Frakcja rosyjska wraca do gry

„Stalina by tu na tydzień i byłby porządek!” – rzucił kierowca Sasza, gdzieś między Siewierodonieckiem a Kramatorskiem. Ten głos dobrze oddaje moment zawieszenia, w jakim znalazła się Ukraina.
z Donbasu (Ukraina)

27.08.2018

Czyta się kilka minut

Krajobraz Donbasu; w tle kurachowska elektrownia cieplna; lato 2018 r. / TADEUSZ IWAŃSKI
Krajobraz Donbasu; w tle kurachowska elektrownia cieplna; lato 2018 r. / TADEUSZ IWAŃSKI

Gdy ponad cztery lata temu Rosja dokonała aneksji Krymu i rozpoczęła agresję militarną w Donbasie, sporą popularność zyskała opinia, że w ten sposób Władimir Putin stworzył na Ukrainie nowoczesny naród polityczny: prozachodni i antykremlowski. Ukraińskie społeczeństwo ostatecznie miało przekonać się o fałszywości wielowiekowej rosyjskiej propagandy o „bratnim narodzie” i „wschodniosłowiańsko-prawosławnej jedności”.

Dziś, gdy Krym pozostaje w rękach Rosjan, a wojna doniecka trwa już piąty rok (nawet jeśli jest to konflikt o niskiej intensywności, to nadal jest to wojna, w której codziennie ktoś ginie lub/i odnosi rany), tamtą opinię można częściowo uznać za słuszną. Ma umocowanie w badaniach socjologicznych: w skali kraju potwierdzają one radykalny spadek pozytywnego stosunku obywateli Ukrainy do Rosji oraz śladowe poparcie dla idei integracji ze wschodnim sąsiadem.

Ale jednocześnie proces ten – cementowany polityką zrywania przez Kijów więzów politycznych, gospodarczych, społecznych i religijnych z Moskwą, dekomunizacyjnymi inicjatywami Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej i radykalną retoryką władz – jest daleki od zakończenia.

Wciąż brakuje bowiem odpowiedzi na pytanie, czy antyrosyjskość to wystarczające spoiwo w konstruowaniu nowej ukraińskiej tożsamości. Oraz: jak bardzo ta zmiana społeczna jest trwała – i jak jest głęboka w różnych regionach Ukrainy? Bo okazuje się, że w różnych miejscach przebiega ona w odmienny sposób.

Przy czym – jak pozwalają sądzić nie tylko badania socjologiczne, ale też rozmowy z mieszkańcami Donbasu – nadzwyczaj mozolnie dokonuje się ona w przyfrontowych regionach wschodniej części Ukrainy. Czyli tych, które rosyjskiej agresji doświadczyły przecież z bliska. Paradoks? Niekoniecznie.

Rewolucja, której nie było

Właśnie tych dwóch pytań – o zmianę i charakter procesów tożsamościowych – nie sposób było nie mieć z tyłu głowy, podróżując z północnego wschodu Ukrainy w linii prostej na południe, od Siewierodoniecka do Mariupola nad Morzem Azowskim.

W tych częściach kraju, gdzie – zdawałoby się – powinna być ona najbardziej widoczna, owej zmiany świadomościowej nie widać. A warunki najbardziej sprzyjające jej zaistnieniu, jak się wydaje, już minęły. Są to bowiem tereny leżące w bezpośredniej bliskości dwóch tzw. republik ludowych (ługańskiej i donieckiej, w skrócie: LNR i DNR), gdzie działania Rosji oraz jej lokalnych popleczników są znane nie z mediów, lecz z autopsji, a identyfikacja swój–obcy powinna (teoretycznie) nastąpić szybciej niż gdzie indziej.

Tymczasem w pozostających pod kontrolą sił ukraińskich zachodnich regionach obwodu ługańskiego i donieckiego, w pobliżu wciąż regularnych działań wojennych – życie wróciło do normy. W miastach i wioskach, położonych kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów na zachód od linii frontu, nie słychać wystrzałów, nie widać nowych fal przesiedleńców, trudno spotkać transporty żołnierzy, techniki wojskowej czy też patrole Gwardii Narodowej poruszające się po drogach (zresztą, co zasługuje na uwagę, częściowo nowych, bo w ostatnich latach sprawnie remontowanych – w odróżnieniu od wielu innych regionów kraju, gdzie ich stan bywa dramatyczny).

