Europa: między zwątpieniem i odnową

Jesteśmy znów uczestnikami wojny cywilizacji. Znów, gdyż zimna wojna przed 1989 r. też była konfliktem wartości: świata wolnych ludzi ze światem ludzi zniewolonych. Ale dziś aktorów jest więcej.

16.11.2015

Czyta się kilka minut

Dwa dni po zamachu, 15 listopada 2015 r. / Fot. Daniel Ochoa de Olza / AP / EAST NEWS
Dwa dni po zamachu, 15 listopada 2015 r. / Fot. Daniel Ochoa de Olza / AP / EAST NEWS

Gdy 11 września 2001 r. uprowadzone przez terrorystów samoloty uderzyły w wieże World Trade Center, rząd USA ogłosił stan wojny, za którym poszedł atak na Afganistan i następnie Irak. Sojusznicy Ameryki nie ograniczyli się do składania kwiatów po ambasadami USA, lecz udzielili wsparcia politycznego i wojskowego. Po raz pierwszy w historii zastosowano artykuł 5. traktatu NATO. Dyskusje o samych zamachowcach i „dziurach” w systemie bezpieczeństwa wewnętrznego Ameryki stały się wtórne wobec wojny z terroryzmem.


W miarę jej upływu wygrana wojna w Afganistanie i Iraku okazała się jedynie wstępem do przegranego pokoju: Amerykanie nie byli w stanie doprowadzić do stabilizacji, a ich wahania i ograniczanie obecności wojskowej tworzyły jedynie przestrzeń – polityczną i geograficzną – dla nowych konfliktów. Zaś solidarność Europy z Ameryką zamieniała się w bezpardonową krytykę Waszyngtonu. Do momentu, gdy wybuch Arabskiej Wiosny skłonił Francję i Wielką Brytanię do fatalnej w skutkach interwencji w Libii, Europa szczyciła się mądrością, przeciwstawianą uproszczonej wizji świata jankesów. Interwencji fatalnej, gdyż przy braku politycznych i wojskowych zasobów dla stworzenia nowego ładu koalicja libijska nie tylko popełniła wszystkie błędy koalicji afgańskiej i irackiej, ale usunęła jeden z ostatnich elementów pokolonialnej układanki w regionie. Powstanie tzw. Państwa Islamskiego jest więc końcowym akordem wojen ostatnich kilkunastu lat – i zarazem końcem zbudowanego po II wojnie światowej ładu geopolitycznego w regionie.


CZYTAJ TAKŻE:


Podobny pejzaż historyczny możemy naszkicować w odniesieniu do wschodu Europy. Budowa partnerstwa z Rosją okazała się rujnująca dla narodów Europy Wschodniej, które zostały bez nadziei na lepsze jutro. Mimo oczywistych różnic takimi samymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa obywateli Unii Europejskiej jak islamski terroryzm są też wojna, ubożenie społeczeństw, rosnący ucisk i kryminalizacja (spod znaku rządów i grup przestępczych) życia na europejskim Wschodzie. Co więcej: jak uczy historia, istnieje niepisana symbioza międzynarodowego terroryzmu ze światem przestępczym, nad którym parasol ochronny rozkładają rządy państw, tocząc w ten sposób wojny zastępcze.

W werterowskich rozterkach

Krótki rys historyczny przytaczam nie po to, aby przypomnieć o błędach i winach, lecz aby przypomnieć o miejscu, w którym jesteśmy dziś wszyscy w Europie – bez względu na skalę naszych narodowych odpowiedzialności. Zamach w Paryżu i wojna w Syrii – tak jak wojna na Ukrainie i antyzachodni zwrot w polityce Rosji oraz jej sojusz z Baszarem Asadem – tworzą wspólną (co nie znaczy identyczną) płaszczyznę dla dyskusji o bezpieczeństwie Europy.


Tymczasem europejska narracja grzęźnie w narodowych fobiach i schizofreniach, mieszając przyczyny i skutki, a także pojęcia. Presja działania spotyka się z niemożnością spójnego i jasnego komunikatu. Przy wszystkich popełnionych błędach Amerykanie wiedzieli, czego chcą po 11 września. Czego zaś oczekują i co proponują prezydent Hollande i jego europejscy partnerzy – nie wiemy. Europa znów grzęźnie w werterowskich rozterkach. Czy słowo „wojna” znaczy interwencję wojskową, wojnę kulturową w ramach społeczności czy wojnę cywilizacji, wypowiedzianą nam przez tzw. Państwo Islamskie i jego sponsorów? Z kim i jak mamy walczyć, by czuć się bezpiecznie? Czy walczyć na Bliskim Wschodzie, czy raczej na granicach Unii?


