzeczywistości, utraciwszy rzeczywistość jako ściśle określone zadanie, zyskuje nad nią przewagę. Zaskakujące.

W początkowym okresie, w dwóch pierwszych tomach ("W krześle", 1977, "Pamiątki po nas", 1980) spotykamy liczne podkreślenia tautologiczności poezji: wiersz jest wierszem jest wierszem… "coś", co staje się wierszem, przestaje być tym, czym było, będąc odtąd "czymś innym", powiedzmy, że nietypową akcją języka. Prostolinijnie można przyjąć, że na tym polega jego rola: odbierać rzeczywistości ciężar, unieważniać traumy, obezwładniać złą pamięć, wszystko to rozmienić na słowa, uczynić ładniejszym. Estetyzujące podejście jest w pierwszej książce ewidentne, choć nie jest większe, wręcz przeciwnie, niż u wielu innych poetów tego czasu.

Sommer z upływem lat zmieniał sposób pisania, wyrzekając się niewątpliwej, no właśnie - zbyt niewątpliwej urody debiutu. Choć obrał kurs na inne, mniej przejrzyste wody, to jednak stałe pozostały w nim niektóre przekonania: wiersz nie jest od zastępowania małych liter wielkimi, incydentów - doświadczeniami, uczuć - przeżyciami, liczby pojedynczej - uniwersalnym, jednolitym wszechogarniającym przesłaniem. Dzisiaj - dzisiaj znowu - rozumiemy lepiej, na czym polega władza symboli, siła wysokich, martyrologicznych mitów, przymus jednakowego odczuwania, ułuda wspólnoty, nacisk języka... doksa.

Według Arystotelesa doksa jest mniemaniem, opartym na zmysłach, w przeciwieństwie do episteme, wiedzą niedostatecznie uzasadnioną, ale i mechanizmem nakłaniania ludzi do zachowań określonych przez prawo czy doświadczenie rzekomej większości, maszyną do produkcji światopoglądu. Tak rzecz traktując, Sommer wydaje się przede wszystkim poetą antyretorycznym, co w praktyce sprowadza się do przeciwstawienia perswazji słabych, miękkich, wahających się, warunkowych, uchylnych, niezobowiązujących perswazjom mocnym i jednoznacznym, retoryczności - retoryce. Zamiast przemawiać i nauczać, Sommer namawia swoich czytelników, by urwali się z lekcji, jaką od dwóch stuleci daje nam poezja odwołująca się do wartości dla świata, narodu czy człowieka jakoby fundamentalnych, by na wagarach od nabzdyczonego niemyślenia doznali choćby przez krótką chwilę ekscytacji wywołanej przez nieoczywistość własnego położenia.

Nieoczywistość wyklucza radykalizm tak w negatywnym, jak i pozytywnym wymiarze. Sommer prawie niczemu nie zaprzecza bezwzględnie ani za niczym się nie opowiada do końca. Pewnie, niektóre wartości są mu drogie, rodzina, przyjaźń, domowość, a inne odrzuca - w pierwszej kolejności ideę prawdy bezwzględnej, lecz radykalizm uważa za odzwierciedlenie rozwiązań i postaw zupełnie obcych. Nie jest ani obrazoburczy, ani programotwórczy, lecz nieufny, zakotwiczony - to domysł - w postnietzscheańskiej hermeneutyce podejrzeń i w Gombrowiczu. Przy tym obie inspiracje są głęboko zatopione w jego poetyckiej praktyce, rozpoznawane pośrednio, w niechęci do przeciwstawiania tego, co "tutaj", temu, co "tam", w ostrożności zachowywanej wobec mitów, wspólnot, hierarchii, dystynkcji, ceremonii, patosu, w nadreaktywnej niechęci do wszelkiej możliwości manipulacji, w niepoddawaniu się emocjonalnym szantażom.

Wysłowienie

By rozwijać swą poezję antydeklaratywną, Sommer musiał usytuować się w pobliżu słowiarzy, nie tych wszelako, którzy lingwizm rozumieli radykalnie i filozoficznie (Wirpsza, Karpowicz) albo politycznie (Barańczak), lecz dalszych krewnych Białoszewskiego. Język jest pełen fascynujących mikrozdarzeń, trzeba mu się uważnie przyglądać, naciskać na niego, jednak nie z całych sił, nie zniekształcać go nieodwracalnie, tylko z wyczuciem, uwzględniając jego skłonności, wypróbowywać i stymulować.

