Geniusz, czyli niedoskonałość

Jacek Dukaj pozwala nam zajrzeć za zasłonę, która oddziela teraźniejszość od przyszłości.

17.05.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Anna Zemanek
/ Fot. Anna Zemanek

W jednym z esejów Giorgio Agamben proponuje nietypową definicję Geniusza. Wychodząc od tradycji starożytnego Rzymu, mówi o nim jako o duchu opiekuńczym, który towarzyszy nam od narodzin (w tradycji chrześcijańskiej jego funkcję przejął Anioł Stróż). Bóstwo to postrzegane było przede wszystkim jako siła kreacyjna, związana z powstawaniem, tworzeniem czy generowaniem (na co wskazuje etymologia tego słowa). Innymi słowy, Geniusz to nieodparta i niedająca się zasklepić w żadną formę siła życia. Stąd też tradycja obchodzenia urodzin, która nie polega wyłącznie na wspominaniu odległej daty przyjścia na świat, lecz jest corocznym świętem ku czci Geniusza.


Copernicus Festival w Krakowie!

Hasłem przewodnim drugiej edycji jest "Geniusz".


Geniusz towarzyszy nam zatem od narodzin, jest energią, która w dużej mierze kieruje naszym życiem, ale, co kluczowe dla Agambena i dla poniższego szkicu, Geniusz nie jest z nami tożsamy. Choć wypełnia szczelnie nasze jestestwo, nie jest częścią nas. Przeciwnie – jest siłą, która ciągle o sobie przypomina, zachowując jednak dystans. Dzięki niemu właśnie nasze ego nie potrafi do końca zasklepić się w sobie i zyskać pełnej tożsamości. Geniusz nieustannie popycha nas w różne strony, dzięki czemu wciąż się zmieniamy, wciąż odróżniamy nowe formy życia od tych dawniejszych. Agamben sugeruje wręcz, że człowiek (podmiot) to wypadkowa napięcia, które cały czas utrzymuje się między ego a Geniuszem.

Tragiczny Geniusz

Choć Geniusz jest towarzyszem każdego życia, to większość z nas poświęca wiele czasu i energii, aby go wyprzeć, zniwelować – zapomnieć. Bo Geniusz to także niepokój, ciągły ruch, który wytrąca nas z samych siebie, nie pozwalając komfortowo rozgościć się we własnym ego. Geniusz to ciągłe przypomnienie, że nie jesteśmy sami, że „ja” składa się także z kogoś (czegoś) innego. Wiele osób nie chce żyć w tym ciągłym poczuciu obcości. Ci, którzy się jednak w pełni decydują na taki rozdwojony model egzystencji, mają szansę na życie bardzo intensywne i płodne („genialne” i „płodne” to właściwie synonimy). Wśród nich oczywiście znajdują się artyści, a w ich liczbie pisarze.

Pisanie to – jak wiemy od Jacques’a Derridy, Rolanda Barthes’a i wielu innych – proces, w którym dochodzi do odpodobnienia autora od jego dzieła. Przestrzeń pisma to przestrzeń nietożsamości, w której to, co napisane, jest już dla piszącego obce. Dla Agambena napięcie między „ja” a wewnętrznym Geniuszem przebiega dokładnie po tej linii. Siła, która pcha nas do pisania (tworzenia), pochodzi od Geniusza – on chce „pisać”, ale każdorazowa konkretyzacja jest już domeną ego. W tym arcymodernistycznym ujęciu (genialne) tworzenie jest zawsze procesem tragicznym, bo skazanym na porażkę. Geniusz jest zawsze po stronie potencjalności, a każda próba jego aktualizacji odsuwa go na margines, kończy się umieszczeniem w świecie jego ograniczonej (czyli właśnie zrealizowanej) formy. Zdaniem włoskiego filozofa wielcy artyści awangardowi zdawali sobie z tego sprawę, dlatego też stosowali strategię permanentnej ironii, podważającej sens tworzenia już u początku, gdyż jedynie dzieło zaniechane lub porzucone może być prawdziwie genialne.

