Emigrantki

Marcie, Magdzie i Ilonie było poza Polską dobrze. Ale ich marzenia o życiu z sensem zaczęły się spełniać dopiero po powrocie.

14.04.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Adam Kozak dla „TP”
/ Fot. Adam Kozak dla „TP”

To nie będzie kolejna opowieść o Polakach, którzy wyjechali, nie widząc perspektyw w szarym i smutnym kraju. Ani o takich, którym nie powiodło się za granicą, więc wrócili. Będzie to historia niesformatowana. Taka jak jej bohaterki.

Z każdą zamienisz dwa zdania i już wiesz: nie będzie rozmów o tym, że beznadziejnie, że trudno, że się nie da. Mówią: na emigracji było dobrze. Dużo się nauczyły, uwierzyły w siebie.

Teraz wszystko przydaje się tutaj. Ilona rozkręca pierwsze w Polsce Muzeum Neonów. Marta będzie promować za granicą polski duet grający muzykę elektroniczną. Magda pisze i wydaje przewodniki w nowym stylu – „Ogarnij Miasto”. Wszystkie wróciły, bo w Polsce – jak twierdzą – jest teraz najciekawiej.

Ich życie dzieli się na trzy etapy: przed, tam i tutaj. Choć gdyby się zastanowić, to nie etapy, lecz trzy różne, osobne życia.

W pierwszym życiu Marta Warszawska ma 15 lat i jest podekscytowana wyjazdem do USA. Kraj co prawda zna – latała tam wcześniej do bliskich na wakacje – ale tym razem wyprawa będzie dłuższa. Rodzina zaproponowała, żeby przez rok uczyła się w amerykańskim liceum. „Poznasz język i wrócisz do Polski, takie doświadczenie ci się przyda” – słyszy. Decyduje się natychmiast. Przygoda! Ze świadectwem ukończenia polskiej podstawówki i cięższym niż zwykle bagażem wsiada do samolotu.

Życie pierwsze Magdy Kalisz, prawie 10 lat temu: Warszawa, za biurkiem w kancelarii prawnej. Już na studiach czuła, że to nie jej świat. Została prawniczką, bo nie dostała się na inny kierunek, a w domu uczono ją, że jak coś się zaczyna, należy dokończyć. Codziennie od dziewiątej do siedemnastej zajmuje się więc sprawami, które jej nie interesują. Nocami śnią się jej niepoznane jeszcze krajobrazy Islandii i Nowej Zelandii.

Któregoś dnia przełożony pyta, jak wyobraża sobie dalszą karierę. – W przypływie szczerości wyznałam mu, że sama nie wiem, najbardziej myślę w tej chwili o wyjeździe – mówi Magda, której miesiąc po rozmowie wręczono wypowiedzenie. – Jestem mu wdzięczna do dziś, bo wtedy sama nie byłam zdolna zdecydować się na taki krok. Miałam 27 lat, to była moja pierwsza praca. Teraz miałabym więcej odwagi.

ģ Dwa miesiące później jest już na Wyspach. Miejscowy rynek pracy od pół roku jest otwarty dla Polaków. To najlepszy moment, żeby zarobić pieniądze na dalszą wyprawę. Do Australii – dlatego, że jeszcze w Polsce, szukając swojego powołania, Magda chodziła na warsztaty rozwoju osobistego prowadzone przez trenerkę prowadzącą właśnie w tym kraju warsztaty odosobnienia. Przyjemne z pożytecznym, bo przy okazji chce zwiedzić ten kraj stopem i pojechać do wymarzonej Nowej Zelandii.

Także Ilona Karwińska, kiedy zdaje maturę w Skierniewicach, wie, że nie zostanie w tym mieście.

Jest koniec lat 90. i dla takich jak ona wielkim światem jest Warszawa, dokąd ucieka się na studia, a potem szybko znajduje pracę. Widzi się już na iberystyce, ale szwagier mówi jej: „Dziewczyno, świat się otwiera. Pojedź do Londynu, do szkoły angielskiego, za rok wrócisz i będziesz studiować, co tylko zechcesz”. Za trzecim podejściem dostaje wizę. Rodzice nie wierzą, że wytrzyma trzy miesiące. A ona wie, że zostanie dłużej niż rok, choć po przyjeździe nie rozumie, co mówią do niej ludzie na ulicy. Żeby się utrzymać, pracuje na czarno w kawiarniach. Pieniądze wystarczają jej na skromne utrzymanie i naukę.

