Ewangelia i gramatyka

Czy Abraham, Hiob i Joel mogą zastąpić Sokratesa, Platona, Epikura? Jeremiasz to przecież nie Heidegger.

29.10.2009

Czyta się kilka minut

Nie jestem - jak Leibniz - człowiekiem najbardziej ze wszystkich ludzi uległym rozumowi. W ogóle jestem raczej człowiekiem nieuległym niczemu. Na rozum mnie nie stać. Moje serce całe jest greckie - jakby nie we mnie bije, lecz bije gdzieś w Beocji V wieku przed Chrystusem, bije w rytm arystokratycznych słów Pindara z Teb. Ale moje myśli nigdy nie miały najmniejszej pretensji do autokratyczności. Myśli moje zawsze niepodejrzliwe (czym się szczycę) przebiegają po zgoła innych liniach i dymensjach niż te Anaksagorasa z Klazomenaj. Mój rozum nie jest nieskończony. Mój rozum ceni nad wyraz mało dostojne niezrozumienie cierpienia Krantora z Soloi w Cylicji (zmarł chyba w 275 roku przed Chrystusem). Szuka ratunku w Ewangelii, bo jest przerażony losem - i samym sobą.

Mój rozum wdrapuje się często na Krzyż. Nie po to, żeby się z ciekawością rozejrzeć z Golgoty po szerokim świecie tylu barw i prawd, jak czynią to czasem teologowie, lecz po to, by współcierpieć choć trochę, właściwie tylko tyle, ile ludzka moja słabość wytrzymuje, razem z Ukrzyżowanym. Współuczestniczenie, współcierpienie jest nauką grecką i nietzscheańską, "wiedzą sympatyczną" wspomnianego platonika Krantora i samotnika z Sils-Maria w lśniącej lodem i kryształami Engadynie.

Chropowate greckie słowa Ewangelii... Słowa rybaków palestyńskich, słowa, które nie lubią greckiej gramatyki, nie są aż tak pięknie ułożone jak te zapisane przez Eurypidesa, ale mam do ich szorstkości przedziwne zaufanie (jak do każdego języka "niskiego", dialektu, narzecza; wyrastam bowiem z języka niepisanego). Trudno mi zaufać pełni, symetrii, gładkiej mowie, ślicznym kwiatkom retoryki. To, co drży z lęku i jęczy z bólu, wydaje mi się bratnie i siostrzane.

Europa jest doszczętnie przefilozofowana. Jest filozoficzna na wskroś, pierwotnie filozoficzna (mówię za Heideggerem). Tylko w Europie narodziła się filozofia, ten przedziwny twór Greków. Powiedzielibyśmy, że my Europejczycy, my Grecy, patrzymy wciąż w kosmos. Chcemy go przeniknąć myślą, najgłębiej wmyślamy się we wszystko. Gdy badamy wszechświat, wydaje się nam, że zgłębiamy tajemnice naszych serc. U nas mędrcami są ci, którzy rozmyślają o sfer obrotach niebieskich i innych. W Chinach zaś mędrcami największymi są najwyżsi urzędnicy. Urząd jest formą praktykowania mądrości. Władza to do pewnego stopnia przejaw ogromnej znajomości tajników mądrości. Chińczycy zgłębiali nie siebie, lecz relacje panujące między nimi. Interesowało ich nie "ja", lecz "ja w odniesieniu do zbiorowości, grupy, społeczeństwa". A hinduizm? Indie nie mają dialektycznych ciągot (choć mają retorykę). Indie nie chcą poznawać świata, obserwują wnętrze człowieka, a nie gwiazdy. Filozofują u nich kapłani - poza wymiarem sapiencjalnym filozofowanie nie uchodzi za przydatne.

