Gdzie szaleństwa chodzą parami

„O północy w Pera Palace” Charlesa Kinga opowiada o Stambule, którego na próżno szukać w dzisiejszej Turcji. Dzięki książce możemy jednak zrozumieć współczesne oblicze miasta.

05.09.2016

Czyta się kilka minut

Most Galata w Stambule, ok. 1910 r. / Fot. GETTY IMAGES
Most Galata w Stambule, ok. 1910 r. / Fot. GETTY IMAGES

Rok 1910. Są wszędzie. Przechadzają się watahami. Mieszkają w pobliskich lasach. Dokarmiają je głównie biedni mieszkańcy przedmieść. Ale psy potrafią się odwdzięczyć. Miejscowych zostawiają w spokoju; szczekają, gdy widzą intruzów spoza dzielnicy.

Pod koniec XIX w. liczba psów na ulicach Stambułu wynosiła od 40 do 50 tys. Z czasem ich przybyło. W 1910 r. na niespełna milion mieszkańców przypadało 80 tys. czworonogów.

Dla młodoturków, którzy rządzili wtedy krajem, psy były obrzydliwe. Brudne i śmierdzące. Roznosiciele chorób. Przykład zepsucia Imperium Osmańskiego, które należało zniszczyć, od którego w imię postępu trzeba było się odciąć. Wyrok brzmiał: zgładzić. 3 czerwca burmistrz Stambułu decyduje o wywiezieniu wszystkich psów na Sivriadę, jedną z pobliskich Wysp Książęcych. Ona ma się stać ich cmentarzem.

Niektóre psy umierają na początku podróży. Nie chcąc być oddzielone od reszty watahy, wskakują do wody i płyną za statkami. Topią się. Te, które dopływają, lądują na jałowej wyspie o powierzchni pięciu hektarów.

Zaczyna się walka o przetrwanie. Psy zagryzają się wzajemnie, zdychają z głodu i pragnienia. Na początku przepływający obok wyspy marynarze będą opowiadać o potwornym wyciu. Z czasem zacznie ono słabnąć. Aż nastanie cisza. „Stambułczycy opowiadali, że w ciche wieczory, gdy zawiał wiatr z południa, jeszcze przez długie lata słyszeli ich skowyt”, pisze Charles King.

Wyspa zyska też nieoficjalną nazwę. Hayırsızada – Wyspa Bezużyteczności.


Szklany sufit


Winda z drewna. Ciężka stal. Drugie tego typu rozwiązanie na Starym Kontynencie. To w hotelu Pera Palace w Stambule można było wjechać po raz pierwszy z walizkami na piętro. Wcześniej taką innowację zastosowano w wieży Eiffla. Tyle że tam nikt nie mieszkał.

Hotel otworzono w 1892 r. Miał być perłą istniejącego jeszcze wtedy Imperium Osmańskiego, zwieńczeniem legendarnego Orient Expressu. Z paryskich hoteli, po niemal trzech tysiącach kilometrów podróży, można było położyć się w łóżku niemal identycznym jak w stolicy Francji. Barokowa jadalnia, hol, którego ściany pokryte imitacją marmuru zostały osłonięte ligranowymi parawanami. I jeszcze to szklane, strzeliste sklepienie…

Pera była luksusem, tak pod względem wystroju, obsługi, jak i lokalizacji. Nazwa hotelu wzięła się od całej dzielnicy, w której siedziby miały ambasady największych mocarstw. Placówki dyplomatyczne Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych były oddalone stąd o kilkaset metrów. Nieco dalej znajdowała się ambasada Rosji (potem: Związku Radzieckiego). To właśnie głównie zagraniczni goście mieszkali w Perze. Tylko nielicznych Turków było stać na nocleg.

Z okien Pera Palace widać było Złoty Róg, który oddziela Galatę od Konstantynopola; Wielkiego Bazaru, na którym tłoczą się każdego dnia tysiące ludzi; Hagii Sophii, najbardziej majestatycznej budowli miasta. I dzielnicy Fatih, symbolu stambulskiego konserwatyzmu.

Pera Palace miał wszystko, by stać się symbolem miasta, jego centrum. Stąd było jednakowo blisko i daleko do Konstantynopola, który świadczył o europejskości miasta, jak i Kadıköyu, dzielnicy po azjatyckiej stronie Stambułu.

Pera Palace – hotel, w którym nocleg wynajęła przyszłość Turcji.


