Egipt–Etiopia: wojna o wodę

Dwa afrykańskie mocarstwa spierają się o dostęp do Nilu. Bez jego wody Egipt umrze z pragnienia. Tymczasem Etiopia, gdzie Nil ma swoje źródła, chce przegrodzić go wielką tamą i zbudować największą w Afryce elektrownię wodną.

30.03.2018

Czyta się kilka minut

Sprzedaż towarów pasażerom statku po Nilu. Esna, Egipt, 2006 r. / P.M. LOURO / ISTOCK / GETTY IMAGES
Sprzedaż towarów pasażerom statku po Nilu. Esna, Egipt, 2006 r. / P.M. LOURO / ISTOCK / GETTY IMAGES

Od początku istnienia Egiptu, czyli od co najmniej ośmiu tysięcy lat, wody Nilu były dla tego kraju i jego mieszkańców sprawą życia lub śmierci. „Egipt jest darem Nilu” – tak o egipskim państwie mawiali ponoć jego starożytni władcy, faraonowie. Tak pisał o nim grecki historyk Herodot. Bo też niemal całą potrzebną mu wodę zawsze zapewniał Egiptowi – Nil.

W starożytnych czasach czczono go w Egipcie jako bóstwo. Ale również współcześnie rzeka traktowana jest jak świętość. Za rzucony w telewizji żart o brudnych wodach Nilu egipska piosenkarka Szerin Abdel Wahab została skazana na sześć miesięcy więzienia. Artystka odwołała się od wyroku, złożyła publiczną samokrytykę i teraz liczy, że kara zostanie zamieniona na grzywnę...

Układy, targi, spory

Powołując się na historyczne prawa do Nilu, kolejni władcy Egiptu – począwszy od faraonów po czasy panowania Arabów, Persów, Turków i Brytyjczyków – starannie pilnowali, aby nikt nie zagroził ich dominacji na rzece.

Żegnając się w 1922 r. z Egiptem jako kolonią, Brytyjczycy podarowali na odchodne (w 1929 r.) układ, przyznający Egipcjanom dwie trzecie wody Nilu. Pozostałą jedną trzecią musiał zadowolić się Sudan – wtedy wciąż brytyjski (układ ten został potwierdzony w 1959 r., gdy Sudan był już niepodległym państwem).

Etiopię w tych targach sprzed niemal stu lat zupełnie pominięto. Inne kraje z basenu Nilu – Kongo-Kinszasa, Kenia, Uganda, Tanzania, Burundi, Rwanda i Południowy Sudan – nie istniały wówczas jeszcze jako niepodległe państwa.

W 2010 r. w wyniku starań Etiopii, ale także Ugandy i Kenii (ich liczba ludności wzrosła od niepodległości czterokrotnie), państwa basenu Nilu podpisały własną umowę o „zgodnym wykorzystywaniu wód” liczącej prawie 7 tys. km rzeki (najdłuższej w Afryce i, jak twierdzą niektórzy, może najdłuższej na świecie; konkurentką Nilu w tym sporze jest Amazonka).


CZYTAJ TAKŻE:

Zwycięzca egipskich wyborów prezydenckich znany był jeszcze zanim zostały one ogłoszone. To panujący od czterech lat Abdel Fatah el-Sissi. TEKST WOJCIECHA JAGIELSKIEGO Z CYKLU "STRONA ŚWIATA" >>>


Postanowiono wtedy, z grubsza biorąc, że tak jak żaden kraj nie ma wyłącznego prawa do Nilu (zakwestionowano tym samym prawo weta, jakie uzurpował sobie Egipt w każdej sprawie dotyczącej rzeki), tak żaden nie może korzystać z jego wód ze szkodą dla innych.

Egipt, podobnie jak Sudan, do nowego układu nie przystąpił, a dalsze negocjacje doprowadziły do ogólnego wyrzeczenia się działań na szkodę innych. Ale trudne szczegóły pominięto, nie chcąc pogłębiać różnic i prowokować zbrojnych konfliktów. A właśnie z nich, ze szczegółów, wziął się poniekąd dzisiejszy egipski kłopot z etiopską tamą.

Koszmarny sen Egipcjan

Gdy tylko pojawiły się takie możliwości techniczne, dla kolejnych przywódców z Kairu sama wizja, że obce państwo przegrodzi rzekę w jej górnym biegu, oraz że – mając w ręku możliwość regulowania poziomu rzeki – może odciąć Egipt od potrzebnej mu wody, była jednoznaczna ze śmiertelnym zagrożeniem dla egzystencji państwa. Wizją niemal jego zagłady, koszmarem straszniejszym od wszystkich plag, jakie wedle Biblii spadły kiedyś na państwo faraonów.

