Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ten wieczór należał do Macrona, prounijnego liberała lewicowej proweniencji. Według nieoficjalnych jeszcze wyników, podanych w nocy z niedzieli na poniedziałek, zdobył on blisko 24 proc. głosów, podczas gdy Le Pen uzyskała około 21,5 proc. Potem bardzo zbliżone poparcie – prawie 20 proc. – otrzymali konserwatysta François Fillon oraz skrajnie lewicowy Jean-Luc Mélenchon. Daleko za nimi, z fatalnym wynikiem (ok. 6 proc.), uplasował się przedstawiciel rządzących wciąż socjalistów Benoît Hamon.
Trzeba dodać, że wybory szefa państwa nad Sekwaną, który skupia w swoim ręku niemal pełnię władzy wykonawczej, cieszą się zawsze ogromnym zainteresowaniem. Tym razem do urn poszło 76 proc. wyborców, czyli nieco mniej niż w poprzednich wyborach prezydenckich w 2012 roku ( było ich wtedy w pierwszej turze 79,5 proc.)
Wynik niedzielnych wyborów – to prawdziwy wstrząs na francuskiej scenie politycznej. Wydaje się, że zarówno klasycznej lewicy, jak też prawicy grozi teraz rozpad i marginalizacja: te dwie formacje, które dotąd tradycyjnie dzieliły się władzą, poparł zaledwie co czwarty głosujący.
– W ciągu zaledwie roku zmieniliśmy oblicze życia politycznego we Francji – wołał w niedzielę 38-letni Macron do tłumu zwolenników w paryskiej hali wystawienniczej Parc des Expositions. To prawda: stworzony przez niego ruch obywatelski „Naprzód!” (fr. „En Marche!”) – jak on sam zaznacza, „ani lewicowy, ani prawicowy” – podważył tradycyjnie dwupartyjny de facto system we Francji. Zaś drugą siłą, która w ostatnich latach rozbiła ten układ, jest nacjonalistyczny Front Narodowy. A dodajmy jeszcze, że dwoje pretendentów otwarcie „antysystemowych”, postulujących wyjście Francji z Unii i głoszących niechęć do NATO – czyli Le Pen oraz Mélenchon – zgromadziło łącznie aż ponad 40 proc. głosów.
Starcie wielu Francji
Oboje – Macron i Le Pen – twierdzą, że chcą zerwać ze starą Francją, ze skompromitowanymi elitami politycznymi. Ale wizje własnego kraju i świata finałowej dwójki są przeciwstawne.
– Chcę być prezydentem patriotów w obliczu groźby nacjonalizmu. Potrzeba nam silniejszej Francji w chroniącej nas Europie – mówił do swoich zwolenników eksbankier, czyniąc klarowną aluzję do lepenistów. Z kolei szefowa FN w swojej kampanii jako głównego wroga – obok islamizmu, terroryzmu i masowej imigracji – wskazuje Brukselę i „dziką globalizację”.
Różnią się też społecznie i geograficznie wyborcy obojga kandydatów. Na Front Narodowy głosują przede wszystkim mieszkańcy peryferii, małych miast i wsi, opuszczonych przez państwo, gdzie jest wysokie bezrobocie i zanika sieć usług publicznych (szpitali, żandarmerii, poczty). Jednak dzięki umiejętnej strategii pani Le Pen przyciąga coraz częściej ostatnio elektorat z miejskiej klasy średniej. Nie jest już rzadkością, że nawet Francuzi z rodzin imigranckich – w tym z krajów arabskiego Maghrebu – oddają głos na FN, widząc w nim zaporę przeciw wpływom islamistów i terroryzmowi.
A jakie jest twarde jądro elektoratu Macrona? Na niedzielnym mityngu w Parc des Expositions przeważali zdecydowanie ludzie młodzi – o aparycji studentów z zamożnych i średnio zamożnych domów. Z badań wiadomo też, że popiera go raczej klasa średnia z dużych miast, zwłaszcza menedżerowie firm.
