Francuski Żyd–tułacz

Czy Francja może istnieć bez Żydów? Dziś to pytanie dziwi mniej niż jeszcze przed kilku laty. Exodus do Izraela jest faktem, nawet jeśli rozczarowani aliją nierzadko wracają nad Sekwanę.

04.06.2018

Czyta się kilka minut

Rodzina żydowskich emigrantów z Francji. Tel Awiw, lotnisko imienia Ben Guriona, 10 lipca 2017 r. / NATI SHOHAT / FLASH90 / FORUM
Rodzina żydowskich emigrantów z Francji. Tel Awiw, lotnisko imienia Ben Guriona, 10 lipca 2017 r. / NATI SHOHAT / FLASH90 / FORUM

Za kontuarem króluje siwy Samy, żwawy 60-latek. Uwija się, obsługuje klientów, ucina pogawędki z bywalcami, żartuje. Wreszcie przy barze robi się puściej. Przerwa na papierosa.

– Dziennikarz z Polski? Słyszę, że tam u was źle się dzieje w polityce. Ale my nie jesteśmy głupi. Wiemy, że nie wszyscy Polacy są tacy jak ich rząd – powiada Samy.

Rozmawiamy w koszernym barze Machou Machou, w XIX Dzielnicy Paryża. Można tu dostać izraelski chlebek wypiekany na miejscu, a także falafel, humus czy inne bliskowschodnie smakołyki.

Samy urodził się w Izraelu i spędził tam młodość, odbył też służbę wojskową. Potem wyjechał do Francji, gdzie mieszka od 36 lat.

Bar jest rodzinną firmą: Samy prowadzi go od wielu lat razem z żoną, a teraz przejmują go dorosłe dzieci.

– Jak to powiedzieć? Osobiście nie mam problemu z antysemityzmem – opowiada, zaciągając się papierosem. – Przychodzą do mnie wszyscy: Francuzi, Żydzi, turyści, Arabowie... Wszystko u mnie świeże, robimy chlebek na miejscu – zachwala mimochodem.

Po chwili jednak wtrąca: – Moi żydowscy znajomi boją się. Tu w pobliżu ciągle włóczą się grupki nastolatków, którzy biorą za cel młodych Żydów w jarmułkach. Ciągle słychać o napaściach.

Tu jesteśmy u siebie

Bar Samy’ego w XIX Dzielnicy mieści się blisko malowniczego parku de Buttes Chaumont. To ulubiony cel wypraw dla francuskich rodzin z dziećmi i amatorów joggingu. Jednak, według lokalnej prasy, miejsce to nie jest bezpieczne dla Francuzów pochodzenia żydowskiego.

Nathalie, brunetka w średnim wieku, przychodzi do Machou Machou od dawna. Dziś jest razem z Patrickiem, swoim życiowym partnerem. – Dobry ten humus, prawda? A nie mówiłam? – pyta retorycznie. Na kolanach ma pieska, szpica. Na talerzu leży pita z mięsnym nadzieniem. Od czasu do czasu Nathalie wydłubuje z pity kawałek mięsa i karmi pupila.

– Nie jestem religijna, do synagogi prawie nie chodzę, ale przestrzegam koszernych przepisów – zaznacza kobieta. – Tu, w tej dzielnicy, czujemy się dobrze, mieszkamy obok. Jesteśmy po prostu u siebie. Ale w innych dzielnicach Paryża jest coraz gorzej – dodaje.

Tuż obok baru przebiega Rue Petit, ulica pełna żydowskich sklepów. Na małej przestrzeni mieszczą się dwa koszerne supermarkety, są sklepy z pamiątkami, synagoga i szkoła dla uczniów wyznania mojżeszowego. Na tej ulicy widać wielu paryżan w jarmułkach, przechadzających się z całymi rodzinami.

Jesteśmy w minidzielnicy żydowskiej – jednej z kilku takich w Paryżu, obok najstarszej Le Marais czy okolic placu Leona Bluma w XI Dzielnicy.

To moje dzieci

Nathalie: – Naszego syna napadła kiedyś w pobliżu grupka nastolatków. Czarnych – ścisza głos, rozglądając się jakby z obawą. – Choć syn nigdy nie chodzi w jarmułce, to zresztą tutaj bardzo ryzykowne.

– Boimy się... O, proszę – kobieta pokazuje w swojej komórce aplikację z mapą Paryża, na której są zlokalizowane dwie ludzkie postaci. – To moje dzieci. Cały czas je podglądam w internecie. Martwię się o nie bez przerwy, choć syn już dorosły, dwudziestka na karku. Taka ze mnie żydowska matka, nadopiekuńcza – uśmiecha się.