Rzeź pierwsza


Rok 1914. Zaczyna się I wojna światowa. Imperium Osmańskie staje w niej po stronie państw centralnych. Państwem rządzą wtedy młodoturcy. Głoszą ideę panturkizmu, chcą zjednoczenia ludów tureckich i stworzenia jednonarodowej Turcji.

Na przeszkodzie w osiągnięciu tego celu stoją m.in. Ormianie, uznawani za „piątą kolumnę” i sojuszników ententy oraz Rosjan. We wschodniej Anatolii wojsko i formacje paramilitarne organizują na nich obławy. „Ormianie są lojalni wobec Moskwy” – brzmi wytłumaczenie. Zaczynają się mordy.

Noc z 24 na 25 kwietnia 1915 r. Dwustu ormiańskich intelektualistów zostaje przymusowo przesiedlonych na anatolijską prowincję. Grigoris Balakian, duchowny, na którego świadectwo powołuje się w swojej książce King, wspomina, że w więzieniu spotkał wtedy parlamentarzystów, wydawców, nauczycieli, lekarzy, dentystów i bankierów.

Czystki dotyczą jednak wszystkich Ormian, bez względu na pozycję. Tej samej nocy, gdy prowadzona jest masowa akcja wysiedleńcza, w Stambule giną ponad dwa tysiące Ormian. Znacznie więcej umrze podczas deportacji. Setki kilometrów podróży w kierunku pustynnej Syrii, bez jedzenia i picia, stają się turecką metodą na „ostateczne rozwiązanie” kwestii ormiańskiej.

W latach 1915-17 w Turcji ginie nawet półtora miliona Ormian.


Rzeź druga


Pod koniec I wojny światowej o swoją przyszłość boją się też mieszkający w Stambule Grecy. Są prześladowani ekonomicznie jak Ormianie i Żydzi – rząd w Ankarze obłożył przedsiębiorstwa prowadzone przez mniejszości etniczne wysokimi podatkami. Grecy zajmują się w największym stopniu handlem, więc to na nich skupia się niechęć Turków. Tłumy muzułmanów atakują ich na ulicach, niszczą sklepy. Straty przedsiębiorców są olbrzymie.

Grecy zastanawiają się, co się stanie, gdy wojska alianckie, wciąż obecne w Stambule, opuszczą miasto. Wielu woli tego nie doświadczyć na własnej skórze i ucieka z miasta. Pod koniec 1922 r. wyjeżdża z niego 50 tys. osób.

Dwa lata po tym, jak w Turcji kończy się mordowanie Ormian, rozpoczyna się wojna grecko-turecka. W obydwu krajach rządzą wtedy nacjonaliści. I ci greccy, i ci tureccy chcą powrotu swoich narodowych imperiów. Grecy, w celu rozszerzenia swoich terytoriów, zdobywają Smyrnę (Izmir). Trzy lata później Turcy pod dowództwem Mustafy Kemala odbijają miasto. To przypieczętowuje jego tytuł Atatürka, Ojca Turków.

Wojna kończy się w 1923 r. podpisaniem traktatu w Lozannie. Przewiduje on m.in. przymusowe przesiedlenia mniejszości. Ankara i Ateny postanawiają „wymienić się” swoimi współwyznawcami. Grecy wyjeżdżają ze Stambułu, Turcy z Grecji. Próbują zabrać ze sobą jak najwięcej dobytku i zaczynają nowe życie. Wszystko w imię wielkiej polityki.

Do dziś w północnej Grecji częstym widokiem są wycieczki starych Turków oglądających domostwa swoich rodzin, które musieli opuścić. Tureckie linie lotnicze oferują kilka lotów dziennie ze Stambułu do Salonik. Wszystko po to, by choć na chwilę mogli zobaczyć przeszłość.

Turcy będą mówić o tym czasie Büyük Mübadele, Wielka Wymiana. Grecy będą bardziej szczerzy. Nazwą go po prostu Katastrophē.

W 1914 r. w Stambule żyje 205 tys. Greków. Sto lat później jest ich sto razy mniej.


Rzeź trzecia


Rok 1941. W ścisku stoi prawie 800 osób – mężczyźni w płaszczach z futrzaną podszewką, kobiety z walizkami, płaczące dzieci, które trzymają kurczowo zabawki.

Mało kto zauważa, jak 15 grudnia mały statek rzuca kotwicę na Bosforze. Nikt nie widzi zbitych pod pokładem w kłąb Żydów, którzy przypłynęli do Stambułu z portu Konstanca w Rumunii.