Ateny i Jerozolima! Krzysztof Pawłowski przyzwyczaił nas już do tego, że myślimy: Ateny - Jerozolima - Benares (dzisiejsze Waranasi). Chrześcijaństwo musiałoby popatrzeć uważnie na Benares. Benares jest blisko - przyszłość chrześcijańska do takich zapatrzeń pozaeuropejskich będzie należeć, jestem pewien. Kto wie, czy nie jest bliższe Benares od Aten… Cezary Wodziński dodaje jeszcze Rzym do tych miast-horyzontów duchowych. A ja dodałbym jeszcze Wittenbergę (Lutherstadt Wittenberg), choć czuje się już w tym momencie nadmiar wyliczanki.

Marcina Lutra nie powinno się uważać za pełnego temperamentu negocjatora w sporze Aten z Jerozolimą. Zerwał bowiem Luter z tą tradycją "grecką", stoicką, filozoficzno-ascetyczną i mniszą w chrześcijaństwie raz na zawsze. Luter, ten pierwszy człowiek nowożytny, dokonał wolty, której znaczenia jeszcze nie pojęliśmy, nadając chrześcijaństwu rys "bezpośrednio ewangelijny"; obojętny wobec ćwiczeń, postów, otwarty za to bezmiernie na Łaskę. Uciekł Luter z greckiej palestry - ale czy przegrał? Bliższy był przeto Jerozolimie niźli Atenom. I Luter właśnie usunął pępowinę klasycznej tradycji kultury antycznej w naszej zachodniej cywilizacji. Możemy się obrażać, ale tak się stało. Niemcy będą już na zawsze z tego powodu odepchnięte daleko od Morza Śródziemnego, a ta niemiecka tęsknota za Helladą będzie wielka i groźna. Jej skutki? Na przykład Hölderlin i jego straszny dramat. Świat bez Aten to lodowatość, "lodowata historia dnia", o której pisał poeta ze Szwabii w liście z 12 listopada 1798 r. Ateny dają dużo ciepła naszemu myśleniu. Dają czasem ciało naszym fantazmatom. Wynikałoby z tego, że wcale nie jest dobrze obrażać się na Ateny.

Byłbym zdania, że chrześcijaństwo to sprawa atletyzmu: silnych, wyćwiczonych mięśni wiary. Nie jest chrześcijaństwo przejrzystą układanką sylogizmów. Chrześcijaństwo nie stanowi konglomeratu pozytywnych twierdzeń. Nie jest nawet metodą (jeśli byłoby metodą w sensie etymologicznej "drogi", to tylko wtedy, gdy drogą będzie Chrystus, czyli Osoba, sam Bóg). Antydialektyczna "filozofia" Ewangelii jest całkowicie praktyczna i pragmatyczna, nie jest logiczna. Jest antyhumanistyczna. Ewangelia byłaby Tekstem "wdrożeniowym", posiadałaby charakter zastosowawczy. Jak opis technologii. Posiada Ewangelia wszelkie znamiona antyintelektualizmu - i wyraża się w prostych czynach. Odnosi się do życia i gestów Jezusa. Nie chodzi w Ewangelii o kaligrafowanie imienia Boga. (Ale jak sobie wyobrazić sztukę bez kaligrafowania imienia Boga? - Tego nie wiem.)

Być może z każdym problemem jest tak, że jeśli nie zostanie w porę rozwiązany, zaczyna z ukrycia, z jakichś zapomnianych zakamarków wydzielać toksyny, zatruwać organizm, przyprawiać go o chorobę, a wreszcie o śmierć. Kościół u swego zarania, chrześcijaństwo u swych początków i wschodnich, i zachodnich nie rozwiązało pewnej palącej sprawy, o którą wielu Ojców Kościoła upominało się dość stanowczo. Chodzi o relacje wiary do rozumu, wiedzy Greków do "wiedzy" Apostołów. Chodziłoby przeto o relacje do dziedzictwa Aten i do bogactwa Jerozolimy. Chodziłoby o rozpłatane ciało naszych tradycji.

