Ekologia w centrum Kościoła

Nie było jeszcze kościelnego dokumentu równie mocno wskazującego na konieczność ochrony środowiska. Encyklika pokazuje jednak poważny protokół rozbieżności pomiędzy Watykanem a częścią ekologów.

22.06.2015

Czyta się kilka minut

Zanieczyszczenia w rejonie Zakładów Chemicznych Police, wrzesień 2013 r. Zdjęcie powstało w ramach projektu „Toxic beauty” / Fot. Kacper Kowalski / FORUM
Zanieczyszczenia w rejonie Zakładów Chemicznych Police, wrzesień 2013 r. Zdjęcie powstało w ramach projektu „Toxic beauty” / Fot. Kacper Kowalski / FORUM

Franciszek nie jest pierwszym papieżem, który zwrócił uwagę na ekologię. Od czasów Pawła VI i encykliki „Populorum progressio” zainteresowanie Watykanu ochroną środowiska rośnie. Śledząc kolejne dokumenty widać wyraźnie, że temat zajmuje coraz więcej miejsca. I coraz bardziej się komplikuje. Paweł VI pisał, że „nędza jest najstraszliwszym z zanieczyszczeń”. Kolejni papieże coraz mocniej łączą kwestie globalnej biedy, nierówności społecznych z procesem dewastacji, rabunku, drapieżnej, bezwzględnej eksploatacji. Benedykt XVI w „Caritas in veritate” wzywał do zmniejszenia potrzeb energetycznych krajów najbogatszych i zniesienia dominującej logiki rynku.


Po raz pierwszy jednak w historii Watykanu kwestia ekologiczna stanęła w centrum, stając się samodzielnym tematem najważniejszego dokumentu papieskiego. Franciszek w „Laudato si” jako pierwszy z papieży przemierza szlak, który wytyczały w ostatnich latach organizacje pozarządowe i eksperckie oraz konferencje klimatyczne. Moment, w którym ukazuje się encyklika, nie jest przypadkowy – w grudniu 2015 r. politycy spotkają się w Paryżu, by podpisać nowy pakt klimatyczny i doprowadzić w konsekwencji do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Scenariusz klimatyczny na najbliższe dekady został już ustalony i niezależnie od tego, co stanie się we Francji, będzie prawdopodobnie przebiegał pod dyktando coraz gwałtowniejszych anomalii pogodowych. Stawką jest przyszłość nieco odleglejsza – od podejmowanych w tej chwili decyzji zależy kształt świata naszych wnuków.


Watykan postanowił aktywnie włączyć się w tę dyskusję. Po raz pierwszy w historii zwierzchnik Kościoła katolickiego przyznaje otwarcie, że globalne ocieplenie nie jest wymysłem lewaków, pseudonaukowców i hochsztaplerów, tylko dowiedzionym naukowo faktem. To wyjątkowo cenny gest, szczególnie w krajach takich jak Polska, gdzie wpływowi publicyści w najlepsze tumanią opinię społeczną, tłumacząc, że o żadnym ociepleniu mowy być nie może, bo przecież czerwiec mamy deszczowy. „Istnieje bardzo solidny konsensus naukowy wskazujący, że mamy do czynienia z niepokojącym ociepleniem systemu klimatycznego” (LS 23) – pisze Franciszek. Co publicyści będą pisać teraz? Z pewnością odezwą się głosy, że papież na klimatologii się nie zna, że uległ podszeptom i daje się manipulować lobby antywęglowemu.


Laudato si” nie jest jednak pracą naukową. To raczej przenikliwa diagnoza labiryntu kłączastego. I wyraźny sygnał, że zmiany klimatyczne są w tej chwili jednym z najważniejszych cywilizacyjnych wyzwań, a brak zdecydowanej reakcji najmocniej uderzy w kraje biednego Południa, które już i tak ponoszą konsekwencje cudzych błędów.


Przestroga dla Polski


Pisze Franciszek, analizując sposoby wyjścia z ekologicznego kryzysu: „Dlatego pilne i konieczne stało się prowadzenie takiej polityki, aby w nadchodzących latach emisja dwutlenku węgla i innych gazów zanieczyszczających została drastycznie zmniejszona, zastępując np. paliwa kopalne i rozwijając odnawialne źródła energii”. W kraju fundowanym na węglu i jednocześnie deklarującym przywiązanie do nauk papieskich encyklika Franciszka może wywołać konsternację, oznacza bowiem symboliczną rehabilitację tych wszystkich środowisk, które w ostatnich latach odsądzane były od czci i wiary bądź nawet oskarżane o działanie wbrew racji stanu. Można cieniować wypowiedzi papieża, ale to jedno nie ulega wątpliwości: „Laudato si” staje po stronie tych, którzy wzywają do kroków zdecydowanych, choćby nawet miały to być kroki bolesne.


