Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zwolennicy prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana świętować zaczęli szybko. Już cząstkowe wyniki przedterminowych wyborów, podane w niedzielę tuż po godzinie 17, dawały jej wygraną, zaś ostateczne (choć jeszcze nie oficjalne, te zostaną podane w ciągu tygodnia) wyniki tylko ją potwierdziły. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), na którą zagłosowało ponad 49 proc. wyborców, odzyskała samodzielną parlamentarną większość.
Liderzy opozycyjnych ugrupowań przecierali oczy ze zdumienia. Żaden z licznych przedwyborczych sondaży nie dawał bowiem AKP aż tak wysokiego zwycięstwa.Przeciwnie – zaufanie do rządzących systematycznie spadało. Pięć miesięcy wcześniej AKP uzyskała w wyborach zaledwie 41 proc. i wydawało się, że w obecnym, przyspieszonym głosowaniu nie odrobi wyniku.
W parlamencie znajdzie się też republikańska CHP, która uzyskała 25 proc., nacjonaliści z MHP (12 proc.) i prokurdyjska partia HDP z nieco ponad 10-procentowym poparciem. Ta ostatnia, choć nie powtórzyła sensacyjnego wyniku z czerwca (uzyskała wówczas ponad 13 proc.), ma powody do radości. Powtórne przekroczenie przez nią wysokiego 10-procentowego progu nie było wcale oczywiste w sytuacji politycznej nagonki i oskarżeń o związki z kurdyjską Partią Pracujących Kurdystanu, przez władze uważaną za organizację terrorystyczną.
„Nie mieliśmy możliwości prowadzenia normalnej kampanii wyborczej” – mówił dziennikowi „Zaman” lider HDP Selahattin Demirtaş. Rzeczywiście, okoliczności w jakich przyszło głosować Turkom w tych powtórzonych wyborach nie były normalne. Eskalacja turecko-kurdyjskiego konfliktu, do jakiej doszło po czerwcowym sukcesie ugrupowania Demirtasa spowodowała, że w starciach między zwolennikami HDP i siłami rządowymi co dzień ginęli cywile, regularnie też dochodziło do zamachów, przypisywanych PKK, w których zginęły dziesiątki żołnierzy i policjantów. Istniała nawet obawa, że część wschodnich prowincji Turcji, gdzie skupia się mniejszość kurdyjska, zostanie odcięta od możliwości głosowania. Jednak na to nie zgodziła się Państwowa Komisja Wyborcza.
Im gorzej AKP wypadała w sondażach, tym większe były obawy o możliwość sfałszowania wyborów. Erdoğan od miesięcy spotykał się np. z lokalnymi urzędnikami (tzw. muhtar), zobowiązując ich do zbierania dokładnych informacji o mieszkańcach tudzież ich preferencjach wyborczych. Na kilka dni przed wyborami policja wkroczyła do siedziby niezależnego i niezbyt przychylnego rządowi koncernu medialnego Koza-Ipek. Z obawy o możliwość manipulowania przy systemie elektronicznego liczenia głosów, partie opozycyjne zainstalowały w swoich siedzibach jego kopie. Wiceszef opozycyjnej CHP zwrócił też uwagę, że na listach wyborczych brakuje 672 tys. nazwisk, które były tam w czerwcu, pojawiło się za to 422 tys. nowych. Ostrzegano też przed możliwymi awariami prądu, które mołyby sparaliżować elektroniczne liczenie głosów (rzeczywiście w niedzielę w wielu prowincjach i dzielnicach nie było prądu).
Prawidłowego przebiegu wyborów pilnowało więc 50 tys. wolontariuszy z organizacji Oy ve Ötesi. W niedzielę zgłaszano pojedyncze incydenty związane z fałszerstwami, np. jeden z członków komisji wyborczej w Çukurçayır (prowincja Trabzon) został przyłapany na wrzucaniu do urny „dodatkowych” kart. Z kolei w Stambule przewodniczący komisji usiłował nakłonić jej członków, aby już o 9 rano podpisali puste jeszcze protokoły, zaś jeden z liderów AKP Kemal Şahin już w sobotę zamieścił w internecie swoje zdjęcie z wypełnioną kartą do głosowania... Zdjęcie szybko zniknęło z sieci. Nic dziwnego, że teraz pozostają obawy, że wybory nie zostały przeprowadzone uczciwie.