Finneganów tren

Księga I rozdział V str. 108-112

27.02.2012

Czyta się kilka minut

Głosy na nie są nam znane. Kategorycznie negatywny wniosek certum ergo himpossibile oparty na pozytywnej przesłance braku politycznych odii i żądań zapłaty że pagina dzieła nie mogła powstać pod piórem mężczyzny ani kobiety w tamtych czasach czy stronach jest jedynie jeszcze jednym zaskakującym wyskokiem dedukcyjnym, tyle mocnym co implikowanie z nieobecności na stronie cudzysłowów (rzadziej zwanych podwójnymi apostrofami) tego że jej autor był konstytutywnie niezdolny do sprzeniewierzenia cudzej wypowiedzi.

Na szczęście istnieje inny kant widzenia tej kwestii. Czy ktokolwiek, tuzinkowy, dziesięć centów za tuzin, o czym można z zyskiem napomknąć cichcem w posępny wieczór – prostawy jasiek, szarak w powszedniej odmianie, koło czterdziestki, z płaską piersią, ledwie nadęty, ze skłonnością do wyrzutni w rozumowaniu dla rozjaśniania komplikacji, dynasdescendens największego Fung Yanga, ściślej, jedynie syn, przyglądał się kiedykolwiek dostatecznie długo kopercie wyglądającej jak co dzień ostemplowanej jak zawsze zaadresowanej jak zwykle? Przyznając otwarcie: to tylko zewnętrzna skorupa: jej maska, twarz o kolorysie perfekcyjnej niedoskonałości, to jej majątek: eksponuje zaledwie ubranie, cywilne czy wojskowe, okrycie porywczo pobladłych aktów i piętnie pąsowych nagości którym przypadło zaszyć się pod jej klapką. Jednakże skupienie się wyłącznie na literalnej wymowie a choćby psychologicznej zawartości dokumentu i jednoczesne dotkliwe lekceważenie całostki okalających go faktów naraża na bolesną stratę na sensie (samlepszym smaku dodajmy) tak samo jak postępowanie jegomościa który być może w trakcie bycia przedstawianym przez innego jegomościa który był przyjacielem poznanym w potrzebie, powiedzmy, damie będącej znajomą tego drugiego, przystąpiwszy do przejścia przez wwyższukany ceremoniał rodowy na sioszczycie schodów, miałby bez zwłoki uciekać w wyobrażanie jej sobie jak ją natura tworzyła bez owijania w bieliznę, skłonny przymknąć roztikotane oczy na etykietalny fakt że dama, w przestrzeni tymczasu, ma na sobie określone rodzajniki ewolucyjnej garderoby, kreacje nieharmonijne, jak określiłby je małostkowy krytyk, lub niekoniecznie niezbędne lub drażniącą tu i tam błahostkę, ale mimo wszystko z pilnością przesycone miejscowym kolorytem i osobistym aromatem a sugerujące o wiele więcej i dalej, jak można je rozciągać, jak wypełniać, w razie potrzeby czy ochoty, jak kazać się rozejść częściom nieoczekiwanie zbieżnym i bliskim, jak teraz, żeby zwinna dłoń eksperta mogła przeprowadzić lepszą analizę, jak pan wie. A czy ktoś w głębi serca wątpiłby w fakty że kobieca odzież przez cały czas jest na miejscu albo w kobiecą fikcję, dziwniejszą od faktów, że również tam jest, w tym samym czasie, nieco tylko wstecz? Lub że jedną rzecz można oddzielić od drugiej? Lub że potem można je kontemplować równocześnie? Lub że każdą można zajmować się rozłącznie, po kolei?

Skonkretyzujmy kilka artefaktów, niechże się bronią. Rzeka zapragnęła soli. Tam właśnie zjawił się Brien. Wieś chciała łapę miedziedzia na biadek! W doskoku dostatku z szorstkością dostała co chciała. My spod niebios, z królestwa huaniczyn, lud w grzechu środka, często mamy okazję oglądać jak niebo podchodzi ziemię. Mamy z pilnością. Swoją wyspę Saingych. To miejsce. Skurowy szmiewc Możnaby Możebynie, powiedział raz na swój konserwatoryjny sposób do retorfleksji w lutrze o Isitachapel-Asitalukin że to jedyne miejsce, ult aut nult, na tym vaalkim łez madhole (tu verdhura żółknie gdziebykolwiek Phaeton parkuje faeton, dram Dreinofelii marzy się tamlizanka taju) w którym to co możliwe jest nieprawdopodobne a to co nieprawdopodobne nieodwołalne. O ile nasz biskup z przypowieści, w imię świętego i niepodzielnego mykania w wiedz albo nie wiedz Zot to jest Kwizgranie w havvermieszaniu, paznoć wiekiem trafił z głową dwamo we dno, mamy przed sobą łańcuch nieprawdopodobnych możliwości choć możliwe że nikt kto kłak włochę wgryzał się w zimo ździebło na poddany temat prawdopodobnie u Harrystotalesa lub wiwlii nie ruszy się z miejsca by bić mu brawo za boiastronnie nieuprzedzony rewers jego spostrzeżenia że choć całkowicie niemożliwe wszystkie opisane tu zdarzenia są prawdopodobnie tak podobne do tych które może miały miejsce jak wszystkie inne które nigdy nie miały postaci są podobnie możliwe. Ahahn!