– Nie tęskniłam za Polską – mówi dzisiaj. – Londyn był fascynujący. Do szczęścia wystarczyło mi, że idę wieczorem ulicą i widzę wielojęzyczny tłum oraz pełne ludzi lokale. U nas jeszcze tak nie było.

Polaków unika. Czasem ktoś powie: „Ilona, w mojej okolicy otworzono właśnie polską restaurację, może zajrzysz?”. Tłumaczy, że nie wyjechała z kraju po to, by teraz jeść pierogi. – To nie była pogarda ani wstyd – wspomina. – Od początku wiedziałam, że nie wyemigrowałam zarobkowo, tylko po to, by poszerzyć swoją wiedzę o świecie, wchłonąć go jak najwięcej.

Pomiędzy

Jest jeszcze jedno: poczucie wolności. W Skierniewicach Ilona marzyła, że kiedyś zostanie fotografem. Takim, który robi portrety. W Londynie za pierwsze uskładane pieniądze kupuje dobry aparat Canona i zaczyna penetrować ulice w poszukiwaniu interesujących kadrów. Kiedy parę lat później składa papiery na studia fotograficzne w Goldsmiths College, ma już spore portfolio. Zostaje przyjęta.

Zaczyna nowe życie. Przyjmuje zlecenia na portrety, podróżuje, uczestniczy w międzynarodowych projektach – np. w Libanie, gdzie fotografuje członków społeczności druzów. Jej bazą jest Londyn, tu mieszka większość jej znajomych. Do Polski wraca raz lub dwa razy do roku, na święta.

Dla Magdy Londyn to tylko punkt przesiadkowy. Podobnie jak Nowa Zelandia. Po podróży życia spędza jeszcze miesiąc w Polsce, tylko po to, by uświadomić sobie, że wbrew sugestiom rodziców nie wróci już do kancelarii. Jej drugie życie będzie życiem nomadki. Chce zebrać jak najwięcej doświadczeń.

Poznana na antypodach znajoma zaprasza ją do Szwajcarii: „Wpadnij, jest środek sezonu, na pewno znajdzie się jakaś praca”. W jednej z górskich chat szukają kucharza. Nie ma pojęcia o gotowaniu, ale prosi przyjaciół o najprostsze przepisy i przez tydzień prowadzi kuchnię dla dziesięciu osób. Dowiaduje się, że szkoła narciarska w sąsiednim schronisku pilnie potrzebuje kogoś, kto będzie uczyć jazdy dzieci z egzotycznych krajów. Zgłasza się, przyjmują ją jak wybawienie. Wystarczy, że dobrze jeździ na nartach.

Tak ustali się jej nowy rytm. Przez kolejnych osiem zimowych sezonów będzie pracować w Szwajcarii, Włoszech albo we Francji jako instruktor lub przewodnik narciarski. Latem będzie podejmować się innych sezonowych prac, a przez pozostałą część roku – podróżować za zarobione pieniądze. Trafi na wyśnioną Islandię, gdzie z planowanych dwóch tygodni podróży stopem zrobi się całe lato spędzone na łodzi wielorybniczej. – Opiekowałam się turystami, którzy przyjeżdżają oglądać wieloryby. Dzięki temu w ciągu trzech miesięcy sama widziałam ich wiele i sporo się o nich nauczyłam – mówi Magda Kalisz.

Odwiedza w sumie 50 krajów, w tym całą Europę, jest na każdym z kontynentów. Rzadko wraca do miejsc, w których już pracowała. Jej cel to być ciągle w drodze. Jakby wciąż odreagowywała tych kilka lat pierwszej, nielubianej pracy.

Tymczasem Marta, rozentuzjazmowana amerykańską wyprawą nastolatka z Polski, na miejscu przeżywa pierwsze rozczarowania. – Trudno było mi się odnaleźć w szkole, która liczyła ponad dwa tysiące uczniów. Bariera językowa nie pozwalała na swobodne rozmowy z rówieśnikami. Nie potrafiłam się z nimi w żaden sposób utożsamić. Wydawali mi się tacy niedojrzali. Po dwóch miesiącach chciałam wracać – przyznaje dzisiaj.

