Generacje buntowników

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: - Polską historię liczy się od powstania do powstania i nie inaczej jest w czasach komunizmu, gdy cezurami stają się "polskie miesiące". W książce "Strajki, bunty, manifestacje jako »polska droga« przez socjalizm" poświęca Pan jednak wiele uwagi również temu, co działo się pomiędzy tymi cezurami. Według Krystyny Kersten miesiące te były kulminacjami sprzeciwu, który między nimi manifestował się jakoś inaczej. Jak? I jak dochodziło do tych kulminacji?

30.06.2006

Czyta się kilka minut

PROF. ANDRZEJ PACZKOWSKI: - Tradycje sprzeciwu społecznego są, także w Polsce, bardzo stare. Nowoczesne formy sprzeciwu społecznego - nie mówię tu o powstaniach narodowych - powstały w XIX wieku i wiązały się z, mówiąc niewspółcześnie, klasą robotniczą.

Gdy rozpatruje się tę kwestię dla okresu PRL, uderza fakt, że początkowo występowała swego rodzaju ciągłość: w latach 1945-48 było w Polsce wiele strajków, co najmniej 1200, które do pewnego stopnia przypominały strajki przedwojenne. Na ogół były one reakcją na bieżące problemy ekonomiczne, płacowe, aprowizacyjne. Bardzo często miały charakter absencyjny i w zasadzie nie łączyły się z manifestacjami. Takie tradycyjne strajki, czyli wystąpienia w obronie doraźnego, cząstkowego interesu socjalnego, występowały zresztą przez cały okres PRL. Ponieważ były "nieefektowne" - nie pozostały w pamięci większości społeczeństwa. Jednak, gdy prześledzić sprawozdania MSW, okazuje się, że także w latach 60. i w 70. prawie każdego roku dochodziło do kilkudziesięciu strajków. Ten sposób wyrażania niezadowolenia był zatem czymś stałym, do wielkich protestów zaś, do "polskich miesięcy", dochodziło w przypadku kumulacji wielu czynników.

Aby doszło do takiego burzliwego protestu, strajk musiał ogarnąć odpowiednio dużo ludzi, musiała powstać sytuacja, w której - jeśli tak można powiedzieć - ilość przechodzi w jakość: wystąpienie nabiera rozmachu, zaczyna mieć szersze znaczenie społeczne, a sam strajk wylewa się poza zakład pracy. W pierwszych latach PRL, podobnie jak w latach międzywojennych, "normalne" strajki odbywały się na ogół w obrębie zakładu. To, co charakteryzuje wielkie rewolty PRL - ale zdarzało się również w innych krajach komunistycznych - to fakt, że strajk przekształca się w zamieszki uliczne: robotnicy wychodzą na ulice i szukają winnego, odpowiedzialnego za to, że źle im się dzieje.

W systemie własności prywatnej odpowiedzialnym był właściciel, a więc walczono z nim w fabryce. Natomiast w PRL-u własność była państwowa, a za właściciela uznawano partię komunistyczną utożsamianą z państwem, a więc miejsca dla uzewnętrznienia sprzeciwu i wyrażenia gniewu szukano poza zakładem pracy, w lokalnym centrum władzy. Protesty takie, jak z 1951 r. w czeskim Brnie czy w czerwcu 1953 r. w NRD oraz w Czechach, miały podobny przebieg: także tam strajki przekształciły się w zamieszki uliczne. Taka forma protestu społecznego jest, można powiedzieć, typowa dla państw komunistycznych (choć może wystąpić i w innych warunkach).

- Po strajkach z lat 40. zwiększono obecność funkcjonariuszy bezpieki w zakładach pracy, robotnicy zaczęli się więc bać wystąpień przeciw władzy. Gdyby na zjawiska historyczno-społeczne dało się patrzeć jak na fizyczne, to czy rok 1956 byłby sytuacją "kompresji i eksplozji"?

- Chyba nie. Jeśli z tego punktu widzenia patrzeć na bunt poznański 1956 roku, to był on raczej skutkiem częściowej "dekompresji". Od 1955 r. aparat bezpieczeństwa przechodził swoisty kryzys: zaczęto zmniejszać personel, rozpuszczać część agentury; ludzie przestawali bać się Urzędu Bezpieczeństwa, panowało poczucie, że aparat przestaje być tak groźny, jak był wcześniej.