Statek „Struma” – ostatnia nadzieja Żydów, którzy uciekli przed Holokaustem z Europy.

Słychać okrzyki szczęścia, gdy kapitan informuje, że udało się dopłynąć. To wcale nie takie łatwe: morze jest zaminowane, obydwie strony konfliktu je patrolują, by uniemożliwić przedostawanie się statków z zaopatrzeniem.

Mijają tygodnie, nadchodzi zima, brzegi Złotego Rogu spowija lód. Żydzi wciąż tłoczą się pod pokładem. „Jesteśmy bezpieczni” – myślą. Ale nie mogą zejść na ląd z powodu prowadzonej przez Turków polityki. Ankara nie chce angażować się w konfrontację zgodnie ze strategią Atatürka „Yurtta sulh, cihanda sulh” – „Pokój w kraju, pokój na świecie”. Wedle tej filozofii Żydzi stanowią problem. Turcja jest na ich drodze do Palestyny, muszą więc przez nią przejechać. Ale to by oznaczało współpracę z aliantami, co mogłoby rozsierdzić Berlin. Dlatego Turcy lawirują. Raz statek przepuszczą, raz nie. Ofiarą takiego podejścia staje się „Struma”.

23 lutego 1942 r. statek zostaje odholowany na pełne morze. Stambułczycy widzą napis zawieszony na burcie przez pasażerów: „Uratujcie nas!”.

Gdy „Struma” jest już daleko od brzegu, holownik odcina linę. Załoga bezskutecznie stara się odpalić silnik. Nad ranem następnego dnia kadłub rozsadza wybuch. To – jak się potem okazuje – sowiecki okręt podwodny zatapia statek, na którym jest około 785 Żydów i sześciu Bułgarów, członków załogi. Przeżyje jedna osoba – David Stoliar, którego wyłowi turecka łódź ratunkowa. Mężczyzna umrze dopiero 72 lata później w Stanach Zjednoczonych.

W 1914 r. w Stambule żyje 50 tys. Żydów. Sto lat później jest ich już tylko kilkanaście tysięcy.


Tureckie Dionizje


Stopniowemu znikaniu Greków, Ormian i Żydów towarzyszą w książce Charlesa Kinga historie z rozrywkowego Stambułu. Jakby te dwa szaleństwa, krwi oraz alkoholu i śpiewu, szły w parze. W ten sposób amerykański pisarz przedstawia czytelnikowi zgrabny obraz tureckości, na którą składają się namiętność i pasja oraz pewnego rodzaju melancholia, nazywana przez samych Turków hüzün.

Pod koniec I wojny światowej Ernest Hemingway obawiał się, co się stanie z rozrywkowym Stambułem, gdy opuszczą go Anglicy, Francuzi i Włosi.

​Pera Palace było położone w samym centrum rozrywkowego życia miasta. „Stambuł stał się głośny jak nigdy wcześniej. Z klubów wysypywali się muzułmanie. Syreny karetek, pojazdów wojskowych i wozów strażackich – nowinki wprowadzonej za alianckiej okupacji – tworzyły prawdziwą kakofonię” – pisze King.

Popularne na Perze były również domy publiczne, których było wtedy w centrum i okolicach 175. W Stambule pracowało wówczas 4,5 tys. prostytutek. Większość obsługiwała żołnierzy-okupantów, którzy po skorzystaniu z usług domu publicznego szli się napić.


Ruski jazz


Frederick Bruce Thomas urodził się w stanie Missisipi. Był synem wyzwolonych niewolników. Miał dosyć rasistowskich Stanów, więc wyemigrował do Europy. Tułał się po Londynie i Paryżu, by w 1899 r. trafić do Moskwy. Tam ożenił się z Rosjanką, zmienił imię i nazwisko na Fiodor Fiodorowicz Tomas. Został okrzyknięty najlepszym kierownikiem sali restauracyjnej w Moskwie. Potem, na kanwie sukcesu, założył własny lokal.

Jego karierę przerwała rewolucja. Uciekł z Moskwy na tereny kontrolowane przez Ochotniczą Armię. W 1919 r. trafił do Stambułu, gdzie założył kolejną knajpę z dancingiem – popularnego Maksima. Lokal, dzięki jego umiejętnościom i lokalizacji (zaraz przy placu Taksim, co zgrabnie rymowało się z nazwą), cieszył się wielkim powodzeniem.

