Dziki ogród

Biorę worek orzechów i jak sójka rozrzucam je to tu, to tam. Po latach odnajduję drzewa. Nawet się dziwię, że coś z nich wyrosło. Ale w ogrodzie porażek nie widać – opowiada Łukasz Łuczaj.

27.08.2018

Czyta się kilka minut

Prosty indiański szałas – wigwam. Budowa zajmuje pięć dni. Pod warunkiem,  że nie trzeba wyruszyć za daleko do lasu  po drewno i na łąkę po trawę. / GRAŻYNA MAKARA
Prosty indiański szałas – wigwam. Budowa zajmuje pięć dni. Pod warunkiem, że nie trzeba wyruszyć za daleko do lasu po drewno i na łąkę po trawę. / GRAŻYNA MAKARA

Chodź. Słońce jeszcze długo nie zajdzie.

ZAŁÓŻ WYGODNE BUTY. Okryj ramiona. Masz kurtkę? Dobrze. Ale nim wyruszymy, usiądź ze mną na werandzie. Możesz na moim miejscu. Podnieś głowę. Spójrz, o tam, na wprost. Widzisz? Tam rozpalam ogień, gdy dzieje się coś ważnego.

Czy byłem tu wcześniej? Raz. Na piechotę. Szedłem niebieskim szlakiem. Zabłądziłem, usiadłem na którejś z miedz. Pamiętam łyse pola. Skąd wiem, że to tu? Bo było widać cerkiew w Rzepniku. Wtedy, trzydzieści lat temu, było lato, szedł ze mną kuzyn. Powiedziałem do niego: jak można mieszkać w takiej dziurze. Śmiał się.

MÓJ DOM RODZINNY był trzy górki dalej, potem wyniosłem się do Warszawy. Duchy przodków jednak wzywają. Pamiętam marzenie z dzieciństwa – chciałem znać wszystkie rośliny, wszystkie zwierzęta i historię miejsca, okolic Krosna, w którym się urodziłem. Ziemię kupiłem łatwo, chyba nikt nie był do niej przywiązany w czasach kryzysu w rolnictwie. Pagórki tu nie za wysokie, nie za strome.

Nie wiem, czy chodziło o ucieczkę. Bo niby skąd? Z miasta? Dalej tam jeżdżę – prowadzę zajęcia ze studentami, biorę udział w konferencjach. Opozycja miasto-wieś się zatarła. Od ludzi? Chyba nawet próbowałem, ale za dużo gadam, żeby gadać do siebie.

CHODŹMY DALEJ OD DOMU. Pójdę pierwszy. Sześć działek należało do sześciu gospodarzy, którzy oddali je potem na państwo za emerytury. Wydeptane między nimi ścieżki, jak granice, zarastają najdłużej.

Człowiek, który szacował wartość drzewo­stanu, przestrzegał: „Nie kupuj pan tego, rzeki tu nie ma”. Chciałem tu sadzić gatunki rzadkie, odtwarzać zniszczoną przyrodę na gruntach porolnych. I je chronić. Ale jak się coś posadzi, to nie da się od tego tak łatwo uwolnić. A mnie zależało na wolności. Zwłaszcza tutaj. Chciałem miejsca, które poradzi sobie i beze mnie. Czasem się nawet zastanawiam, a gdybym tak to zostawił na dziesięć lat: Co wtedy? Łąki zarosłyby młodymi drzewami. Być może właśnie tak się stanie, gdy będę stary.

W TYM MIEJSCU zaczynają się wspomnienia. Większość roślin wyhodowałem z nasion. To parczelina trójlistkowa, z siewki przywiezionej z Parku Pałacowego w Puszczy Białowieskiej. Ma 20 lat. Sadziłem ją, gdy moja córka miała dwa lata.