Rzadko się zdarza, by wybuch masowego protestu miał miejsce w najgorszym momencie. Na ogół następuje on wtedy, gdy rysuje się szansa na zmianę. Stąd po śmierci Stalina nastąpiły dwa wielkie protesty w Niemczech i w Czechach. Oczywiście, jak każda reguła, także i ta ma swoje wyjątki.

- W 1956 r. robotnicy wywiesili na gmachu komitetu partyjnego dwie tablice. Na jednej napisali "Chleba", a na drugiej "Wolności". Jakie były motywacje tych zrywów? Czy chodziło raczej o chleb, czy o wolność, a więc o przyczyny ekonomiczne czy ideowe? Przecież także bunt radomski z 1976 r. wybuchł po ogłoszeniu przez premiera Jaroszewicza podwyżek.

- Należy, jak sądzę, odróżnić co najmniej dwa elementy. Jeden to płaszczyzna uczuć "głębokich": ogólne niezadowolenie, niechęć do systemu i rządzących. Te uczucia bardzo rzadko stają się okazją do ich spontanicznego zademonstrowania. Drugim jest protest przeciw konkretnym decyzjom władz: podwyżce cen czy zmianie (na gorsze) norm lub warunków pracy. Jeśli dochodzi do połączenia tych dwóch elementów, może nastąpić masowy wybuch sprzeciwu. Sam powód ekonomiczny czy socjalny nie wystarczy, by ludzie szturmowali gmach UB, ale wystarczy, aby strajkować. Natomiast niezadowolenie z systemu samo w sobie jest zbyt rozmyte, by skłonić ludzi do wyjścia na ulice. Jeśli jednak znajdzie się jakiś konkretny bodziec, sytuacja ulega raptownej zmianie.

- Na "polskie miesiące" patrzy się zwykle jako na cezury stopniowego odchodzenia od ustroju. Ale czy nie było raczej tak, że po 1956 r. polski komunizm się wzmocnił? System się dookreślił, powstał polski model komunizmu, przyszedł dobrze rokujący Gomułka.

- Proces nacjonalizacji komunizmu następował we wszystkich krajach: była polonizacja, bułgaryzacja czy romanizacja. Kiedyś użyłem paradoksalnego stwierdzenia, że celem systemu totalitarnego nie jest przecież trzymanie ludzi w więzieniach. To jest środkiem. A celem jest to, by ludzie byli posłuszni. Po 1956 r. nie trzeba już było trzymać ludzi w celach, aby wszyscy chodzili głosować bez skreśleń, milionami stawiać się na pochody pierwszomajowe, podejmować zobowiązania produkcyjne itd. Nastąpiła przyspieszona adaptacja społeczeństwa do systemu, a nawet jego akceptacja na dosyć szeroką skalę. Zjawisko to widoczne jest np. w ilości członków partii komunistycznej, która praktycznie nie zmieniała się od roku 1949 do 1958, potem rozpoczął się gwałtowny wzrost: z ok. 1,4 mln do 2 mln w 1970 r. i do 3,2 mln w 1980 r. Jest to, jak mniemam, dowód zaadaptowania się. Nawet jeśli nie pełnej aprobaty, to znalezienia rozmaitych możliwości życia w nim, a nawet wykorzystywania go dla realizowania prywatnych aspiracji.

- Ale czy wobec tego da się powiedzieć, że coś zmieniło się wówczas "na lepsze"? Jaki nie mógł już być komunizm po 1956 roku?

- W większości krajów komunistycznych, a praktycznie we wszystkich europejskich, w ciągu stosunkowo krótkiego czasu po 1956 r. (choć w niektórych przypadkach ciągnęło się to jeszcze parę lat) komunizm przestał być systemem terrorystycznym w skali masowej. Zniknął terror powszechny, pozostała kontrola i represjonowanie osób podejmujących działalność uznaną przez rządzących za wrogą wobec nich. Nie było już masowego terroru: dziesiątków tysięcy ludzi w więzieniach, wyroków śmierci itd. Rok 1956 to skończył. Oczywiście tylko w Europie, bo w Chinach, na Kubie, nie mówiąc o Kambodży, krwawy komunizm zaczął się później.