Najważniejszą własnością języka jest interakcyjność, szukanie i podtrzymanie kontaktu. Język interesuje więc poetę przede wszystkim w wydaniu mówionym, bardziej jeszcze - gadanym, w wersji niezobowiązującej, niezastygłej, nierozstrzygniętej, użytkowej. Taki język wciąga do udziału świat. Wiersz, który wyjdzie od takiego języka, napełni się życiem, potoczy się, nie trzeba będzie go do niczego zmuszać. Byłby to wprawdzie język mniejszy, w porównaniu z wielkimi fasadami stylu skromny, lecz bliższy doświadczeniu, którego nie można dotknąć inaczej, niż o nim mówiąc.

Równie ważna jest deiktyczność, wyeksponowanie konkretności mówienia wpływające na modelowanie czasu, który nie jest tu przedmiotem wyodrębnionym, opisywanym czy kontemplowanym, lecz aspektem podmiotu, trwale w nim obecnym. Na marginesie - filozoficzność wierszy Sommera to ich wymiar ukryty, niedyskursywny, w żadnym razie nadany im z góry seksapil. Zdawać by się mogło, że nie występuje w ogóle, lecz naprawdę w nich tkwi. Bo wiersze te chcą być pewną filozofią, a nie chcą o żadnej dywagować. Jak zauważył Jerzy Borowczyk: "Sommer przypomina Husserla w procedurze, którą za Hanną Buczyńską-Garewicz można najprościej określić jako drobiazgowa analiza plus przekonanie o mocy szczegółu". Filozof kryje się w oku i solennym podejściu do rzeczy.

Wreszcie - ironia. Przeważnie nie jest narzędziem służącym odkryciu czegoś, zdemaskowaniu fałszu, prawie zawsze jest bowiem autoironią. Wędzidłem nałożonym na pęczniejące "ja". Wewnątrzwierszowym systemem zabezpieczającym przed petryfikacją, powtarzalnością, natręctwem, łatwą satysfakcją. Szczeliną, przez którą do wiersza przedostaje się cudze słowo i spojrzenie. Skutek jest nieoczekiwany: poezja, która odwróciła się od poetyczności ? la Skamander i poetyckości ? la Awangarda, poezja, która chciała być wytchnieniem od poezji, jest poezją wyjątkowo stężoną. Dzieje się tak dlatego, że wszystko inne, czym również bywa, wywodzi się z jej środka. Zaskakujące.

Wyjawienie

W ubiegłym roku, po dziesięciu latach niewydawania liryki, Sommer dał o sobie znać aż trzema książkami: dwoma zbiorami wierszy ("Dni i noce", "Wiersze ze słów") oraz wyborem wierszy z lat 1968-1998 "Rano na ziemi". Tomy te dopełniły obrazu bardzo poważnego dorobku. Od tej chwili dokonania Sommera na wszystkich uprawianych przez niego polach nie budzą wątpliwości, jednak sprawą ciekawszą - ciekawszą od nagród - jest pewien nowy rys, jaki ujawnił się w niedawno wydanych wierszach poety - głębsza ciemność. Według Krystyny Pietrych: "Piotr Sommer jest poetą elegijnym nie tylko w tomie ostatnim, lecz bez wątpienia to w »Dniach i nocach« ton elegijny wydaje się brzmieć najdobitniej".

Z kolei "Wiersze ze słów" przesuwają się ku formom sentencjonalnym, gnomicznym, czego można byłoby się nie spodziewać po tym poecie. Z pozoru Sommer robi więc coś, czego do tej pory nie robił. Nie jest to jednak prawdą. Nienakazywanie wierszowi czegokolwiek jest bowiem aktem odwracalnym i oznacza również niezakazywanie czegokolwiek, w tym wzniosłości, jawnego przejęcia, wyrazistszego nazywania stanów duszy. Bardzo dobre przyjęcie nowych książek, zwłaszcza "Dni i nocy", świadczy jednak o tym, że publiczności jakby czegoś brakowało w wierszach wcześniejszych, a teraz oczekiwanie to zostało spełnione.

Czego brakowało? Szczerości? Autentyczności? Otwartości?