Nie twierdzę, iżby się dało rozwiązać każdy dylemat; że należy się opowiedzieć za prymatem ateńskim tudzież zadomowić się w murach Jeruzalem. Nie uważam, żeby napięcie nie wytwarzało energii - zbyt długo medytowałem nad ułamkami zdań smętnego Efezyjczyka. Obawiam się jednak, że coś destruktywnego właśnie od strony tej niepewności, co "lepsze", wdzierało się i wciąż się wdziera do współczesnego chrześcijaństwa. Być może nie ma tutaj alternatywy - powinniśmy się wznieść ponad zasady logiczne. Może mądrość Kościoła wyraziła się w tym nierozwiązywaniu sporu, w pielgrzymowaniu dalej. Może pielgrzymowanie polega na tym, że krajobraz się zmienia, a nas nie powinno to wcale obchodzić?

Czy św. Grzegorz z Tours miał rację? Czy mędrkującego retora nikt prawie nie rozumie, a słowa przemawiającego językiem ulicy pojmują wszyscy? Czy Ewangelię należy głosić właściwie jej nie głosząc, lecz ją "czyniąc"? Pozbywszy się książek gramatyków i filozofów, jesteśmy na granicy języka. Bo jakim się posługiwać językiem, jaką mową, opowiadając o czynach Jezusa? Zapuszczoną łaciną Grzegorza z Tours, aby nie zostać posądzonym o konszachty z Izokratesem i Demostenesem? Spalić książki? Już dość chyba spaliliśmy książek w Europie. Jak przekonywać, jak nawracać (podczas liturgii Słowa), gdy pozbyliśmy się zasad sztuki perswazji, tych zwodniczych greckich sztuczek naginania myśli? Jak pisać? Jak czytać? Jak rozmyślać bez narzędzi rozumowania? Czy to nie obraża nawyku myślenia w ogóle? Czy katolik może zostać pisarzem?

Ciągle pytamy, czy twórczość literacka nie szkodzi pobożności? Czy pisanie wierszy nie jest przypadkiem ciężkim grzechem, zrywaniem rajskich owoców po kryjomu? Zadziwiające, że u chrześcijan ze Wschodu natężenie owych wahań jest większe (Bierdiajew, Szestow, a wcześniej przecież i Dostojewski, i Tołstoj, i wielu innych). Popatrzmy: nawet Cioran, który od Kościołów stanął daleko, ale wywodził się z prawosławia, pyta z niepokojem: "Co jest więcej warte: spełnić się w sferze literatury czy w sferze ducha, mieć talent czy siłę wewnętrzną?".

Św. Justyn Męczennik (ok. 100-ok. 167), odważny pionier apologii wczesnochrześcijańskiej, pasjonat prawdy jako prawdy (w greckim stylu), silnie pragnął, by filozofia na modłę grecką i dyskursywną badała wyłącznie sprawy Boże. W "Dialogu z Żydem Tryfonem" zanotował, że chciałby poznać wielogłowego potwora filozoficznego. Oto problem: czy chrześcijanie powinni filozofować, czy zanurzyć się tylko w lekturę Pisma Świętego i tam wyłącznie szukać odpowiedzi na wszystkie pytania, które przychodzą im do głowy, gdy patrzą na ten zapętlony świat. Czy Abraham, Hiob i Joel mogą zastąpić Sokratesa, Platona, Epikura? Jeremiasz to przecież nie Heidegger.

Tendencja, żeby odrzucić spekulacje filozoficzne, wystąpiła silnie u  św. Ambrożego w dziełach "De fide" i "De incarnatione". Stąd zapewne czerpał swoje inspiracje wielki myśliciel, jedenastowieczny eremita i poeta, św. Piotr Damiani. U niego dochodzi do ogromnego spiętrzenia tej wielowiekowej wrogości chrześcijaństwa do dialektycznych zabaw na temat Boga - wrogości wiary i dyskursu filozoficznego.

