Gdzie zaparkować Rover

Trwa spór o wybór miejsca lądowania na Marsie sondy w 2020 r. Geolodzy planetarni i astrobiologowie mają nadzieję znaleźć tam ślady życia.

26.03.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. NASA
/ Fot. NASA

Wyobraźcie sobie, że jesteście naukowcami z cywilizacji pozaziemskiej (np. z TRAPPIST-1g, o której niedawno zrobiło się głośno). Interesuje was trzecia z ośmiu planet okrążających żółtego karła położonego ok. 40 lat świetlnych od was. Planeta ta ma spory księżyc, w trzech czwartych jest pokryta wodą i zamieszkują ją (na pozór!) inteligentne organizmy. Dzięki przechwytywaniu sygnałów radiowo-telewizyjnych (40 lat po ich wysłaniu) macie ogólne pojęcie o budowie geologicznej planety i jej faunie. Właśnie udało wam się skonstruować statek kosmiczny, który w kilkadziesiąt lat dowiezie tam niewielkiego robota i wyśle z powrotem próbki z powierzchni. „Pierwsza Dyrektywa” zabrania wam ujawniania się przedstawicielom tej cywilizacji. Musicie wybrać jedno, jedyne miejsce, położone z dala od osiedli, gdzie pobierzecie próbki reprezentatywne dla całej planety.

Gdzie wyślecie robota?

Kwestia życia

Nad podobnym problemem (minus niebezpieczeństwo przedwczesnego ujawnienia się przed inteligentną cywilizacją) głowiło się środowisko ziemskich marsologów obradujących w lutym w Kalifornii. W 2020 r. na Czerwoną Planetę wysłany zostanie kolejny łazik. Zbada powierzchnię Marsa i zbierze próbki, które następna misja, kilka lat później, zabierze na Ziemię. Jak jednak wybrać to wyjątkowe miejsce, które pomoże nam odpowiedzieć na najważniejsze pytania dotyczące Marsa: czy rozwinęło się tam kiedyś życie?
Proces wyboru miejsca do lądowania jest wielostopniowy. Nawet 10–20 lat przed tym, zanim łazik rzeczywiście znajdzie się na powierzchni innej planety, zespoły naukowców przygotowują projekty misji. Zawierają one nie tylko plany techniczne statków kosmicznych, przewidywane terminy działania czy szacunkowy budżet, ale również listę zagadek naukowych, które dana misja obiecuje rozwikłać. Takie propozycje misji są oceniane przez niezależnych ekspertów i wybiera się te, które mają realną szansę odpowiedzenia na najważniejsze pytania (oczywiście za rozsądną cenę). Dopiero wtedy inżynierowie zaczynają budować urządzeniakosmiczne – i na tej podstawie ustalają, gdzie ich twór ma szansę wylądować i działać. Dla przykładu: miejsce lądowania misji „2020 Mars Rover” musi się znajdować w pobliżu równika, ponieważ dzięki temu stosunkowo łatwo będzie temu dużemu statkowi kosmicznemu podejść do lądowania. Dodatkowo w pobliżu interesującego miejsca musi się znaleźć obszar o wymiarach 25 km na 20 km, płaski i pozbawiony głazów – tak aby lądownik mógł tam bezpiecznie osiąść i wypuścić łazika na badania.

We wstępnych propozycjach misji celowo nie podaje się szczegółowych miejsc lądowania. W ciągu tych kilkunastu lat od rozpisania konkursu do rozpoczęcia badań nasze rozumienie Czerwonej Planety może się bardzo zmienić: inny łazik może wpaść na niezwykle ekscytujący trop, ale nie posiadać odpowiedniego sprzętu do jego zbadania, możemy wypatrzeć coś dziwnego z satelity albo ponownie przeanalizować stare dane i odkryć coś nowego. Dlatego najlepiej podjąć ostateczną decyzję o miejscu lądowania w ostatnim możliwym momencie – czyli zwykle rok, dwa lata przed startem misji.

Wzgórze czy jezioro?