Do kwestii związanych z ochroną środowiska również polscy duchowni podchodzą nadzwyczaj ostrożnie, widząc w zielonych postulatach powrót do neopogaństwa czy zawoalowaną walkę z chrześcijaństwem. Papież odsuwa te dywagacje na bok, nie mają one w encyklice żadnego znaczenia: dokument jest apelem skierowanym nie tylko do chrześcijan. Jest wołaniem człowieka głęboko zaniepokojonego rozwojem sytuacji społecznej, człowieka, który zdaje sobie sprawę, że temperatura płynu krążącego w skomplikowanym systemie naczyń połączonych nieustannie rośnie. Jeśli nie znajdziemy skutecznego sposobu na jej obniżenie, może wysadzić misterną konstrukcję w powietrze.


Oczywiście, w encyklice ani nazwa Polski, ani żadnego innego kraju nie pada. To spojrzenie z lotu ptaka, próba syntezy, w której nie wskazuje się palcem winnych, zamiast tego poszukuje się dróg wyjścia z kryzysu. Konstatacje Franciszka są jednak również dla nas bardzo niewygodne. Należymy do grupy krajów stosunkowo zamożnych, a jednocześnie uzależnionych od węgla. Co więcej, wbrew klimatologom, rosnącej grupie ekonomistów, wbrew papieżowi, chcemy tę zależność za wszelką cenę utrzymać.


Mentalność zdobywcy


Laudato si” nie jest jednak wyłącznie listą najistotniejszych problemów ekologicznych. Jej przełomowy charakter widać równie mocno w części teologicznej. Nie dlatego nawet, że jej patronem jest św. Franciszek z Asyżu, szaleniec boży, miłośnik „nieuprawnego obrzeża”, przyjaciel roślin i zwierząt, postać, o czym mało kto pamięta, postawiona w centrum życia katolickiego dopiero przez Jana Pawła II.


Przemiana ma charakter głębszy. Od połowy lat 60., za sprawą Lynna White’a, amerykańskiego profesora historii średniowiecznej, kultura judeochrześcijańska znalazła się pod ostrzałem. Sformułowanie „czyńcie sobie ziemię poddaną” zostało uznane przez część ekologów za symbol naszego stosunku do przyrody. Ergo: chrześcijaństwo, ze swoim oczywistym prymatem człowieka nad pozostałą częścią natury, w oczach krytyków ponosi wielką odpowiedzialność za obecny kryzys i jest religią, która zbudowała mentalność zdobywcy.


Można oczywiście z tak ostro postawioną tezą polemizować, wskazując chociażby, że owa mentalność jest częścią natury ludzkiej, niezależnej od przekonań religijnych (klęski ekologiczne sprowadzały i sprowadzają na siebie społeczności od Jezusa bardzo odległe). Można dowodzić, że owo sformułowanie zostało wypaczone. Nie ulega jednak wątpliwości, że część odpowiedzialności za kryzys ponosi kultura oparta na Biblii, kultura przez wieki najistotniejsza dla rozwoju cywilizacji. Co zresztą przyznawali i przyznają chrześcijańscy teolodzy, jak Paulos Gregorios czy Wacław Hryniewicz.


Wykładnia dana przez Franciszka jest oczywista: „Nie jesteśmy Bogiem. Ziemia istniała wcześniej niż my i została nam dana. Pozwala to odpowiedzieć na oskarżenie stawiane myśli judeochrześcijańskiej: mówi się, że ponieważ opis Księgi Rodzaju zachęca nas do »panowania« nad ziemią (Rdz 1, 28), więc sprzyja bezlitosnej eksploatacji natury, przedstawiając dominujący i destrukcyjny obraz człowieka. Nie jest to poprawna interpretacja Biblii, tak jak rozumie ją Kościół. Choć to prawda, że czasami chrześcijanie błędnie interpretowali Pismo Święte, to musimy dziś stanowczo stwierdzić, iż z faktu bycia stworzonymi na Boży obraz i nakazu czynienia sobie ziemi poddaną nie można wywnioskować absolutnego panowania nad innymi stworzeniami” (LS 67).


