Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy jednak ośmieliłem się wypowiedzieć swą prośbę, okazało się, że wprawiłem Go w duże zakłopotanie. „Przykro mi bardzo, nie mam” – usłyszałem. „Już podarowałem” (tak naprawdę podarował już i biskupi, i kardynalski...). Zrobiło mi się bardzo głupio; nie chciałem Go przecież stawiać w krępującej sytuacji. Zacząłem zbierać się do wyjścia, i wtedy usłyszałem: „A krzyża nie chcesz?”. Wyjął z szuflady prosty, srebrny krzyż pektoralny, który dostał od Jana Pawła II (z jego herbem na odwrocie).
Oczywiście, że chciałem. I chcę. Ile razy wkładam go na siebie – mam poczucie zakorzenienia – streszczenie dziedzictwa, które przejmujemy w swoim pokoleniu. Z wdzięcznością wobec Boga za siłę poprzednich ogniw tego „łańcucha”. Siłę, która – w najgłębszym swoim wymiarze – jest siłą Ewangelii i właściwych jej środków.
Opowiadam tę historię tylko dlatego, że jeszcze raz pokazała mi ona, kim jest Kardynał Franciszek Macharski. Człowiek niesłychanej skromności i prawdziwego ubóstwa, niczego niezatrzymujący dla siebie. Człowiek prostoty i wielkiego dystansu do siebie. Niezwykłej dyskrecji. I wrażliwości. Która zawsze znajduje sposób, by się wypowiedzieć. Kiedy którykolwiek z nas – księży – jest chory, możemy być pewni, że czwarty, piąty telefon w naszej chorobie będzie od Niego. Jak się dowiaduje w swojej (niemal) pustelni na skraju Krakowa? Jego tajemnica. Dzwoni, pyta, oferuje pomoc. Jest. Właśnie wtedy. O inne sprawy nie pyta.
Osiemdziesiąt pięć lat życia, w tym sześćdziesiąt dwa posługi kapłańskiej w naszym Kościele. Posługi, która nie ustała siedem lat temu – przeciwnie, znalazła swój własny (tzn. na swój własny sposób ewangeliczny) wyraz.
Księże Kardynale, dziękujemy! „Niech Cię Pan błogosławi i strzeże!”.