Efekt zbitej szyby

MIKOŁAJ WINIEWSKI, psycholog społeczny: Zarządzanie strachem to psucie społeczeństwa. Jest nieodpowiedzialne. Złe emocje dużo prościej wywołać, niż okiełznać.

19.02.2018

Czyta się kilka minut

Fot. ZUKI STUDIO
Fot. ZUKI STUDIO

MARCIN ŻYŁA: Zaskoczyły Pana wyniki tej analizy?

MIKOŁAJ WINIEWSKI: Spodziewałem się, że politycy będą przy każdej okazji wykorzystywać zamachy terrorystyczne do wzmacniania narracji przeciw uchodźcom i muzułmanom. To jednak nie było regułą.

Załóżmy na moment, że politycy rzeczywiście wierzą, iż uchodźcy są zagrożeniem, i że w związku z tym chcą wprowadzić antyuchodźcze przepisy. Po zamachu w Berlinie powinniśmy słyszeć: „Są już tak blisko, trzeba coś z tym zrobić!”. Niczego takiego nie słyszeliśmy, widać więc, że taka narracja intensyfikuje się wtedy, gdy jest politycznie użyteczna. Wysyp antyuchodźczych wypowiedzi następuje wiosną 2017 r., choć nie ma ku temu zewnętrznej przyczyny. Wygląda na to, że okazja jest inna – spór z Komisją Europejską o relokację. To najbardziej prawdo­podobna interpretacja tej analizy: granie na obawie społecznej – rozbudzanie jej i tonowanie w odpowiednich momentach – zależy od celów politycznych.

To wiarygodne obserwacje?

Wybrano kluczowych polityków, ich wypowiedzi monitorowano dzień po dniu, w tych samych źródłach. Rzetelne są wyniki sondaży i konkretne wydarzenia. Widać, kiedy liczba wypowiedzi wzrasta, a kiedy maleje. Rzut oka wystarcza, aby stwierdzić korelację.

Czy rzeczywiście możemy mówić o „zarządzaniu strachem”?

To trafny termin. Oddaje mechanizm, stosowany intuicyjnie, czy może nawet świadomie, przez polityków na całym świecie. Ale jest też trafny z perspektywy psychologii społecznej.

Istnieje kilka koncepcji psychologicznych, opisujących mechanizmy związane z postrzeganiem zagrożenia ze strony innych grup i związane z nimi emocje międzygrupowe. Np. jako Polak żywię pewne emocje w stosunku do Niemców jako ogółu. Są one bardziej abstrakcyjne niż te na poziomie indywidualnych interakcji, ale tak samo jak one mają silne przełożenie na intencje behawioralne. Czyli np. na to, co chciałbym zrobić lub co myślę, że zrobiłbym w relacji z osobą z innej grupy.

Badania osadzone w tzw. zintegrowanej teorii zagrożeń pokazują, jak postrzeganie zagrożenia ze strony jakiejś grupy przekłada się na działanie względem jej członków poprzez emocje, przede wszystkim strach i gniew. Obie te emocje wpływają na intencje zachowań agresywnych i niezwykle mobilizują do działania.

Widać je w Polsce?

Wystarczy spojrzeć na sondaże. Strach powoduje chęć ucieczki, sprawia, że szukamy bezpieczeństwa i zwracamy się w stronę naszej grupy, a także ku ludziom ów strach rozbudzającym, lecz jednocześnie obiecującym, że obronią nas przed zagrożeniem. Podobnie jest z gniewem, który prowadzi głównie do działań agresywnych. Część narracji o uchodźcach i muzułmanach – którzy jakoby chcą nas wykorzystać i przywieźć tu obcą, nieznaną nam kulturę – jest oparta właśnie na gniewie.


CZYTAJ TAKŻE:

Starsz i rządź: Oto mechanizm, którego ofiarami stało się kilka milionów Polaków. Znany od dawna, przećwiczony na nowo, znów udowodnił politykom swoją użyteczność >>>


W maju 2017 r. ankieterzy Kantar Public zapytali Polaków o zjawiska, które budzą najsilniejsze obawy. Najwięcej wskazało na zamachy terrorystyczne (38 proc.) i uchodźców (37 proc.). Zagrożenia dużo bardziej realne – zubożenie na starość czy utratę pracy – wybrało tylko 27 i 22 proc. ankietowanych.