Co więcej, znikają blokposty – umocnione punkty kontrolne na głównych trasach. Jeszcze w 2015 i 2016 r. było ich na drodze z Charkowa do Kramatorska ponad dziesięć, podobnie jak na drodze ­Mariupol–Dniepr (dawniej, przed derusyfikacją, Dniepropietrowsk). Dziś są raptem trzy, obsadzone znudzonymi funkcjonariuszami policji, którym nie chce się nawet sprawdzać bagażnika. Przez niektóre można przejechać bez dokumentów, a podejrzeń nie wzbudzają obcokrajowcy podróżujący autem na mołdawskich (Naddniestrze!) numerach.

Projekt ukraiński (jeszcze) nie zwyciężył

Poczucie strachu ustąpiło prozie życia, a trwała zmiana świadomości mieszkańców tych terenów nie dokonała się – choć jeszcze w 2014 i 2015 r., w okresie masowej i bezprecedensowej mobilizacji ochotników, wolontariuszy oraz aktywistów wydawało się niemal pewne, że projekt ukraiński tutaj zwycięży.

Podobnie jak przed wojną, tu, w Donbasie, w dalszym ciągu ukraińską i prozachodnią tożsamość można znaleźć jedynie w większych miastach, w mieszkaniach lub w biurach mających kontakty prywatne lub służbowe ze światem zewnętrznym, np. z zachodnimi dostarczycielami pomocy humanitarnej.

W Słowiańsku czy Siewierodoniecku – miastach odbitych przez siły rządowe z rąk tzw. separatystów podczas letniej kampanii 2014 r. – masowo manifestowany proukraiński entuzjazm (flagi, koszulki, pomalowane na żółto-błękitno fasady) nie przerodził się w świadomy patriotyzm. Dziś, w sytuacji tej wojny-niewojny, żółto-błękitne barwy przyblakły, a szlachetne uniesienie ustąpiło miejsca marazmowi i irytacji.

Kijów (znowu) winowajcą

Powodów takiej sytuacji jest kilka, lecz jeden wydaje się szczególnie uderzający: wściekłość na władze centralne, u podstaw której leży niski poziom życia i brak perspektyw.

To Kijów na pierwszym miejscu obwiniany jest o wszelkie niepowodzenia. Nie władze lokalne – choć często są to ci sami ludzie, co przed wojną, lecz w innych barwach partyjnych. I nie Rosja – jej agresywne działania postrzegane są jako przebrzmiałe i wyolbrzymione, a szczodrze sączona przez internet i satelitę propaganda uznawana jest za nieistotną.

I nie o brak reform tu chodzi. W percepcji w iększości obywateli pomajdanowe reformy, o których rozprawiają kijowskie elity i światowe mocarstwa, mają postać głównie podwyżek opłat komunalnych, likwidacji zakładów pracy oraz wzrostu cen podstawowych produktów. ­Rozpowszechniona jest opinia, że to Rewolucja Godności była dla Donbasu początkiem zguby, a za wojnę odpowiedzialność ponoszą ci, którzy tę rewolucję wywołali.

Igor, dziś kierowca, a za Związku Sowieckiego robotnik wykwalifikowany pracujący za kręgiem polarnym, przedstawił logiczną wersję wydarzeń: – Prezydent Janukowycz powinien był zdusić Majdan, pokazać siłę. Ilu ludzi tam zginęło? Stu, niebiańska sotnia? A niechby nawet i trzystu zginęło, to nie byłoby wojny na wschodzie i nie zginęłyby tysiące, a miliony nie musiałyby opuszczać swoich domów. A przemysł by się ostał i Krym byśmy wciąż mieli!

Igor wskazał też winnych rewolucji i wojny: – To kijowscy oligarchowie, którzy obalili Janukowycza, bo jego syn Aleksander zanadto zaczął rozpychać się w biznesie.

Oczywiście można argumentować, że prości ludzie nie dostrzegają reform, w bólach przegłosowywanych przez parlament pod naciskiem zachodnich kredytodawców. Że nie rozumieją logiki transformacji i uwarunkowań biurokratycznych, koniecznych do skutecznego wdrożenia zmian. Nie zmieni to jednak faktu, że winowajcą wszystkiego są dla nich kijowskie elity – pogrążone w walkach miedzy sobą i odklejone od prawdziwego życia.

– A zaorać tych polityków i oligarchów wszystkich; tylko kradną i ludzi nie słuchają. Przychodzą coraz to nowi, na cztery lata, na pięć lat i kradną, kieszenie napychają, a potem odchodzą. I potem znowu. Ile tak można żyć? – sarknął Igor, parkując starego chevroleta w błocie i kałużach pod zdezelowanym dworcem autobusowym w Limanie (przed dekomunizacją: Krasnym Limanie).

Można by rzec: nic nowego. Donbas nigdy nie kochał stolicy. Nawet za prezydentury Janukowycza miał do reszty Ukrainy stosunek tyleż pogardliwy, co zmitologizowany – jak robotnik fizyczny do inteligenta. Ale nie o miłość tu chodzi. W czasie wojny liczy się lojalność wobec państwa, a tej brakuje.