Gdyby przyjąć taki punkt widzenia, znaczyłoby to, że Sommer przegrał w konkurencji, na której nadzwyczajnie mu zależało, gdyż bardziej niż czegokolwiek pragnął być szczerym (rozmawiać, a nie deklamować), autentycznym (unikać schematów językowych) i otwartym (nie ukrywać wahań i ograniczeń). Tymczasem dopiero w momencie, kiedy udało się u niego rozpoznać wspólnotę - wspólnotę bólu - zdał się poetą ważnym i ważkim, wartym prawdziwego uznania.

Czyżby więc przegrał, bo - aby wygrać - musiał napisać wiersze zdecydowanie bliższe tradycjom, które - niefrontalnie, raczej na sposób miejskiej, cywilnej partyzantki - zwalczał czy jedynie podważał? By jego poezja mogła zostać doceniona, jej waga musiała dać się zmierzyć starymi narzędziami?

To nie jest domysł wart poparcia, gdyż, jak wspomniałem, poeta stronił od wszelkiego purytanizmu, zatem jego antytradycjonalizm był, jak wszystko, warunkowy - mógłby zaistnieć w pełni, "gdyby nie to czy tamto". Zatem jego nowe wiersze nie łamią żadnego wewnętrznego zakazu, nie sprzeciwiają się żadnemu programowi, gdyż do niczego takiego Sommer nie dążył. Szukał innej ścieżki, biegnącej pomiędzy dychotomicznym opozycyjnym czy też sinusoidalnym myśleniem o literaturze polskiej - i z tego szukania nie zrezygnował. Pozostał poetą dialektycznym, zdystansowanym do wszelkich całości, wymagającym uwagi, gdyż niezdefiniowanym raz na zawsze. Owszem, w obrębie jego wrażliwości całość to władza pożerająca jednostki i idiomy, kanon zaś jest instytucją polityczną, jednak wie dobrze, iż chcąc wyzwolić się spod ich wpływu, trzeba umilknąć. Jak Epikur - żyć w ukryciu, założyć zbędność sławy i łatwość przemilczenia, a tym samym zniesienia bólu.

Nic bardziej błędnego. Po pierwsze - Sommer jest jedną z najczynniejszych osób, pisze wiersze, tłumaczy, komentuje, wykłada, pośredniczy między polską i światową literaturą. Po drugie - ból go nie odstępuje od początku.

Jest w wierszu "Babcia" z debiutanckiego tomu, w którym przez głowę staruszki przelatują wspomnienia nieszczęść, tyfusu, getta, i w wierszu "Przestrzeń" z tomu "Kolejny świat" (1983), który nie zestarzał się mimo zmiany kontekstu ("Dziś, tak samo jak dawniej, są ludzie niepotrzebni / lecz każdy z nich potrafi wiele zrobić i wiele znieść"). I w wierszu "Dni tygodnia" z "Czynnika lirycznego" (1986), i w wierszu "Poruszenie" z "Piosenki pasterskiej", moim ulubionym. I w masie innych. Za każdym razem cierpienie na pozór wymyka się słowom. Na pozór, gdyż w istocie nie dowiadujemy się o nim wskutek nieuwagi (twórca jest pedantycznie uważny, a jego luz jest rozmyślnie wybranym stylem), lecz po prostu dowiadujemy się mało. Cierpienie jest małomówne, a wiersz jest tyleż jego językiem, co zarazem sposobem niedopuszczenia go do głosu.

To kolejna ambiwalencja: poezja jest być może jedynym językiem cierpienia, a być może - także i ona - nie potrafi być w tym zakresie skuteczna. Tej kwestii dotyczy zasadnicza niepewność. Przeświadczenie, że w wierszu da się zapisać rozterki i udręki duszy, Sommerowi nie odpowiada, a przecież ślady tych rozterek znajdujemy. Pisze, żeby nie mówić o bólu, nie mówiąc - mówi. Czy wiersz jest zastępstwem w stosunku do krzyku? Wiersz jest wierszem, czasami jest echem rozpaczy.

Wypowiedzi J. Borowczyka i K. Pietrych cytowałem za opracowaniem: "Wyrazy życia. Szkice o poezji Piotra Sommera", red. P. Śliwiński, Poznań 2010.

Piotr Śliwiński - (ur. 1962) jest krytykiem literackim, badaczem literatury współczesnej, profesorem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Nagroda Poetycka Silesius (19/2010)