Gdy państwo śpi

O tym, że pieniądze Fundacji Czartoryskich trafiły do Liechtensteinu, rząd PiS wiedział co najmniej od jesieni. Milczenie państwa w tej kontrowersyjnej sprawie coraz bardziej przypomina przyzwolenie.

07.05.2018

Czyta się kilka minut

Jeszcze razem: książę Adam Karol Czartoryski z córką Tamarą i żoną Josette Calil, Wawel, 2012 r. / M. LASYK / REPORTER
Jeszcze razem: książę Adam Karol Czartoryski z córką Tamarą i żoną Josette Calil, Wawel, 2012 r. / M. LASYK / REPORTER

Na początek małe ćwiczenie. Załóżmy, że pewnego dnia renomowana fundacja, zarządzająca na co dzień setkami milionów złotych, przenosi niemal cały majątek do Liechtensteinu i w ten sposób przestaje podlegać polskiemu prawu. Jej władze cichaczem składają następnie w sądzie wniosek o likwidację, a gdy sprawa wychodzi na jaw, próbują uspokoić opinię publiczną, że dotychczasowe cele statutowe w kraju będzie odtąd realizować nowa organizacja, z siedzibą w Liechtensteinie, gdzie prawo bardziej sprzyja tego typu działalności. Zaraz potem jedna z osób zasiadających w organie nadzorującym fundację publicznie zarzuca pozostałym działanie na jej niekorzyść i fałszowanie podpisów.

Wyobraźmy sobie, że chodzi o Fundację Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, a nie o krakowską Fundację Książąt Czartoryskich.

Co kto może?

Wątpliwe, by w takiej sytuacji Ministerstwo Zdrowia, któremu z uwagi na cele statutowe podlega Fundacja WOŚP, zechciało jedynie przyglądać się operacji, zachowując wiarę w dobre intencje Jerzego Owsiaka. Kontrola byłaby wówczas wręcz uzasadniona interesem społecznym. W niemal wszystkich ustrojach prawnych świata, z polskim włącznie, majątek fundacji nie jest przecież własnością ani zarządu fundacji, ani nawet jej fundatora. Jako organizacje pozarządowe fundacje nie muszą, co prawda, prosić administracji centralnej o parafkę pod każdą ze swoich decyzji, ale ogranicza je statut. Władze fundacji mogą naturalnie zmieniać jego brzmienie i wskazywać w nim inne cele, całość musi jednak nadal spełniać wymóg społecznej użyteczności, określony w artykule 1. ustawy o fundacjach z 1984 r.

Czy przelanie niemal wszystkich pieniędzy z konta polskiej Fundacji Czartoryskich na rachunek jej odpowiedniczki w Liechtensteinie, której statut nie wyklucza już rodziny fundatora z grona potencjalnych beneficjentów, można uznać za realizację celu statutowego polskiej fundacji? To dziś kluczowe pytanie w aferze, nad którą wnikliwie powinni pochylić się rządowi prawnicy. Sprawa jest tym ważniejsza, że córka fundatora, Tamara Czartoryska, broniąc – jak twierdzi – dobrego imienia rodziny, publicznie zarzuca ojcu fałszerstwa i próbę przywłaszczenia pieniędzy ze sprzedaży państwu słynnej rodowej kolekcji. Gdyby 441 mln zł pochodzących z tej transakcji pozostało w Polsce, musiałoby być spożytkowane na cele wymienione w statucie Fundacji Czartoryskich, który w najnowszej, uchwalonej już po sprzedaży wersji otwiera zapis o ochronie Muzeum i Biblioteki Czartoryskich. Statut zagranicznej fundacji Czartoryskich Le Jour Viendra już takich celów nie zawiera, wspomina za to o tajemniczych beneficjentach, którzy będą mieć dostęp do jej pieniędzy.

Czy w tej sytuacji minister kultury nadal może uważać się za zwolnionego z odpowiedzialności, którą nakłada nań ­artykuł 13. ustawy o fundacjach, pozwalający wystąpić do sądu o uchylenie uchwał zarządu fundacji pozostającej w rażącej sprzeczności z jej celem? Pytanie o ewentualne kroki w tej sprawie ministerstwo zbywa zdawkowym komunikatem, że jego nadzór sprowadza się do gromadzenia i weryfikowania sprawozdań fundacji pod względem ich zgodności i zawartości z wymogami prawa.

„Jeżeli macie państwo jakieś wątpliwości co do tego, w jaki sposób te środki przez fundację są spożytkowane, transferowane, rozczłonkowywane na jakieś inne fundacje, to są to pytania do tych fundacji” – mówił niedawno wiceminister kultury Jarosław Sellin, dając do zrozumienia, że w tej sprawie rząd nie widzi podstaw do chociażby rutynowej kontroli.

Co kto wiedział?

