Fototerapia

Oto film bezwstydnie „dziewczyński”, choć adresowany raczej do niegrzecznych dziewczynek. Jeśli ktoś wolałby nie oglądać, o czym śnią nastolatki potwornie wkurzone na świat, a jednocześnie żarłocznie go ciekawe, powinien sobie odpuścić seans „Avy”.

26.06.2018

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Ava” / GUTEK FILM
Kadr z filmu „Ava” / GUTEK FILM

Gdyby ten film nakręcił dojrzały mężczyzna, zapewne posądzano by go o zaburzenie seksualne zwane nimfofilią. Sposób, w jaki fotografowana jest tu trzynastoletnia bohaterka, nawet jeśli gra ją prawie pełnoletnia Noée Abita, ociera się chwilami o podglądactwo. Ale to tylko pierwsze, powierzchowne wrażenie. Przystępując do realizacji „Avy”, francuska reżyserka Léa Mysius miała zaledwie 26 lat i całkiem świeże wspomnienia z dzieciństwa spędzonego w nadatlantyckim regionie Médoc. W swoim debiucie odwiedza rodzinne strony i ożywia zmysłowo-emocjonalny klimat „ostatniego takiego lata”. Jej film jest niczym nadmorski piasek: złoty i ciepły, choć wcale nie tak przyjemny, kiedy wgryza się we wrażliwe miejsca.

Jakże poręcznym chwytem scenariuszowym wydaje się moment, w którym Ava dowiaduje się, że zaczyna ślepnąć. Dla dojrzewającej, sensualnie rozbudzonej dziewczynki, w dodatku zaniedbywanej przez matkę zajętą nowym kochankiem i opieką nad niemowlęciem, musi to oznaczać walkę z uciekającym czasem czy desperacki skok w nieznane. Mysius jako współscenarzystka rozgrywa jednak ten problem po swojemu – utrata wzorku jest tu synonimem zbliżającej się nieuchronnie dorosłości. W cieniu sierpniowego słońca, które za chwilę zajdzie dla Avy na zawsze, dziewczyna ćwiczy się w ostrzeniu zmysłów, zapisuje w pamiętniku uciekające doznania, ale przede wszystkim buntuje się. Gdzieś obok toczy się hedonistyczny „plażing”, lecz tym, co przyciągnie uwagę bohaterki, będzie jedyna ciemna plama na tym kolorowym obrazku. Błąkający się wśród wczasowiczów czarny kundel okaże się nie tylko kolejną, trochę nazbyt oczywistą figurą nadciągającej ciemności, ale i kolejnym wehikułem narracyjnym, który zaprowadzi Avę na spotkanie z tajemniczym Juanem. I choć w druku może brzmieć to wszystko niczym fantazje znudzonej kanikułą trzynastolatki, na ekranie nabierają one zaskakujących barw, zaczynają pachnieć i wibrować.

Tak, jest to film bezwstydnie „dziewczyński”, choć adresowany raczej do niegrzecznych dziewczynek. Jeśli ktoś wolałby nie oglądać, o czym śnią nastolatki potwornie wkurzone na świat, a jednocześnie żarłocznie go ciekawe, powinien sobie odpuścić seans „Avy”. Mysius dokłada do tego swoje osobiste przemyślenia, chociażby na tematy rasowe. Kręcący się po okolicy gitanos traktowani są w miasteczku jak „czarni”, matka bohaterki łamie tabu spotykając się z młodszym od siebie Afrykańczykiem, a miejscowa kawalerka rozprawia o zbliżającym się „końcu cywilizacji”. Nie trzeba dodawać, po której stronie bije serce reżyserki – wystarczy wsłuchać się w ścieżkę dźwiękową, na której kilkakrotnie rozbrzmiewa motyw „Naci en Alamo”, znany z filmu „Vengo” Tony’ego Gatlifa, opowiadającego o życiu „szczęśliwych Cyganów”. Najwyraźniej jego dużo młodszą koleżankę również pociąga taka romantyczna wizja, a jej film przenika podobny anarchistyczno-awanturniczy ton. Tu także łobuzerska sielanka z udziałem szybkiego motocykla i naładowanej strzelby pozwala na chwilę zapomnieć, że los kochanków jest z góry przesądzony: ona pewnie już za chwilę stanie się inwalidką, a chłopak wpadnie w ręce policji. Ale czy ma to jakieś znaczenie? „Bisogna morire” – przypomina Mysius w innym miejscu, kiedy słychać zza kadru barokową „Passacaglię della vita” w delikatnym, chciałoby się rzec dziewczęcym wykonaniu Rosemary Standley.

Pomimo wspomnianej już słabości do metafor, epatowania dosłowną cielesnością i nazbyt oczywistym fatalizmem, „Ava” zwiastuje narodziny świadomego siebie filmowego talentu. Biorąc pod uwagę płeć i metrykę reżyserki, bardzo łatwo wpaść w protekcjonalny ton wobec niej, doszukując się w filmie naiwnego dziewczyńskiego manifestu lub co najwyżej filmowego vanitas, martwej natury z młodymi ciałami. Swą młodzieńczą energią i szczyptą młodzieńczego patosu film wymyka się jednak prostemu klasyfikowaniu. Dla reżyserki miał być rodzajem fototerapii, formą sztucznego doładowania – jeśliby przyrównać koniec dzieciństwa do zgaśnięcia „naturalnego” słońca. Z zatrzymanych pod powiekami obrazów udało jej się stworzyć przypowieść o brutalności dorastania, a zarazem uciec w świat zuchwałej wyobraźni od nostalgicznie wypłowiałych klisz. ©

AVA – reż. Léa Mysius. Prod. Francja 2017. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 29 czerwca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2018