Gniew i strach są wywoływane przez postrzegane, a nie rzeczywiste zagrożenie. A zagrożenia można podzielić na realistyczne i symboliczne. Te pierwsze dotyczą dobrostanu naszej grupy. Stąd obawy typu „przyjadą tu dla socjalu”, „zabiorą nam pracę” związane są głównie ze strachem. Zagrożenia symboliczne z kolei mówią o tym, że uważamy inną grupę za zagrażającą naszym wartościom: „przyjdą i wprowadzą tu swoją religię, ich religia, wartości będą w kontrze do naszych, i przez to ucierpią nasze wartości”. One wywołują gniew.

Nawet gdyby była prawdziwa – to wciąż odległa perspektywa.

Nie do końca. Już w latach 60. XX w. socjologowie w USA wykazywali, że widmo rosnącej mniejszości zagraża grupie większościowej. Badania pokazywały, że już niewielka zmiana struktury populacji w rejonach, w których przybywało kilka procent czarnoskórych mieszkańców, powodowała silny wzrost poczucia zagrożenia u białych. A jej wynikiem było np. poparcie dla opresyjnej polityki względem mniejszości, czy wręcz bezpośrednia agresja.

W Polsce, gdzie cudzoziemcy są niewielką mniejszością, wzrost poczucia zagrożenia i strachu już ma wpływ na rzeczywistość – statystyki prokuratury pokazują, że znacząco wzrasta liczba przypadków przemocy wobec muzułmanów.

Ale jeśli funkcją strachu i gniewu jest scalanie własnej grupy, to na zewnątrz powinien być jakiś przeciwnik – rzeczywiste zagrożenie.

Poprzez stworzenie poczucia zagrożenia wywoływany jest mniej lub bardziej wyobrażony konflikt. Z badań nad tożsamością społeczną wynika, że gdy nasza grupa jest w konflikcie z grupą obcą, narastają w niej procesy nastawione na wzmocnienie i przetrwanie własnej tożsamości grupowej, np. homogenizacja, unifikacja. Wydajemy się sobie nawzajem bardziej podobni niż wtedy, gdy nie jesteśmy w konflikcie z inną grupą. Odstępstwo od wartości staje się bardziej zauważalne, dostrzegane jako coś niedobrego, wręcz zdrada. Antagonizowanie, rozgrywanie przeciw sobie różnych grup to nic innego jak stara maksyma „dziel i rządź”.

Czyli zarządzanie strachem w Polsce nie jest niczym wyjątkowym?

Nie. Jednak zbieg pewnych okoliczności sprawia, że jest tutaj wyjątkowo nasilone.

Polska jest krajem homogenicznym. Mniejszości narodowe są tu znikome, mamy z nimi niewiele kontaktów. A wypowiedzi polityków zawierają często informacje nieweryfikowalne – przykładem może być fake news o dzielnicach muzułmańskich w Szwecji, w których obowiązuje prawo szariatu, gdzie nawet policja rzekomo nie miałaby wstępu. Nie jesteśmy go w stanie szybko zweryfikować.

W 2016 r. „Dziennik. Gazeta Prawna” wydrukował rozmowę Magdaleny Rigamonti z Polką mieszkającą w niewielkim miasteczku, która opowiadała niestworzone historie o uchodźcach, włącznie z tym, że mieli zjeść wszystkie ryby z miejskiego stawu [w „TP” nr 48/2016 ukazał się reportaż Ewy Wanat, który podważył opowieść ­bohaterki wywiadu; czytaj na powszech.net/niemiecki-raj – red.]. Oczywiście, rozmówczyni miała zapewne własne przeżycia, był tam osobisty kontekst, którego nie znamy – ale sama historia była zmyślona. Jednak wiele osób ją przeczytało, przekazywało dalej te informacje.

Jaki wpływ na naszą przyszłość może mieć zarządzanie strachem?

Niechęć rozbudzana względem jednej grupy „rozlewa się” na inne. Opisuje to koncepcja Andreasa Zicka – syndrom między­grupowej wrogości – która zakłada, że u podłoża uprzedzeń wobec różnych grup społecznych leżą głębsze wspólne mechanizmy. Potwierdzają to nasze niedawne badania nad mową nienawiści, prowadzone przez Centrum Badań nad Uprzedzeniami wraz z Fundacją Batorego. Dwa duże ogólnopolskie sondaże pokazują np., że wzrostowi niechęci wobec muzułmanów w latach 2014-16 towarzyszy wzrost niechęci wobec Żydów.

To nie wszystko: pomiędzy 2014 a 2016 r. nasi respondenci, którzy słyszeli więcej mowy nienawiści wobec różnych grup, zaczęli ją bardziej akceptować. Nienawistne komentarze, które im pokazywaliśmy, uznawali za mniej obraźliwe. Byli bardziej skorzy, aby uznawać je za dopuszczalne. Te same osoby zaczęły bardziej akceptować łamanie innych norm, np. dewastację mienia. Mowa nienawiści, której najbardziej przybyło, dotyczy muzułmanów – można więc powiedzieć, że antyuchodźcza panika „rozlała się” również na inne normy.