– To, co mnie uwodzi u Macrona, to wola pokonywania podziałów lewica-prawica we Francji i chęć odnowienia Unii Europejskiej. Ma realistyczny program oszczędności budżetowych, ale nie chce likwidować systemu opieki socjalnej, tylko go uzdrowić – tłumaczy „Tygodnikowi” Alexandre, adwokat z Paryża tuż po studiach.
Z kolei inny uczestnik wiecu Macrona, Philippe, z siwą burzą włosów na głowie, porównuje swojego kandydata do młodego kanadyjskiego premiera Justina Trudeau. – Jest nową twarzą, której potrzebujemy. Że nie ma doświadczenia? No i bardzo dobrze. Lepiej nie mieć doświadczenia, niż pełno afer na koncie jak Hollande czy Fillon – mówi, żywo gestykulując, ten szef firmy budowlanej z paryskiego przedmieścia. I dodaje: – Francja jest za mała, żeby dać sobie radę z problemami świata. Macron ma rację: musimy grać zespołowo, razem z całą Europą, a nie wychodzić z Unii, jak chce Le Pen.
Marynarka Rubena, Francuza o polskich korzeniach, jak sam się przedstawia, cała jest pokryta znaczkami poparcia dla kandydata „En Marche!”. Oburza się: – Mówią, że Macron jest kandydatem finansjery i kapitału? Przecież Pompidou [Georges Pompidou, prezydent Francji 1969-1974 – SŁ.] też pracował w banku i nie przeszkodziło mu to w zostaniu głową państwa. A Macrona popierają masowo młodzi start-uperzy, bo on odblokuje biurokracje i pomoże im zrealizować pomysły – twierdzi Ruben, sam właściciel firmy.
Skoro mowa o Francuzach poniżej 25 roku życia – to nie Macron, ale Mélenchon uzyskał najlepszy wynik wśród młodych ludzi w pierwszej turze. Wyborcy skrajnej lewicy (jedna piąta mieszkańców) to jeszcze inne oblicze Francji – chcą radykalnych zmian, ale nie odnajdują się ani w nacjonalistycznym języku Le Pen, ani w optymistycznej retoryce kandydata „Naprzód!”.
Le Pen może jeszcze wygrać?
W niedzielnym wystąpieniu Macrona powtarzały się często słowa „nadzieja” i „Europa”. Na jego wiecu powiewało – obok narodowych trójkolorowych – także mnóstwo flag unijnych, jakby na przekór słynnemu francuskiemu pesymizmowi i narzekaniom na „Brukselę”. Jednak czy ten młody i ambitny polityk prezydenturę ma już w kieszeni? Czy poparcie dla niego nie okaże się „bańką medialną” – tak twierdzą niektórzy eksperci – która jak szybko urosła, tak równie prędko pęknie?
Owszem, w pojedynku z Le Pen, Macron jest faworytem. Już w trakcie wyborczego wieczoru Fillon i Hamon wezwali swych wyborców, aby w drugiej turze, która odbędzie się 7 maja, zagłosowali na Macrona. Wśród liderów „starych partii” powstał blok republikański – w myśl hasła „wszystko byle nie Le Pen”.
Ale w gruncie rzeczy nic nie jest ani oczywiste, ani przesądzone. Najpierw dlatego, że nie wiadomo, czy wyborcy posłuchają apeli o przeniesienie głosów. Wiele zależy też od tego, co stanie się w ciągu następnych dwóch tygodni.
Już w niedzielny wieczór na Macrona spadła lawina krytyki, gdy świętował przejście do drugiej tury w jednej z najbardziej luksusowych restauracji w paryskiej dzielnicy Montparnasse w otoczeniu swojej świty i celebrytów. Ten dość lekkomyślny gest, przypominający dawny powyborczy bankiet Nicolasa Sarkozy’ego sprzed 10 lat, raczej nie przysporzy liberalnemu kandydatowi popularności wśród uboższych Francuzów. A kto wie, czy 7 maja nie będzie go bardzo drogo kosztował.