Ale komunizm europejski po 1956 r. przeszedł z fazy mobilizacji i terroru rewolucyjnego do fazy nazwanej realnym socjalizmem. Bardziej stabilnej, gdzie hasła rewolucyjne odkłada się na bok, na rzecz haseł modernizacji, dobrobytu czy sprawiedliwości.

- Robotników z 1956 i 1976 roku dzieli dwadzieścia lat, a więc jedno pokolenie. Natomiast Pan w swojej książce nazywa bunt radomski z 1976 r. "buntem starego typu". Czym więc bohaterowie obu wystąpień różnili się między sobą, a w czym byli podobni?

- Bunt z 1976 r. miał przede wszystkim zupełnie inną skalę, był znacznie mniejszy. Choćby dlatego, że Radom jest mniejszy od Poznania, a tamtejsza fabryka im. Waltera - od poznańskich zakładów Cegielskiego. Ponadto w 1976 r. władza była jednak przygotowana do strajków i zareagowała dość szybko, a zatem mogła postępować mniej drastycznie niż w Poznaniu. Czegoś się nauczyła, ale nauczyli się i robotnicy. Choć w szkołach o Poznaniu '56 nie uczono, wiadomo było, że takie wydarzenie miało miejsce, że wyjechały wtedy czołgi, że strzelano i zabito kilkadziesiąt osób. Może dlatego w 1976 r. zabrakło tego rodzaju determinacji, jaką 20 lat wcześniej mieli robotnicy w Poznaniu?

Sam mechanizm rozpoczęcia strajku i buntu był jednak niezwykle podobny. W Radomiu protest trwał krócej, w związku z czym nie zdążył przybrać takich form jak w Poznaniu, gdzie - z czym chyba wszyscy historycy się dziś zgadzają - zaczął się jako strajk ekonomiczny, a skończył jako powstanie narodowe. Robotnicy w Poznaniu wychodząc z zakładów śpiewali... "Międzynarodówkę", kończyli zaś "Rotą" i pieśniami religijnymi.

- Skąd ten dziwny mariaż pieśni?

- Przede wszystkim z uwagi na XIX-wieczną historię Polski, kiedy to niektóre pieśni religijne były także pieśniami patriotycznymi. Robotnicy poznańscy śpiewając "Boże coś Polskę", śpiewali pieśń religijną i zarazem narodową - w zależności od momentu może ona przecież występować w obu tych rolach.

Jest sporo podobieństw między wydarzeniami z lat 1956 i 1976, choćby takie, że oba bunty były spontaniczne. Ten w Radomiu nawet jeszcze bardziej niż poznański, gdzie zanim doszło do wybuchu, trwały już niepokoje, wybierano delegacje do rozmów z władzami, jeździła nawet delegacja do Warszawy. Radom wydaje się całkowicie spontaniczny.

- Jest też chyba podobieństwo kontekstu. Wspominał Pan o momentach pozwalających widzieć szanse na zmiany. Bunt roku 1956 następuje przecież po "odwilży", zaś bunt roku 1976 - po epoce Gierka.

- Rzeczywiście, można by się zastanawiać, choć pewnie ostatecznie udowodnić byłoby trudno, że bunt w czerwcu 1956 r. wynikał m.in. z nadziei na zmianę, z przekonania, że nacisk na władze może ją przyspieszyć. Natomiast w 1976 r. protestowano właściwie przeciwko temu, że władza nadzieję odbiera. Nadzieja była przecież wcześniej - razem z nową polityką Gierka i "maluchami". A tu nagle wprowadza się podwyżki.

- Po 1976 r. nastąpiło coś, co po 1956 r. nie zaszło. Mam na myśli alians robotników z inną grupą społeczną: inteligencją. Wtedy przecież powstają organizacje opozycyjne: Komitet Obrony Robotników, Konfederacja Polski Niepodległej, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Czy można tu mówić o etapie "postępu w rozwoju oporu społecznego"?