Jacek Dukaj doskonale wpisuje się we wszystkie te strategie, a nawet idzie krok dalej, i to po ścieżce, którą sam sobie wytyczył.

Genialna literatura

Gdyby chcieć w jednym zdaniu scharakteryzować twórczość Dukaja, czym nieuchronnie skazujemy się na banalność, można powiedzieć, że w każdym swoim tekście stara się on przedstawić to, co wymyka się naszemu językowi (a w konsekwencji – naszemu poznaniu). Z tego powodu można by oczywiście z łatwością zakwalifikować go do nurtu literackiego równie starego (a może jeszcze starszego) jak sama nowoczesność. Jednak to nie samo zmaganie z niewyrażalnością czyni go jednym z najoryginalniejszych współczesnych pisarzy, lecz sposób, w jaki to robi.

W „Głosie Pana” Stanisława Lema naukowcy pracujący nad „rozszyfrowaniem” tajemniczego przekazu z gwiazd w pewnym momencie muszą skonfrontować się z własną niemocą – kończą im się pomysły, nie wiedzą, jak rozwiązać problem. Jedna z postaci decyduje się wówczas na krok dość niekonwencjonalny: przywozi do laboratorium stos książek science fiction, licząc, że zainspirują one w jakiś sposób znużonych naukowców. Po kilku dniach lektury wszyscy są rozczarowani. Okazuje się, że w książkach tych wykorzystano wszystko, tylko nie wyobraźnię.

Z całą pewnością w stosie tym zabrakło autora na miarę Dukaja. Lem poddaje krytyce nie tyle cały gatunek, ile raczej morze literackiej produkcji, która pod płaszczykiem konwencjonalnego anturażu reprodukuje dobrze znane schematy fabularne.
Wydaje się, że kolejna próba odpowiedzi na pytanie, czym jest (albo czym nie jest) literatura science fiction, a także spór o przynależność prozy Dukaja do tego gatunku, pozbawiony jest sensu. Autor „Perfekcyjnej niedoskonałości” pełnymi garściami czerpie z gatunkowej konwencji i nawiązuje do mistrzów tej prozy (Lem, Dick oraz wielu innych). Najważniejsze podobieństwo polega jednak na czymś innym: podobnie jak jego poprzednicy Dukaj próbuje uczynić z literatury czerpiącej inspiracje z pola nauk ścisłych wehikuł służący do przekraczania kolejnych granic w przedstawianiu tego, co (jeszcze?) wymyka się naszemu poznaniu. I na tym polega jego geniusz.

Genialna niedoskonałość

Dzieło genialne to według Agambena dzieło zaniechane, znajdujące się wyłącznie w sferze potencjalności. Paradoks genialnego twórcy polegałby więc na odmowie tworzenia. W tym sensie najgenialniejsi byliby ci, których Enrique Vila-Matas określił zbiorczo jako „Bartleby i spółka”. Kataloński pisarz ów tytuł swoistego katalogu pisarzy, którzy, z rozmaitych powodów, w pewnym momencie swojego życia zdecydowali się w radykalny sposób zamilknąć, pożyczył od imienia bohatera jednego z opowiadań Hermana Melville’a. Kopista z Wall Street, wypowiadając słynną formułę „wolałbym nie”, skupia w sobie całą siłę, jaką niesie odmowa zaangażowania czy też działania – trudno przecenić znaczenie, zarówno polityczne, jak i estetyczne tego gestu. Niemniej wydaje się, że Jacek Dukaj poszedł krok dalej, o czym można się przekonać podczas lektury „Perfekcyjnej niedoskonałości”, pierwszego tomu jego trylogii.

