Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wystarczy zestawić ze sobą dwie książki. „Przeciw interpretacji i inne eseje” (1966), zbiór wystąpień z lat 1961-65, to dwadzieścia siedem krótkich tekstów, które przenika krytyczna niecierpliwość. Pewność własnych racji łączy się tu z zapędami pedagogicznymi. „Pod znakiem Saturna” (1980) to kolekcja siedmiu esejów pisanych w latach 1972-80, będących różnej długości szkicami do portretu. To próby charakterologiczne, biograficzne rekonstrukcje i sprawozdania z lektur. Żywioł polemiczny został wyciszony i ustąpił miejsca uważnej lekturze jednostkowego losu.
Eseje ułożone są w porządku chronologicznym, a ich kolejni bohaterowie to Paul Goodman, Antoine Artaud, Leni Riefenstahl, Walter Benjamin, Hans-Jürgen Syberberg, Roland Barthes i Elias Canetti. Na pierwszy rzut oka widać, że autorka nie korzystała z żadnego klucza przy doborze postaci, nie próbowała też ułożyć swoich tekstów w spójną opowieść. Interwencyjną doraźność z czasów „Przeciw interpretacji” wyparła eseistyczna kapryśność. Znajdziemy tutaj dwa krótkie teksty okolicznościowe, wspomnienia o osobach ważnych dla autorki – to Goodman, pisarz, anarchistyczny filozof i krytyk społeczny, którego Sontag przedstawia jako „konesera wolności, radości i przyjemności”, oraz Barthes, scharakteryzowany przez intelektualną zachłanność, zmysłowość i podskórny smutek. Dwie osobowości, których nie łączy nic – prócz tego, że autorka „Zestawu do śmierci” składa im hołd.
Profil perdu
Prócz tych portretów trumiennych w zbiorze dominują rozbudowane kompozycje. Niektóre spośród nich naznaczone są signum temporis. Sontag przybliża współczesnemu jej czytelnikowi sylwetki niesłusznie zapomnianych geniuszów. Ich wielkość nie budzi dziś wątpliwości, a ich życie i dzieło obrosły niezliczonymi opracowaniami. „Umysł jako pasja” to niespieszna rekonstrukcja okoliczności historycznych, które ukształtowały osobowość Canettiego. Wywodził się ze starego rodu sefardyjskich Żydów, dorastał w bułgarskim Ruse, w Manchesterze, w Zurychu i Frankfurcie, studiował w Wiedniu, a po Anschlussie Austrii w 1938 r. wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Sontag przypomina kosmopolityczne dzieciństwo pisarza, by podkreślić trwałe wyobcowanie: wszędzie pozostawał obcokrajowcem. Ale pragnie też ukazać wyjątkowość jego pisarskiego gestu. Po wojnie postanowił nadal pisać po niemiecku, właśnie dlatego, że był Żydem – po to, by pozostać niesplamionym nienawiścią, wdzięcznym synem niemieckiej kultury.
Dalej jednak Sontag utożsamia pisarza z bohaterem „Auto da fé” i poczyna go krytykować za oderwanie od życia i „myślenie w kategoriach przesady”. Zarzuca mu protekcjonalny stosunek do kobiet i stwierdza, że na pewno „z satysfakcją wymyślał detale obłąkańczej mizoginii profesora Kiena”. Na koniec znowu uderza w wielki dzwon, ku chwale pisarza, który „w swych dziełach broni napięcia, wysiłku, moralnej i amoralnej powagi”. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w toku eseju wizerunek Canettiego powoli zanika, jakby model odwrócił twarz. Nasuwa mi to skojarzenie z profil perdu (dosłownie: „stracony profil”), na którym widzimy osobę wpatrzoną w głąb obrazu, tak że widoczny jest tylko zarys policzka…
Profil perdu wydobywa często jedną rysę fizjonomii, a sama pozycja ciała, sugerująca roztargnienie lub zadumę, ma w sobie coś melancholijnego. W tej pozycji sportretowany został Walter Benjamin. W tytułowym szkicu Sontag gromadzi dowody potwierdzające saturniczny temperament filozofa: słabość do map i diagramów, labiryntów i arkad, do rzeczy małych i miniaturowych, pasję kolekcjonerską przybierającą postać namiętnej bibliofilii, świadomy i bezlitosny stosunek do własnego „ja”. Autor „Pasaży” był modelowym melancholikiem i „rzutował własny temperament na wszystkie najważniejsze wątki”. Sontag wpada tu w logiczną pułapkę petitio principii – dowodzi tezy, którą założyła na samym początku. Redukuje fascynującą postać Benjamina do zarysu zgarbionych pleców i odwróconej głowy, każąc domyślać się spojrzenia zwróconego ku przeszłości.
