Dziennik z ingerencjami

Notowaniu myśli i zjawisk, a więc czynności literackiej, od samego początku towarzyszy tu doświadczanie przełomu na płaszczyźnie egzystencjalnej. Sfera życia i sfera literatury będą się odtąd mieszać i na siebie wpływać.

14.12.2010

Czyta się kilka minut

PIXABAY /
PIXABAY /

"Dzienniki. Zeszyty podróżne" Edwarda Stachury to kolejne uzupełnienie sławnego "dżinsowego" pięcioksięgu wydanego po raz pierwszy w 1982 roku; niedawno pod redakcją Dariusza Pachockiego ukazały się "Listy do pisarzy", "Listy do Danuty Pawłowskiej" i skromny zbiór opowiadań "Moje wielkie świętowanie". Fragmenty brulionów znalazły się w piątym tomie wspomnianej edycji. Po wielu latach pokuszono się o udostępnienie całości dzieła. Efekt końcowy budzi jednak mieszane uczucia.

Pierwszy tom obejmuje lata 1956-1973. Przynależność gatunkowa tego dziennika, o czym w posłowiu informuje edytor, nie jest jednoznaczna. Można przychylić się do opinii, że najbliżej mu do współcześnie rozumianej sylwy. Jest to określenie najwygodniejsze, ale wcale nie najbardziej adekwatne, albowiem tzw. "zeszyty podróżne" (termin Rutkowskiego) umykają przed łatwym zaszufladkowaniem. Bruliony stanowią rodzaj kufra, do którego wrzuca się zarówno drobiazgi, jak też rzeczy większej wagi.

Pisanie dziennika Stachura rozpoczął pod koniec lat 50. ubiegłego wieku. W pierwszym z pomieszczonych w tym tomie wpisów zanotował: "Kupiłem dzisiaj ten zeszyt. Będę w nim pisać. (...) Jeszcze nie wiem, o czym będę pisać, ale wiem na pewno, że nie będę pisać o tym, co było. Postaram się, żeby to wszystko dla mnie przepadło". Jak widać, rozpoczęciu notowania myśli i zjawisk, a więc czynności literackiej, od samego początku towarzyszy doświadczanie przełomu na płaszczyźnie egzystencjalnej. Obie sfery (życia i literatury) będą się odtąd mieszać i na siebie wpływać. Inicjujący wpis zwraca również uwagę na autoterapeutyczny charakter dziennika, co w przypadku biografii tego pisarza jest istotne. Na materię dziennika składają się jednozdaniowe impresje, napisy przydrożne, podsłuchane rozmowy, podejrzane sytuacje, sny, refleksje na temat sytuacji materialnej, zwierzenia intymne. Poetyka tekstu dostosowuje się więc do pośpiesznej formy uczestnictwa w życiu. Sporo miejsca poświęca poeta pomysłom literackim. Notatki wykorzystuje podczas pracy nad kolejnymi utworami.

Diariusz jest też zapisem doznań granicznych. Od maja 1969 do marca 1970 roku Stachura przebywał na stypendium w Meksyku. W dzienniku z tego okresu znaleźć można wiele odniesień do ówczesnego stanu uczuciowego autora. Rozpoczyna się rozkład małżeństwa. Stachura jest pełen niepokoju, nie może spać: "Nie mogłem pisać, ani nawet czytać. (...) O trzeciej rano otworzyłem pół litra jarzębiaku i piłem małymi łykami. I paliłem papierosy. I wiłem się na łóżku. Gryzły mnie koszmary, bałem się czegoś, straszliwa noc" - notuje w maju. "Straszliwych nocy" będzie więcej. Pojawiają się wpisy poświęcone fatalnej kondycji psychicznej. Styczeń 1970 roku: "I minął miesiąc. Ostatnie dni moje. Jakie śmieszne są te dni. Głupie żałosne. Wcale nie wielkie, przedśmiertne, tragiczne". Początek i koniec notatki z lutego: "Boże mój, nie daj mi zwariować". Ten zwrot powtarza się jak mantra.

Powstaje kilka stron fabularyzowanych zapisów, w których fikcja miesza się z autobiograficznym autentykiem. Po powrocie do kraju poeta często pisze o samobójstwie, ogarnia go lęk i niepokój, informuje, z kim i gdzie pił, pojawiają się ataki alergii. Utrzymuje się stan obniżonego nastroju. Jednocześnie zapisuje komunikaty i postanowienia w stylu: "w razie ataku: zacisnąć mocno pięści i włożyć je do kieszeni. Nie garbić się, nie kurczyć się - wyprostować się mocno". I kilkanaście dni później: "Pamiętaj chłopcze (...), ten świat nie jest wart ciebie. Nie jest wart tego, żebyś przezeń miał odebrać sobie życie. Twoje życie".

Stachura - jako człowiek i twórca - próbuje odnaleźć dla siebie miejsce w świecie. Uczęszcza na kurs samoobrony, ścina włosy, aby - jak pisze - dodać sobie sił. Zabiegi te są nie tyle przejawem trzeźwości umysłu i kalkulowania, ile raczej rozpaczliwą próbą "inwestowania" w siebie, poczynając od ciała (wizyty u kosmetyczki, dentysty). Poeta zwraca się ku światu poprzez somę. Symbolicznie unieważnia przeszłość, dokonując korekty tego, co wystawione na ogląd. Na podobnej zasadzie nastąpi silna ingerencja w "ja", która otworzy umysł na oświecenie, ale i na autodestrukcję. Coraz częściej pojawia się też motyw zmartwychwstania, pojmowanego jako wsparte mistyką przedsięwzięcie egzystencjalne. Następuje próba powrotu do życia poprzedzona zerwaniem stosunków z rodziną. Stachura przygląda się sobie, angażując do nowego projektu różnorodność narracyjną (pisanie w trzeciej osobie). Zmiana optyki implikuje przekształcenia w warstwie językowej (wprowadzanie formy bezosobowej, zaimka zwrotnego). Powstają "nadziejne, zmartwychwstające" piosenki, które mają zastąpić "poezję pisaną", niekonkretną.

