Dziennikarz w konspirze

Konstanty Gebert był wyróżniającym się publicystą podziemia. Dzięki takim jak on „bibuła” była nie tylko narzędziem oporu, ale także ciekawą lekturą.

27.10.2014

Czyta się kilka minut

Konstanty Gebert w latach 80.; zdjęcie z akt śledztwa SB. / Fot. Archiwum IPN
Konstanty Gebert w latach 80.; zdjęcie z akt śledztwa SB. / Fot. Archiwum IPN

Pewnie zdziwiłby się, gdyby ktoś mu przepowiedział, że będzie dziennikarzem. Konstanty Gebert studiował biologię, potem psychologię; zaczął pracę w zawodzie. W Warszawie, gdzie mieszkał, od lat 70. XX w. współpracował z opozycją, ale nie z niezależną prasą. Aż na początku stanu wojennego trafił do redakcji podziemnego pisma – i tak zostało.

„No to mnie aresztujcie”

Tematy były wtedy oczywiste: stan wojenny, represje, ofiary. „Wszyscy jesteśmy »wrogami«. I tak nam – zbiorowemu wrogowi, któremu na imię społeczeństwo – Jaruzelski wypowiedział wojnę” – pisał w jednym ze swoich pierwszych artykułów w podziemnej prasie.

Świadectwem jego postawy były nie tylko teksty, ale też jego zachowanie, gdy SB chciała go werbować. Najpierw, 18 grudnia 1981 r., funkcjonariusze chcieli „na początek” skłonić go do podpisania deklaracji lojalności. Tymczasem przesłuchiwany Gebert otwarcie skrytykował stan wojenny i powiedział, że jeśli Solidarność dogada się z komunistami, wystąpi z niej.

W czasie rozmowy pojawił się wątek jego ojca: Bolesław Gebert, przed wojną działacz komunistyczny w USA, współpracował z sowieckim wywiadem, a potem w PRL zajmował ważne stanowiska. Gdy funkcjonariusz SB przywołał „korzenie rodzinne”, Gebert zareagował ostro. Funkcjonariusz notował potem: „Oświadczył mi, że nie mam co patrzeć na jego koneksje rodzinne, dziadek był burżujem, ojciec komunistą, a on sam jeszcze nie wie. Jednego jest pewny, że nie darzy ustroju socjalistycznego sympatią. Powiedział mi, że ma swoje zdanie na temat »Solidarności« i ugrupowań antysocjalistycznych, ale nie podzieli się ze mną swoimi uwagami, dopiero być może wtedy kiedy spotkamy się na emeryturze gdzieś w kawiarni. Żądał, abyśmy skończyli ten cyrk i albo dali mu spokój albo zaaresztowali”.

Gebert nie podpisał „lojalki” i nie zgodził na dalsze spotkania. Został zwolniony. Z notatki wyłania się obraz pracownika SB, który chce zachować optymizm przed szefami i pisze, że rozmowa osiągnęła skutek, bo Gebert nie będzie działać w opozycji. Przełożony był sceptyczny: dopisał, że Gebert winien trafić do aresztu. Ostatecznie SB sprawę zamknęła. A on dalej angażował się w opozycję.

„Aby móc żyć godnie”

Choć początki były skromne. Zaraz po 13 grudnia Gebert wraz z żoną, Małgorzatą Jasiczek-Gebert, zbierał informacje, przepisywał na maszynie i rozpowszechniał je w niewielkim nakładzie. Tak powstała gazetka „Przegląd Bieżących Wydarzeń”. Jej numer dotarł do redakcji „KOS-a”: dużego podziemnego pisma, kierowanego przez Krystynę Starczewską. Gebert szybko stał się jedną z czołowych postaci tego środowiska. Redagował i składał numery, ale jego żywiołem była publicystyka. Pisywał do „KOS-a”, a także innych pism. Z czasem jego pseudonim „Dawid Warszawski” stał się rozpoznawalną marką w podziemiu.