Uwaga jeszcze taka: idea eremityzmu (tego czwartowiecznego, egipskiego, jedenastowiecznego i każdego późniejszego) jest ściśle związana z chęcią porzucenia świata rozpiętego, rozdzielonego między dwie potęgi: Ateny i Jerozolimę. Erem czy też klasztor jest poniekąd poza wpływami ateńsko-jerozolimskimi. Św. Piotr Damiani zapyta wprost: "Quid etiam claustrum, nisi ab omni negotii saecularis actione conclusum?" Czymże innym jest klasztor, jeśli nie odgrodzeniem się od wszelakiego oddziaływania spraw świata? Klasztor jest państwem neutralnym, gdy dookoła same obozy i sojusze rozdzielone na zwolenników potęg: bloku ateńskiego, tudzież bloku jerozolimskiego.

Lew Szestow i Vincenzo Poletti upatrywali w św. Piotrze Damianim z Rawenny prekursora i antycypatora myśli kierkegaardeńskiej. Gorzki sąd Kirkegaarda przyświecał także w jakimś stopniu św. Piotrowi Damianiemu: "»Chrześcijański świat« jest [...] odrażającym szwindlem, który pragnie całkowicie związać się z doczesnością i jeszcze liczyć na Chrystusowe obietnice". Od razu widać, że jesteśmy w przestrzeni radykalnie postawionych pytań. Nie znam chrześcijańskiego myśliciela, który byłby tak gotowy jak św. Piotr Damiani na "odwracanie" zastanych wartości.

Św. Piotrowi Damianiemu z Rawenny (1007-1072), ulubieńcowi Lwa Szestowa, chodziło o to, jak sądzę, by bezpośrednio odwołać się w chrześcijaństwie do myśli hebrajskiej, biblijnej, jerozolimskiej, ewangelicznej i prorockiej - i odcedzić, na ile się da, szkodliwy pierwiastek helleński. Mówiąc obrazowo, Damiani chciał wybudować obwodnicę - z Rawenny (będącej pod wpływem pierwiastków wschodniego chrześcijaństwa) i Rzymu, prosto jak z bicza strzelił do Jerozolimy z pominięciem Aten. Inaczej: kanał lotniczy dla katolickiej myśli na trasie Rzym-Jerozolima, bez śródlądowania w Attyce.

Ten kamedulski mnich-retor darzył nieufnością słowa i retorykę, będąc równocześnie jednym z największym mistrzów wymowy XI wieku (nim wstąpił do klasztoru, kierował szkołą oratorów, gdzie dobrze zarabiał, chwalił się tymi zarobkami). W retoryce i dialektyce upatrywał przenikanie - jego zdaniem nadmierne i zgoła niepotrzebne - myśli greckiej do teologii. Stąd wrogość wobec nauki i dociekania rozumowego. Jako człowiek, który pojmował życie jako walkę i wojnę z sobą samym (bellator Christi), był podejrzliwy wobec pięknych słów. Stawiał na wojowniczość i czujność. Wydaje mi się, że ta myśl ma przede wszystkim wymiar egzystencjalny - a zawiera też wątek filozofii przedsokratejskiej, heraklitejskiej. Damiani byłby preegzystencjalistą chrześcijańskim. Chrześcijanin jest człowiekiem "polemicznym", a nie "retorycznym". Potyka się ze światem na śmierć i życie, a nie na słowa. W pewnym sensie retoryka dyskredytuje komunikację z Bogiem. >

>

Dla św. Piotra Damianiego dyskurs o Bogu to bełkotanie: mówić o Bogu to pleść od rzeczy, jąkać się (balbutire). Piotr Damiani "dekonstruuje" tradycyjną teorię komunikacji, której proweniencja jest grecka. Jego "gramatyką jest Chrystus" (czyli filozofią, hermeneutyką, dyskursem etc.). Ta nowa "Chrystusowa gramatologia" unieważnia - można wnosić - każde "ludzkie" słowo, każdą "ludzką" myśl, każdą strategię perswazyjną i logikę, słowem: każdą ars. Ufa źródłowo Logosowi. Piotr Damiani pisze w Liście VIII, skierowanym do szanowanego prawnika (kanonisty) z Ceseny (dzisiaj w Emilii-Romanii, wtedy sufragania Rawenny):

Mea igitur grammatica Christus est, qui homo pro hominibus factus est...