Dopiero zetknięcie z innymi cudzoziemcami, którzy trafili do tej samej szkoły, pomaga jej w aklimatyzacji. Zapisuje się do szkolnej drużyny siatkówki i piłki nożnej. To przyspiesza integrację. Gdy szkoła się kończy, Marta nie ma wątpliwości: studia też skończy w Stanach. Zrozumiała, że nie ma powodu do kompleksów. – Uwielbiałam studiować tak bardzo, jak z początku nie znosiłam liceum – śmieje się. I dodaje: – Amerykanie są ciekawi przybyszy z zagranicy. A Polacy postrzegani byli jako zdolni, ciężko pracujący ludzie.

Urok nowości

Magda Kalisz wciąż podróżuje, ale czasem dopada ją myśl: co dalej? Zna ludzi, którzy podobnie jak ona funkcjonują od lat, ale czuje, że jej nowe życie może być tylko etapem przejściowym. Zauważa, że jej warszawscy znajomi coraz lepiej się bawią. Jest rok 2010, działa już Skype, Face­book. Magda podpatruje, jak zakładają stowarzyszenia i fundacje, dyskutują o polityce miejskiej, angażują się społecznie.

Dzisiaj mówi: – Zaintrygowała mnie ta zmiana. Kiedy wyjeżdżałam, nie byłam zmęczona Polską. Nie miałam wybranego kraju, w którym chciałabym się osiedlić, przypuszczałam, że kiedyś tu wrócę. Bardziej zmęczyła mnie wtedy Warszawa. Rozbudowujące się na potęgę miasto pełne biegnących przed siebie w amoku pracowników na dorobku. Teraz jakby się przebudziło.

Nie ma jeszcze pomysłu, co robić w tej nowej Warszawie. Napisać książkę o swojej podróży? Przygotować dokumentującą ją wystawę fotograficzną? Decyduje się jednak wrócić. Także z powodów osobistych. Poznaje Pawła, zamieszkują razem na Powiślu. Odkrywa po kolei każdą z dzielnic. Paweł spostrzega, że brakuje przewodnika, który pokazywałby je szczegółowo, w pigułce, przybyszom takim jak ona. – Może taki zrobimy? – rzuca pomysł.

Marta Warszawska chwali sobie nowe życie w Stanach, ale w ciągu 13 lat ani razu nie pomyśli, że jest u siebie. – Nie wszyscy stworzeni są do emigracji – przyznaje. – Choć byłam samodzielna, wiedziałam, że jestem tam tymczasowo i ciągnęło mnie do powrotu.

Półtora roku po studiach znów wsiada w samolot z cięższym niż zwykle bagażem.

Ilona Karwińska, odwiedzając Polskę, coraz częściej przywozi ze sobą znajomych. Na święta 2005 r. przyjeżdża z Davidem, grafikiem (jej przyszłym mężem). Jadą taksówką przez deszczową Warszawę. Na Świętokrzyskiej David wystawia głowę przez okno: „Spójrz na ten neon!”. – Ilona wychyla się, widzi ciemny, podniszczony napis „Dancing” na ścianie budynku. David, podekscytowany, mówi dalej: „Zupełnie tu nie pasuje, nie działa, jest stary, ale ogromny i musiał go projektować jakiś artysta, to na pewno nie jest czcionka z komputera, może jest ich więcej”?

Ilona: – Trafił na dobry moment, bo akurat skończyłam projekt libański i rozglądałam się za czymś nowym. Do sprawy zapalił się też mój siostrzeniec mieszkający w Warszawie. Postanowiłam, że wrócimy na wakacje i przez miesiąc zrobimy zdjęcia pozostałych neonów w mieście.

Pierwszy neon z napisem „Berlin”, z okolic placu Konstytucji, przeznaczony do pocięcia na złom, ląduje na balkonie siostry Ilony.