Są w tym tomie fragmenty, które opisują jeden z najodważniejszych projektów poznawczo-egzystencjalnych, jaki powstał w języku polskim - to "Fabula rasa", niezwykłe, owiane tajemnicą dzieło. Przynależność tego projektu do świata literatury nie jest wcale pewna, Stachura myślał bowiem o stworzeniu dzieła znoszącego podział na słowo i rzeczywistość. "Fabula rasa" miała dotrzeć do kresu literatury. Takiego eksperymentu nie mogła jednak unieść ani wypracowywana przez lata struktura języka, ani zbudowana na mistyce, napięta do granic możliwości aparatura percepcyjna.

I jeszcze jedno. Treść "zeszytów podróżnych" budowana jest na poziomie literatury i realności. Stachura próbował odnaleźć odpowiedź na pytanie, jak żyć i jak pisać, ale relacje pomiędzy podmiotem a światem tworzyły się w przestrzeni - nazwijmy ją umownie - egzystencjalnej. Stąd, co zadziwiające, jeśli weźmiemy pod uwagę rozpięcie czasowe, w jakim powstawały zapiski, nie znajdziemy tu odniesień do sytuacji politycznej. Znalazłem ledwie trzy suche wzmianki.

"Dzienniki" to jeden z najciekawszych projektów twórczych Stachury. Ich sylwiczny charakter i intymny wymiar sprawiają, że trudno było wybrać odpowiednią formę wydawniczą. Zgodzono się na wersję kompromisową, która pozostawia jednak niedosyt. Przede wszystkim nie do końca jest dla mnie zrozumiałe, dlaczego edytor, który zapewnia nas, że chciał stworzyć spójną całość, zgodził się na redukcję wielu partii tekstu. Taki zabieg sprawia, że nie jest to publikacja pełna, co w kontekście Stachurowej koncepcji ma znaczenie niebagatelne. Pachocki informuje, że chodzi o byłą żonę pisarza, o rodzinę. "Kontrowersyjne" zapiski można więc przeczytać albo w oryginale, albo we fragmentach zamieszczonych w biografii Stachury pióra Mariana Buchowskiego (znajdziemy tam m.in. notatki poświęcone ojcu poety). Z rodziną konsultowano też włączanie do wyboru najszczerszych partii dziennika, pisanych w języku francuskim i hiszpańskim. Można się jedynie domyślać, ile zapisków w ten sposób pominięto (skrótem "[]"oznaczono bowiem tylko uzupełnienia).

Na koniec kwestia przypisów. Pachocki zdołał nas przyzwyczaić do solidnie opracowanych komentarzy; niestety tym razem jest inaczej. Jedne przypisy są niepotrzebnie rozbudowane (np. ten o operze "Rycerskość wieśniacza" Mascagniego), inne kuriozalnie skrócone (o Grotowskim czy o Franciszku Walickim). Nie wiadomo, czym się kierowano podczas układania notek o pojawiających się w dzienniku postaciach. Przy jednych nazwiskach przypis jest, przy innych go brakuje (Campanella, Morus, Pascal, Pound). Po rozszyfrowaniu, że pisząc o "reżyserze L.", Stachura miał na myśli Witolda Leszczyńskiego, edytor nie podaje żadnych informacji na jego temat. Gdy poeta notuje: "Pieśń o domu naszym - Wincenty Pol", Pachocki wyjaśnia: "Zob.: W. Pol, Pieśń o domu naszym, Lwów 1866". Przypis ze s. 169 głosi, iż przezwisko "Jaśkoluby" odnosi się do Jana Czopika-Leżachowskiego. Kilkadziesiąt stron dalej, gdy mowa jest o wyprawie z Jaśkiem na grzyby, edytor ponownie wyjaśnia: "Jan Czopik-Leżachowski - Stachura nazywał go Jaśkolubym". Trzeciego razu, na szczęście, się nie doczekałem. Gdy Stachura na s. 114 pisze: "Picie z Wojtkiem Roszewskim", to trzeba przewertować 150 stron, by otrzymać wyjaśnienie, że Wojtek R. to... Wojciech Roszewski. Nic więcej.

Zamiast marnować energię na ciekawostki dotyczące etymologii wyrazu "ineksprymable", należało dokładniej przyjrzeć się opisywanym przez Stachurę postaciom. Niektóre przypisy rażą dyletantyzmem lub zakrawają na kiepski żart. Jakież było moje zdziwienie, gdy spodziewając się biogramu poety Leszka A. Moczulskiego, przeczytałem informację o polityku Leszku Moczulskim. Pojawiają się błędy rzeczowe (Zyta Oryszyn debiutowała jako prozaik, ale z pewnością nie w 1969 r. i nie w "Twórczości"); nie przetłumaczono też wszystkich zwrotów obcojęzycznych.

Skąd wzięły się te potknięcia? Czyżby zabrakło czasu na solidniejsze opracowanie materiału? W takiej sytuacji nie należało się spieszyć. Może warto było poczekać i - dla oddania klimatu dzieła - wydać dzienniki w formie faksymilowej. Z porządnymi przypisami, rzecz jasna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 11 (51/2010)