Problem w tym, że każda grupa naukowców ma swoje ulubione lokalizacje, które uważa za najbardziej istotne, a łazik jest tylko jeden. Aby rozstrzygnąć spór, wszyscy zainteresowani wielokrotnie spotykają się ze sobą; przez kilka dni każda grupa ma około godziny wykładu na wyjaśnienie reszcie, czemu ich pomysł jest najlepszy.

Ale prawdziwa polityczna gra ma miejsce za kulisami – podczas przerw kawowych, obiadowych, a przede wszystkim przy nieformalnych spotkaniach w czasie kolacji. To w tych momentach odbywają się najgorętsze naukowe dyskusje, wsparte wykonywaniem dużej ilości rysunków na serwetkach oraz pokazywaniem najnowszych wyników badań na ekranach laptopów, „zupełnie przypadkowo” przyniesionych do najbliższej pizzerii. W taki sposób wykuwają się naukowe koalicje. Na koniec każdego spotkania odbywa się głosowanie – miejsca ocenione najwyżej przechodzą do dalszej rozgrywki. W czasie kolejnych spotkań procedura się powtarza, aż w końcu na placu boju zostaje to jedno jedyne najlepsze miejsce. W ten sposób spośród ponad 30 zaproponowanych w 2014 r. lokalizacji wyłoniono w 2015 r. dziesięć najciekawszych, a na początku lutego tego roku wybrano finałową trójkę. Nie obyło się bez kontrowersji, które nie tylko doprowadziły do głośnych sprzeciwów w czasie spotkania, ale także rozpaliły do czerwoności dyskusje w grupach marsjańskich na Facebooku.

Dwa pierwsze miejsca nie budziły wątpliwości. Pierwsze to Jezero Crater, w którym – zgodnie z nazwą o słowiańskim rodowodzie – było kiedyś ogromne jezioro, o czym jednoznacznie świadczy przepięknie wykształcona delta. Drugi wybór również wydawał się oczywisty: NE Syrtis to miejsce, gdzie najprawdopodobniej przez długi czas biły marsjańskie źródła. Co ciekawe, oba te miejsca są zlokalizowane stosunkowo blisko siebie – dzieli je jedynie 50 km – jeżeli misja „2020” będzie równie wydajna co łazik Opportunity, to jest szansa, by zwiedzić je oba. Trzecia opcja, która przeszła do kolejnej tury obrad, Columbia Hills, w głosowaniu otrzymała dopiero piąte miejsce. To organizatorzy warsztatu ze strony NASA zdecydowali o dodaniu swojego osobistego ulubieńca poza kolejką, co mocno zdenerwowało wiele osób.

Spór o to konkretne miejsce do lądowania ma właściwie charakter filozoficzny. Z jednej strony Columbia Hills zostało już odwiedzone przez łazik Spirit w 2007 r. Z drugiej strony o niektórych ważnych odkryciach dokonanych przez tę misję dowiedzieliśmy się dopiero niedawno, dzięki powtórnej analizie danych wykonanej już po śmierci łazika. Okazało się bowiem, że Spirit przejechał przez obszar, gdzie prawie na pewno przez dłuższy czas były czynne gorące źródła. Świadczą o tym białe złoża krzemionki, które przypadkowo wykopało, spod centymetrowej warstwy rdzawego pyłu, zepsute kółko łazika.

Takie miejsca są najbardziej obiecującymi lokalizacjami dla poszukiwań potencjalnych marsjańskich organizmów. Ale czy rzeczywiście powinniśmy ponownie przybyć w to samo miejsce, podczas gdy nie widzieliśmy jeszcze absolutnej większości Czerwonej Planety? Decyzję trzeba będzie podjąć już niedługo. ©

ANNA ŁOSIAK jest doktorem geologii planetarnej, pracuje w Instytucie Nauk Geologicznych PAN. Absolwentka UW i Michigan State University, stypendystka Fulbrighta. Doktoryzowała się na Uniwersytecie w Wiedniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Geolożka planetarna, obecnie pracuje na Uniwersytecie w Exeter w UK badając małe kratery uderzeniowe na Ziemi. Związana z Instytutem Nauk Geologicznych PAN gdzie zajmowała się badaniami powierzchni Marsa. Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, Michigan State… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2017