Fantazja na dwa (udane)sposoby

Osiemdziesięcioletni Józef Wilkoń należy do nielicznej kasty tych genialnych starców, którzy z upływem czasu nic nie tracą ze swej wielkości. "Józek" każdą swoją książką gra na nosie ścigającej go hordzie młodych wilczków. Zawód ma niepoważny - ot, obrazki dla dzieci. A przecież nadaje mu rangę, która zrównuje go z rezydentami "zachęt" i "luwrów".

27.07.2011

Czyta się kilka minut

Jest zaimpregnowany na rywalizację - dzieli się hojnie i za nic ma środowiskowe wojenki. Zawsze otoczony wianuszkiem fanów, karmi ich pierogami i zbywa pochlebstwa pobłażliwym grymasem. Świadom swojej klasy, prze naprzód z chłopską determinacją, wolny od ambicji, napędzany jedynie wewnętrznym imperatywem. Ten "z chłopa król" ma w sobie osobliwy majestat - jest artystą całą gębą. Nie cierpi celebry. Nosi w sobie ten metafizyczny myk, którego natury nie umiemy pojąć, a który onieśmiela i - jakby - nie z tego świata pochodzi. I jeśli ktoś jeszcze wątpi, że ilustrator zdoła wywindować książkę tam, gdzie pisarz nie sięga, niech sobie kupi "Małego Asmodeusza" - cienką książeczkę dla dzieciaków.

Ulf Stark jest kapitalnym autorem, bez dwóch zdań. Jego "Czy umiesz gwizdać, Joanno" to najpiękniejsza bodaj książka o starości, jaką oglądały polskie księgarnie. Piękna i komiczna, dodajmy. Nagrodzony, a jakże, ALMĄ (Astrid Lindgren Memorial Award), Stark siedzi okrakiem na najwyższej półce literatury dziecięcej. Wydawałoby się - nie trzeba mu pomagać i dodawać splendoru. A przecież talent Wilkonia nadał "Małemu Asmodeuszowi" głębi, prostą humoreskę wyposażając w mrok i tajemnicę. Różnicę łatwo dostrzec, porównując wydanie oryginalne i "Wilkońskie". W interpretacji szwedzkiej ilustratorki Anny Hoglund (skądinąd świetnej) książka Starka jest pogodna. Wilkoń nie ujął jej dowcipu, ale podszył dreszczem.

Tytułowy "Mały Asmodeusz" to taki diabelski Byczek Fernando - poczciwy nieudacznik w piekle. Jest synem ober-diabła, Władcy Ognia i Westchnień, ale nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Z racji marzycielskiego charakteru stał się popychlem i obiektem nieustannych kpin. Pewnego dnia ojciec postanawia poddać go próbie:

"Mały Asmodeusz siedział sobie tak, wsłuchując się w szum ognia, aż nadeszła pora kolacji. Jego kuzyni i rodzeństwo hasali dokoła, pluli do zupy, kłuli jedni drugich widelcami w tyłek i bekali przy stole, właśnie tak, jak dzieci z Krainy Podziemia powinny robić. Tylko Mały Asmodeusz siedział cicho i spokojnie. Po dłuższej chwili wstał ojciec, uderzył ogonem o stół, aż szklanki podskoczyły, i wszyscy zamilkli.

- Zdecydowałem, co należy zrobić - poinformował zebranych.

- No więc, co zamierzasz zrobić, Per? - zapytała skwapliwie jedna z ciotek, wsadzając palec do nosa.

- Zdecydowałem - stwierdził ojciec podniosłym głosem - że Mały Asmodeusz pójdzie do Królestwa Światła i Ziemi.

- A fuj! - krzyknęli wszyscy i pobledli. - Tam, gdzie tak wstrętnie pachnie. Tam, gdzie tak strasznie szczebiocze. A co będzie tam robić?

- Pokaże, że jest moim synem - powiedział ojciec. - Skusi niewinnego człowieka, by oddał mi swoją duszę.

- Brawo! - krzyknęli wszyscy. - No, to będzie zaiste prawdziwa próba.

Ale mali kuzyni i rodzeństwo wywalili języki, wymachiwali swoimi kosmatymi uszami i wrzeszczeli, że nigdy, przenigdy Asmodeusz nie da sobie rady".

Piekło Wilkonia wygląda tak sugestywnie, jakby w nim bywał - czarne, sklepione, wsparte na kolumnach ozdobionych kamiennymi mordami. Labirynt Escherowskich schodów prowadzi w dół i w dół, ku czarnym kotłom. Spod żeliwnych pokryw strzelają iskry i jarzy się cynobrowy żar. Diabły z koźlimi pyskami siedzą wokół w kucki, wsparte na widłach. Inne polatują na błoniastych skrzydłach, świecąc w ciemności czerwonymi oczami. Ta wizja piekła, rodem ze średniowiecznych ołtarzy, skontrastowana została przez Wilkonia z  sielankowymi krajobrazami Ziemi, dokąd udał się Mały Asmodeusz. Ilustrator podąża za autorem - zderza piekielny zgiełk z ziemskimi waniliowymi aromatami piekarni i ukwieconej łąki, z ciepłym brzuchem rudej "mućki" o pełnych wymionach.