Moją gramatyką jest Chrystus, który stał się człowiekiem dla ludzi...

Gramatyka i retoryka to najbardziej literackie i wyobraźniowe, rzekłbym, dyscypliny w systemie średniowiecznej nauki i edukacji, czyli w obrębie trivium i quadrivium. We wczesnym średniowieczu znani byli przede wszystkim dwaj gramatycy: Donat i Pryscjan z Cezarei. Poglądy tych gramatyków omówił, streścił i przedstawił Izydor z Sewilli, rozmiłowany w normatywności. Średniowiecze rozumiało gramatykę inaczej, niż my to czynimy dzisiaj. Gramatyka była z jednej strony formalistyczną, elementarną dziedziną kształcenia - recte loquendi scientia - z drugiej zaś strony stanowiła narzędzie interpretacji i rozumienia tekstów - ennaratio poetarum vel auctorum - była tym, co dzisiaj moglibyśmy nazwać teorią literatury, filozofią literatury, metodologią badań literackich, hermeneutyką, poetyką etc.

W gramatyce jednak dość wcześnie pojawił się temat życia, temat ­egzystencji, powiązanie litery z osobą. Gramatyka - nauka o literach - uczy rozumieć teksty i świat, uczy żyć. "Littera est velut quaedam legendi nativitas" ("litera jest jakby naturą czytania"), napisał w VII wieku mało znany gramatyk Virgilius Maro Grammaticus. Autor ten - poprzez dość zawiłą wykładnię i kabalistyczne interpretacje pisma i aktu pisania - pojmował gramatykę jako dziedzinę swoiście mistyczną. Porównywał literę do conditio humana.

Ten gramatyczny projekt ludzkiego istnienia pojawia się u Piotra Damianiego z całą oczywistością w skrajnie subiektywnej interpretacji śmierci gramatyka-męczennika z jego Kazania 39 (Sermo XXXIX "In festivitate sancti Cassiani martyris"). Kasjan z Imoli (ówczesne Forum Cornelii) był męczennikiem, który zginął prawdopodobnie za Dioklecjana (może w 304 r.). Wiemy również, że był nauczycielem gramatyki i stenografii. Zginął zadźgany przez swoich uczniów rylcami (stylusami) do pisania. Rylcem można zabić. Gramatyka może stać się niebezpieczna. Te myśli nie dawały spokoju Piotrowi Damianiemu.

Chyba dość szeroko znane są rygorystyczne poglądy św. Piotra Damianiego, dotyczące jego stanowiska antydialektycznego i jego postawy antyretorycznej (czy wręcz antyhumanistycznej, jak wolą mówić niektórzy), zawarte m.in. w jego traktacie "O Bożej wszechmocy" ("De divina omnipotentia", dzieło napisane w 1067 roku, a więc już pod koniec życia autora). Ten zachwycający traktat ukazał się niedawno po polsku (ze wstępem Mikołaja Olszewskiego). Św. Piotr Damiani jako przeciwnik dialektyki był zdania, że "zasady dialektyki [...] dotyczą wyłącznie rzeczy ludzkich, a nie boskich". Nie można ich stosować w teologii. Dialektyka nie ma innego wyjścia, jak całkowicie dostosować się do dogmatów. Głosił słynną sentencję: philosophia theologiae ancilla. Przedkładał autorytet Pisma Świętego nad wszelkie rozumowe dociekanie o prawach przyrody oraz zasadach poznawania świata. Przy lekturze i interpretacji Pisma Świętego Piotr Damiani odrzucał uciekanie się do gramatyki - utożsamianej zresztą z filozofią i z dziedzictwem greckim. Gramatyka posiada bowiem proweniencję iście diabelską. Ach, to przecież Szatan był pierwszym gramatykiem. Nauczał perfidnie dziwnej wiedzy ten wiarołomny gramatyk: używał rzeczownika deus w liczbie mnogiej, gdy w Raju powiedział do Adama i Ewy: "et eritis sicut dii, scientes bonum et malum" ("tacy sami będziecie jak bogowie, którzy znają dobro i zło", Rdz 3, 5).