Na tym tle polityczny spór o uchodźców i migrantów jest w istocie sporem zastępczym, który daje złudne poczucie wspólnego tematu, a służy przykryciu braku pomysłu na rosnące zagrożenia w sąsiedztwie Europy, jak i lęku przed sanacją europejskiego państwa dobrobytu.


Spróbujmy więc uporządkować problemy, których przejawem w debacie politycznej są imigranci.

Z nienawiści do Zachodu

Europa i cały świat Zachodu są celem ataku ze strony wszystkich, którzy w wolności i zachodniej demokracji upatrują dla siebie zagrożenia. Czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy znów uczestnikami wojny cywilizacji. Znów, gdyż zimna wojna przed 1989 r. była jednym wielkim konfliktem wartości świata wolnych ludzi ze światem ludzi zniewolonych. Także w wymiarze swobody religijnej.


Dziś nie ma już dwóch imperiów, które ustanawiały ramy i zakres (również geograficzny) rywalizacji politycznej, kulturowej i gospodarczej. Aktorów jest więcej i część z nich działa w ukryciu, korzystając z technologii i otwartości społeczeństw, której wcześniej nie było. Ale istota problemu jest ta sama: tzw. projekt konserwatywny Kremla czy religijna misja Państwa Islamskiego są napędzane nienawiścią do Zachodu jako systemu opartego na alternatywności władzy i swobodzie wyboru własnej ścieżki życiowej. Wojna hybrydowa, terroryzm i wojna informacyjna są tylko przejawami wojny jako takiej, a nie czymś, czego nie znamy z historii.


Wojna tworzy wojowników. To zarówno wojujący islamiści, jak i donbascy rebelianci, a także frustraci i zwykli mordercy zaprzęgani do realizacji „misji dziejowych”. Naszym przeciwnikiem są ludzie, którzy wyrośli na zwykłym podglebiu nieudanego życia. Sfrustrowani brakiem perspektyw, a może po prostu zmęczeni mieszanką dusznej prowincjonalności europejskich przedmieść i pozbawionych aksjologii kosmopolitycznych metropolii, szukali sensu życia w postaci wyższych celów. I otrzymali je – z zewnątrz.


Z nimi nie wygra się ani na salonach dyplomatycznych, ani uszczelniając granice, ani koncentrując się na społeczno-kulturowym kontekście ich postawy. Na to jest za późno. Z nimi można wygrać tylko w walce zbrojnej, gdziekolwiek się znajdują. Nie mamy więc luksusu wyboru miejsca potyczki. To zarówno piaski Bliskiego Wschodu, jak i europejskie przedmieścia. To zaś oznacza, że szukanie źródeł tylko we fiasku multikulti w Europie Zachodniej albo tylko w wojnach Zachodu na Bliskim Wschodzie jest nieporozumieniem. Oba te procesy napędzają niszczycielską siłę zamachowców z Paryża, a wcześniej Nowego Jorku, Madrytu i Londynu. Ale również Bejrutu i tunezyjskiego kurortu Susa.

Oni chcą naszej klęski

Bez zrozumienia splotu tych czynników nie da się stworzyć strategii politycznej w Europie. Nie można np. traktować Rosji jako naszego sojusznika w Syrii, ponieważ Rosji nie chodzi o wsparcie Zachodu, ale o mnożenie naszych problemów – tak, abyśmy upadli pod ich ciężarem. Rosja chce naszej klęski, a nie ubicia kilku interesów – tak jak naszej kapitulacji chcą Państwo Islamskie, Asad i Iran. Nie można się łudzić, że wycofanie się z naszego sąsiedztwa, zwinięcie wojsk na Południu i projektów politycznych na Wschodzie pozwolą się nam skupić na naprawie Unii Europejskiej. Budowa jej prawdziwej granicy zewnętrznej jest czymś tak oczywistym, że w ogóle nie powinna być przedmiotem dyskusji. Tak samo jak zwiększone działania operacyjne po jej drugiej stronie, by osłabić napływ uchodźców. Ale obie rzeczy pozwolą nam jedynie na kontrolowanie skali przepływów, a nie odgrodzenie się od zagrożeń.