Potem wspólnie z siostrzeńcem ratują od śmierci kolejny. Ilona proponuje wystawę neonów galerii w Covent Garden, z którą współpracuje. Galeria podchwytuje temat – w Londynie neony dawno już zniknęły z ulic. „Gazeta Wyborcza” pomaga zorganizować wystawę w Pałacu Kultury. David rzuca: „Mamy dwa neony, może założymy muzeum? Zaprojektuję stronę!”. Od wirtualnej przestrzeni, poprzez garaż za miastem należący do znajomego, po własną przestrzeń na Pradze – muzeum się rozrasta. Z Iloną zaczynają się kontaktować ludzie z całej Polski. – Donosili, że też jest u nich neon, ale zaraz może zniknąć – mówi. – Więc jechałam je zobaczyć. Dziennikarze pytają mnie czasem, czy zajęłam się neonami ze względu na nostalgię, tymczasem w dzieciństwie nawet nie zwróciłam na nie uwagi. Dopiero teraz trafiłam do miejsc, w których nigdy nie byłam, zaczęłam odkrywać swój własny kraj i na nowo nawiązywać z nim więź.

Bo każdy neon to przecież konkretne emocjonalne powiązania. Historia miasta, osób, które go projektowały, nieistniejących budynków.

– Pojawiła się masa opowieści, nowych przyjaźni. Jakby czas zatoczył koło. Przecież dokładnie to samo działo się ze mną w Londynie po przyjeździe, w 1991 roku! – opowiada Ilona.

Życie odnalezione

Pierwszy nakład warszawskiej edycji przewodnika „Ogarnij Miasto” sprzedaje się w pół roku. Kilka dni temu ukazuje się więc kolejny. Jest też Wrocław i Trójmiasto, powstają Lublin i Kraków.

Magda: – Nasze miasta są równie ciekawe jak duńskie, francuskie czy amerykańskie, tylko trzeba je odkryć na nowo i atrakcyjnie pokazać. Dotrzeć do miejsc prowadzonych przez konkretnych ludzi, których zazwyczaj można tam spotkać, gdy parzą gościom kawę. Takie podejście jest nam bliskie – podobnie jak oni, sami sprzedajemy nasze przewodniki na targach książki.

Wie już, że „Ogarnij Miasto” będzie długoterminowym projektem, który wciąż się rozrasta, bo przecież miasta są jak żywe organizmy, w których ciągle coś się dzieje. – Coraz mniej ciągnie mnie w świat. Pewnie dlatego, że tu mam swoje lokalne podróże. Wychodzę na ulice z aparatem i w Lublinie czy Łodzi czuję się jak turystka.

Ilona: – David, gdyby mógł, przeprowadziłby się już do Warszawy. Dla mnie najlepsze byłoby rozwiązanie „pół na pół”. W końcu to w Londynie dotąd toczyło się moje życie, mam tam więcej znajomych. Musimy też znaleźć tu pracę, by utrzymywać muzeum. Ale wszystko da się zrobić.

Marta uświadomiła sobie niedawno, że w maju minie rok od powrotu, a ona wcale nie żałuje. – Ludzie zachodzą w głowę, czemu wróciłam do tego, jak mówią, strasznego kraju? Odpowiadam: tu jestem w domu. Choć czasem, kiedy po amerykańsku uśmiechnę się do kogoś na ulicy, patrzą na mnie jak na wariatkę.

– W Londynie dzieje się mnóstwo i trudno zauważyć poszczególne inicjatywy – mówi z kolei Ilona. – W Polsce jest więcej przestrzeni na nowe działania. Wszyscy dopingują, interesują się. Młodzi mają więcej czasu i energii, by zrobić coś nawet małym nakładem środków. Oczywiście, dostrzegam inny styl myślenia, większą emocjonalność, uprzykrzającą życie biurokrację. Ale wszystko się da, trzeba tylko przestawić się na miejscowy sposób komunikacji.

Nomadyczna emigracja Magdy nauczyła ją przede wszystkim odwagi. – Bez rzucania się na głęboką wodę, na wiele podróżniczych doświadczeń, nie odważyłabym się pewnie nigdy pisać przewodników – mówi dzisiaj. – A wędrowny styl życia zmienił moją perspektywę. Stałam się pilnym obserwatorem.

Marta: – Po powrocie do Polski nie miałam problemu ze znalezieniem pracy. A teraz zaczynam robić coś, o czym zawsze marzyłam, czyli opiekować się polską grupą Xxanaxx, która chce trafić ze swoją muzyką na Zachód. Wykształcenie i wiedza o rynku muzycznym w Stanach bardzo się do tego przyda.

Taki American dream, który równie dobrze może spełnić się w Polsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2014