Cały dzień upływa diabełkowi na niefortunnych próbach wyłudzenia duszy. Zapada wieczór, dzień próby dobiega końca, Asmodeusz na brzegu jeziora kontempluje własną porażkę. Nieoczekiwanie spotyka duszyczkę dość niewinną, aby dokonała się szatańska transakcja. Z potencjalną ofiarą u boku, diabełek staje przed obliczem ojca na szczycie Czarnej Góry. I tu fantastyczna ilustracja Wilkonia - groźna sylweta diabła, owiniętego błoniastymi skrzydłami, z oczami jak gorące węgle. Wygląda jak zło wcielone, pogański fetysz - surowy i groźny przybysz z koszmarnych snów.

W obrazach Wilkonia (bo to są OBRAZY de facto, nie żadne malowanki) jest pewna tajemnicza nonszalancja, niedoskonała doskonałość. Maźnięte, chlapnięte, rozmazane, tu i ówdzie drapieżne - są pierwszym ogniwem w łańcuchu skojarzeń, reminiscencji, domysłów. Mają klimat, tajemnicę i własną temperaturę. Obrastają w dygresje i przeczucia, aż po ciarki na plecach. Z tą samą fascynacją jako dziecko oglądałam genialne ilustracje Wilkonia do baśni "Iv i Finetta" Natalii Gałczyńskiej (1962). Czar nadal działa. Ni to diabeł, ni to anioł, Józef Wilkoń jest cudotwórcą.

***

I z całkiem innej parafii - książka bez obrazków tym razem, bo adresowana do gimnazjalistów i licealistów. Właściwie siedem książek, bo tyle liczy seria, której dwa tomy ukazały się dotąd po polsku; kolejne w tłumaczeniu.

"Jutro" Australijczyka Johna Marsdena miało swoją premierę w roku 1993. Poczytność serii pobiła wszelkie rekordy -

4 miliony egzemplarzy w samej tylko Australii, 26 przekładów na języki obce, przeszło 30 nagród literackich i nominacji, w tym do ALMA. "Jutro" zostało też zekranizowane.

Kiedy szwedzki rząd uruchomił projekt rozdawnictwa książek, grupa tamtejszych nastoletnich ekspertów rekomendowała serię Marsdena do puli tytułów "najskuteczniej zachęcających do czytania" jako jedyną na tej liście, pochodzącą spoza Szwecji. Wydawnictwo Znak podjęło szwedzki pomysł - seria "Jutro" trafiła dotąd do 6 tysięcy polskich szkół.

Tyle liczby, a co to za książki? Można by je zaliczyć do gatunku political fiction albo określić mianem thrillera. Zaczyna się niewinnie - dwie nastoletnie dziewczyny, Ellie i Corrie, organizują piknik bez kurateli dorosłych, w licealnym gronie rówieśników. Negocjują z rodzicami, którzy, jak to rodzice, obwarowują swoją zgodę dziesiątkami warunków. Wreszcie, nie bez trudu, ośmioosobowa grupa chłopców i dziewczyn wyrusza w podróż. Jadą do odludnego wąwozu, rzadko nawiedzanego przez turystów. Miejsce ma swoją legendę - było jakoby siedzibą pustelnika, wykluczonego ze społeczności za morderstwo na własnej rodzinie.

Młodzi ludzie spędzają tam pięć dni, których beztroskę mącą tylko nocne przeloty odrzutowców nad głową. Ale kiedy wracają do rodzinnego miasteczka - nic nie jest już takie, jak dawniej. Na progu domów znajdują martwe psy. I ani jednego człowieka. Nie widać śladów przemocy, ale miasto jest kompletnie wyludnione. Niebawem dowiadują się, że na ich kraj dokonała się inwazja. Agresor nie jest w książce nazwany z imienia. Organizacje międzynarodowe nie spieszą się z pomocą.

Ósemka licealistów wraca do swojej odludnej kryjówki, gdzie są bezpieczni, co nie znaczy spokojni. Nie mają żywności - muszą wracać raz po raz do miasta, żeby uzupełnić zapasy, poprzez szaber w opuszczonych domach. Stopniowo dowiadują się coraz więcej o losach swoich rodzin i wchodzą w rolę "miejskiej partyzantki". Z dnia na dzień dorośleją, dokonują rzeczy niezwykłych, nierzadko okrutnych. Równocześnie trwają między nimi typowe nastoletnie miłości, przyjaźnie, flirty, pierwszy seks, sprzeniewierzenia i kłótnie. Ponoszą ofiary, płacą za swoje niefortunne decyzje.

A zatem jest to lektura generacyjna, okraszona dodatkowo tęgą dawką adrenaliny, heroizmu i rozpaczy. Znacznie więcej niż: bang! bang! I więcej niż kiss! kiss! Jeżeliby szukać jakichś podobieństw do innych pozycji na naszym rynku, to umieściłabym serię "Jutro" obok trylogii: "Igrzyska śmierci", "W pierścieniu ognia" i "Kosogłos" Suzanne Collins (Media Rodzina), aczkolwiek John Marsden zdecydowanie bardziej trzyma się prawdopodobieństwa.

Można zgadywać, że poczytność obu serii zwiastuje modę na książki, które nastoletniego czytelnika wysyłają na wyobrażone, enigmatyczne wojny. Moda jak moda, dobrze, że wampiry w odwrocie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 6-7/2011