Feministka na spadochronie

Katarzyna Minczykowska, autorka biografii Elżbiety Zawackiej: Męskie towarzystwo w Anglii, polscy i brytyjscy wojskowi, było bardzo zdziwione, że kobieta podjęła się takiej roli.

07.02.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. ze zbiorów Fundacji Generał Elżbiety Zawackiej, www.zawacka.pl
/ Fot. ze zbiorów Fundacji Generał Elżbiety Zawackiej, www.zawacka.pl

PATRYCJA BUKALSKA: W powszechnej świadomości Zawacka zapisała się jako jedyna kobieta w gronie Cichociemnych. Tymczasem w książce pisze Pani, że ona sama przede wszystkim uważała się za emisariuszkę, a nie Cichociemną.

KATARZYNA MINCZYKOWSKA: Tak, za emisariuszkę i przede wszystkim za kuriera Komendy Głównej Armii Krajowej. Wielokrotnie też podkreślała, że kurierzy byli lepiej wyszkoleni niż Cichociemni, zwłaszcza w zakresie zachowania zasad konspiracyjnych. Aby żołnierza nazwać w latach II wojny Cichociemnym, kluczowe było nie tylko szkolenie, ale przede wszystkim to, jak dotarł do Polski. W depeszach Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie kierowanych do Komendy Głównej ZWZ-AK to właśnie żołnierzy zrzuconych do kraju ze spadochronem określano kryptonimem „Cichociemny”. I dlatego również Elżbieta Zawacka należała do tej elitarnej grupy, w której uważana była za jedną z nich i szanowana – ze względu na wyszkolenie, odwagę i zasługi w czasie wojny.


Czytaj cały dodatek specjalny "Cichociemni".


Zawacka skoczyła i została Cichociemną niejako z konieczności – jej powrót do okupowanej Polski po misji w Londynie był konieczny, a droga lądowa w tym momencie niemożliwa. Jej szkolenie było więc nieco krótsze, ale podobno była dzielna: już podczas pierwszego skoku skręciła kostki obu nóg, a jednak nie przerwała szkolenia.

Nie wszyscy Cichociemni przechodzili długie szkolenia, były i takie kilkutygodniowe – wszystko zależało od okresu, w jakim się to działo i jakie szkolenia żołnierz miał przed wojną, i jakie zapotrzebowanie zgłaszał Kraj. Zawacka przeszła je w zakresie skoków spadochronowych i służby wywiadowczej – bo to ją interesowało. Jeśli zaś chodzi o szkolenie w zakresie pracy organizacyjnej, to jako zastępca szefa Wydziału Łączności Zagranicznej KG ZWZ-AK oraz jako doświadczony kurier nie musiała go przechodzić, bo miała już za sobą kilkuletnie szkolenie w ramach Przysposobienia Wojskowego Kobiet i duże doświadczenie w konspiracyjnym wojsku w okupowanym kraju.

A sam jej skok?

Cóż, męskie towarzystwo, polskie i także brytyjskie, było bardzo zdziwione, że kobieta się tego podjęła. Były lata 40. XX wieku, postrzeganie roli polskich kobiet wtedy, zwłaszcza w Anglii, było zupełnie inne niż teraz. Polscy politycy i wojskowi przebywający w Wielkiej Brytanii, mimo że Polki i Angielki służyły w armii brytyjskiej, widzieli tę służbę tylko i wyłącznie jako pomocniczą. Jednocześnie nie zdawali sobie sprawy, jak ważne jest uregulowanie praw kobiet w Wojsku Polskim.

W Polsce kobiety służyły w AK na bardzo różnych, odpowiedzialnych stanowiskach, narażając życie na równi z mężczyznami. Komendant Główny AK miał tego świadomość i dlatego przecież z misją w sprawie łączności wysłał do Anglii, do Sztabu Naczelnego Wodza, swojego najlepszego żołnierza, najlepiej zorientowanego w sprawach konspiracyjnej łączności, czyli właśnie Zawacką. Nie patrząc na to, że jest kobietą. W Londynie to był szok, tam oficerowie byli zdumieni, że kobieta ma tak duże kompetencje – i myślę, że z tego powodu było jej tam trudniej. Musiała jednak dać sobie radę, również w czasie szkolenia. Zacisnęła zęby i mimo bólu ćwiczyła dalej.