Rosja to (ciągle) opcja

Niechęć do Kijowa nie oznacza jednak automatycznie sympatii do tzw. separatystów. A w każdym razie – nie do ich para­państw. Skutki wojny i rządów marionetkowych prorosyjskich władz w Doniecku i Ługańsku okazały się skuteczną odtrutką na separatyzm à la LNR i DNR, intensywne kontakty między obiema stronami „linii rozgraniczenia” (jak oficjalnie nazywana jest linia frontu) uświadamiają zaś, że życie po ukraińskiej stronie jest wygodniejsze.


Czytaj także: Wojciech Pięciak: Krym, dramat każdego dnia


Jednak to nie obie nieuznane republiki są głównym konkurentem „projektu Ukraina”. Na terenach kontrolowanych przez Kijów, wzdłuż linii frontu, to Rosja pozostaje punktem odniesienia – i to tym ważniejszym, im dłużej w Słowiańsku, Pokrowsku czy Wołnowasze nie widać namacalnych rezultatów działań porewolucyjnych władz w Kijowie. Czyli: nowych miejsc pracy, nowej infrastruktury czy choćby nowej jakości administracji. Dla mieszkańców tego nowego pogranicza życie w państwie ukraińskim nie jest wcale oczywistością, a Rosja – choć agresor – to wciąż opcja.

Wynika to z potrzeb życia codziennego. I tak, wyjazdy do pracy w Rosji – przed wybuchem wojny bardzo popularne, a od wiosny 2014 r. częściowo zawieszone – dziś są tak samo częste, jak praca w Polsce czy innym kraju Unii Europejskiej. Nie ma moralnych oporów przed wizytami, sprawunkami czy urlopami u północnego sąsiada, w tym na Krymie – liczy się prosty rachunek zysków i strat.

„Świadomi” (i żyjący dostatniej) Ukraińcy z Kijowa, Lwowa czy nawet z Dniepra i Charkowa pogardliwie nazywają ludzi prezentujących taką postawę „watnikami” (jako że, w ich mniemaniu, zamiast mózgu mają „watę”). Ale jeśli – jak mówi Sergiej z przyfrontowego Kramatorska – miesięczne rachunki zimą za prąd, wodę i ogrzanie jego 40-metrowego mieszkania wynoszą prawie 2 tys. hrywien, a za przyzwoite zarobki na tych terenach uznaje się 3 tys. hrywien [dziś równowartość ok. 400 złotych – red.], to nie wojna i nie separatyści stanowią główną bolączkę mieszkańców Donbasu, lecz dylemat, jak przeżyć.

W efekcie sentyment do Związku Sowieckiego – po 1991 r. zawsze silny w Donbasie – pozostaje żywy, nienawiści do Rosji zaś nie widać. Wyraźnie odczuwalna jest natomiast atmosfera plebiscytu: kto da więcej i gdzie żyje się lepiej? W tej konkurencji tzw. LNR i DNR przegrywają. Ale Ukraina nie wygrywa w niej z Rosją.

Kraj mentalnie (nadal) podzielony

Gdy weźmiemy pod lupę całą Ukrainę, od 2014 r., obserwujemy stałą tendencję: jej obywatele coraz mniej przyjaźnie odnoszą się do Rosji i do integracji z nią swego kraju, a coraz bardziej do integracji z Zachodem – Unią Europejską i Sojuszem ­Północnoatlantyckim. Tendencja ta była tym wyraźniejsza w okresach eskalacji militarnej w Donbasie.

Ten kij ma jednak dwa końce: w czasie niskiej intensywności konfliktu – a taki obserwujemy w zasadzie od bitwy o Debalcewe w lutym 2015 r. – radykalność postaw się zmniejszyła. W lipcu tego roku odsetek zwolenników wyboru Unii Europejskiej jako jedynej organizacji, w której Ukraina miałaby uzyskać członkostwo, był o 17 punktów procentowych niższy (tak, niższy!) niż we wrześniu 2014 r. (badania ukraińskiej Rating Group).

Nie jest to jedyny wskaźnik, który świadczy o tym, że prozachodnia transformacja świadomości obywateli Ukrainy jest odwracalna. Prócz subiektywnych impresji z podróży potwierdza je „twarda” socjologia – szczególnie w rozbiciu regionalnym – badająca opinie na terenach wschodniej Ukrainy.