Patrick, partner Nathalie: – Są tacy, co przeprowadzają się do Izraela, liczą na lepsze życie. Ale potem wracają, bo trudno im znaleźć tam pracę, przestawić się na inny sposób życia. Np. opieka medyczna: we Francji mamy ją nawet wtedy, gdy tracimy pracę, przysługuje nam ubezpieczenie medyczne i przyzwoity zasiłek. W Izraelu trudno na to liczyć.

W pobliskim sklepiku z judaikami można kupić książeczki do modlitw dla dzieci, dzieła religijne po hebrajsku i francusku, świeczniki chanukowe i jarmułki – do wyboru, do koloru. Długobrody sprzedawca, Michael, chętnie wdaje się w rozmowę. Tym bardziej że w to wiosenne niedzielne popołudnie w sklepie jest pusto.

– Niektórych z moich dawnych klientów już nie widuję – przyznaje. – Przeprowadzili się do Izraela. Część z nich wraca do Francji, to prawda. Zniechęca ich do życia w Izraelu inna mentalność, bardziej konserwatywna. No i obcy język, niełatwo się nauczyć hebrajskiego.

Czy on sam zamierza wyjechać? Michael się waha: – Może pewnego dnia, kto wie?

Na koniec rzuca: – Nie, w naszej dzielnicy nie czujemy się zbyt bezpiecznie. Choć trzeba przyznać, że paryska policja szybko reaguje na antysemickie wybryki.

Była łatwym celem

Jeśli przyjrzeć się tylko dostępnym oficjalnym statystykom, publikowanym co roku przez francuskie MSW, to w ostatnich dwóch latach łączna liczba czynów o charakterze antysemickim (w tym gróźb fizycznych pod adresem Żydów) zmalała o ponad połowę. W 2016 r. było ich 335 (gdy w 2015 r. – aż 800), zaś w 2017 r. jeszcze mniej: 311.

Jednak ta statystyka nie pokazuje innej tendencji: narastania skrajnego anty­semityzmu, z atakami fizycznymi i zabójstwami włącznie. A tu widać wzrost: w 2017 r. zanotowano 97 takich czynów, podczas gdy rok wcześniej 77 (według tego samego źródła).

Największym echem odbił się w ostatnich latach atak islamskiego ekstremisty dżihadysty Mohameda Meraha w 2012 r. na szkołę żydowską w Tuluzie. Zginęło troje żydowskich dzieci i jeden z rodziców. Później, w styczniu 2015 r., niemal jednocześnie z zamachem na redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo”, islamski ekstremista zaatakował koszerny paryski supermarket Hyper Cacher; cztery osoby zginęły. Sklep działa jak dawniej – o tamtym dramacie przypomina tablica.

Natomiast w ostatnich miesiącach doszło w Paryżu do bestialskich zabójstw na starszych kobietach żydowskiego pochodzenia: Sarah Halimi (kwiecień 2017 r.) i Mi­reille Knoll (marzec 2018 r.). W obu przypadkach poszlaki wskazują na ich antysemickie podłoże, choć dotąd śledztwo nie wyjaśniło do końca motywacji sprawców.

Zwłaszcza ten drugi mord zbulwersował Francuzów z uwagi na wyjątkowe okrucieństwo napastników i bezsilność ofiary. 85-letnia Mireille Knoll ocalała z Holokaustu, ale nie przeżyła napaści dwóch młodych kryminalistów. Zginęła od kilkunastu ciosów nożem. Była łatwym celem, chorowała na parkinsona. Jej mieszkanie podpalono. Wiele wskazuje, że sprawcy – wśród nich znajomy staruszki (syn jej sąsiadki) – chcieli obrabować mieszkanie. Zeznali, że spodziewali się, iż „jak wszyscy Żydzi” emerytka ukrywa duży majątek.

Żarciki w szkole

Obserwatorzy wskazują na jeszcze jedną tendencję. Określają ją mianem „prywatyzacji” agresji wobec Żydów – i to właśnie nią tłumaczą, dlaczego statystyki ­pokazują rzekomy spadek czynów antysemickich. Wedle takiej interpretacji liczba aktów agresji wobec żydowskich instytucji – jak synagogi czy sklepy – spada, gdyż są coraz lepiej chronione. W związku z tym agresja przenosi się do sfery prywatnej.

W każdym razie trudno zaprzeczyć, że strach francuskich Żydów przed falą antysemickiej agresji jest realny. Choć nie wszyscy podzielają ten punkt widzenia. Zwłaszcza jeśli oddalimy się od „gorących” przedmieść Paryża i innych miast.