Pobyt w Londynie był dla Zawackiej trudny. Jej zadaniem było usprawnienie komunikacji między podziemiem w Polsce a Londynem. Tymczasem zderzyła się z brakiem zrozumienia dla polskich realiów. Np. odkryła, że zdarzało się, iż poczta wysyłana przez AK do Londynu – której przesłanie zawsze obarczone było ryzykiem – czasem leżała długo nieodszyfrowana... To musiało być dla niej wstrząsające.

Tak, to był szok. Zawacka całe życie zresztą z wielkim rozżaleniem wspominała swoją misję w Londynie, mówiąc, jak tamtejsi nasi sztabowcy zupełnie nie rozumieli rzeczywistości w okupowanej Polsce. Za to świetnie się bawili, co Elżbietę Zawacką podwójnie irytowało i bolało. Jako żołnierz nie mogła uwierzyć, że depesze zalegają nieodszyfrowane, a oficerowie Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza, odpowiedzialnego za łączność z krajem, tak lekko do tego podchodzą, nie myśląc, że za tym stoją konkretni ludzie i ich życie. W efekcie Zawacka zrobiła w Londynie, mówiąc kolokwialnie, niezłą zadymę. Jednak ci sami sztabowcy potem podkreślali, że usprawniła funkcjonowanie Oddziału VI, a także polskich baz łączności zorganizowanych w całej Europie i podległych Naczelnemu Wodzowi.

Zawacka dorobiła się opinii, która wtedy – w założeniu jej autora – miała pewnie być złośliwa, podczas gdy dziś należy potraktować ją chyba raczej jako komplement... Mianowicie napisano o niej w opinii służbowej, że to „nieprzytomna feministka i pionierka ruchu »wyzwolenia« kobiet”. Czy czuła się feministką?

Zawacka robiła swoje. W ogóle się nie zajmowała przypinaniem łatek i segregowaniem ludzi. Siebie też nie przypisywała do jakiejś grupy. Była oczywiście feministką, choć może nie w takim rozumieniu tego pojęcia, jak później feminizm bywał interpretowany. Nie mówiła, że kobieta nie ma rodzić dzieci, ani nie zamierzała palić staników... Była po prostu osobą, która dostrzegała ważność roli kobiet i ich praw.

Wśród Cichociemnych Zawacka była jedyna. Czy kobiet w takiej roli generalnie nie potrzebowano?

Jak mówiłyśmy, sytuacja kobiet-żołnierzy była inna w armii na Zachodzie, a inna w podziemiu w Kraju. Wprawdzie w Anglii Polki były szkolone dla potrzeb okupowanego kraju (dr hab. Waldemar Grabowski ustalił, że było ich pięć), ale koniec końców do Polski zrzucono tylko Zawacką. Jeszcze jedna kobieta, Krystyna Skarbek, skoczyła do Francji.

To była jednak nie tylko kwestia zapotrzebowania, ale też trybu zgłaszania się. Do grupy Cichociemnych nabór był specyficzny: to musieli być ochotnicy, ale z odpowiednim już przeszkoleniem, zapytania kierowano więc do konkretnych osób. Poza tym, co ważne, nie było regulacji prawnych dotyczących służby kobiet w Wojsku Polskim, a w Wielkiej Brytanii, przy wsparciu Special Operation Executive (SOE), szkolono polskich żołnierzy, którzy mieli m.in. zasilać kadry oficerskie, sprawować funkcje dowódcze. Kobietom natomiast, choćby najlepiej wyszkolonym, dowództwo nie mogło nawet nadać stopnia oficerskiego, co w przypadku mężczyzn działo się niejako z automatu. Każdy bowiem zrzucany ze spadochronem polski żołnierz na mocy rozkazu gen. Sikorskiego zostawał awansowany o stopień wyżej w stosunku do stopnia, jaki miał przed skokiem.

Weterani podziemia w Polsce, mężczyźni, często powtarzają, że bez kobiet, których było w AK bardzo dużo, konspiracja nie mogłaby funkcjonować. 

To prawda, ale nabór do służby w kraju i nabór na obczyźnie na szkolenie polskich żołnierzy dla potrzeb armii wyglądały inaczej. W kraju kobiety włączały się w konspirację spontanicznie, aczkolwiek zawsze były wprowadzane przez kogoś będącego już w konspiracji. W Anglii nabór odbywał się na podstawie konkretnego zapotrzebowania z kraju, najczęściej specjalistycznych, nierzadko dowódczych umiejętności. Problemem zatem okazywał się brak wspomnianych regulacji prawnych dotyczących służby kobiet w wojsku. Komendant Główny AK nie mógł prosić o wyszkolone kobiety, gdyż prawnie do września 1943 r. było to niemożliwe.