Jarząb brekinia ze szkółki na Węgrzech. Lipa srebrzysta, przywieziona w butelce z granicy bułgarsko-tureckiej. Jesion pensylwański wyrwany z przydrożnego rowu w Radomiu. Klon tatarski z góry Tokaj. Smotrawa okazała z Ustrzyk Górnych w Bieszczadach. Rzadka lipa z Japonii, ­Tilia kiusiana. Kasztanowiec żółty z parku w Nancy. Leszczyna turecka z Norwich. Żywokost wielkokwiatowy z Kutaisi. Klon srebrzysty, siewka z rowu pod Siedlcami. Skrzydłorzech chiński z nasion zebranych w Pekinie. Klon Buergera ze świętej góry Taibai.

A tu miniplantacja grzybów mun, czyli uszak bzowy, rośnie głównie na czarnym bzie. Wystarczy, że ze spaceru przyniosę kawałek gnijącego czarnego bzu, wetknę go tu, pojawia się uszak. Co chwilę coś gdzieś wtykam w ziemię, sieję.

Czasami biorę worek orzechów i jak sójka rozrzucam je to tu, to tam. A potem o nich zapominam.

Małe drzewa znajduję po latach. Nawet się dziwię, że wyrosły. Ale w ogrodzie nie widać porażek. Sójka, rozsiewaczka drzew, i dzik, koneser dzikich bulw – to moje totemiczne zwierzęta.

Z ROŚLIN NAJBARDZIEJ KOCHAM DĘBY. To one były najpierw. I ludzie kiedyś o tym wiedzieli. Rosły na pastwiskach, między domami. Dawały dobre drewno, pożywienie dla świń. Dziś ludzie wolą drzewa iglaste. Że drewno łatwiejsze w obróbce? Nie wiem. Choć najlepszy chrust jest z pnia sosny. Małe gałązki, nawet nie trzeba ich ścinać, łamią się w dłoniach.

Dąb jest w odwrocie. „Polana Dębów” – tak nazwałem to miejsce. I to jest moja kolekcja – 22 gatunki dębów, wiele wyhodowanych z żołędzi.

Tu są dęby wielkoowocowe, z żołędzi, które wysiałem z Wilanowa. Tu dąb ­Quercus liaotungensis z żołędzia z Wielkiego Muru Chińskiego. Ten – dąb szkarłatny – z żołędzia z ogrodu botanicznego w Krakowie. To jest skrzydłorzech chiński z ogrodu botanicznego w Pekinie. Za 130 lat wyrośnie tu Święty Gaj. Być może będą w nim wszystkie dęby, które da się uprawiać w Polsce. Kiedy sadzić żołędzie? 29 września, na Świętego Michała, wtedy opadają.

CHODŹ. TERAZ WIELKA ŁĄKA. Właśnie po skoszeniu. Wykaszana raz w roku, wzbogacona kilkoma cennymi gatunkami, których tu nie było. Dosadzam różne rośliny, ale trzon jest naturalny. Jest taki moment, gdy łąka jest fioletowa od chabra austriackiego.

A to jest dziki pasternak, ma bardzo słodkie korzenie, spróbuj. Tylko one są jadalne. Słodkie, zbierane wczesną wiosną lub jesienią. Jedli go mieszkańcy bieszczadzkich wsi, gdy przyszedł głód.

I bukwica pospolita, najlepsze zioło na herbatę. W średniowieczu używano jej jako panaceum na wszystkie choroby, było nawet powiedzenie: „Sprzedaj tunikę, kup betonikę”.

A tu rzepik pospolity, nazywany „Jabłuszkami Pana Jezusa”. A są też „Paluszki Matki Boskiej” (wierzbówka), „Trzewiczki Matki Boskiej” (tojad), „Anielskie włosy” (wierzbówka). Wiesz, co to jest? Pokrzyk wilcza jagoda – roślina używana przez znachorów, silnie halucynogenna.

WEJDŹ, WEJDŹ DO ŚRODKA. Nie bój się pająków. Zbudowałem go dwa lata temu. Prosty indiański szałas, myśliwski – wigwam. Budowa zajmuje pięć dni. Pod warunkiem, że nie trzeba wyruszyć za daleko do lasu po drewno i na łąkę po trawę.