Yaël Gronner, socjolożka, od lat żyje w małej miejscowości pod Tulonem na południu kraju. Urodziła się w Izraelu (jej rodzina od strony ojca pochodzi z Polski, od strony matki z Maroka). Angażuje się w dialog między żydami, chrześcijanami i muzułmanami. Wraz ze swoją znajomą, teolożką muzułmańską, spotyka się z uczniami, by opowiadać im o możliwym współżyciu wyznawców judaizmu i islamu.

– Ani ja, ani moi żydowscy przyjaciele nie zaznaliśmy we Francji antysemityzmu. Może poza jednym – przypomina sobie Yaël. – Moje córki, które dziś mają 16 i 13 lat, niechętnie przyznają się do żydowskich korzeni w swojej publicznej szkole. Choć zachęcałam je, by mówiły, skąd pochodzą. Skąd ten opór? Chyba stąd, że kiedy wspomniały kiedyś o swoim pochodzeniu, spotkały się z przykrymi żartami.

Tu, na południu kraju, w sąsiadujących ze sobą aglomeracjach Marsylii, Aix-en-Provence i Tulonu żyją – obok licznych Francuzów pochodzących z krajów muzułmańskiego Maghrebu – niewielkie społeczności żydowskie.

– Mam wrażenie – Yaël zaznacza, że to jej osobiste odczucie – że we Francji nie ma głębokiego antysemityzmu. Choć muszę powiedzieć, że nie przebywam w środowisku religijnych Żydów. Natomiast jest drażliwa kwestia palestyńsko-izraelska. I to ona ciąży na naszym codziennym życiu – uważa kobieta.

Nowy antysemityzm

„Francja chora na konflikt izraelsko-palestyński” – to tytuł książki politologa Pascala Boniface’a (znanego też z ostrej krytyki Izraela za politykę na terenach okupowanych). Wyrażenie to oddaje powszechny nad Sekwaną pogląd, że konflikt bliskowschodni przeniósł się już na dobre do Europy. Tymczasem we Francji żyją obok siebie najliczniejsze w Europie skupiska Żydów i muzułmanów.

Na łamach prasy francuskiej coraz częściej pojawia się zwrot „nowy antysemityzm”. „Manifest przeciw nowemu antysemityzmowi” – to apel, wystosowany pod koniec kwietnia w najpopularniejszym stołecznym dzienniku „Le Parisien”. Podpisało go 250 osobistości, w tym artyści, intelektualiści, przedstawiciele różnych religii, politycy od lewa do prawa (od eksprezydenta Sarkozy’ego po eksmera stolicy socjalisty Bertranda Delanoë).

Apel wskazuje głównego winowajcę „nowego antysemityzmu”: radykalny islam. Francja „stała się sceną morderczego antysemityzmu” – piszą autorzy. Ich zdaniem odpowiedzialni za niego są „islamiści”, którzy zastraszyli większość francuskich muzułmanów. „Czekamy, aż islam we Francji wskaże drogę” walki z antysemityzmem – głosi manifest. Wzywa też, aby wersety Koranu „nawołujące do mordowania i karania żydów, chrześcijan i niewiernych zostały uznane za przestarzałe przez autorytety teologiczne, tak jak to się stało z niespójnościami Biblii i antysemityzmem katolickim uchylonym przez Sobór Watykański II”.

Apel wspomina też o wewnętrznej migracji Żydów francuskich, szacując (choć bez podania źródeł), że w ostatnich latach ok. 50 tys. osób żydowskiego pochodzenia musiało wyprowadzić się z przedmieść Paryża z obawy przed antysemityzmem.

Islamizacja kwestii palestyńskiej

W słowach nie przebiera także Pierre-André Taguieff, politolog i historyk idei. Na łamach lewicowego tygodnika „L’Obs” twierdzi, że w XXI wieku Francja „weszła w nową erę judeofobii” i że „nie chodzi o odnowę starego antysemityzmu politycznego, łączącego nacjonalistów i katolików, lecz o narodziny nowej konfiguracji antyżydowskiej, wywodzącej się z islamizacji kwestii palestyńskiej”.

Politolog wskazuje, że morderstwa na Francuzach żydowskiego pochodzenia – mające antysemicki charakter – popełniają głównie młodzi muzułmanie, często byli lub obecni kryminaliści, powołujący się na islam w jego najbardziej radykalnej wersji.

Obok tej zasadniczej dyskusji – na temat źródeł obecnej wrogości wobec Żydów – toczy się we Francji żywa polemika na temat używania pojęć „antysemityzm” i „antysyjonizm”. Pascal Boniface twierdzi w swojej książce, że duża część mediów i organizacje proizraelskie, takie jak CRIF (Rada Instytucji Żydowskich we Francji), używają często hasła walki z antysemityzmem, aby uderzyć w tych, którzy krytykują represje rządu izraelskiego wobec Palestyńczyków.