Gebert uważał, że 13 grudnia władze wystąpiły przeciw narodowi, opowiadał się więc za utworzeniem... Państwa Podziemnego, na wzór tego z II wojny światowej. Podobne głosy wyrażało wtedy wielu, ale raczej spoza środowiska dawnych współpracowników KOR-u. Potem jego poglądy w sprawie organizacji podziemia ewoluowały. W 1983 r. uważał już, że o ile dałoby się stworzyć niezależną oświatę, to np. sądy już nie. Proponował tworzenie „społeczeństwa niepodległego”. Nie po to, „by negocjować z władzą z pozycji siły, lecz po to, by móc żyć godnie już dziś. Godności bowiem nie sposób wynegocjować – można ją tylko wypracować samemu”.

Choć związany z umiarkowanym nurtem Solidarności, nie był ugodowcem. Przeciwny porozumieniu z władzą, w lipcu 1983 r., po zniesieniu stanu wojennego, pisał: „gdy władze PRL nadal mordują ludzi – mówienie o »liberalizacji«, o »możliwości porozumienia«, jest już nie tylko głupotą, lecz akceptacją zbrodni”.

Jego poglądy zmieniła częściowo polityka władz po 1986 r., gdy zwolniono większość więźniów. Dochodził do wniosku, że sytuacja jest patowa. Za możliwy uważał już jakiś kompromis – ze względu na kryzys gospodarczy i zmiany w ZSRR – choć nie za wszelką cenę. W marcu 1988 r. w „Tygodniku Mazowsze” polemizował z Jackiem Kuroniem, który uważał, że w imię powodzenia pierestrojki w Związku Sowieckim trzeba powstrzymać wybuch społeczny w Polsce. Gebert sądził, że Solidarność, jeśli ma wspierać reformy, nie powinna przekraczać granicy, za którą straci poparcie społeczne. Gdy jesienią 1988 r. zaczęły się negocjacje części opozycji i władz, podkreślał, że reaktywacja Solidarności powinna być początkiem reform, których finałem będzie upadek systemu.

Poparł Okrągły Stół i uczestniczył w nim jako przedstawiciel wolnej prasy. Ale mimo poparcia dla koniecznego, jak uważał, kompromisu jego poglądy na stan wojenny i władze PRL się nie zmieniły, o czym świadczą jednoznaczne oceny w jego tekstach. Zarazem krytykował działaczy opozycji, którzy kontestowali rozmowy.

„Jestem na lewicy”

Gebert uważał się za człowieka lewicy, choć często blisko było mu do politycznego centrum. Gdy w 1987 r. Jan Józef Lipski reaktywował PPS, jego nie przekonał: formułę takich partii uważał on za anachroniczną.

Ważnym elementem jego tożsamości była niechęć do nacjonalistycznej części prawicy. Pisał: „Jestem na lewicy bodaj czy nie przede wszystkim dlatego, że opcje ideowe proponowane przez część – bo nie całą przecież! – prawicę są mi tak dalece obce i wrogie, że nie mógłbym się pogodzić z centrowym indyferentyzmem”. Krytykował hasło „Polak-katolik”. A także bezkrytyczny stosunek do wolnego rynku. Pisał o Kościele, który uważał za sojusznika Solidarności. Po śmierci ks. Popiełuszki podkreślał, że uosabiał on wartości tego ruchu.

Przez cały czas jego pasją była polityka międzynarodowa. O ile więc w „bibule” tematy takie były obecne zwykle wtedy, gdy pisano o „bloku wschodnim” i USA, o tyle Geberta interesowały Bliski Wschód i Chiny. Współpracował z pismem „PWA”, gdzie mógł pisać np. o wojnie w Etiopii. „Chyba nawet »KOS« nie pozwoliłby mi na takie żurnalistyczne ekscesy” – powie potem.

Bywało, że krytykował USA i ich niedemokratycznych sojuszników, jak Pinochet. Jeden z takich tekstów z 1984 r., po ataku USA na Grenadę, wywołał protesty. Redakcja „KOS-a” straciła nawet kilka punktów kolportażu, tak tekst oburzył kolporterów. „KOS” miał więc problem z dystrybucją, ale dla Geberta znaczyło to, że jest czytany. Dla autora z ambicją bycia wyrazistym był to nawet komplement. W istocie – dzięki takim jak on „bibuła” była nie tylko narzędziem oporu, ale też ciekawą lekturą.


JAN OLASZEK pracuje w IPN w Warszawie. Pisze książkę o podziemnym dziennikarstwie w czasach Solidarności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Pomysły na wolną Polskę