Dzień z życia Teodory Biegańskiej

Przeciętny Polak słyszał, że jest taka data jak czerwiec 1976, jedna z polskich dat między rokiem 1945 a 1989. Być może wie też, że w Radomiu doszło wtedy do demonstracji, że było coś takiego jak "ścieżki zdrowia. I może jeszcze, że potem powstał Komitet Obrony Robotników, aby pomagać prześladowanym za udział w tym proteście. To wiedza przeciętnego Polaka, szczegóły zostawiamy historykom. Tymczasem dzieje radomskiego Czerwca, mimo że upłynęło już 30 lat, nadal nie są w pełni opracowane. Są też pytania, na które może nigdy nie znajdziemy odpowiedzi.

30.06.2006

Czyta się kilka minut

Radom, 25 czerwca 1976 r., ok. godziny 14.30: oddział ZOMO przygotowuje się do szturmu a manifestujących robotników /fot. KARTA /
Radom, 25 czerwca 1976 r., ok. godziny 14.30: oddział ZOMO przygotowuje się do szturmu a manifestujących robotników /fot. KARTA /

Wszystko zaczęło się 25 czerwca. Dzień wcześniej premier PRL Piotr Jaroszewicz zapowiedział w Sejmie podwyżki cen. Niektóre drastyczne: lepsze gatunki wędlin miały podrożeć o 60 proc., a cukier o 100 proc. Zapowiedziano wprawdzie tzw. społeczne konsultacje, ale nowe ceny miały obowiązywać w sklepach już od poniedziałku 28 czerwca.

Zawrzało w całym kraju. Bo choć w powszechnej świadomości zakodowała się pamięć o Radomiu, to robotnicy zastrajkowali wtedy w kilkudziesięciu zakładach w 24 województwach (na ówczesnych 49). Do starć z ZOMO (Zmechanizowane Odwody Milicji Obywatelskiej, wyposażone w długie pałki, armatki wodne i gaz łzawiący, a czasem też w broń palną, używane do walki z demonstrantami) doszło nie tylko w Radomiu, ale także w Ursusie i Płocku.

O wydarzeniach radomskich wiadomo być może najwięcej, choć relacje różnią się w szczegółach. To, co wiemy, jest wypadkową robotniczych relacji i dokumentów MO i SB.

Na chleb z cukrem

W Radomiu pierwsi przerwali pracę robotnicy Zakładów Metalowych im. generała Waltera; to wiadomo na pewno. Najpierw próbowali rozmawiać z dyrektorem. Potem, o godzinie 8.10, około tysiąca z nich wyszło z zakładu. Niektórzy jechali na wózkach akumulatorowych, utrwalonych potem na fotografiach robionych przez tajniaków.

Do pochodu z "Waltera" dołączali inni robotnicy. Pracę przerwano we wszystkich liczących się zakładach w mieście. Kilkaset osób wyszło z Zakładów Sprzętu Grzejnego i Radomskich Zakładów Sprzętu Skórzanego "Radoskór".

O godzinie 10 przed Komitetem Wojewódzkim PZPR stał tłum dwóch tysięcy osób. Chcieli rozmawiać o podwyżkach. Pierwszy sekretarz PZPR w województwie Janusz Prokopiak nie chciał wyjść do protestujących. Poszedł drugi sekretarz Adamczyk.

W archiwum Ośrodka "Karta" znajduje się taka relacja: "Na krzyki z tłumu nawołujące do rozmów odpowiedział on, że z motłochem rozmawiać nie będzie. Wystąpiła jedna z kobiet z dzieckiem na ręku. Oświadczyła, że jest wdową, posiada troje dzieci na utrzymaniu i zarabia dwa tysiące dwieście miesięcznie. Dodała, że zarobki starczały jej na chleb z cukrem dla dzieci. W tej chwili, po podwyżce, nie starczy jej nawet na cukier. Dokończyła: »A ile towarzysz sekretarz zarabia?«. Adamczyk nie odpowiedział na jej pytanie, odparł natomiast: »Jeżeli wam tak zależy na losie waszych dzieci, to dlaczego nie zostawiliście waszego dziecka w domu, aby go nie męczyć tutaj?«. Kobieta straciła cierpliwość, zdjęła but z nogi, zaczęła okładać Adamczyka obcasem buta po głowie. Adamczyk tracąc zimną krew, nakazał wybrać delegację z tłumu, z którą on będzie rozmawiał. Inna kobieta krzyknęła: »Tak! Delegację - żebyście wiedzieli, kogo aresztować! Teraz ja jestem delegatką i teraz tutaj będziemy rozmawiać«".

Według niektórych relacji, Adamczyka rozebrano z drogiego garnituru, a on sam musiał uciekać. Według SB, robotnicy go uprowadzili, ale milicjanci w cywilu go odbili.

Upłynęła kolejna godzina, napięcie rosło. Przed komitetem było już 4 tys. ludzi. Gdy rozeszła się plotka, że sekretarz Prokopiak uciekł w przebraniu z budynku, demonstranci wdarli się do środka - i tam zmusili Prokopiaka do rozmów. W ich obecności musiał zadzwonić do Komitetu Centralnego PZPR w Warszawie i w imieniu robotników zażądać cofnięcia podwyżki. Ludziom przekazał, że odpowiedź będzie za dwie godziny.

Ze stenogramu rozmów z komendantem MO w Radomiu Marianem Mozgawą: "Mówi Prokopiak: Ja do nich przemawiam, co powiem słowo, to oni gwiżdżą. Ja mówię, że odpowiedź będzie jutro - oni, że chcą dzisiaj. To ja mówię, że będzie za dwie godziny. Chodziło mi o to, żeby to bractwo się rozeszło. Odwracam się, a oni stoją za mną i mówią: »Za dupę go i przez okno«. Towarzysze byli obok i pomogli mi przecisnąć się do sekretariatu".

