Firma portretowa

Gdy czytam książkę Susan Sontag, odnoszę wrażenie, że słyszę jej dawny głos. Jednak w porównaniu ze starszymi tekstami coś się zmieniło: żarliwą polemistkę zastąpiła empatyczna portrecistka.

06.09.2014

Czyta się kilka minut

Susan Sontag, Edynburg, 2003 r. / Fot. Murdo Macleod / EAST NEWS
Susan Sontag, Edynburg, 2003 r. / Fot. Murdo Macleod / EAST NEWS

Wystarczy zestawić ze sobą dwie książki. „Przeciw interpretacji i inne eseje” (1966), zbiór wystąpień z lat 1961-65, to dwadzieścia siedem krótkich tekstów, które przenika krytyczna niecierpliwość. Pewność własnych racji łączy się tu z zapędami pedagogicznymi. „Pod znakiem Saturna” (1980) to kolekcja siedmiu esejów pisanych w latach 1972-80, będących różnej długości szkicami do portretu. To próby charakterologiczne, biograficzne rekonstrukcje i sprawozdania z lektur. Żywioł polemiczny został wyciszony i ustąpił miejsca uważnej lekturze jednostkowego losu.

Eseje ułożone są w porządku chronologicznym, a ich kolejni bohaterowie to Paul Goodman, Antoine Artaud, Leni Riefenstahl, Walter Benjamin, Hans-Jürgen Syberberg, Roland Barthes i Elias Canetti. Na pierwszy rzut oka widać, że autorka nie korzystała z żadnego klucza przy doborze postaci, nie próbowała też ułożyć swoich tekstów w spójną opowieść. Interwencyjną doraźność z czasów „Przeciw interpretacji” wyparła eseistyczna kapryśność. Znajdziemy tutaj dwa krótkie teksty okolicznościowe, wspomnienia o osobach ważnych dla autorki – to Goodman, pisarz, anarchistyczny filozof i krytyk społeczny, którego Sontag przedstawia jako „konesera wolności, radości i przyjemności”, oraz Barthes, scharakteryzowany przez intelektualną zachłanność, zmysłowość i podskórny smutek. Dwie osobowości, których nie łączy nic – prócz tego, że autorka „Zestawu do śmierci” składa im hołd.


Profil perdu


Prócz tych portretów trumiennych w zbiorze dominują rozbudowane kompozycje. Niektóre spośród nich naznaczone są signum temporis. Sontag przybliża współczesnemu jej czytelnikowi sylwetki niesłusznie zapomnianych geniuszów. Ich wielkość nie budzi dziś wątpliwości, a ich życie i dzieło obrosły niezliczonymi opracowaniami. „Umysł jako pasja” to niespieszna rekonstrukcja okoliczności historycznych, które ukształtowały osobowość Canettiego. Wywodził się ze starego rodu sefardyjskich Żydów, dorastał w bułgarskim Ruse, w Manchesterze, w Zurychu i Frankfurcie, studiował w Wiedniu, a po Anschlussie Austrii w 1938 r. wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Sontag przypomina kosmopolityczne dzieciństwo pisarza, by podkreślić trwałe wyobcowanie: wszędzie pozostawał obcokrajowcem. Ale pragnie też ukazać wyjątkowość jego pisarskiego gestu. Po wojnie postanowił nadal pisać po niemiecku, właśnie dlatego, że był Żydem – po to, by pozostać niesplamionym nienawiścią, wdzięcznym synem niemieckiej kultury.

Dalej jednak Sontag utożsamia pisarza z bohaterem „Auto da fé” i poczyna go krytykować za oderwanie od życia i „myślenie w kategoriach przesady”. Zarzuca mu protekcjonalny stosunek do kobiet i stwierdza, że na pewno „z satysfakcją wymyślał detale obłąkańczej mizoginii profesora Kiena”. Na koniec znowu uderza w wielki dzwon, ku chwale pisarza, który „w swych dziełach broni napięcia, wysiłku, moralnej i amoralnej powagi”. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w toku eseju wizerunek Canettiego powoli zanika, jakby model odwrócił twarz. Nasuwa mi to skojarzenie z profil perdu (dosłownie: „stracony profil”), na którym widzimy osobę wpatrzoną w głąb obrazu, tak że widoczny jest tylko zarys policzka…

Profil perdu wydobywa często jedną rysę fizjonomii, a sama pozycja ciała, sugerująca roztargnienie lub zadumę, ma w sobie coś melancholijnego. W tej pozycji sportretowany został Walter Benjamin. W tytułowym szkicu Sontag gromadzi dowody potwierdzające saturniczny temperament filozofa: słabość do map i diagramów, labiryntów i arkad, do rzeczy małych i miniaturowych, pasję kolekcjonerską przybierającą postać namiętnej bibliofilii, świadomy i bezlitosny stosunek do własnego „ja”. Autor „Pasaży” był modelowym melancholikiem i „rzutował własny temperament na wszystkie najważniejsze wątki”. Sontag wpada tu w logiczną pułapkę petitio principii – dowodzi tezy, którą założyła na samym początku. Redukuje fascynującą postać Benjamina do zarysu zgarbionych pleców i odwróconej głowy, każąc domyślać się spojrzenia zwróconego ku przeszłości.