Wojskowi dyktatorzy Gamal Abdel Naser (rządził w latach 1954-70), Anwar Sadat (1970-81) i Hosni Mubarak (1981–2011) grozili wprost, że każdą próbę pozbawienia Egiptu wód Nilu traktować będą jako wypowiedzenie wojny. Obalony w wyniku Arabskiej Wiosny Mubarak przechwalał się niedawno (będąc na politycznej emeryturze), że gdyby nadal był prezydentem, etiopską zaporę na Nilu kazałby natychmiast zbombardować.

Następca Mubaraka, przedstawiciel Bractwa Muzułmańskiego Mohammed Mursi – jedyny współczesny przywódca Egiptu wybrany w wolnych wyborach, w 2012 r. – zanim po roku został obalony w wojskowym zamachu stanu, straszył Etiopię, iż ta zapłaci krwią „za każdą kroplę skradzioną z Nilu”. Marszałek Abdel Fattah el-Sissi, który w 2013 r. kierował puczem przeciw Mursiemu i rządzi w Kairze do dziś jako prezydent, nie groził Etiopczykom wojną. Ale podczas pojednawczych wizyt w Addis Abebie powtarzał, że etiopscy gospodarze muszą pamiętać, iż Egipt nie może liczyć na deszcze i jedynym jego źródłem wody jest Nil.

„Bez Nilu Egipt żyć nie może, dlatego tama na rzece jest dla nas sprawą życia lub śmierci” – powtarza Sissi również teraz, zmartwiony prognozami znawców demografii i klimatu. Przepowiadają oni, że w 2025 r. liczba ludności Egiptu przekroczy 130 mln – i że dla tylu ludzi może zabraknąć wody niezależnie od tego, czy ktoś przegrodzi Nil, czy też nie.

Symbol etiopskiego odrodzenia

Ale dla Etiopii tama na Nilu też jest sprawą życia lub śmierci. A także urażonej dumy narodowej. Etiopia, już w czasach starożytnych będąca królestwem, od dawna czuje się lekceważona przez Egipt.

W latach 70. i 80. XX w., gdy cierpiała z powodu wojny domowej, biedy i komunistycznej tyranii, pogodzona z losem nie myślała o konkurencji z Kairem. Sytuacja zmieniła się pod koniec stulecia, kiedy po obaleniu dyktatury pułkownika Mengistu Hajle Mariama nastał pokój, opłacony dodatkową zgodą na secesję prowincji Erytrea (co równało się utracie przez Etiopię dostępu do morza). Wzorując się bardziej na Chinach niż na Zachodzie, Addis Abeba zaczęła błyskawicznie rozwijać swoją gospodarkę, stając się regionalną potęgą.

Aby się rozwijać i zapewnić podstawowe potrzeby wciąż rosnącej, już prawie 100-milionowej ludności kraju, Etiopia potrzebuje jednak prądu, z którego brakami boryka się na każdym kroku. Temu problemowi mają zaradzić wielka zapora, sztuczne jezioro i elektrownia wodna na Nilu. Ich budowa ma kosztować prawie 5 mld dolarów.

Zaporę i elektrownię – największą w Afryce i jedną z największych na świecie – nazywa się w Etiopii „Wielką Tamą Etiopskiego Odrodzenia”. Addis Abeba marzyła o niej jeszcze w XX w., gdy była monarchią rządzoną przez cesarza Hajle Selasjego. Wtedy na taką inwestycję nie mogła sobie pozwolić. Podobnie jak i na to, by przeciwstawić się dyktatowi Egiptu.

Teraz, dzięki rozwijającej się w dwucyfrowym tempie gospodarce, sytuacja się zmieniła. A emblematem nowych czasów ma być właśnie Wielka Tama, symbolizująca powrót do czasów świetności i ostateczne pożegnanie z epoką ubóstwa, tyranii, suszy i głodu.

Rząd z Addis Abeby robi wszystko, by tama stała się czynnikiem jednoczącym obywateli, narzekających na dyktaturę i nierówności społeczne. Władze zamawiają u poetów wiersze o tamie, zorganizowano loterię narodową, by zebrać pieniądze na jej budowę, a urzędnicy, w „czynie społecznym”, zrzekają się co roku jednej miesięcznej pensji na rzecz budowy tamy.

Dla rewolucyjnego Egiptu z lat 60. XX w. takim samym symbolem była wielka tama, którą prezydent Naser zbudował w Asuanie (z pomocą ZSRR). Etiopczycy chętnie przypominają o tym Egipcjanom, słysząc dziś skargi na ich Wielką Tamę.