Portret kubistyczny
„W stronę Artauda” – potężny esej, ogłoszony pierwotnie jako wstęp do wyboru pism tego autora – to portret kubistyczny. Sontag mnoży konteksty i nakłada na siebie perspektywy, by stworzyć obraz dynamiczny i wielowymiarowy. Fascynują ją nie tyle same pisma Artauda, ów „pęknięty korpus dzieł, wielki zbiór fragmentów”, lecz maksymalistyczna postawa artysty. Najpierw opisuje główny temat tego pisarstwa – przekonanie o alienacji względem własnej świadomości. Artaud daje nam unikalny wyraz wyobcowania i skrupulatny zapis mikrostruktury mentalnego bólu. W kolejnej odsłonie widzimy poetę, który chce strzaskać „skorupę literatury”, skrócić dystans między czytelnikiem a tekstem, oraz dramaturga, który rozwija ideę teatru rytuału, jako działania brutalnego i wywołującego skrajne emocje. Artaud jawi się tu jako komandos prowadzący akcję przeciwko tradycyjnej kulturze mieszczańskiej i jako prekursor sztuk performatywnych.
Dalej, naświetlając koneksje artysty z surrealistami, Sontag notuje powinowactwa i sporządza protokół rozbieżności między Artaudem i Bretonem. Nie chodzi tylko o akces nadrealistów do ruchu komunistycznego, lecz o źródłową różnicę między „koneserami radości, wolności i przyjemności” a samotnym „koneserem rozpaczy i walki moralnej”. Projektowana przez Artauda rewolucja kulturowa zakładała jako nadrzędny cel przeobrażenie duchowe. Nic dziwnego, że prowadziła wprost na obszary gnozy, szamanizmu i magii, których dotyczy kolejna część eseju. Na koniec do tej serii szkiców portretowych dołącza jeszcze jeden: to biografia szaleńca, pacjenta szpitali psychiatrycznych, uzależnionego od opiatów, w dodatku pozbawionego mechanizmów obronnych, w które wyposaża nas zdrowy rozsądek.
Sontag zaskakuje bogactwem skojarzeń, gdy pracuje poza redukcjonistycznym schematem. Szuka sposobu, by zbliżyć się do fascynującej ją postaci, a ostatecznie natrafia na coś, co opiera się interpretacji: to „głos i obecność, z którymi nie sposób się oswoić”.
Studium fizjonomiczne
„Fascynujący faszyzm” – portret Leni Riefenstahl – zaczyna się od prostowania przekłamań. Wbrew bajkom rozpowszechnianym przez reżyserkę, w czasach III Rzeszy nie była ani niezależną twórczynią sprzeciwiającą się państwowym cenzorom, ani też artystką skoncentrowaną na czystym pięknie. „Olimpiadę” stworzyła na zamówienie rządu nazistowskiego, a podczas kręcenia „Triumfu woli” uczestniczyła w planowaniu zjazdu NSDAP, od razu pomyślanego jako plan filmowy. Uwagę Sontag przyciąga jednak coś innego niż sama materia biograficzna. Wydany w 1973 r. album „The Last of the Nuba” zawiera zdjęcia autorstwa Riefenstahl dokumentujące życie Nubijczyków. To lud fizycznie doskonały, namiętnie oddany sztuce, skupiony na sprawach duchowych i religijnych. Album stanowi element rehabilitacji Riefenstahl – artystki, dla której liczyło się zawsze czyste piękno.
Ale Sontag podąża w inną stronę, na przekór procesowi denazyfikacji. Z ideałem pierwotności łączy inne dokonania reżyserki, od początku skażone (proto)nazistowskimi sentymentami. Odnajduje je w pop-wagnerowskich filmach z lat 20., w których Riefenstahl występowała jako aktorka, sławiących mistyczne piękno gór i męstwo ich zdobywców. Ich bezpośrednią kontynuacją są autorskie filmy, opowieści o triumfie siły i wspólnotowej ekstazie. Książka o Nubijczykach wpisuje się w faszystowskie imaginarium wraz z ideą szlachetnego dzikusa, pogardą dla wszystkiego, co refleksyjne, indywidualistyczne, krytyczne i pluralistyczne.
Nazwałbym ten portret studium fizjonomicznym; konkretna osoba zmienia się tu w uogólniony typ ludzki. Sontag, sięgając niespodziewanie po „SS Regalia” (album z insygniami SS), porzuca Riefenstahl i skupia się na wciąż żywej słabości do estetyki faszystowskiej. Jej znakami są upodobanie do monumentalności i zbiorowych choreografii oraz swoista erotyka idealna. Ale to zaledwie punkt wyjścia do dalekich analogii. Ideały narodowego socjalizmu promowane są dziś pod innymi sztandarami: pojmowania życia jako sztuki, fetyszyzowania odwagi, odrzucenia intelektu, ideału rodziny człowieczej. Sontag myśli analogiami, rozszerza naszkicowany typ ludzki, aż bohaterami studium stają się nagle… wielbiciele wyuzdanej erotyki z quasi-nazistowskimi akcesoriami oraz uprawiający seks sadomasochistyczny.
Zadziwiające? Inspirujące? Irytujące? Każdy powinien udzielić własnej odpowiedzi. Z pewnością dla takich zadziwień, inspiracji oraz irytacji warto czytać Susan Sontag.
Susan Sontag „Pod znakiem saturna”, przeł. Dariusz Żukowski, Karakter, Kraków 2014