Dziewczynka, która znika

W internecie znajduję dziwne zdjęcie: dwa rosłe chłopy, identycznie ubrani bracia bliźniacy w średnim wieku, stoją ramię w ramię na końcu długiego hotelowego korytarza. Kto widział "Lśnienie" Stanleya Kubricka, ten bez trudu rozpozna scenerię - wielki drewniany pensjonat w Norwegii, gdzie rozgrywała się akcja słynnego horroru. Bracia Svein i Egil Nyhus nie omieszkali zrobić sobie pamiątkowego zdjęcia podczas pobytu w "upiornym" hotelu.

10.05.2011

Czyta się kilka minut

Obaj są grafikami: Egil jest karykaturzystą, Svein zajmuje się książką dziecięcą. Pierwszy jest zdolny, ale drugi - wybitny. Podróżują po Norwegii ze swoim widowiskiem dla dzieci: rysując na cztery ręce, opowiadają historie. To właśnie podczas jednej z takich podróży pstryknięto im zdjęcie.

Svein jest mężem norweskiej pisarki Gro Dahle, z którą stanowią niezawodny autorski duet. Trzykrotnie nominowany do ALMA (Astrid Lindgren Memorial Award), dwukrotnie do Medalu Andersenowskiego, zwanego "Małym Noblem", niechybnie doczeka się obu tych laurów. Dzięki małej gdańskiej oficynie EneDueRabe książki pary Dahle/Nyhus trafiły do Polski.

Przed dwoma laty Svein gościł w Gdańsku na spotkaniu ilustratorów. Nic o nim jeszcze nie wiedzieliśmy, zaledwie ukazała się (i zachwyciła!) pierwsza jego książka: "Tato!". Zobaczyliśmy komicznego olbrzyma: gęba niezbyt urodziwa, za to ujmująca i wesoła. Nos jak zjeżdżalnia, wyrasta między dwoma pucułowatymi policzkami. Oczy jak blade szklane kulki pod krzaczastymi brwiami. Między zębami szeroka szczerba - w sam raz do gwizdania. Norweski wielkolud, żywa personifikacja bajkowego trolla. Obdarzony niezwykłym wdziękiem, ilustrator opowiadał o swoim rzemiośle.

Czy to podczas tamtego spotkania, czy na użytek telewizji, czy wreszcie w internecie - Svein dzieli się szczodrze tajemnicami warsztatu. Ujawnia ilustratorskie triki, co rzadkie wśród artystów. Na własnym blogu zdradza technikę sporządzania pięknych "marmurkowych" papierów, niegdyś powszechnych w introligatorstwie, które sam robi i których chętnie używa w ilustracjach. Pokazuje szkice i przymiarki do książki, odsłania swoją mrówczą pracowitość. Instruuje, jak robić kolaże, jak je montować i naklejać duże powierzchnie. Jak zabezpieczać oryginały przez zniszczeniem. Jest hojny. Widać wie, że furda technika, skoro do jego wysokiej zawodowej półki niełatwo doskoczyć.

Książki duetu Dahle/Nyhus na pozór są adresowane do przedszkolaków. Bogato ilustrowane, z mnóstwem uwielbianych przez dzieci detali i prościutkim tekstem, zadowolą pięciolatka. Mają jednak i drugą warstwę - czytelną dla dorosłych, a intuicyjnie przeczuwaną przez dzieci. W istocie bowiem książki te zawsze mówią o sprawach trudnych: gniewie, przemocy, depresji, tęsknocie, bezradności...

"Tato!", "Włosy mamy" czy "Sinna Mann" ("Angry Man"), niewydana dotąd niestety w Polsce książka o bijącym ojcu - wszystkie one mają głębokie, terapeutyczne przesłanie i uśmierzają dziecięce lęki. Nie przygnębiają, nie są okrutne jak baśnie Grimmów. Czynią zaledwie pierwszy krok na drodze do obłaskawienia strachu - nazywają problem językiem metafory. Dahle i Nyhus wymiatają spod dywanu to, co zamietli tam dorośli.

