Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W stolicy, gorączkując, wstrząsany dreszczami przypominającymi te malaryczne, przesiadł się do autobusu na wybrzeże. W nim umarł. W kolejnych dniach do ośrodków zdrowia położonych wzdłuż trasy przejazdu mężczyzny zgłosiło się kilkanaście osób z podobnymi objawami – zmarły cztery z nich.
Tak rozpoczęła się największa od pół wieku epidemia dżumy na Madagaskarze. Dotąd zgłoszono 1801 podejrzanych przypadków choroby. Dwie trzecie z nich to dżuma płucna, której zarazki przenoszone są drogą kropelkową z człowieka na człowieka. Nie żyje już 127 osób. WHO przygotowuje na ewentualność epidemii kolejne państwa: Seszele, Mauritius, Kenię i Tanzanię. Tymczasem na Madagaskarze ok. dwóch tysięcy pracowników służby zdrowia pracuje w terenie tropiąc nowe zachorowania, poszukując i izolując ludzi, którzy mieli kontakt z chorymi, koordynując akcje odszczurzania i odpchlania oraz promując bezpieczne pochówki zmarłych. Jest o co walczyć: choć w październiku tempo rozprzestrzeniania się epidemii zmalało, czas największej zachorowalności na dżumę potrwa aż do kwietnia. Madagaskar jest jednym z trzech rejonów świata, obok Demokratycznej Republiki Konga i Peru, gdzie choroba ta wciąż występuje endemicznie. ©℗