- Nie lubię słowa "postęp", natomiast na pewno można mówić o "zmianie". Ale przypomnę też, że w 1956 r., po buncie poznańskim, były też próby, niektóre udane, porozumienia się intelektualistów i studentów z robotnikami. Mamy niejako symboliczną postać Lechosława Goździka, sekretarza partyjnego z fabryki FSO na Żeraniu, który jesienią 1956 r. spotykał się z ludźmi z uniwersytetu, przychodził na wiece na Politechnice, studenci zaś czy młodzi pracownicy naukowi jeździli na Żerań. Można mówić o zalążku robotniczo-inteligenckiego aliansu. Ale w 1956 r. sprawy wyglądały inaczej m.in. dlatego, że nie istniał wówczas ruch wewnętrznej kontestacji systemu takiej, która wychodzi od wewnątrz systemu, a jednocześnie nie jest kontestacją w łonie samej partii komunistycznej. To, co stało się w marcu 1968 r., wyprowadziło czy wypędziło kontestatorów nie tylko z partii, oni wyszli także poza marksizm.

- Wróćmy jeszcze do różnic owych pokoleń robotników. Czy ci z 1976 r. byli, jeśli można tak powiedzieć, bardziej "uświadomieni", czy też raczej zostali "zagospodarowani" przez rodzącą się opozycję inteligencką?

- Byli na pewno lepiej wykształceni od tych z 1956 r., minęło też przecież sporo czasu, a i sam rok 1956 był ważnym doświadczeniem. Można powiedzieć, że historia jest (albo bywa) bardzo złą nauczycielką życia: po Powstaniu Listopadowym było Styczniowe, a oba nieudane. Ale z pewnością robotnicy mieli swego rodzaju wiedzę i świadomość: że ktoś kiedyś coś zrobił w podobnej sytuacji, takiej jak ich, wobec tego naśladowali tamto działanie, o którym kiedyś słyszeli, choć nie mogli mieć dokładnej wiedzy na jego temat.

Opozycja inteligencka była, oczywiście, znacznie bardziej świadoma niż robotnicy. Zdawano sobie sprawę, że robotnicy są jedyną grupą społeczną, która może wywrzeć rzeczywiście poważny nacisk na władzę, zmusić ją do zmian. Dlatego fakt, że w 1976 r. rodząca się opozycja odpowiedziała na strajki w Radomiu i w "Ursusie", a przede wszystkim na zachowanie władz po ich stłumieniu, był wręcz naturalny.

Zwraca uwagę, że gdy pół roku wcześniej, w grudniu 1975 r., miały miejsce protesty przeciw zmianom w konstytucji PRL, w jednym z nich, w tzw. "Liście 59", jest mowa ni mniej ni więcej tylko o tym, że "pracownikom należy zapewnić możliwość swobodnego wyboru własnej reprezentacji zawodowej, niezależnej od organów państwowych lub partyjnych". I logicznie dodano: "Należy zagwarantować również prawo do strajku". Pisano to przed czerwcem 1976 r., ale po grudniu 1970. Przecież w 1976 r. w środowiskach opozycyjnych niemal szykowano się do 20. rocznicy Poznania (i Października).

- Czym więc wydarzenia lat 1956 i 1976 były dla wydarzeń roku 1980?Poznański Czerwiec był przecież poniekąd jednym z mitów założycielskich "Solidarności".

- Niewątpliwie, i to jednym z głównych. Natomiast Czerwiec 1976 w sposób naturalny należał do cyklu, w którym oprócz Poznania 1956 było jeszcze Wybrzeże z Grudnia 1970, a poniekąd również Marzec 1968. Do kanonu tradycji, do której "Solidarność" się odwoływała, weszły te wszystkie masowe protesty, które - niezależnie od powodów, z jakich wybuchły - przekształcały się w protesty przeciwko systemowi komunistycznemu i władzy.

ANDRZEJ PACZKOWSKI (ur. 1938 r.) jest historykiem, profesorem w Instytucie Studiów Politycznych PAN oraz Collegium Civitas w Warszawie. Członek Kolegium IPN. W latach 1983-89 redagował podziemne Archiwum "Solidarności". Konsultant Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN, autor 20 książek historycznych. Zajmuje się najnowszą historią Polski, o buntach okresu PRL pisał w książce "Strajki, bunty, manifestacje jako »polska droga« przez socjalizm" (Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Poznań 2003).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2006