Akcja powieści rozgrywa się w XXIX w. Bohaterem jest Adam Zamoyski, wskrzeszony astronauta z końca wieku XX. Czytelnik, podobnie jak Zamoyski, zostaje wrzucony w świat, którego kompletnie nie rozumie. Inne jest tu wszystko: definicja człowieka (różne poziomy rozwoju i funkcjonowania świadomości), prawa fizyki (kształtowane niemalże dowolnie przez ludzi) czy gramatyka (istoty postludzkie posługują się nowym językiem). W tej powieści idiomatyczność prozy Dukaja osiąga punkt kulminacyjny, balansując na cienkiej granicy, za którą jest już tylko bełkot i chaos.

Zamoyski rozpoczyna swoją wędrówkę po szczeblach rozwoju, zarówno społeczno-politycznego, jak i (post)egzystencjalnego – przyjmuje język, który jeszcze niedawno był dla niego (jak i dla czytelnika) całkowicie niezrozumiały. Zbliża się do owej cienkiej granicy, by ją w końcowej scenie przekroczyć, jako że „przepisuje się” na wyższy poziom człowieczeństwa: przestaje być stahs (Standard Homo Sapiens) na rzecz phoebe (Post-Human Being). Owo przejście kończy zarazem pierwszy tom trylogii, która, choć minęło od jej wydania już ponad dziesięć lat, nie doczekała się kontynuacji. Nie doczekała się, bo nie mogła się doczekać – narracja urywa się w momencie, gdy jej główny bohater, z którego perspektywy prowadzona była narracja, przestał być człowiekiem. Przestrzeń życia, w którą wkroczył, znajduje się już całkowicie poza naszym pojmowaniem, dlatego też nie sposób ją opisać. Dukaj, poprzez niedokończenie trylogii, czyli poprzez pozostawienie jej w postaci niedoskonałej, uczynił ją jednocześnie genialną w ściśle Agambenowskim znaczeniu tego słowa. Oryginalność Dukajowego gestu polega jednak nie na samym zaniechaniu czy rezygnacji z próby opisu tego, czego opisać się nie da (ten gest znamy już od Bartleby’ego i jego kompanów), ale na tym, że po karkołomnym dojściu do granicy poznania i języka pozwolił nam, choć na chwilę, rzucić okiem na to, co po drugiej stronie.

Genialna forma

„Usiedli na pniu miedzianej ryby” – to zdanie z „Innych pieśni”, powieści, w której Dukaj zmaga się z tym samym problemem, co w „Perfekcyjnej niedoskonałości” (być może zmaga się z nim w każdym tekście), choć w nieco inny sposób. Powieść rozgrywa się w świecie, którym rządzą prawa arystotelesowskiej metafizyki: Materia zawsze kształtowana jest przez Formę. Rzeczywistość, momentami przypominająca tę naszą, jest wypadkową form na nią oddziaływających. Świat przekształca się zgodnie z wolą istot o formie najsilniejszej, czyli kratistosów. Uniwersum to staje jednak na progu zagłady – oto w uporządkowanym świecie pojawiają się tajemniczy przybysze z otchłani kosmosu – adynatosi – bezforemne, wykrzywiające i zanieczyszczające wszystko istoty, o których nie można powiedzieć nic ponad to, że są czystym chaosem. Czoła może stawić im jedynie postać niezwykłego formatu – Hieronim Berbelek, najpotężniejszy strategos świata, ten, który napluł w twarz wielkiemu kratistosowi Uralu.

