Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie szukałem go, on mnie też nie szukał. Potem przyszedł jego ojciec i poprosił, żebym poprowadził pogrzeb. Powiedział, chyba tylko mnie, jaka to była śmierć. Czuł się winny. Może miał rację... Widziałem w życiu zrozpaczonych ludzi, ale tak straszliwej, bezradnej rozpaczy nie widziałem nigdy. Z kieszeni wyjął gruby zwitek banknotów, które mi wciskał. Mamrotał, tłumiąc szloch: “żeby tam było mu dobrze". Tłumaczyłem, że pieniądze nic tu nie mają do rzeczy i poprosiłem, żeby się ze mną pomodlił. W ciągu następnych 44 lat chowałem też innych ludzi, którzy sami zadali sobie śmierć. Niektórych znałem. I zawsze to oniemiałe zdumienie i bezradność wobec tego, co nieodwracalne...
To, co napisał Ksiądz Arcybiskup, może się wydawać oczywiste. Bo gdzież jest miejsce księdza i modlącego się Kościoła, jeśli nie tam, gdzie rozpacz zabija nadzieję? Jeśli nie tam, gdzie słowa na nic się nie zdają, bo nie ma właściwych słów? Jak można tego nie rozumieć? Widocznie można, skoro stare (obowiązujące 44 lata temu) kanoniczne przepisy były dla zrozpaczonych okrutne, a nowe Arcybiskup musi dziś jakby od nowa promulgować i wyjaśniać. Tak, chcę podziękować za ten dekret.