To zresztą było drugie zadanie Elżbiety Zawackiej podczas jej misji londyńskiej. Cichociemni w dużej mierze byli powoływani na stanowiska oficerskie, często dowódcze, bo takich ludzi brakowało w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego. A kobiet – bez regulacji prawnych – nie można było choćby awansować, a co za tym idzie zlecać im zadań wymagających np. uprawnień dowódcy. Czyli jeśli kobieta dowodziła oddziałem, to podwładnych nie mogła ani awansować, ani stosować wobec nich kar dyscyplinarnych. To stawiało ją w trudnej sytuacji, tym bardziej jeśli dowodziła mężczyznami. I znów: Komenda Główna AK rozumiała, jakie to ważne, i dlatego prosiła Londyn, aby to formalnie uregulować. Gdy jednak w końcu zostało to załatwione, a rozkazy z Londynu dotarły do kraju, trwało już Powstanie Warszawskie i było za późno na takie kroki.

O Zawackiej jako kurierce i Cichociemnej mówi się często, za to niemal nieznany jest jej los powojenny, w tym aresztowanie i pobyt w komunistycznym więzieniu. To musiał być dla niej ciemny czas. Ale znów dała radę: nie załamała się, myślała o przyszłości i żyła, jak mówiła potem, „pragnieniem układania sobie życia według własnego planu, postawionego sobie zadania”.

Tak, takie podejście kierowało całym jej życiem. We wszystkich sytuacjach potrafiła myśleć o tym, co jest do zrobienia, a nie o tym, co ją spotkało. Oczywiście, gdy trafiła do aresztu Urzędu Bezpieczeństwa i zapadły wieloletnie wyroki, zawaliło się jej wszystko. Do tego doszła dramatyczna operacja w więzieniu [Zawacka przeszła operację usunięcia jajnika wraz z dużą torbielą, jedynie przy zastosowaniu miejscowego znieczulenia – red.]. Przetrwała jednak, dzięki silnej psychice, nawet więzienie w Fordonie [w PRL ciężkie więzienie dla kobiet – red.], które było miejscem, gdzie ludzie tracili nadzieję. Była po prostu twardą kobietą.

Dodajmy, że wiele zrobiono, aby nadziei ją pozbawić. Nie tylko ją skazano, ale później – dzięki zaangażowaniu słynnej prokurator Heleny Wolińskiej – wyrok dwukrotnie podwyższano. Ostatecznie dostała dziesięć lat, zamiast początkowych pięciu. Dlaczego tak postąpiono?

Myślę, że chciano zastraszyć w ten sposób innych. Przecież komuniści nie udowodnili Zawackiej, że pracowała dla polskiego Rządu na Uchodźstwie. UB nie miał też pojęcia, że była zaangażowana w działalność Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, a później Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, z czego zresztą się wycofała. Cały akt oskarżenia opierał się na tym, że odnaleziono w jej mieszkaniu 10 dolarów, które wówczas były przez władze zakazane, i że spotkała się z Andrzejem Czaykowskim [Cichociemnym wysłanym w 1949 r. do Polski z zadaniem zorganizowania sieci wywiadu; skazano go na śmierć, wyrok wykonano w 1953 r. – red.], mimo że nie podjęła z nim współpracy. Myślę, że chciano zastraszyć jej współpracowników. Wiedziano, że w konspiracji miała wielu podkomendnych, więc posadzenie kogoś takiego właściwie za nic miało zapewne wywołać efekt zastraszający. Starano się też wyciągnąć z Zawackiej jak najwięcej, dlatego w areszcie śledczym przebywała ponad rok. Gdy okazało się, że nie będzie „sypać” innych, skończyło się wyrokiem dziesięciu lat.

Po Fordonie Zawacka trafiła do więzienia w Bojanowie i tam stało się coś niezwykłego. A może zwykłego, biorąc pod uwagę, jaką była osobą. Udało się jej założyć dla uwięzionych dziewcząt punkt konsultacyjny dla Liceum Korespondencyjnego w Lesznie. Uczyła też w szkole podstawowej dla więźniarek.