Powieść pokazuje zdobywanie przewagi przez pana Berbeleka. Jednym z etapów tego procesu jest wyprawa do Skrzywienia, dziwnej dżungli, gdzie rzeczywistość przybiera chaotyczną i przygodną postać. Im głębiej wchodzi się w skrzywienie, tym większe następuje odkształcenie każdej z form. Na początku są to niewielkie zakłócenia – na przykład dodatkowe kończyny u zwierząt – ale szybko szaleństwo kształtów, kolorów i materii pogłębia się. Gdy pan Berbelek siada na pniu miedzianej ryby, język także zaczyna się wykrzywiać: słowa lepią się ze sobą, tworzą ciągi coraz bardziej przypadkowych znaków. Wyprawa w głąb Skrzywienia to tylko preludium do walki, którą główny bohater będzie musiał stoczyć na końcu – jego zadaniem jest zabicie adynatosa. Wydaje się to niemożliwe, bo ten ostatni znajduje się poza rzeczywistością, w której takie pojęcia jak „zabić” mają sens. Wszystko, co znajdzie się w jego pobliżu, traci swoją formę i rozpada się w niezborną masę, której nie da się w żaden sposób opisać. „Zabicie” tego ucieleśnienia chaosu zakłada uprzednie narzucenie mu formy, w której śmierć jest w ogóle możliwa. Finałowa bitwa rozgrywająca się w kosmosie to nic innego jak starcie dwóch najpierwotniejszych sił – tego, co istnieje, jest sensowne i daje się opisać, z jego przeciwieństwem. Pan Berbelek prawie przegrywa, prawie roztapia się w bezformiu, co przejawia się poprzez coraz bardziej bezsensowną i bełkotliwą narrację, przypominającą do złudzenia „Fineganów tren” Joyce’a. Ostatecznie jednak jego arcypotężna forma wygrywa. „Z ostatnim cięciem krzywego ostrza pan Berbelek zrozumiał wyraz twarzy umierającego adynatosa”.

Genialny głos

Pan Berbelek, Adam Zamoyski i inni mieszkańcy Dukajowych światów mierzą się z tym, co niepoznawalne. Wydaje się, że wszyscy oni są częściowym uosobieniem samego autora i jego kondycji pisarskiej, gdyż każdy z nich dokonuje czegoś genialnego, co wymaga przekroczenia zarówno samego siebie, jak i języka. Na tym właśnie opiera się paradoksalna struktura genialności – wymaga ona afirmacji tego, co znajduje się w człowieku, ale zawsze pozostaje skrajnie obce. Geniusz próbuje przemówić, ale jego głos zawsze ginie w zapośredniczeniu ego. Dukajowi udało się stworzyć prozę, w której słychać jego niewyraźne echo.

Geniusz mówi do nas językiem adynatosa. ©

JACEK DUKAJ (ur. 1974) jest prozaikiem zaliczanym zazwyczaj do grona autorów literatury science fiction. Debiutował w 1990 r. na łamach magazynu „Fantastyka” opowiadaniem „Złota galera”. Jego książkowym debiutem była powieść „Xawras Wyżryn” (1997). Jest autorem wielu powieści i zbiorów opowiadań, m.in. „Czarne oceany”, „Córka łupieżcy”, „Perfekcyjna niedoskonałość”, „Inne pieśni”, „Lód” czy „Król bólu”. W tym roku ukazała się „Starość Aksolotla” – książka dostępna jedynie w formie cyfrowej. Dukaj jest laureatem licznych nagród literackich, m.in. Europejskiej Nagrody Literackiej, Nagrody Kościelskich i Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Obok działalności pisarskiej aktywnie zajmuje się także krytyką literacką. Dukaj eksploruje obszary z pogranicza nauki i fantastyki, badając jednocześnie granice naszego języka i poznania. Swoje pomysły fabularne i światotwórcze wyprowadza z teorii naukowych. Często tworzy alternatywne historie Polski i świata, wykorzystując do tego rodzime mity i fikcje narodowe.

MICHAŁ SOWIŃSKI (ur. 1987) jest doktorantem na Wydziale Polonistyki UJ, specjalistą ds. literackich w zespole organizacyjnym Conrad Festival, redaktorem w wydawnictwie Korporacja Ha!art, współtwórcą (obok Katarzyny Trzeciak) audycji literackiej „Book’s not dead” w radiu radiofonia.net.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2015