Dziś Polska, jutro Kirgistan

Wojciech Górecki, członek Zarządu Fundacji Solidarności Międzynarodowej: Organizacje, które tuż po stanie wojennym wysyłały Polsce pieniądze i wspierały niezależne środowiska, też mogły zadawać sobie pytanie: „Po co to robimy?”.

29.06.2015

Czyta się kilka minut

Dzięki polskim projektom życie kobiet w Azji Centralnej powoli się zmienia / Fot. Mariusz Michalik x 3
Dzięki polskim projektom życie kobiet w Azji Centralnej powoli się zmienia / Fot. Mariusz Michalik x 3

MAŁGORZATA NOCUŃ: Od wielu lat na obszarze poradzieckim panuje kryzys. Trudno mówić o postępach w demokratyzacji tego terytorium. Co robisz, by nie zniechęcać się do swojej pracy?


WOJCIECH GÓRECKI: Naszą pracę mogę porównać do kropli, która drąży skałę. Proces trwa długo, jest mozolny, ale efekty potrafią być spektakularne. Popatrzmy na Polskę. Nasz kraj jest przykładem pomyślnej transformacji ustrojowej – udało się nam.


Urodziłem się w 1970 r. Pamiętam stan wojenny i przekonanie, że w Polsce nic się nie zmieni. Że będziemy tkwić w marazmie, szarzyźnie, że lepiej będzie może za kilka pokoleń. I nagle okazało się, że w ciągu paru lat mamy inną Polskę. Oczywiście: były sprzyjające uwarunkowania geopolityczne, a w naszym kraju trwał proces historyczny, który doprowadził do zwycięstwa Solidarności. Należy jednak pamiętać, iż zmiany były możliwe także dlatego, że w latach 80. z Zachodu przychodziła do nas pomoc. Organizacje, które tuż po stanie wojennym, w 1983, 1984 czy 1985 r. wysyłały nam pieniądze i wspierały niezależne środowiska, też mogły zadawać sobie pytanie: „Po co to robimy?”. Jednak ci ludzie widzieli taką potrzebę. W ten sposób w kraju nad Wisłą powstały zalążki społeczeństwa obywatelskiego, a jego istnienie przyspieszyło przemiany. A kiedy przemiany już się dokonywały, to pewna grupa Polaków w pewien sposób była już przygotowana na wysiłek i koszty, które niesie ze sobą transformacja. To, że tyle rzeczy się w Polsce udało, jest w dużym stopniu zasługą właśnie owej kropli drążącej skałę.


Oczywiście – miewamy chwile zniechęcenia, ale warto wtedy pomyśleć o historii naszego kraju i zastanowić się, w jakiej żylibyśmy dziś Polsce, gdyby w latach 80. Zachód się do nas zniechęcił.



Polacy nie zawsze pamiętają, że korzystaliśmy ze wsparcia Zachodu. Pytają: „Po co pomagać innym, jeśli pieniędzy brakuje w naszym budżecie?”. Tymczasem mapa projektów rozwojowych realizowanych przez Polskę na świecie jest imponująca.


We wrześniu ubiegłego roku uczestniczyłem jako wykładowca w kolejnej edycji Szkoły Wychowania Obywatelskiego w Kirgistanie – szkoła odbywa się nad jeziorem Issyk-kul, a jej organizatorem jest ośrodek analityczny Polis-Azja (szefuje mu Elmira Nogojbajewa).