To pokazuje kolejną jej cechę charakteru: że w trudnych sytuacjach nie tylko się nie załamywała, ale i potrafiła dać nadzieję innym. Współpracowałam z Elżbietą Zawacką przez kilkanaście lat, w fundacji, którą w 1990 r. założyła w Toruniu; dziś to Fundacja Generał Elżbiety Zawackiej. Była szefem wymagającym, ale w sytuacjach kryzysowych zawsze potrafiła człowieka zrozumieć, wesprzeć. Wtedy w Bojanowie zobaczyła skazane młodziutkie dziewczyny i zachowała się jak dobrze wyszkolony belfer: zaopiekowała się nimi. A była nauczycielem z pasją, uwielbiała uczyć.

Czy w jej życiu były jednak momenty, gdy myślała bardziej o sobie? Niewiele wiadomo o jej życiu prywatnym. Miała czas dla siebie?

Ależ umiała walczyć o swoje sprawy! Np. w latach 60. i 70., w czasach głębokiego PRL-u, potrafiła się upomnieć o godne wynagrodzenie. A przecież zdawała sobie sprawę, że jej przełożeni dobrze wiedzą, iż jest byłym żołnierzem AK. Ktoś inny by się wycofał, pomyślał, że i tak nie dadzą mu godnej pensji. A ona uparcie walczyła o to, co się jej prawnie należało. Poznałam ją już jako starszą panią po osiemdziesiątce, ale muszę powiedzieć, że zawsze sobie ceniła czas spędzony na urlopie czy z przyjaciółmi. Nie zmienia to faktu, że jadąc na urlop organizowała tam równocześnie spotkania kombatantów, zbierała relacje itd. To dawało jej radość, to był jej sposób na życie.

Zawacka rozumiała, że wysiłek tak wielu kobiet zaangażowanych w konspirację często jest zapomniany. Czy dlatego założyła fundację, by dokumentować udział kobiet w walce o niepodległość?

Fundacja powstała nie tylko po to, by zajmować się kobietami. Najpierw chodziło o konspirację na Pomorzu, która funkcjonowała w innych warunkach niż np. w Generalnym Gubernatorstwie. Jeszcze w latach 90. XX w. wielu historyków uważało, że na Pomorzu w latach II wojny światowej nie było konspiracji. Dzięki wysiłkowi Zawackiej i inspirowanej przez nią pracy dokumentacyjnej wiemy teraz, że tam też ludzie stawiali opór, mimo strasznej jesieni 1939 r., gdy w ramach tzw. Intelligenzaktion Niemcy wymordowali tysiące Pomorzan, a wielu wysiedlili. W 1993 r. Zawacka, prócz badań dotyczących konspiracji pomorskiej, zajęła się w szerszym zakresie dokumentowaniem udziału Polek w działalności niepodległościowej lat 1939-45, więc nie tylko tych, które służyły w AK czy innych organizacjach konspiracyjnych, ale i tych, które walczyły w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie czy Wojsku Polskim na Wschodzie. Zawsze też powtarzała nam, że tak naprawdę teczki ze zgromadzonymi materiałami, dokumentami, relacjami, pamiątkami z lat wojny – to nie teczki, lecz ludzie. Dlatego wielu jej ufało, przesyłało pamiątki rodzinne, wspomnienia, prywatne archiwalia. Zawacka miała też sporo innych planów, np. miała nadzieję, że uda się jej jeszcze napisać monografię Wydziału Łączności Zagranicznej KG ZWZ-AK kryptonim „Zagroda”. Nie zdążyła. Nie zdążył też śp. Andrzej Przewoźnik, który współpracował z gen. Zawacką i prowadził badania nad „Zagrodą”. Może mnie uda się wypełnić to zadanie.

Czy trudno było Pani napisać książkę o Zawackiej? Z jednej strony znała ją Pani i miała okazję z nią pracować. Z drugiej, trzeba było zmierzyć się z legendą...

Z legendą, ale też z bardzo wymagającym szefem! Nie jest łatwo napisać książkę o kimś, kto jest tak bezkompromisowy, a jednocześnie zachować obiektywizm. Mam nadzieję, że mi się udało. ©℗

KATARZYNA MINCZYKOWSKA (ur. 1975) jest historykiem i archiwistą. Od 1997 r. jest związana z Fundacją Generał Elżbiety Zawackiej, gdzie kierowała archiwum, a obecnie jest też wiceprezesem zarządu. Autorka i współautorka wielu prac o służbie wojennej Polek, m.in. książki „Cichociemna. Generał Elżbieta Zawacka »Zo«”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Cichociemni