Hen teraz, grzęd pierworodny. Na zimę w środku drogi (fruurą czy kuurą stronę?) z morza było liczyć, a prilną przyszłość przyobiecywał Premver kiedy to kiedy z kiszy brygnęła z sahatą słodawna młośń życia, okutane w lód dreszczko, zwykły bantymonek, przyuważył zziębniętego gdaka w behawirze dziwnych zachowań na feralnym wysypisku, wytwórni wiórek czy konicznodennym kopjcu (tak zwałym śmietniku) przekształconym później w oranżerię kiedy w trakcie dogłębniejszej demolizy, buszmowania w dniu urlopu pracowitego wtem ze szlamu, z limany wystrzeliło samorzutnie kilka kawałeczków pomarańczowej łupiny, ostatnie resztki po posiłku na wolnym powietrzu który nieznany tropiciel słońca czy zagrzewacz miejsca zjadał illico w swej mgliście zamierzwej przeszłości. A cóż za dziecku plażabundy jeśli nie wydobylskiemu małemu Kevinowi w przybitnie kichurnej i mroźnej okolicy chciałoby się truwić na prospekt zwany prostek, na motyw przyszłej świętości, przelicytować znalezienie kielicha z Ardagh, złupić w ekarty innego święcinnego młodzianka i brzegołaza który podnosząc wrzawę pobożności próbował wyciągnąć Tippyrarne surerawe putetaty z Nowej Sealandii mimo purpurowego płata masakry, do boju dwu boju dziś mierz gdzie śmierć, big go dał, god do wziął, kijem i kamiem, większości Jakobatników.

Owym ptakiem była pięćdziesięcioletnia z okładem Belinda z Doranów (nagroda Terzii, Serni medal, tytuł Cip-palce-lizać na Hane Exposition) a to co wybazgrała pazurem klokkodzinie dwunastej wyglądało zogzag ładnie jak solidnych rozmiarów płachtę papieru listowego wypisanego z transkratku w Bostonie (Mass.), last pierwszej do Drogiego po którym wspomina Maggy ma się dobrze i wszystkich w domu zdrównie dobrze i tylko nienakisły upał miał mlekki wpływ na van Houtenów i elekcję generalną z cudną twarzą urodzonego dżentelmena z pięknym prezentem z kołaczy weselnych dla drogiego dzięki Chriestie i z wielkim pośmiechówkiem biednego Ojca Michała na koniec pamiętaj o życiu i Muggy jak się miewasz Maggy i z nadzieją że wkrótce usłyszę dobrze już muszę kończyć gorące uściski dwa bliźniaków i cztery całusy w kół na krzyż dla świętego paula holey kąt holipolis wyspełna świętości pe es od (szarańcza może zjeść wszystko ale tego znaku nie zmoże) arcyszczerze liczdanej tszajnej tapli. Ta plama, i to czajna plama (zbytnia ostrożegność mistrza blagierniczego, jak zwykle, podpisuje stronę na straty), w wylewnej chwili potwierdziła markę, oto prawdziwy relikates praładnej poezji irgarnczkiego ludu, owej lydialikatnej madamcholijnej klasery dam zwanej huraj-za-mną-za-mgłą.

No więc jak?

No cóż, niemal każdy fotografik wart swoich odczynników powie tip każdemu kto będzie mu łamać głowę o doradę że jeśli negatywowi konia przydarzy się rozmaścić na schnięciu, no cóż, otrzymamy wtedy, cóż, diapozytyw groteskowo rozlanej makromasy przeróżnych końszczęsnych odcieni i mlekomasy ciecznobiałego konia. Tip. Ocóż to, mamy prawdę twierdzić że właśnie to zaszło z naszym przesłaniem (a to ci torfał darniady! proszę wiechać z trawy!) odbukwionym od mięskarbka dzięki lekkopopatrz lubmniedługo, sagacity sat, kurze. Umiejscowienie się w gorącym sercu mulastego masypu o posmaku oranżady spowodowało zatarcie części śladów na początek negatywu, a przez to wyróżniki z natury dopuszczalnie bliższe dziobaka urosły do olbrzymich rozmiarów za to im dalej udaje nam się wywiercać wstecz so częściej trzeba nam pożyczać soczewki, chcącym zobaczyć tyle co kura. Tip.

Czujesz że gubisz się w buszu, chłopcze? Pogadasz: to pląsta dżunglerka wylasami. Myślisz najkrzykiwać: Pewnie jestem na bukiet z głową jak pień buki syn bo nie mam drobnego pojęcia co ten u lasa chodzi. Hetta do góry, dziewczynko! Może ewangelijna czwórka posiada targum na własność niemniej wszyscy cygańscy szulerim mają prawo wyłapić łupkę oświaty, nieć wzgląd w sak henpamięci.

Spolszczył Krzysztof Bartnicki

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012