Zaczynasz od trzech trzyipółmetrowych drągów – dwa z haczykami, jeden prosty. O nie będą się opierały kolejne. Belki układasz gęsto, co kilkanaście centymetrów. Koło stu sztuk. Na nie kładziesz długą bujną trawę, najlepiej trzcinnik pospolity czy trzcinę, i przykrywasz je kolejnymi belkami. Najwięcej czasu zajmuje nałożenie pierwszej warstwy trawy – zaczynasz od spodu. Im wyżej, tym mniej trawy, bo mniejszy obwód. Zasada jest jak z dachówkami, woda musi po nich spływać.

Na koniec wchodzisz do środka i sprawdzasz, czy nie ma prześwitów. Wejście – im niższe, tym mniej zawiewa. Im wyższe, tym dym z ogniska łatwiej ucieka.

Szałasy też się starzeją. Najpierw nastroszone, sterczące, po kilku zimach – chude, biedne, pojawiają się dziury.

Po co mi szałas? Nie wiem, chyba zbudowałem go instynktownie. Nocowałem w nim wiele razy, nawet zimą. Ale żeby w nim zamieszkać, brakuje mi futra. Czasem spotykam tu śpiące sarny. Zimują w nim nietoperze, myszy. Wybiegają, gdy rozpalam ogień.

Chodźmy dalej.

CZUJESZ ZAPACH? Padlina? Nie, to okratek australijski. Grzyb, który przywieźli do Europy żołnierze australijscy w czasie I wojny światowej. Wygląda jak czapka arlekina, śmierdzi jak rozkładające się zwierzę.

PRZED NAMI DOLINA POTOKU. W stawie kotewka orzech wodny. Jednoroczna, pływająca roślina. Ma jadalne orzechy. Niedojrzałe jeszcze są pod spodem. Ich zalążki są malutkie. Kiedyś jadano je w okolicach Sandomierza, Stalowej Woli, Opola. Jedna z najbardziej pożywnych i wydajnych dzikich roślin jadalnych. Jedli je nasi pre- historyczni przodkowie, a i dziś jest pospolitym pokarmem, np. w Chinach i Kaszmirze.

TERAZ LAS, który nigdy nie był polem ani łąką. Tak zwany las dawny. Od zawsze był lasem. Częściej spotykane są w górach, rzadziej na nizinach. Zachowują florę grzybów i roślin wczesnowiosennych, stary drzewostan. Las dawny jest jak punkt odniesienia. A tu ślady po kurkach, ktoś musiał je dziś zebrać. Wciąż obowiązuje zasada – jeśli las nie jest przy domu, albo nie jest ogrodzony, jest dla wszystkich.

A tu jodła, obumarła dwa lata temu. Zostawiłem ją, jak w Białowieży. Tam drzewa mogą umierać po swojemu. W lesie dawnym wyciąłem przez ostatnie 20 lat tylko trzy drzewa. Choć sąsiedzi się czasem martwią, dlaczego pozwoliłem jodle spróchnieć, trzysta złotych by z niej było.

NIEKIEDY WYDAJE MI SIĘ, że znam to miejsce, że niczym mnie już nie zaskoczy. A potem odkrywam roślinę, której nie widziałem wcześniej. Coś się posiało, coś się wydarzyło nowego w lesie. Skomplikowana mozaika siedlisk, mam tu też cztery potoki.

Uwielbiam ziołorośla i zarośla. Ludzie mówią: zioła, pokrzywy, łopiany. Chaszcze. Patrzą jak na coś przejściowego. Chcą zmieniać. Ale łąka z natury też jest przejściowa. Odkąd tu mieszkam, niektóre miejsca wyglądają tak samo. Niekoszone od lat, trwają. Inne zmieniają się w dwa lata, szybko porastają czymś innym, w końcu gąszczem drzew. Tajemnica.