Długo zastanawiałem się, co powiedzieć słuchaczom szkoły. Żeby zachęcić do dyskusji – a miałem przed sobą aktywnych, otwartych na świat ludzi, młodych liderów z różnych części Kirgistanu. Zdecydowałem się na małą prowokację: zapytałem na wstępie, czy ich zdaniem Kirgistan może być „donorem” – czyli państwem udzielającym pomocy. Byli w szoku. Pytali: „Jak to? Przecież to my jesteśmy biedni, to nam trzeba pomagać. A co niby możemy zrobić? Nic nie mamy, w naszym kraju panuje bezrobocie”. Zacząłem tłumaczyć, że gdyby ktoś 15 lat temu powiedział, iż Polska może nieść pomoc innym, to większość ludzi w naszym kraju też popukałaby się w czoło. Powiedzieliby, że dopiero co wyszliśmy z komunizmu, że jesteśmy cywilizacyjnie daleko za Zachodem. Ale okazało się, iż wartością samą w sobie jest historia naszej transformacji i że nawet nie dysponując dużymi środkami finansowymi, możemy przekazywać innym nasze doświadczenia. Starałem się wyjaśnić, że bycie „donorem” nie musi oznaczać jedynie prostego dawania pieniędzy. Powiedziałem, że Kirgistan ma takie rzeczy, jakich nie mają jego sąsiedzi w regionie – a oni chętnie skorzystają z tego dorobku. Trzeba się tylko zastanowić, co wyróżnia ich kraj w Azji Centralnej? Zaczęła się burza mózgów i okazało się, że takich rzeczy jest wiele, zaczynając od pozycji kobiety. – Oczywiście w Kirgistanie także panuje patriarchalizm, ale na tle innych państw to prawdziwa oaza równouprawnienia. To jedyny kraj w tej części świata, w którym kobieta – Roza Otunbajewa – była prezydentem, a jednym z najbardziej szanowanych bohaterów narodowych była Kurmanżan Datka, dziewiętnastowieczna przywódczyni południa kraju (w ubiegłym roku w ramach kirgiskiej polityki historycznej nakręcono o niej film – uznano, że warto promować akurat tę postać).


Uczestnicy zajęć zrozumieli, o co chodzi, i zaczęli mówić o rzeczach, które mogą zainteresować inne państwa regionu: o rękodziele, kirgiskim designie, biżuterii, ale też o drobnej przedsiębiorczości, która w ich kraju dobrze się rozwija.


Zorientowali się, że już teraz mogą być nie tylko biorcami pomocy, lecz także jej dawcami – zaczęli nawet wymyślać konkretne projekty i sposoby ich realizacji. Zrozumieli, że ktoś kiedyś pomógł Polsce, teraz Polska pomaga Kirgistanowi, a za chwilę Kirgistan będzie gotowy, aby pomagać innym krajom i domyślili się, dlaczego zatytułowałem moje zajęcia „Sztafeta, czyli pomoc rozwojowa nie kończy się nigdy”.

Czy powoływanie się na polskie doświadczenie jest rzeczywiście na miejscu w krajach poradzieckich? Nawet na Ukrainie słyszymy, że mamy zupełnie inną historię, i to pozwoliło nam z sukcesem przejść transformację, a co dopiero mówić o krajach Azji Centralnej.


Pomagając, trzeba oczywiście uwzględnić realia danego kraju: historię, kontekst kulturowy. Trzeba mieć na uwadze tradycyjne instytucje społeczne tam funkcjonujące. Jak mamy zachęcać tadżycką młodzież, żeby się kształciła? Odwołując się do mahalli – tradycyjnych wspólnot sąsiedzkich w Azji Centralnej. Można powiedzieć tym ludziom tak: sto lat temu w waszej wiosce mieszkańcy zbierali pieniądze i fundowali naukę najzdolniejszemu chłopakowi. Dziś zróbmy to samo: zbierzmy fundusze na kształcenie dzieci z waszej wioski – ale niech obok chłopców kształcą się także dziewczynki. Można przywołać życiorys Sadriddina Ajniego – tadżyckiego pisarza, który pochodził z ubogiej wioski i wykształcił się między innymi dzięki wsparciu sąsiadów, co opisał w jednej ze swoich książek.


Po głębszej analizie okazuje się, że nasze doświadczenie wcale nie jest tak nieprzystające do innych krajów na świecie. Niektóre mechanizmy są uniwersalne – należy je tylko dostosować do lokalnych uwarunkowań. Najważniejsze, żeby ludzie mogli i umieli sami decydować o swoim losie. Właśnie tego chcemy ich nauczyć.

Fundacja Solidarności Międzynarodowej prowadzi różne projekty w rozmaitych częściach świata. Jak sondujecie potrzeby?


W 2012 r. uruchomiliśmy w Ialoveni pod Kiszyniowem nasze przedstawicielstwo – Centrum Informacji dla Władz Lokalnych. Jego zadaniem było przekazanie mołdawskim samorządowcom wiedzy na temat istniejących środków pomocowych oraz sposobów dostępu do nich. Od jesieni 2014 r. Centrum posiada własny program grantowy, umożliwiający realizację projektów lokalnych. Teraz w grę wchodzi już umiejętność praktycznego wykorzystywania uzyskanych środków.