Szybciej czy wolniej

Mimo egipskich lamentów, próśb i gróźb – etiopska tama na Błękitnym Nilu (drugie ramię, Biały Nil, wypływa z jeziora Wiktorii, a oba łączą się w Chartumie) jest już w trzech czwartych gotowa. Zapewne prędzej niż później zostanie oddana do użytku. Kiedy utworzone przy zaporze sztuczne jezioro zacznie się zapełniać wodą, dla Egiptu nastaną sądne dni. Potem, gdy zalew będzie pełen, sytuacja wróci do normy.

Do zapełnienia sztucznego jeziora potrzeba mniej więcej tyle wody z Nilu, ile zużywa jej co roku Egipt. Etiopia chciałaby napełnić jezioro jak najszybciej, aby wprawić w ruch elektrownię i zacząć wytwarzać w niej prąd niezbędny gospodarce. Addis Abeba chce też sprzedawać prąd sąsiednim krajom, w tym również Egiptowi.

Im szybciej jednak Etiopczycy będą zapełniać zalew, im więcej wody zostanie za zaporą, tym mniej spłynie jej rzeką w dół, do Egiptu. Zrozumiałe więc, że Egipcjanie domagają się, aby Etiopczycy zapełniali zalew możliwie jak najwolniej – tak, żeby nie odczuli tego egipscy chłopi i egipska gospodarka.

Obliczono, że jeśli zalew będzie zapełniany przez siedem lat, wtedy do Egiptu docierać będzie w tym czasie o jedną czwartą wody mniej niż zwykle. Jeśli w dwanaście lat, jak chce Kair, wtedy egipscy chłopi nawet tego nie odczują. Jeśli jednak Addis Abeba będzie upierać się przy pomyśle, aby zalew zapełnić już w trzy lata, Egiptowi zagrozi klęska suszy.

Dla Kairu etiopski pośpiech jest więc nie do przyjęcia. Ale Etiopczycy czekać nie chcą i nie mogą, bo inaczej grożą im antyrządowe rozruchy rozczarowanej tempem zmian młodzieży.

Zarówno w Addis Abebie, jak też w Kairze panują policyjne reżimy. Ani jeden, ani drugi nie może pozwolić sobie na poważniejsze antyrządowe bunty (w Etiopii i tak dochodzi do nich sporadycznie od dwóch lat; w marcu 2018 r. rząd znów wprowadził stan wyjątkowy). Ale choć czas nagli, egipsko-etiopskie rozmowy w sprawie tempa napełniania zapory wloką się, przynosząc do tej pory ledwie kilka ogólników.

Egipt, urażony już samym pomysłem dzielenia wód Nilu po nowemu, nigdy nie przestał podejrzewać Etiopii o złą wolę. Pamięta, że to właśnie ona wszczęła bunt przeciw staremu porządkowi i egipskiemu monopolowi.

Egipcjanie pamiętają też Etiopii, że budowę wielkiej zapory zaczęła w 2011 r., gdy do Kairu dotarła właśnie Arabska Wiosna. Na placu Tahrir rewolucja obalała prezydenta Mubaraka i kraj miał inne problemy niż zajmowanie się Nilem.

Sudańskie ambiwalencje

Tymczasem Addis Abeba przekabaca na swoją stronę Sudan. Jeśli się jej to powiedzie, w sprawie wód Nilu Egipt będzie musiał walczyć w pojedynkę. Egipcjanie sami się trochę o to prosili. Sudańczycy zawsze narzekali, że Kair traktuje ich jak młodszych braci, że komenderuje i wyzyskuje. Zanim Sudan ogłosił niepodległość, Egipcjanie próbowali go przejąć od Brytyjczyków i włączyć do własnego państwa, jako prowincję.

Mimo tych animozji i ambiwalencji, stare interesy i braterstwo (islamskiej) wiary popychały Egipt i Sudan ku sobie. Także w sprawach Nilu. Sudan ustępował pierwszeństwa Egiptowi, ale sam zadowalał się rolą tego jedynego, z którym Kair gotów był dzielić się życiodajnymi wodami.

Ostatnio jednak relacje między obiema stolicami bardzo się popsuły. A prawdziwa epoka lodowcowa zapanowała pod koniec 2017 r., gdy gazety w Addis Abebie ujawniły, że Egipcjanie proponowali Etiopczykom, aby wspólnie podzielić między siebie wody Nilu, pomijając innych – z Sudanem włącznie.

W przeżywającym kłopoty gospodarcze Chartumie nie ukrywają, że etiopska zapora i elektrownia, budowane tuż nad sudańską granicą, bardzo im się mogą przydać. Zapewnią prąd dla przemysłu, pomogą zapanować nad powodziami.