NIEDALEKO WIATY MAM SAWANNĘ. Setki pojedynczych drzew. Leśna łąka. Taka namiastka raju. A tu ślad po gnieździe os. Wygrzebało je chyba jakieś wierzę, albo śpią, bo jest mokro. Gdyby to były szerszenie, moglibyśmy zjeść kilka surowych larw.

CO PRZYNOSZĘ STĄD DO SIEBIE? Piołun, rumianek, lipę. Karasi ze stawu już nie, bo mi ich szkoda. Dokarmiam je, pływam z nimi. Jadałaś kiedyś pałki? Bobry też je lubią. Mają jadalne kłącza. O tej porze roku są puste, ale na jesień i zimą, wypełniają się białym, skrobiowym miąższem.

W DRODZE DO DOMU jeszcze kwatera obsiana czosnkiem niedźwiedzim. Kopnij w ziemię. Tuż pod powierzchnią jest czosnek. O, tu. Będzie ich z milion. Wystające liście przypominają konwalię. Ale konwalię pachnącą czosnkiem.

Czosnek jest kapryśny. W ziemi, w miarę suchej, wytrzyma miesiąc. Nie można go przesuszyć. Nie lubi miejsc zbyt cienistych ani zupełnie otwartych. Najlepiej rośnie w parkach. Sadziłem mniej więcej tak: jedna cebulka, jeden krok, cebulka, krok. Na początku małe listki były co metr, teraz jest zielono.

MOJA KUCHNIA, JAK CHCIAŁAŚ. Ostatnio zrobiłem nalewkę z siana.

Przepis? Proszę bardzo. Skoszone siano, najlepiej tomka wonna, niewielka trawa rosnąca na niemal każdej łące na Podkarpaciu. Kwitnie najwcześniej z traw, w maju. Ścinasz ją w czerwcu. Uważaj, musi być wysuszona, nie spleśniała. Nalewkę robimy ze źdźbeł, odrzucamy kłosy. Resztę kroimy. Do butelki wkładamy dziesięć źdźbeł. Będzie miała silny, jak żubrówka, i waniliowy zapach. Po miesiącu będzie wyekstrahowana.

Co tu mamy dalej? Suszone: rumianek, zebrany koło Dukli, piołun z mojej łąki, lipa z Rzepnika, lawenda z ogrodu. Najlepiej je suszyć na białym prześcieradle. Co roku sobie powtarzam, że będę wekował na zimę pokrzywy. Grzyby. W moim lesie mam wszystkie pospolitsze grzyby, poza gąskami. Siedem gatunków muchomorów, prawdziwki, maślaki, rydze, opieńki. Zrobiłem listę: w dolinie jest trzysta gatunków roślin, które tu były, zanim przybyłem.

Tu jeszcze ruta. Liście laurowe przywiezione z Chorwacji, trzymam je w drewnianych skrzyniach.

I nalewka ze sromotnika. Chcesz?

CZY MAM MAPĘ MOJEJ ZIEMI? Mam, w głowie. I nazwy miejsc, które im nadaję.

Możemy ją narysować.

Tu jest dom. Zbudowany z bali, z rozebranej karczmy żydowskiej. Między balami mech z Puszczy Białowieskiej, z Roztocza, spod Rzeszowa. W środku piec z kamieni rzecznych.

Wyszliśmy tędy. Najpierw brzezina. Teren, gdzie były różne gatunki drzew, wyciąłem wszystko, zostawiłem brzozy, żeby pokazać ich piękno. Zagajnik ma 26 lat. Wcześniej było tu trochę wierzb, olch. Pod brzozą dobrze jeżynom i czarnemu bzowi.

Dalej dolina ze śnieżycami wiosennymi. Kilkaset tysięcy śnieżyc wiosennych kwitnących na wiosnę. Białe łany gwiazdnicy wielkokwiatowej. W drugiej części kwitnące na fioletowo – miodunka, kokorycz. I na niebiesko – cebulica syberyjska.