Pójdźmy w tym zakazanym literackim kierunku. Julien Green, francuski pisarz amerykańskiego pochodzenia, często pyta siebie i swego czytelnika: czy powieściopisarz, a możemy dodać, czy w ogóle artysta słowa, poeta może być świętym? Czy będzie w stanie zbawić swą duszę? Thomas Merton podejmował ten sam problem i rozważał go na różne sposoby. Mnich Merton: "Zupełnie możliwe skądinąd, że zbawienie jego [tj. powieściopisarza - Z.K.] duszy zależy właśnie od gotowości podjęcia ryzyka i zostania powieściopisarzem. I być może, gdyby odrzucił wyzwanie, a przyjął coś, co by miało pozory solidnej pewności, byłby stracony. Ten, kto pragnie zachować życie swoje, straci je". To bardzo ładny gest Mertona. Ale sprawy nie da się tak uprościć. Podobne kwestie zajmowały Williama Butlera Yeatsa, który mówił, że "ludzki umysł musi wybrać między / Doskonałością życia albo dzieła". To alternatywne zdanie poety irlandzkiego wydaje się bardzo przydatne, gdy zastanawiamy się nad prymatem Aten bądź Jerozolimy. Albo dzieło, albo życie? Albo dyskurs o wierze, albo wiara jako czyn (jako świadectwo)? Radykalne postawienie problemu, zgadzam się.

Czyż chrześcijaństwo nie powinno zwalczać abstrakcji, tak ochoczo produkowanej przez intellectus? Czyż zadaniem chrześcijaństwa nie byłoby w porę i nie w porę sprzeciwiać się idolom i ideologiom, które gubią ludzi, nie prowadząc do celu życia ludzkiego, jakim jest zbawienie? Mieć w pogardzie każdy postęp, który nie jest postępem duchowym? Ale chrześcijaństwo tak nie czyni, stając się chrześcijaństwem "kościelnym", a przestając być chrześcijaństwem ewangelicznym. Gubiąc swe korzenie, swe radices. A przecież Ewangelia to dziedzina najbardziej radykalna, źródłowa. Ewangelia jest przeciwieństwem wszelkiej abstrakcji, gadulstwa, pustych fraz, dialektyki, retoryki. Ewangelia to książka pełna konkretów. Zbiór najprostszych myśli. Katarzyna Maria R. Pereira pisząc o Charlesie Péguy i jego twórczości, powiada: "Człowiek otwarty na dynamizm Słowa Bożego [...] staje się jego wiernym przekazicielem - skrybą i prorokiem". Skryba wyłącznie przepisuje, co jakoś koresponduje z "symplicyzmem" stylu Péguy’ego. Zresztą ów symplicyzm nie zawsze ułatwia lekturę: strategia parataksy (u ewangelistów powszechna!) może być trudna w odbiorze.

Czy istnieje zatem dobra i prosta droga do nieba dla pisarza? Czy ten zakładnik wyobraźni, jakim jest pisarz lub poeta, może poważnie pomyśleć o Bogu? Gdy się myśli o tych sprawach, trzeba sobie przypomnieć Tertuliana, namiętnego Afrykańczyka, który woła: Co ma wspólnego Jerozolima z Atenami? Czyli: co ma wspólnego filozofia i sztuka grecka z życiem i prawdą Ewangelii? Co ma wspólnego liryczny poeta Horacy, piszący do kochanki Leukonoe, z groźnym królem Dawidem śpiewającym o północy psalmy Panu Bogu? I na dobrą sprawę nie wiadomo, co to wszystko ma ze sobą wspólnego. Wiara i literatura jako siostry pozostają w nieprzyjaźni. Choć - jak wiadomo - poeci właśnie byli pierwszymi teologami, o czym przypominał Arystoteles.