Wszystko co dobre jednak się kończy. Klientów odebrały mu inne lokale, które ściągnęły od niego formułę miejsca do jedzenia i tańczenia. Szyki pokrzyżowali mu również jego „nowi” rodacy. Eksodus Rosjan odebrał Tomasowi klientów i pracowników. W 1927 r. zamknął lokal. Rok później zmarł.

Rosjan nazywano wtedy w Stambule haraşolar, od rosyjskiego „charoszo” – „dobrze”.

Przez całe lata 20. XX w. niemal każdy spotkany na ulicy żebrak będzie mówił po rosyjsku. Mężczyźni, by utrzymać rodziny, będą wyprzedawać majątki. Kobiety, niezależnie od statusu, swoje ciała. Rodziny, które nie zdecydują się na tak drastyczne kroki, będą się starały wyżyć z oddanych za bezcen zastaw stołowych, tkanin czy gramofonów Victrola z ogromnymi metalowymi tubami, które były wtedy popularne na Krymie.

Wojna domowa przeniesie się z Rosji do Stambułu. To tutaj trafi Lew Trocki z wygnania, na które skazał go Józef Stalin. Tutaj będzie planował powrót do władzy. „Mam zaszczyt zakomunikować Panu, że na turecką granicę przybyłem nie z własnej woli i że przekroczyć tę granicę mogę jedynie, poddając się przemocy” – pisał rywal sowieckiego ludobójcy do Mustafy Kemala Atatürka.

Charles King nazwał go „bodaj najbardziej mimowolnym gościem, jaki kiedykolwiek zawitał do Stambułu”. Ale i stąd wróg rewolucji musiał uciekać. Stambuł był zbyt blisko Rosji. Był zbyt niebezpieczny. Trocki opuszcza Prinkipo, jedną z dziewięciu jałowych Wysp Książęcych, w lipcu 1933 r.

W Stambule mieszka cztery lata. Skończy jak psy z Sivirady, innej, nieodległej wyspy. Zostanie zamordowany na wygnaniu na drugim końcu świata.


W epoce globalizacji


Stambułu, który opisuje w swojej książce King, już nie ma. Został zgładzony. W bardziej pozytywnym wariancie – wygnany. Klamrą mordów stają się dwa dni września 1955 r., gdy zachęcani przez rząd Turcy mordują i plądrują domy oraz sklepy nie tak już licznych Greków, Ormian i Żydów. Wtedy ci najcierpliwsi mówią „dość”. I wyjeżdżają na zawsze.

Nie ma dzisiaj Greków, nie ma tylu Ormian. „Biali” Rosjanie wyjechali do Paryża, Żydzi do Izraela albo rodzin rozsianych po całym świecie. Pozostały po nich ślady: kamieniczka, w której mieszkała grecka rodzina, kawałek bruku, na którym ormiańskie dzieciaki grały w piłkę. Ale i to powoli znika. Kościoły i synagogi przemieniły się w muzea. Miejsca pamięci.

Wielki Pera Palace zaczął chylić się ku upadkowi w 1927 r., gdy przeszedł w ręce muzułmańskiego biznesmena urodzonego w Bejrucie, Misbaha Muhayyeşa. Największy zastój w interesach odczuł jednak przed i w czasie II wojny światowej. Swoje zrobił też zamach z 1941 r., gdy w hotelu wybuchła bomba. Celem byli brytyjscy dyplomaci, którym bułgarscy agenci podłożyli bomby w walizkach (Pera Palace było nazywane przez wielu „domem szpiegów”). W latach 50. nikt, kto liczył się ze swoją reputacją, już się tu nie zatrzymywał. Degradacji uległa również okolica.

Dzisiaj Turcja weszła w nowy dzień. Z odnowioną, lśniącą elewacją Pera Palace, który został przejęty przez szejków. Z podjeżdżającymi luksusowymi samochodami i portierami odbierającymi bagaże od nieświadomych historii tego miejsca gości. Hotel poddał się globalizacji i zatracił swój urok. Tak jak okolica, w której powstały zachodnie bary i sklepy. Pera Palace stał się jednym z tysięcy miejsc noclegowych.

Ale pod warstwą nowego tynku wciąż tkwią te same mury. Choć „przypudrowane”, pamiętają o wielokulturowym Imperium Osmańskim i Turcji, która odeszła na zawsze. ©


​CHARLES KING O PÓŁNOCY W PERA PALACE. NARODZINY WSPÓŁCZESNEGO STAMBUŁU, przeł. Justyn Hunia, Czarne, Wołowiec 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2016