Gdy komiks nie wystarcza

Termin „powieść graficzna” nie spełnia żadnych funkcji poza marketingową. Najwyższa pora się przyznać, że czytamy po prostu komiksy.

05.05.2014

Czyta się kilka minut

Maciej Sieńczyk, Przygody na bezludnej wyspie / il. MATERIAŁY PRASOWE
Maciej Sieńczyk, Przygody na bezludnej wyspie / il. MATERIAŁY PRASOWE

Leksykon powieści graficznych” pod redakcją Sebastiana Jakuba Konefała (i intelektualnym patronatem Jerzego Szyłaka) to książka, która powinna była ukazać się siedem lat temu, gdy termin „powieść graficzna” zaczynał wchodzić do słownika polskich publicystów i recenzentów. Wówczas samo pojęcie wzbudzało zainteresowanie, dziś stosuje się je dość powszechnie i przechodzimy nad nim do porządku dziennego. Niesłusznie – jak się okazuje po lekturze „Leksykonu”.

Książka jest wspólną pracą 13 autorów. Oprócz esejów znalazło się w niej omówienie 144 albumów, które zdaniem autorów „miały największy wpływ na rozwój powieści graficznych”. Zestaw powinien pełnić rolę przewodnika dla osób, które chcą bliżej poznać świat komiksu, ale nie wiedzą, od czego zacząć (wybór tytułów zawiera również albumy niepublikowane dotąd w Polsce). Nieprzypadkowa wydaje się na tej liście spora obecność komiksów będących adaptacjami literatury lub tytułów z literatury czerpiących. Otóż autorzy postawili jednoznaczną tezę: miarą wartości komiksu jest jego literackość, a te publikacje, które mają najwięcej wspólnego z literaturą, to właśnie „powieści graficzne” – najwyższy stopień ewolucji gatunku.

Komiks z autonomicznością wciąż ma ogromny problem. Termin „powieść graficzna” miał w założeniu nobilitować komiks właśnie przez literaturę. W taki sposób posłużył się nim (choć nie on go wymyślił) Will Eisner w 1978 r., gdy zamierzał wydać swoją „Umowę z Bogiem”. Chciał zmylić potencjalnego wydawcę tak, by jego dzieło trafiło na księgarskie półki, a nie do specjalistycznego sklepu komiksowego. Tyle że nobilitacja nie oznacza jednocześnie autonomii. Przez ile dekad komiks ma się przeglądać w cudzym lustrze? To pytanie warto zadać, bowiem „powieść graficzna” przez lata była swego rodzaju eufemizmem. Jeśli ktoś wstydził się lektury komiksu, mógł powiedzieć, że czyta „powieści graficzne”. Dziś Eisner nie musiałby tego robić, ponieważ wydawnictwa literackie drukują komiksy bez większych oporów. Obrazkowe medium, tak jak każde inne, ma swoje niskie rejestry, ale ma też najwyższe w postaci „Mausa”, „Habibi” czy „Kota Rabina”.

Czytając „Umowę z Bogiem” Eisnera, trudno nie porównywać jej – jak robi to Jerzy Szyłak – do XIX-wiecznej powieści realistycznej z jej wszechwiedzącym narratorem i „lustrem przechadzającym się po gościńcu”. Powieść graficzną (czy komiks po prostu) z literaturą łączy wiele, ale też sporo dzieli. Komiks nie potrzebuje tekstu, by opowiedzieć nam fascynującą i zrozumiałą opowieść, czego dowodem mogą być dzieła takich autorów jak Jason, Shaun Tan czy Thomas Ott. Dlatego jeśli będziemy patrzeć na komiks jedynie przez pryzmat literatury, zawsze będzie on po prostu gorszą literaturą, posługującą się skrótem i ubogim tekstem.

Bogactwo komiksu tkwi bowiem przede wszystkim w jego języku wizualnym i nie da się tego pominąć. To, że Art Spiegielman w „Mausie” posłużył się alegorią zwierzęcą i prowadził dwie równoległe narracje, nie wystarczyłoby do zdobycia nagrody Pulitzera. Liczyło się również to, w jaki sposób tę alegorię graficznie przedstawił, wprowadzając surowy i ascetyczny rysunek. „Powieść graficzna” zmieniała komiks nie tylko na poziomie fabuły, jej literackości. Przede wszystkim zindywidualizowała jego warstwę graficzną, choć ten aspekt autorów „Leksykonu powieści graficznej” niewiele obchodzi.

Gdy Maciej Sieńczyk w 2013 r. dostał nominację do nagrody Nike za „Przygody na bezludnej wyspie”, wystrzegano się pojęcia „komiks”, który najwidoczniej do rangi nagrody nie przystawał. Pora wreszcie zrozumieć, że komiks, który działa na styku literatury, sztuk wizualnych i filmu, jest w gruncie rzeczy medium osobnym.


Leksykon powieści graficznych, pod redakcją Sebastiana Jakuba Konefała, timof comics, Warszawa 2014.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2014