Papież przypomina właściwie to, co przewijało się już w wypowiedziach Jana Pawła II, czyni to jednak w sposób wyjątkowo zdecydowany, wysyłając wyraźny komunikat: czas chrześcijaństwa wykorzystującego Pismo Święte jako argument w dewastacji świata minął bezpowrotnie. Zdanie: „Biblia nie daje podstaw do despotycznego antropocentryzmu, nieinteresującego się innymi stworzeniami” (LS 68) – wygląda jak zamknięcie pewnego etapu myśli teologicznej.


Co oczywiście nie oznacza, że dyskusja się kończy – wkracza ona w nowy etap. Jeśli bowiem w miejsce pana i władcy na arenę wprowadzamy ogrodnika czy roztropnego zarządcę, logiczne jest pytanie o konsekwencje. Np. o stosunek do zwierząt. Franciszek wspomina co prawda biskupów niemieckich, wskazujących, że również w przypadku innych niż człowiek stworzeń „być” jest ważniejsze niż „być użytecznym”; to jednak dopiero zapowiedź poważnej dyskusji.


Protokół rozbieżności


Encykliki oczekiwałem z podwójnym zainteresowaniem, zastanawiając się, jak Franciszek skomentuje problem demografii, najistotniejszy obecnie z ekologicznego punktu widzenia. Możemy bowiem reagować punktowo na poszczególne zagrożenia, walczyć o czystą wodę, rafy koralowe czy namawiać do recyklingu, lecz u podstaw większości tych problemów leży brutalna prawda: jest ciasno, coraz ciaśniej, niezależnie od kłopotów demograficznych starej i coraz bardziej zmęczonej Europy. Nawet jeśli rację mają eksperci wyliczający, że Ziemia wyżywi nawet 12 mld ludzi, to bez odpowiedzi pozostają pytania inne: jak sprostać potrzebom cywilizacyjnym tej masy. Czy Chińczyk, czy Etiopczyk, czy Peruwiańczyk – punkt odniesienia jest ten sam: wszyscy oni chcą mieć dostęp do prądu, jeździć samochodem, jeść mięso, oglądać telewizję. I mają do tego prawo, podobnie jak syci Europejczycy. Oznacza to jednak, że rabunkowa eksploatacja Ziemi nadal będzie postępować. Ciekaw więc byłem, czy słynne już zdanie Franciszka, że „katolicy nie muszą rozmnażać się jak króliki”, doczeka się w encyklice rozwinięcia.

O królikach i antykoncepcji papież w encyklice nie wspomina, co oczywiście daje do myślenia. Nieprzesuwalna jest natomiast granica inna. Pisze Franciszek: „Ponieważ wszystko jest ze sobą powiązane, nie da się pogodzić obrony przyrody z usprawiedliwianiem aborcji”. To najważniejsza i najbardziej dramatyczna część protokołu rozbieżności pomiędzy katolicyzmem i tymi ekologami, którzy uważają, że kontrola i regulacja poczęć powinna przybierać najróżniejsze formy, w tym tak radykalne jak usuwanie ciąży. Tu również przesłanie jest jasne: dyskusji nie będzie, doktryna pozostaje niezmienna.


Wiatr wieje tam, gdzie chce


Unosi się nad „Laudato si” chmura pytań bez wyraźnych odpowiedzi. Mimo rosnącej świadomości mkniemy ku globalnemu kryzysowi, uwikłani w rosnące zużycie energii i surowców, w zachłanną konsumpcję, kosztowny styl życia. Na ile głos Franciszka zostanie zauważony? Czy jest w stanie odmienić bieg zdarzeń, czy też otrzymaliśmy kolejny dokument słuszny, ale pozbawiony mocy sprawczej? Watykan może apelować o opamiętanie i zmianę nawyków konsumpcyjnych, podobnie jak od lat czyni to patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I. Może włączać się do dyskusji, zarówno na poziomie doraźnego szczegółu, jak i teologicznego symbolu. Może, ba: powinien wołać, nawet jeśli mamy wrażenie, że jest to wołanie na puszczy.


Reszta należy do wiatru, który, jak wiadomo, wieje tam, gdzie chce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2015