Portret kubistyczny


„W stronę Artauda” – potężny esej, ogłoszony pierwotnie jako wstęp do wyboru pism tego autora – to portret kubistyczny. Sontag mnoży konteksty i nakłada na siebie perspektywy, by stworzyć obraz dynamiczny i wielowymiarowy. Fascynują ją nie tyle same pisma Artauda, ów „pęknięty korpus dzieł, wielki zbiór fragmentów”, lecz maksymalistyczna postawa artysty. Najpierw opisuje główny temat tego pisarstwa – przekonanie o alienacji względem własnej świadomości. Artaud daje nam unikalny wyraz wyobcowania i skrupulatny zapis mikrostruktury mentalnego bólu. W kolejnej odsłonie widzimy poetę, który chce strzaskać „skorupę literatury”, skrócić dystans między czytelnikiem a tekstem, oraz dramaturga, który rozwija ideę teatru rytuału, jako działania brutalnego i wywołującego skrajne emocje. Artaud jawi się tu jako komandos prowadzący akcję przeciwko tradycyjnej kulturze mieszczańskiej i jako prekursor sztuk performatywnych.

Dalej, naświetlając koneksje artysty z surrealistami, Sontag notuje powinowactwa i sporządza protokół rozbieżności między Artaudem i Bretonem. Nie chodzi tylko o akces nadrealistów do ruchu komunistycznego, lecz o źródłową różnicę między „koneserami radości, wolności i przyjemności” a samotnym „koneserem rozpaczy i walki moralnej”. Projektowana przez Artauda rewolucja kulturowa zakładała jako nadrzędny cel przeobrażenie duchowe. Nic dziwnego, że prowadziła wprost na obszary gnozy, szamanizmu i magii, których dotyczy kolejna część eseju. Na koniec do tej serii szkiców portretowych dołącza jeszcze jeden: to biografia szaleńca, pacjenta szpitali psychiatrycznych, uzależnionego od opiatów, w dodatku pozbawionego mechanizmów obronnych, w które wyposaża nas zdrowy rozsądek.

Sontag zaskakuje bogactwem skojarzeń, gdy pracuje poza redukcjonistycznym schematem. Szuka sposobu, by zbliżyć się do fascynującej ją postaci, a ostatecznie natrafia na coś, co opiera się interpretacji: to „głos i obecność, z którymi nie sposób się oswoić”.


Studium fizjonomiczne


„Fascynujący faszyzm” – portret Leni Riefenstahl – zaczyna się od prostowania przekłamań. Wbrew bajkom rozpowszechnianym przez reżyserkę, w czasach III Rzeszy nie była ani niezależną twórczynią sprzeciwiającą się państwowym cenzorom, ani też artystką skoncentrowaną na czystym pięknie. „Olimpiadę” stworzyła na zamówienie rządu nazistowskiego, a podczas kręcenia „Triumfu woli” uczestniczyła w planowaniu zjazdu NSDAP, od razu pomyślanego jako plan filmowy. Uwagę Sontag przyciąga jednak coś innego niż sama materia biograficzna. Wydany w 1973 r. album „The Last of the Nuba” zawiera zdjęcia autorstwa Riefenstahl dokumentujące życie Nubijczyków. To lud fizycznie doskonały, namiętnie oddany sztuce, skupiony na sprawach duchowych i religijnych. Album stanowi element rehabilitacji Riefenstahl – artystki, dla której liczyło się zawsze czyste piękno.

Ale Sontag podąża w inną stronę, na przekór procesowi denazyfikacji. Z ideałem pierwotności łączy inne dokonania reżyserki, od początku skażone (proto)nazistowskimi sentymentami. Odnajduje je w pop-wagnerowskich filmach z lat 20., w których Riefenstahl występowała jako aktorka, sławiących mistyczne piękno gór i męstwo ich zdobywców. Ich bezpośrednią kontynuacją są autorskie filmy, opowieści o triumfie siły i wspólnotowej ekstazie. Książka o Nubijczykach wpisuje się w faszystowskie imaginarium wraz z ideą szlachetnego dzikusa, pogardą dla wszystkiego, co refleksyjne, indywidualistyczne, krytyczne i pluralistyczne.

Nazwałbym ten portret studium fizjonomicznym; konkretna osoba zmienia się tu w uogólniony typ ludzki. Sontag, sięgając niespodziewanie po „SS Regalia” (album z insygniami SS), porzuca Riefenstahl i skupia się na wciąż żywej słabości do estetyki faszystowskiej. Jej znakami są upodobanie do monumentalności i zbiorowych choreografii oraz swoista erotyka idealna. Ale to zaledwie punkt wyjścia do dalekich analogii. Ideały narodowego socjalizmu promowane są dziś pod innymi sztandarami: pojmowania życia jako sztuki, fetyszyzowania odwagi, odrzucenia intelektu, ideału rodziny człowieczej. Sontag myśli analogiami, rozszerza naszkicowany typ ludzki, aż bohaterami studium stają się nagle… wielbiciele wyuzdanej erotyki z quasi-nazistowskimi akcesoriami oraz uprawiający seks sadomasochistyczny.

Zadziwiające? Inspirujące? Irytujące? Każdy powinien udzielić własnej odpowiedzi. Z pewnością dla takich zadziwień, inspiracji oraz irytacji warto czytać Susan Sontag.


Susan Sontag „Pod znakiem saturna”, przeł. Dariusz Żukowski, Karakter, Kraków 2014

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, redaktor Magazynu Literackiego „Książki w Tygodniku”, prozaik, eseista, poeta.

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2014