Polana dębów. A tu, gdzie rośnie stary jawor – „Pod Jaworami”. Szałas, pas zadrzewień. „Wielka Łąka”. „Stara Jedlina”. Kolejna polana i „Krąg Lip”. Mam tu rosnące w Polsce dwa gatunki lip – szerokolistną, zakwita wcześniej, i drobnolistną. Całe kwiatostany zbiera się na początku kwietnia.

Dalej topole. Moja sawanna, z pojedynczymi kępami drzew, żeby zachować widoczność. Tu się zaczyna gęsty las, zwarty. Staw górny. Jaworzyna. I czosnek niedźwiedzi, żywiec gruczołowaty i cebulkowy. Posadziliśmy go w magicznym kręgu. Co dwa, trzy metry, stała jedna osoba i sadziła żywiec, krąg teraz zamienił się w kwitnące koło. Tu są drzewa owocowe, różne gatunki jarzębu, jarząb domowy, jarząb brekinia, derenie jadalne, derenie japońskie, morwy, różne gatunki śliwek, jabłonie orientalne, grusze orientalne. Głogi. Gaj orzechowy.

Przy domu jeszcze jedna łąka – na jałowej glebie, surowej glinie. Kwitnie pod koniec maja. Wtedy są złocień, brodawnik, firletka poszarpana, która lubi wilgotne łąki. Jest wyka brudnożółta, która nie lubi wczesnego koszenia, i świerzbnica. Pojedyncze jaskry. Złocień zwyczajny, kwitnie miesiąc po mniszku, tu masowo. Jaskier ostry. A to ostrożeń łąkowy, kiedyś jadany, w okolicach Tarnowa nazywano go szczerbakiem. Ostatnie wzmianki o tym, że go jadano, pochodzą z Podhala, tuż po wojnie.

IM DALEJ OD DOMU, tym bardziej dziko, tym bardziej opuszczam tamten świat. Są takie miejsca, w których nie byłem od pięciu lat. Uroczyska, polanki. Jakiś nowy bluszcz pnący się po drzewie, którego wcześniej nie widziałem. Wykroty, drzewa przewalone, miejsca prawie niedostępne. Ta topola balsamiczna pójdzie niestety pod topór. Jej miejsce zajmie teraz młodsza. Zrobiła się za duża, zaczęła dominować i psuć harmonię w krajobrazie. Co innego dzika czereśnia na szczycie górki. Ma sto lat i osiemdziesiąt centymetrów średnicy. Najgrubsza czereśnia. Opiekuję się nią, od dwudziestu lat wycinam wokół niej drzewa, by miała światło i przestrzeń dla korzeni. Czereśnie są krótkowieczne, dożywają zwykle stu lat. Mam też chyba największą w Karpatach populację dzikiej gruszy.

GDY IDĘ SAM, jest jak w Bieszczadach. Krótka pętla i dłuższa. Ta najdłuższa – od jedliny i z powrotem, przez polany z dwoma stawami, prawie dwa kilometry.

JESTEŚMY W ŚRODKU CZEGOŚ. Czujesz? Przy wjeździe musiałaś zauważyć betonowe megality. Zwiozłem je za bezcen z rozebranej fabryki i kazałem rozrzucić. Są jak antyczne ruiny. Nie pozwalają spłynąć stąd energii zwanej przez Chińczyków chi. ©℗

ŁUKASZ ŁUCZAJ jest doktorem habilitowanym biologii, etnobotanikiem, ekologiem, profesorem Uniwersytetu Rzeszowskiego. Prowadzi warsztaty odżywiania się dzikimi roślinami. Mieszka na Pogórzu Dynowskim koło Krosna. Autor kilku książek, m.in. „Podręcznika robakożercy, czyli jadalnych bezkręgowców Środkowej Europy” (2005), „W dziką stronę” (2010), „Dzikiej kuchni” (2013). Autor bloga „Łukasz Łuczaj i rośliny” oraz vloga na YouTubie.

Czytaj także: Adam Robiński: Czarodziej od zapylania

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2018