Bez uświadomienia sobie, że jesteśmy w stanie wojny – a nie kryzysu migracyjnego – nie da się też zacząć dyskusji na temat kontrolowanego zamykania przestrzeni medialnej dla tych, którzy prowadzą z nami wojnę informacyjną. Swoboda dziennikarska mediów rosyjskich czy arabskich w Europie powinna być uzależniona od swobody działania mediów zachodnich u tych pierwszych. Nasza otwartość jest bez wątpienia szlachetna, ale zarazem niezwykle naiwna.
Dotyczy to zresztą wielu innych rzeczy, o których wiele lat temu pisała – nazbyt emocjonalnie i bardzo radykalnie – nieżyjąca już Oriana Fallaci w eseju „Wściekłość i duma”. Jej histeryczna momentami diagnoza niewiele oferuje dla działań w sferze polityki realnej, ale wydaje się trafnie oddawać – także dziś, a może dopiero dziś – ducha współczesnej Europy. Zderzenie z „obcym” w skali niepamiętanej od końca II wojny światowej będzie sprzyjać radykalizacji zachodniego mieszczaństwa i zmieniać dyskurs publiczny.


Paradoksalnie, jeśli napływ uchodźców ma być procesem bezpiecznym dla obu stron – dla Zachodu i dla uchodźców – musi za tym podążyć także zmiana prawa i dofinansowanie europejskich policji i służb bezpieczeństwa, aby rosnące radykalizmy wśród przybyszów i wśród gospodarzy nie stały się zarzewiem końca europejskiego państwa prawa.
To samo dotyczy rewizji myślenia o roli i zakresie państwa socjalnego w Europie i reformy rynku pracy. Bez niej będziemy się ciągle zderzać z sytuacją, gdy hojność bogatych społeczeństw będzie przyciągać rzesze imigrantów, którzy po kilku latach niemożności znalezienia pracy albo życia z zasiłków zaczną za swój los obwiniać niegdysiejszych dobroczyńców. Nikt nie wie, ilu terrorystów kryje się wśród obecnych uchodźców. Ale wiemy, że wielu z nich dopiero stanie się zagrożeniem – po latach spędzonych w gościnnej Europie.

Nie można stać z boku

Większość powyższych uwag nie dotyczy bezpośrednio Polski, co po raz kolejny stawia nas w roli recenzentów błędów innych. Merkel, Francuzów i europejskiej lewicy. Podobnie było z debatą o kryzysie strefy euro. W obu przypadkach skutkiem naszych sporów jest bardziej poprawa własnego samopoczucia względem innych niż znalezienie odpowiedzi na własne dylematy.


Tymczasem liczba problemów, przed którymi staje Polska w związku z wydarzeniami na Bliskim Wschodzie i Afryce, rośnie lawinowo. Nawet jeśli uznamy je za nie nasze, to i tak skutki tej decyzji będą już jak najbardziej dotykać naszego bezpieczeństwa.


O ile pomysł narzucania odgórnej liczby osób, które ma przyjąć Polska, był politycznym błędem, o tyle oczekiwanie, że zajmiemy stanowisko wobec tego wszystkiego, co przelewa się do Europy – w postaci kolejnych zamachów i wzrostu poczucia zagrożenia – jest już w pełni uzasadnione. Tymczasem w sporej części społeczeństwa i elit politycznych Polski wyczuwa się pragnienie pozostania na uboczu. To jakoś zrozumiałe. Ale też niezwykle ryzykowne.


Po pierwsze dlatego, że teraz – inaczej niż w Libii – ewentualna interwencja w Syrii pod szyldem NATO czy UE będzie mieć mocną podstawę polityczną i będzie dotyczyć obrony przed kolejnymi atakami inspirowanymi przez Państwo Islamskie. Nie czyni to interwencji ani oczywistą, ani pozbawioną ryzyka. Ale w obliczu sytuacji na Wschodzie i zaplanowanego na 2016 r. szczytu NATO w Warszawie nie możemy już poprzestać na recenzowaniu działań innych. Nie wystarczy utyskiwać, że Państwo Islamskie odciąga politykę zachodniej części kontynentu od kwestii Rosji i Ukrainy. Proces ten możemy powstrzymać jedynie wtedy, gdy staniemy się częścią koalicji szukającej rozwiązań na Południu. Jakiekolwiek one ostatecznie będą.


Po drugie trzeba sobie otwarcie zadać pytanie: co oznacza milion uchodźców w Niemczech, których ogromna liczba zostanie umieszczona w landach wschodnich, dla bezpieczeństwa polskiej granicy zachodniej? Nie ma i nie będzie powodów, dla których Niemcy wprowadzą kontrole graniczne z Polską. Natomiast w niesprzyjających warunkach, gdyby strona niemiecka nie radziła sobie z problemem, lub gdyby jej działania powodowały migrację wewnętrzną uchodźców, może się pojawić potrzeba wprowadzenia przez Polskę kontroli na granicy z Niemcami. Jesteśmy na to gotowi? Wiemy, jak uniknąć takiej konieczności?


Takie i podobne niestandardowe pytania wymagają politycznej (i nie tylko) dyskusji. Ale żyjemy przecież w niestandardowych czasach. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2015