Ten sudański entuzjazm dla etiopskiej tamy odbierany jest w Kairze jako akt nieprzyjazny. Kair podejrzewa też władze z Chartumu o wspieranie egipskich Braci Muzułmanów, marzących o zemście na prezydencie Sissim, który zdobył władzę obalając Mursiego, jednego z Braci. Sudan uważa Sissiego za uzurpatora – choć sudański prezydent Omar al-Baszir w 1989 r. doszedł do władzy również w wyniku zbrojnego puczu.

Nowy system sojuszy

W styczniu Sudan zamknął granicę z Erytreą, twierdząc, że Egipt przerzuca tam wojska. Wiadomość wywołała w regionie – zwanym Rogiem Afryki – popłoch. Erytrea od lat jest wrogiem Etiopii. Najpierw stoczyła z nią kilkudziesięcioletnią wojnę secesyjną, zakończoną w 1993 r. ogłoszeniem niepodległości. Potem, po krótkim okresie pokoju, a nawet przyjaźni, na przełomie wieków między Etiopią i Erytreą doszło do nowej wojny, granicznej, w wyniku której zginęło prawie 100 tys. ludzi.

Wieści o egipskich wojskach lądujących w Erytrei – oraz o wojskach erytrejskich, gromadzących się nad granicą z Sudanem – zrodziły pogłoski, że Kair zamierza wykorzystać Erytrejczyków do sprowokowania „zastępczej” wojny z Sudanem lub Etiopią. A nawet, że na egipskie zlecenie erytrejscy dywersanci spróbują wysadzić etiopską tamę. Równo rok temu Addis Abeba wprost oskarżyła władze Erytrei o szkolenie sabotażystów, dybiących na zaporę.

Na początku tego roku do pogorszenia się i tak złych stosunków między Kairem i Chartumem przyczyniło się wznowienie granicznego sporu o „Trójkąt Halayeb” w okolicach egipskiego Asuanu i sudańskiej Wadi Halfy. A także wizyta w Chartumie prezydenta Turcji, którą Egipt uważa za konkurentkę w rywalizacji o wpływy na Bliskim Wschodzie (Egipt sprzymierzony jest tu z Arabią Saudyjską).

Wściekłość w Kairze oraz w saudyjskim Rijadzie wywołała decyzja Sudanu o wydzierżawieniu Turkom portu w Suakin, w pobliżu Portu Sudan. Dwa lata wcześniej Sudańczycy i Turcy awanturowali się, gdy Egipt przekazał Saudyjczykom wyspy Sanafir i Tiran, które zamykają wejście do Zatoki Akaba na Morzu Czerwonym. Z kolei niedawno, w marcu, pojawiły się informacje, że Egipt namawia Południowy Sudan (a więc wroga Sudanu) do przystąpienia do Ligi Państw Arabskich, mającej siedzibę w Kairze. W ten sposób, w naturalnym przeciwniku Sudanu Egipcjanie zyskaliby sojusznika w rywalizacji o wody Nilu.

Stawka najważniejsza

Wracając do tego, od czego zaczęła się ta opowieść: Egipt martwi się więc dzisiaj, że zanim etiopski zalew zapełni się wodą, zmniejszony poziom Nilu zamieni w pustynię nadrzeczne uprawy. Tym bardziej że nowe sztuczne jezioro może sprawić, iż co roku Nil będzie tracił więcej wody w wyniku zwiększonego parowania.

W Kairze nie dają wiary etiopskim zapewnieniom, że tama nie tylko nie obniży poziomu wody w rzece, lecz pomoże ją oczyścić i utlenić. Egipcjanie obawiają się, że w rzeczywistości skończy się jak w przypadku ich własnej tamy asuańskiej, która zubożyła deltę Nilu o minerały, spływające dotąd z gór i użyźniające deltę, będącą rolniczym zagłębiem kraju. Prezydent Sissi podobno już kazał przeliczać, ile miliardów dolarów będzie musiał wydać na odsalanie wody morskiej. Nie pociesza go myśl, że podobna perspektywa czeka wszystkie kraje Bliskiego Wschodu.

Najważniejszą – przynajmniej w krótszej perspektywie – stawką w rozgrywce o wody Nilu wydaje się jednak nie ekonomia ani przyroda, lecz geopolityka. I to właśnie najbardziej trapi przywódców z Kairu.

„Ten spór dotyczy czegoś więcej niż wody – uważa Raszid Abdi, szef badań nad Rogiem Afryki z ośrodka badawczego International Crisis Group. – Walka toczy się o utrzymanie starego lub zaprowadzenie nowego porządku w tej części świata. Po raz pierwszy w historii kraj położony w górnym biegu Nilu ma szansę podyktować swoje warunki krajom z dolnego biegu rzeki. Idzie tu o to, czy Egipt pozostanie hegemonem nad Nilem, czy też tytuł ten odbierze mu Etiopia”. ©℗


STRONA ŚWIATA – analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie „TP” >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2018