Zgodnie z opublikowanymi w maju badaniami Międzynarodowego Instytutu Republikańskiego brak akceptacji dla działań porewolucyjnych władz jest największy w południowej i wschodniej części kraju, w przedziale wiekowym 51+ (tj. wśród tych, którzy najczęściej biorą udział w wyborach) oraz wśród elektoratu byłej Partii Regionów Janukowycza (dziś formacja ta występuje pod nazwą Blok Opozycyjny).

Ponadto – działania wojskowe w Donbasie najmniej niepokoją mieszkańców właśnie wschodniej części Ukrainy, natomiast najbardziej martwią ich takie kwestie jak wzrost cen towarów i opłat komunalnych.

To również wschodnią Ukrainę zamieszkuje najmniejszy odsetek sympatyków integracji Ukrainy z Unią Europejską (tylko 28 proc.), a więcej respondentów wolałoby członkostwo kraju w Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu (34 proc., najwięcej w całej Ukrainie). I znowu: takie poglądy prezentuje najstarsza, a jednocześnie najbardziej gotowa do udziału w wyborach grupa – czyli ta głosująca na partie mniej lub bardziej otwarcie prorosyjskie (jak przede wszystkim wspomniany Blok Opozycyjny).

Podobnie sprawa się ma, gdy w sondażach pada pytanie o integrację z NATO (na wschodzie „za” jest tylko 20 proc.). Jednocześnie prawie połowa pytanych (49 proc.) deklaruje ciepły stosunek do Rosji, ponad 50 proc. uważa zaś, że w większości sfer życia Ukraina ma więcej wspólnego z Rosją niż Europą.

Frakcja prorosyjska wraca (znów) do gry

Dane te wskazują jasno, że na Ukrainie wciąż istnieją duże różnice regionalne w tak fundamentalnych kwestiach, jak stosunek do Rosji czy integracja z NATO/ /UE. Mimo faktycznej utraty części Donbasu oraz Krymu, wschód kraju i w dużej mierze także jego południe pozostają bastionami nastrojów, mówiąc łagodnie, ­eurosceptycznych.

Jaki wniosek można wyciągnąć z tych rozważań, szczególnie w kontekście zaplanowanych na rok 2019 aż podwójnych wyborów: w marcu prezydenckich, a w październiku parlamentarnych? Przede wszystkim taki, że pogrobowcy Wiktora Janukowycza i Partii Regionów pozostają jednymi z kluczowych graczy na ukraińskiej scenie politycznej.

Szanse tzw. kandydata wschodu i południa, np. Jurija Bojki z Bloku Opozycyjnego, wejścia do drugiej tury wyborów prezydenckich są spore (nawet jeśli bez szans na ostateczne w niej zwycięstwo) – szczególnie że elektorat patriotyczno-prozachodni zapewne ulegnie rozdrobnieniu, głosując na różnych kandydatów: walczącego o reelekcję Petra Poroszenkę, Anatolija Hrycenkę i Julię Tymoszenko (wszyscy oni rywalizują o podobnego wyborcę).

W takim układzie prorosyjski kandydat będzie mieć również duży potencjał na skuteczne pociągnięcie listy Bloku Opozycyjnego (może w sojuszu z mniejszymi prorosyjskimi partiami) w wyborach do Rady Najwyższej, oraz w efekcie na stworzenie w nowym parlamencie licznej frakcji parlamentarnej – i tym samym na powrót do wielkiej polityki w charakterze silnej opozycji bądź partnera koalicyjnego.

Procesy zjednoczeniowe i koncentracja mediów w obozie prorosyjskim już się zresztą rozpoczęły. A spodziewana wkrótce zgoda patriarchy ekumenicznego Konstantynopola na utworzenie nad Dnieprem kanonicznej Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej – niezależnej od Patriarchatu Moskiewskiego – może dodatkowo zmobilizować w wyborach zwolenników rosyjskiej Cerkwi [o emancypacji ukraińskiego prawosławia pisał w "TP" Tadeusz A. Olszański].

Z niepewnym wynikiem

Ponad cztery lata po majdanowej Rewolucji Godności, po aneksji Krymu i po rosyjskiej agresji w Donbasie – przyszłość Ukrainy nie jest przesądzona. A teza o dokonanym już jakoby prozachodnim zwrocie tożsamościowym Ukrainy – przez niektórych uznawana wręcz za oczywistość – jest zdecydowanie przedwczesna. W każdym razie nie na całym terytorium kraju.

Proces ten będzie bowiem długotrwały, a jego ostateczny rezultat pozostaje niewiadomą. Stanie się on zaś nieodwracalny, jeśli władze w Kijowie brakiem realnych reform nie zdyskredytują całkowicie ruchu Ukrainy na Zachód. Nie tylko wśród mieszkańców Donbasu. ©

Autor jest analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie, specjalizuje się w tematyce ukraińskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2018