Walter Jens, wybitny niemiecki znawca retoryki i pisarz, w jednym ze swych esejów w zbiorze pt. "Patos i precyzja" napisał: "Każdy, kto zajmuje się dzisiaj problemem związków literatury i teologii, musi wyjść z podstawowego założenia, że literatura jest zdana na świat, pośrodku którego stoi Krzyż". Każdy retor, każdy filozof chwyta się szkaplerza - jak Pascal - wtedy, gdy trzeba, niewielu jednak o tym mówi.

Był teologiem, filozofem, filologiem klasycznym, kaznodzieją, tłumaczem (przełożył na niemiecki prawie wszystkie dialogi Platona). Słusznie uchodzi za założyciela nowoczesnej hermeneutyki. Urodził się w 1768 we Wrocławiu - Friedrich Schleiermacher. Nie wierzyłem własnym oczom, gdy przeczytałem w jego aforyzmach (z lat 1805 i 1809/10) takie zdanie, które przytaczam w oryginale: "Das Christenthum hat Sprache gemacht" ("Chrześcijaństwo zrobiło/stworzyło język"). Dalej wrocławski teolog eksplikuje swą tezę w ten sposób, że w fakcie tym, iż chrześcijaństwo stworzyło język, istnieje potencja umożliwiająca odłączenie się chrześcijaństwa od helleńskiej prawdy (Hellenische Wahrheit). Chrześcijaństwo kreuje nową mowę i tym samym zrywa z Atenami. Czyżby rozwiązanie? Gdyby chrześcijaństwo rzeczywiście "wynalazło" język, nie istniałby dylemat Ateny czy Jerozolima. Czy coś zostało tu zaniedbane?

Marzyłby mi się - nie ukrywam - taki nowy zupełnie, chrześcijański rdzeniowo język. Język bez historii, czysty, bez przeszłości ateńskiej i jerozolimskiej, i tej prawniczej, czyli rzymskiej przeszłości. Słowa, które byłyby puste, bo gotowe przyjąć wszystko, gotowe na Logos, słowa o nieustannym rezonansie. Te słowa nie łączyłyby się ze sobą, nie miałyby gramatycznego powiązania. Istniałyby daleko poza gramatyką. Osobny język, może język na jedną jedyną okoliczność modlitwy? Na okazję jednego życia (a to zaiste ważna okazja i wielkie święto!). Życzyłbym sobie takiego nowego języka chrześcijaństwa. Mam bowiem świadomość, że o totalnie nowych rzeczach trzeba mówić w totalnie nowym języku: "wierzący będą mówić w nowych językach" (Mk 16, 17).

Gramatyka nie wyczerpuje nigdy wszystkich ważnych spraw związanych z językiem i myśleniem - nawet tych języków historycznie konsekrowanych, legitymujących się statusem narodowym, etnicznym, politycznym bądź jeszcze jakimś innym. Raczej próbowałbym się zbliżyć do gramatyki osobowej, "personalnej", zbudowanej na jednostce, na wzór św. Piotra Damianiego, który głosił, że jego "gramatyką jest Chrystus".

"Teologia szermuje słowami, ponieważ pragnie coś powiedzieć i nie wie, jak to wyrazić. Praktyka nadaje słowom ich sens", notuje Wittgenstein. Retoryczne wygibasy teologów ujmują mnie nadzwyczajnie. Z zachwytem przepisuję fragmenty z książek von Balthasara i Karla Bartha. W dodatku, trochę podobny do św. Bazylego Wielkiego i Hieronima na pustyni, podczytuję wciąż Homera, paru współczesnych Austriaków i Tabucchiego. Syreny nie milkną ani na chwilę. Och, na pewno "jestem dłużnikiem Greków" (Rz 1, 14)! Ale wybieram zaułki Jerozolimy - naprawdę surowy świat, w którym wcale nie czuję się komfortowo. "Poznanie rodzi pychę, a miłość buduje więzi (oikodomei)" (2 Kor 8, 16).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad 03 (44/2009)