Ich najnowsza książka, "Grzeczna", to absolutna rewelacja! Okładka jest syntezą stereotypowego "dziewczyńskiego" gustu: majtkowy róż i wesołe słoneczka. Pośrodku dziewczynka-aniołek w śnieżnobiałej "obroży" z wykrochmalonego kołnierzyka. Podobno ilustrator z obawy, że okładka skutecznie odstraszy chłopców-czytelników, zrobił alternatywną wersję, bardziej unisex. Ale różowa okładka się obroniła, a książka odniosła w Norwegii wielki sukces.

"Grzeczna" to mała Lusia - posłuszna i pilna, nigdy nie odzywa się niepytana. "Popatrz na ręce Lusi. Popatrz na paznokcie Lusi. Właściwej dlugości. Nie są za krótkie i nie są krzywe, nie są obgryzione ani czarne. Popatrz na palce Lusi! Białe i różowe. Nie dłubią w nosie. Nie grzebią w buzi. I nie wpychają się w żadne brudne dziury. Bo palce Lusi robią co należy. Co za palce!".

Ale oto pewnego dnia doskonała Lusia znika. Tak potulna, że aż niewidzialna, niepostrzeżenie wsiąka w ścianę. A kiedy próbuje z siebie wydać głos - nikt jej nie słyszy. Uśmiecha się tylko grzecznie, bo nic innego nie potrafi. Do czasu jednak...

Nie zdradzę puenty. Dość powiedzieć, że krytycy tzw. antypedagogiki będą mieli używanie. Książka, poza tym że pyszna, służyć może za znakomity przykład głęboko przemyślanego operowania środkami artystycznymi. Autorskie małżeństwo pracuje synchronicznie, mądrze wzmacnia przekaz, czyni go sugestywnym. Tekst Gro Dahle pisany jest równoważnikami zdań, bardzo prosty, rytmiczny i poetycki; nie ma tu ani jednego zbędnego słowa. Nyhus natomiast jest mistrzem inteligentnej ilustracji - nic nie pozostawia przypadkowi. Każdy rekwizyt i detal użyty został rozmyślnie. Papier milimetrowy, pusta klatka, uschnięte kwiaty, zegar, gumka myszka i perfekcyjnie zatemperowane ołówki Lusi - wszystko to przemawia do małego czytelnika "podprogowo", jako metafora opresji i bezlitosnego porządku.

Chętnie nazwałabym tę książkę "feministyczną", gdyby nie to, że słowo na "f" funkcjonuje w języku polskich mediów jak obelga i jest pocałunkiem śmierci dla każdego przedsięwzięcia dokonanego z kobiecej perspektywy. Wystarczy zobaczyć skład rządu w Oslo (parytet!), aby zrozumieć, że ta książka bardziej jest potrzebna NAM niż Norwegom. Nota bene para Dahle/Nyhus ma na swoim koncie niewydaną jeszcze w Polsce, bliźniaczą książkę o grzecznym chłopcu, który ma "diabła za skórą" - fantazjuje o gniewie i przemocy.

Tyle o norweskim duecie. A teraz dla odmiany rodzima produkcja, pod znanym szyldem serii "Mistrzowie Ilustracji" oficyny Dwie Siostry. Sekunduję tej serii od samego początku. Dziś jest już świetnie prosperującą marką, kupowaną jak ciepłe bułki, toteż moja rekomendacja potrzebna jej jak rybie rower. Zatem z kronikarskiego obowiązku jedynie...

Kolejny reprint przypomina książkę z 1962 roku: pure-nonsensowe wierszyki Antoniego Marianowicza ze świetnymi ilustracjami profesora Janusza Stannego. "Vintage", chciałoby się powiedzieć, czyli w modnej dziś, syntetycznej i nonszalanckiej manierze graficznej, która nie ględzi, nie dekoruje, tylko redukuje użyte środki do niezbędnego, wyrafinowanego minimum. Po niespełna półwieczu rysunki Stannego są nadal świeże i nowoczesne.

Wierszyki równie bezpretensjonalne - wiadomo, Marianowicz! - proste i dowcipne: "Raz z głupia frant mnie spytał Tomek, / czy w morzu dużo jest poziomek. / Odparłem na to: »Jak wieść niesie, / jest tyle, ile śledzi w lesie«". "Raz czterej mędrcy..." to już dwunasta odsłona serii. Polecam, ma się rozumieć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 5/2011