W kryminologii znany jest tzw. efekt zbitej szyby: jeśli w okolicy znajduje się budynek z rozbitymi oknami, przechodnie śmiecą przy nim częściej niż przy innych domach. Akceptacja łamania jednej normy społecznej prowadzi do łatwiejszego naruszania innych. Z tej perspektywy można stwierdzić, że zarządzanie strachem to psucie społeczeństwa. Jest nieodpowiedzialne: takie emocje dużo prościej wywołać, niż okiełznywać.

I jeszcze jedno: zarządzanie strachem rozwiązuje problemy samych polityków – np. wygranie wyborów. Oczekiwałbym jednak, że politycy będą rozwiązywać nasze, wyborców, a nie swoje problemy.

Z analizy wynika, że zarządzanie strachem to mechanizm, którego nasi politycy uczyli się stopniowo. Po dwóch i pół roku jest gotowy. Czy można go wykorzystać na innych grupach?

Wyobraźmy sobie, że ktoś wpada na pomysł, żeby rozpętać burzę przeciwko Wietnamczykom lub Chińczykom, których w Polsce jest więcej niż 6 tys. – a tyle wynosiła początkowa liczba uchodźców przypadających nam w ramach relokacji. Wydaje się to możliwe. Jak w każdej mniejszości, i tam znalazłaby się jakaś patologia, o której można by mówić w mediach. Procesy, o których mówimy, dotyczą wszystkich społeczeństw i są ogólne. Myślę, że mogłoby to dotyczyć dowolnej grupy – gdyby tylko zrobiła się „atrakcyjna” dla polityków.

Czy zarządzać strachem dałoby się też np. przy pomocy Ukraińców?

Bez problemu. Kontekst społeczny – duża liczba Ukraińców w Polsce oraz nasza trudna historia – pozwoliłby „poszaleć”. Przypomnijmy sobie, jak szybko zmieniamy opinie. Pamiętamy gigantyczne polskie wsparcie dla Ukraińców, kiedy walczyli o wolność na Majdanie. Oraz to, jak szybko można to było odwrócić, mówiąc np. o Banderze i Wołyniu. Zarządzanie strachem można by pewnie zastosować na wszystkich naszych sąsiadach, zwłaszcza na tych, z którymi łączy nas trudna historia.

A widzi Pan ten mechanizm w kryzysie w stosunkach z Izraelem?

Tu mielibyśmy raczej do czynienia z zarządzaniem gniewem – drugą z emocji, która powoduje szybką mobilizację. Ani Żydzi, ani Izrael nie zagrażają nam realnie; złość wynikałaby z podważania narracji o szlachetności Polaków podczas wojny, narracji, która jest efektem bezkrytycznego podejścia do historii. Są tu pewne podobieństwa: gniew, obawa o dobre imię, wizerunek i wartości. Jest też potencjał antysemityzmu, który od 2009 r. widzimy w wynikach Polskiego Sondażu Uprzedzeń, a wcześniej w badaniach Ireneusza Krzemińskiego czy Heleny Datner.

Analiza, o której rozmawiamy, pokazuje w perspektywie czasu, co może być celem takiego działania w przypadku uchodźców. W tej sytuacji może się za jakiś czas okazać, że to również była gra polityczna. Nawiązania do Marca ’68 same się nasuwają, ale znów – wtedy polityczny kontekst sytuacji był przejrzysty od początku.

Jak łagodzić skutki zarządzania strachem?

Ten mechanizm jest skuteczny, ponieważ strach w prosty sposób wyłącza racjonalne myślenie. A stereotypy i uproszczona wizja świata ograniczają poznanie. Np. nie zauważamy informacji sprzecznych z naszymi oczekiwaniami, „słyszymy” tylko te, które je potwierdzają.

Trzeba pokazywać ten mechanizm – w dużej mierze dotyczy on manipulacji społecznej. Ludzie nie lubią być manipulowani, może dzięki temu będą trochę ostrożniejsi. Oraz trzeba dekonstruować fake newsy. Manipulacja nie miałaby takiej siły, gdyby nie wzmacniały jej fałszywe przekazy.©℗

DR MIKOŁAJ WINIEWSKI jest psychologiem społecznym, pracownikiem Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW. Zajmuje się m.in. psychologią relacji międzygrupowych, przemocą zbiorową, wpływem historii i percepcji przeszłych wydarzeń na relacje między­grupowe.


O roli strachu w polityce innych państw Europy Środkowej pisze także Patrycja Bukalska >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2018