Na południu Tadżykistanu Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej wspiera wiejskie mahalle w ich działaniach na rzecz społeczności lokalnych. Pomaga zdefiniować i rozwiązać najważniejsze lokalne problemy: w jednej wiosce będzie to brak punktu medycznego, w innej dziurawa droga, w jeszcze innej kwestia zaopatrzenia w wodę – wodociągi są nieremontowane od czasów radzieckich. Dzięki przekazanej wiedzy – obejmującej między innymi tadżyckie regulacje prawne – oraz udzielanym na zasadach konkursowych mikrograntom projekty te są realizowane. Ważne, aby włączyła się do tego cała społeczność – dorzucając własne środki, ale także oferując pracę fizyczną. W ten sposób rodzi się i krzepnie, jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało, społeczeństwo obywatelskie. Trzecim krajem, o którym chciałbym wspomnieć, jest Tunezja. W mieście Kairuan Fundacja Press Club utworzyła w 2013 r. – wraz z partnerami lokalnymi – portal internetowy, służący monitorowaniu lokalnych potrzeb. Dzięki portalowi prowadzony jest dialog pomiędzy władzą a społecznością lokalną na temat najpilniejszych inwestycji w mieście. Na stronie umieszczona jest mapa miasta, na której zobrazowane są konkretne problemy, a ludzie wypowiadają się, w jaki sposób można problemy te rozwiązać. Ten projekt ma w świecie arabskim charakter zupełnie nowatorski – informowały o nim nie tylko media lokalne, ale także CNN.


Nasza praca jest doceniana – w opublikowanym w listopadzie ubiegłego roku raporcie Freedom House, oceniającym wsparcie demokracji i praw człowieka na świecie, Fundacja Solidarności Międzynarodowej została wymieniona jako ważne narzędzie polityki zagranicznej RP, a Polskę uznano (obok Szwecji) za światowego lidera wsparcia demokracji.

Jak rodzą się pomysły?


W większości są to pomysły doświadczonych polskich organizacji pozarządowych, które od lat specjalizują się w konkretnej problematyce albo konkretnym kraju czy regionie. Fundacja, udzielając dofinansowania, pomaga wcielać te pomysły w życie.

Kluczem do sukcesu jest chyba dobór lokalnych partnerów.


Nasze komisje grantowe, oceniające składane wnioski, zwracają na to baczną uwagę. Posiadanie rzetelnego partnera lokalnego jest wręcz warunkiem otrzymania dofinansowania. Chodzi właśnie o to, by projekt był jak najlepiej dostosowany do potrzeb lokalnych i przynosił trwałe efekty.

Fundacja organizuje także misje obserwacyjne podczas wyborów.


Od 2012 r. rekrutujemy i wysyłamy obserwatorów na misje wyborcze ODIHR/ /OBWE (Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka/Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie). W ubiegłym roku wysłaliśmy obserwatorów na wybory na Ukrainę (prezydenckie i parlamentarne) oraz do Mołdawii, a już w tym – na przyspieszone wybory prezydenckie w Kazachstanie. Łącznie wysłaliśmy w świat ponad 200 obserwatorów.
Niedawno zorganizowaliśmy pierwsze nie tylko w Polsce, ale w ogóle w naszej części Europy profesjonalne szkolenia dla obserwatorów krótkoterminowych. Zajęcia prowadzili – w języku angielskim, który obowiązuje podczas misji ODIHR-u – doświadczeni obserwatorzy, Robert Lech i Grzegorz Lewocki, którzy mają za sobą dziesiątki misji, między innymi w takich krajach jak Ukraina, Mołdawia czy Tadżykistan, ale także Bangladesz, Pakistan, Fidżi, Malawi, Sierra Leone, Jemen czy Autonomia Palestyńska. Szkolenie zamierzamy powtórzyć jesienią. Chcemy, aby w przyszłości odbywało się ono cyklicznie dwa razy do roku. ©

WOJCIECH GÓRECKI jest członkiem Zarządu Fundacji Solidarności Międzynarodowej, analitykiem, pisarzem. Opublikował m.in. „Planetę Kaukaz” (Wołowiec 2010), „Toast za przodków” (Wołowiec 2010), „Abchazję” (Wołowiec 2013).

Czy Polska powinna pomagać na Wschodzie? Skomentuj pod artykułem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2015