A przecież o tym, że pieniądze z polskiego rachunku Fundacji Czartoryskich przelano na rachunek zagraniczny w banku UBS, administracja centralna musiała dowiedzieć się na długo przed upublicznieniem tej informacji przez media. Zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy oraz finansowaniu terroryzmu z 2000 r. banki muszą zawiadomić Generalnego Inspektora Informacji Finansowej o każdym przelewie na obcy rachunek, jeśli jego wartość przekracza 15 tys. euro. Informacja o takiej operacji musi zostać dostarczona GIIF do 14. dnia następnego miesiąca kalendarzowego po jej przeprowadzeniu. Nawet jeśli zlecający spróbuje wykazać się sprytem i podzieli transferowaną kwotę na kilka czy kilkadziesiąt przelewów na kwotę poniżej ustawowego limitu, bank musi potraktować je jako jedną operację i zgłosić nadzorowi. Jeśli więc – jak twierdzi Tamara Czartoryska – do wyprowadzenia portfela Fundacji Czartoryskich do Liechtensteinu doszło najpóźniej w marcu 2017 r., oznacza to, że najpóźniej w połowie kwietnia informacja o tym musiała dotrzeć do GIIF.

Co zrobił z nią inspektorat? GIIF odmawia odpowiedzi, zasłaniając się tajemnicą służbową. Z informacji, jakie zdobyliśmy, wynika jednak, że najpóźniej we wrześniu 2017 r. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wiedziało już, że z kont Fundacji Czartoryskich zniknęła większa część pieniędzy ze sprzedaży kolekcji Czartoryskich. – Nie wiem, czy taka była polityczna decyzja na górze, czy po prostu uznano sprawę za nieistotną, ale nie podjęto dalszych kroków, nie zawiadomiono np. prokuratury – zapewnia urzędniczka ministerstwa, prosząc o niepodawanie nazwiska. – Minister Gliński był zniesmaczony i zmęczony krytyką, jaka na niego spadła po zakupie kolekcji. Po pierwszych reakcjach opozycji na transakcję komunikat z góry poszedł taki, żeby sprawie dać jak najszybciej ucichnąć, bo tylko będą walić w rząd „Damą z łasiczką” – dodaje urzędniczka.

Być może to również klucz do wyjaśnienia, dlaczego na pytanie „Dziennika Gazety Prawnej”, zadane tuż po zakupie, Ministerstwo Kultury upierało się, że strona rządowa dysponowała jedynie wyceną kolekcji z lat 90., przygotowaną przez Muzeum Narodowe w Krakowie. Z naszych informacji wynika bowiem, że minister Gliński miał jednak podczas negocjacji o wiele świeższe papiery. W 2014 roku Muzeum Czartoryskich przygotowało inwentaryzację kolekcji znajdującej się w jego zasobach, zakończoną wyceną zbiorów na poziomie ok. 10 mld zł. Właśnie na tę kwotę ustawicznie powołują się zarówno przedstawiciele strony rządowej, jak Fundacji Czartoryskich.

Dlaczego zatem informacji o nowszej wycenie nie ujawniono? Zapewne dlatego, że inwentaryzację i wycenę przeprowadzono… na zlecenie Fundacji Czartoryskich, co stawiało Skarb Państwa w lekko niezręcznej wizerunkowo sytuacji kupca, który wycenia kupowany towar wyłącznie na podstawie informacji od sprzedającego. Warto jednak zaznaczyć, że wycenę przygotowali pracownicy instytucji państwowej, a ostatecznej ceny zapłaconej Fundacji nie da się uznać za przeszacowaną – oczywiście przyjmując optykę resortu kultury i tej części polskich muzealników, którzy uważali sam zakup za uzasadniony. W tym przypadku ostrożność urzędników resortu wydaje się więc posunięta do przesady.

Kto naprawdę ma Damę?

Dziwi natomiast brak zdecydowanej reakcji państwa na rewelacje Tamary Czartoryskiej, która sugeruje, że doszło do sfałszowania jej podpisów pod uchwałami rady Fundacji. „Gdy podjęłam ten temat z ojcem, odpowiedział, że żadnych posiedzeń nie ma, i uciął temat. Prawda jest taka, że w latach 2013–2016 te posiedzenia się odbywały. Chciałabym wiedzieć, kto podpisywał uchwały w moim imieniu?” – stwierdziła w jednym ze swych oświadczeń córka fundatora.

Wbrew pozorom sprawa wykracza poza wizerunkowo-obyczajowy aspekt rodzinnej awantury. Gdyby juniorce rodu udało się udowodnić, że jej podpisy pod uchwałami rady Fundacji Czartoryskich zostały sfałszowane, otworzyłoby to jej furtkę do dalszych żądań, włącznie z unieważnieniem zakupu kolekcji Czartoryskich przez Skarb Państwa. Niestety, dziedziczka na razie nie wskazuje, które uchwały, jej zdaniem, zawierają sfałszowany podpis. W dokumentach sądowych Fundacji Czartoryskich w krakowskim Sądzie Okręgowym znajdują się natomiast dwa dokumenty podpisane przez Tamarę Czartoryską, w których upoważnia ojca do reprezentowania jej podczas posiedzeń rady Fundacji Czartoryskich 4 października 2013 r. oraz 27 maja 2014 r. – a zatem w okresie, w którym rzekomo nie dała nikomu prawa do dysponowania swoim głosem.

To, że konflikt między córką i ojcem trwale zaszkodzi wizerunkowi zasłużonego polskiego rodu, wydaje się właściwie przesądzone. Szkoda, że ucierpi przy tym również autorytet państwa prawa. ©℗


POLECAMY: WSZYSTKIE TEKSTY O SKANDALU WOKÓŁ FUNDACJI CZARTORYSKICH

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2018