Z kolei Taguieff wskazuje, że sam termin „antysyjonizm” jest dwuznaczny: może oznaczać zarówno całkowicie uprawnioną krytykę poczynań rządu izraelskiego, jak też „diabolizowanie samego Izraela, a zatem odmawianie mu racji bytu”. Nie można stawiać znaku równości między tymi dwoma zjawiskami, nie można ich ze sobą mieszać – zaznacza ­Taguieff. Tymczasem takie właśnie pomieszanie we francuskiej debacie zdarza się nierzadko.

Głośny exodus, ciche powroty

Mniejszość żydowska we Francji szacowana jest dziś na blisko 500 tys. osób – z wyraźną tendencją malejącą. Bo od kiedy wzrosło zagrożenie terroryzmem islamskim oraz „sprywatyzowana” agresja, społeczność żydowska nad Sekwaną zaczęła się kurczyć.

Po atakach na „Charlie Hebdo” i market Hyper Cacher premier Izraela Beniamin Netanjahu wzywał francuskich Żydów, aby masowo emigrowali do Izraela. Rząd izraelski przyjął też plan pomocy finansowej dla nowych przybyszy – dziś przyjeżdżających tam przede wszystkim z Francji, Belgii i Ukrainy. Obiecywano nie tylko darmowy bilet lotniczy i darmowy kurs hebrajskiego, ale też gotówkę „na start” w prezencie od państwa.

W odpowiedzi na apel izraelskiego premiera ówczesny premier Francji Manuel Valls replikował: „Miejsce Francuzów żydowskiego pochodzenia jest we Francji”. I dodał: „Francja bez Żydów nie byłaby Francją”.

Dzisiaj w podobnym duchu przemawia prezydent Emmanuel Macron. W marcu tego roku zapewniał przedstawicieli CRIF, że kraj „nie zrezygnuje nigdy z Żydów Francji”. Powtarzane przez władze deklaracje mogą świadczyć, że Paryż nie lekceważy groźby exodusu.

A jest się czego obawiać. Według danych Żydowskiej Agencji na rzecz Izraela w latach 2013-2016 aliję – czyli emigrację do Izraela – wybrało ponad 23 tys. Francuzów żydowskiego pochodzenia (dla porównania: po rozpętaniu przez komunistyczne władze PRL nagonki antysemickiej w 1968 r. z Polski wyjechało od 13 do 20 tys. polskich Żydów).

Szczytowa jak dotąd fala żydowskiej emigracji z Francji przypadła na rok 2015, osiągając liczbę blisko 8 tys. Rok później spadła: zanotowano wtedy 5 tys. emigrantów do Izraela.

Wiadomo, że pewna część emigrantów wraca do Francji. Jak liczna to grupa? Według dziennika „Le Monde” może to być od 15 do 30 proc. wyjeżdżających. O precyzję trudno – twierdzi cytowana przez gazetę Żydowska Agencja na rzecz Izraela. Bo o ile nowi Izraelczycy rejestrują się w Agencji, aby uzyskać pakiet pomocowy, to ci, którzy opuszczają Izrael, robią to na własną rękę, bez „wymeldowania”.

Samy pakuje walizki

Yaël Gronner nie ma w rodzinie osób, które wyjechałyby na stałe do Izraela – poza jedną kuzynką, która jednak po wieloletnim pobycie w Izraelu wróciła do Francji.

Sama Yaël opuściła Izrael, gdy była młoda, podążając za swoją miłością – Francuzem.

– W Izraelu są moje korzenie, kocham ten kraj – mówi socjolożka. – Ale nie wiem, czy kiedykolwiek tam wrócę. A jeśli, to na pewno nieprędko. Moje córki są jeszcze dziećmi. Od kiedy przyjechałam do Francji i założyłam rodzinę, powiedziałam sobie: pragnę tu osiąść. Nie chcę żyć z myślą o ciągłej wędrówce, która była losem Żydów przez wieki. A co będzie potem, to się okaże.

Natomiast Samy z baru Machou Machou jest gotów spakować walizki. Wkrótce przejdzie na emeryturę i zamierza wtedy razem z żoną wyjechać do Izraela.

– Moje dzieci urodziły się we Francji i nie chcą jechać do Izraela. Może do tego dorosną z czasem? – zastanawia się. – Zostawiam im mój interes. Jak byłem młody, to były dobre czasy, Żydzi mogli żyć wszędzie, gdzie chcieli. Dziś, moim zdaniem, jest dla nich miejsce tylko w Izraelu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2018