Ci "towarzysze" to funkcjonariusze milicji po cywilnemu. W gmachu komitetu było ich 60; pomogli potem ewakuować sekretarza. Inni byli wmieszani w tłum protestujących: robili zdjęcia, a nawet znaczyli kredą najaktywniejszych demonstrantów. Nad robotnikami krążył helikopter. Próbowali też wpływać na bieg wypadków, jak wtedy, gdy rozległy się okrzyki, by wrócić do Zakładów "Waltera" po broń - wtedy tajniacy mieli skierować tłum przed więzienie. Jak to opisał komendant Mozgawa, "zagraliśmy uczestnikami pochodu".

W tym czasie do Radomia zdążały już oddziały ZOMO, ściągnięte z innych województw. Na podradomskim lotnisku w Sadkowie lądowały samoloty z kompaniami ze szkoły MO w Szczytnie na Mazurach.

Bitwa o Radom

Tymczasem tłum przed Komitetem gęstniał. Z budynku zdarto czerwoną flagę PZPR i powieszono biało-czerwoną. Z okien wyrzucano meble i dywany. Rozgoryczenie zwiększyło się, gdy demonstranci dotarli do magazynu z żywnością i do stołówki: zobaczyli tam wędliny i inne artykuły, o których sami mogli pomarzyć.

O godzinie 14 - gdy spodziewano się odpowiedzi z Warszawy w sprawie cofnięcia podwyżek - w mieście demonstrowało już ok. 15 tys. ludzi. Sekretarz Prokopiak bał się wyjść ze swego pokoju; wkrótce z Komitetu wyprowadzili go milicjanci w cywilu. Około wpół do trzeciej Komitet podpalono, a robotnicy nie dopuścili do niego wozów strażackich.

Wkrótce na ulicach zaczęły się bitwy z milicją. Budowano barykady, obrzucano ZOMO kamieniami. Milicja użyła armatek wodnych, pałek i gazu łzawiącego. Nie użyto broni palnej. Zginęło jednak dwóch robotników - pod kołami przyczepy, którą chcieli zablokować drogę milicji.

Około godziny 16 zaczyna się rabunek sklepów i niszczenie wystaw sklepowych. Do dziś nie udało się ustalić, czy była to prowokacja SB. Niektóre z relacji o tym świadczą. "Staliśmy w grupie ośmiu z różnych zakładów pracy. Podszedł do nas jakiś człowiek i poprosił w imieniu komitetu strajkowego - ale jakiego, to nie wiem - by ochronić sklepy na wprost komitetu partii, bo to jest prowokacja. Udaliśmy się tam. Z tłumu wyszedł młody człowiek i zaczął nawoływać do rabowania ochranianych przez nas sklepów. Wybił szybę w sklepie. Krzyknąłem: »Łobuzie, z komendy tu przyszedłeś!«. On na te słowa uciekł. Potem ludzie rzucili się do rozbitego sklepu i rozbili następne szyby" - mówił Zbigniew Adamus w filmie "Miasto z wyrokiem", którego transkrypcję opublikowała "Karta".

Do rabunków na pewno dochodziło. Nie zmienia to jednak faktu, że powodem protestów była podwyżka cen, a nie chęć kradzieży. I że to władze tak właśnie starały się wydarzenia radomskie przedstawiać: jako chuligańskie wybryki ludzi z marginesu społecznego.

Te dwie, trzy godziny po południu to największe natężenie walk, a także represji i masowych aresztowań. Zatrzymywano również tych robotników, którzy nie brali udziału w proteście, a którym dyrekcja ich zakładów kazała iść do domu. Jak stwierdził jeden ze świadków: "Nie spodziewaliśmy się łapanek". A łapanki były: ludzi wyciągano nawet z domów.

Teodora Biegańska miała 26 lat, była w ciąży. Wyszła po bułki dla dzieci. Z ciekawości razem z tłumem trafiła przed Komitet. Kiedy zaczął płonąć, chciała wrócić do domu. "Dwadzieścia metrów od mojego mieszkania, obok wielkiego sklepu obuwniczego, jechała ulicą milicyjna »buda« [samochód ciężarowy do przewozu ZOMO - red.]. Minęła mnie i nagle stanęła. Wyskoczyło z niej mnóstwo milicjantów, dwudziestu, może trzydziestu - czytamy w jej relacji opublikowanej przez IPN. - Ciągnęli mnie w kierunku samochodu. Tłumaczyłam, prosiłam, żeby powiedzieli, o co im chodzi, bo przecież nic nie zrobiłam. Zaczęli mnie wyzywać: »Ty k..., ty szmato, ty łachudro, dowiesz się na komendzie!«. Gdy tak mnie szarpali i ciągnęli, łapałam się parapetów, ale nie mogłam dać rady. Ludzie naokoło krzyczeli, żeby mnie puścili. Zomowcy wyciągnęli pały. Odpychali, bili ludzi. Wtedy już nie widziałam, tylko słyszałam krzyk. Jeden z milicjantów uderzył mnie ręką w twarz. Poleciała krew. Gdy próbowali mnie podnieść, mocno objęłam - już nie pamiętam - albo latarnię, albo drzewo. Wtedy zaczęli bić mnie pałkami. Po nogach, rękach, palcach, nadgarstkach. Bili mnie po głowie, po szyi i rękach, żebym puściła latarnię. Zaczęli mnie kopać. Po całych plecach, kręgosłupie. Dalej już nic nie pamiętam. Straciłam przytomność. Ocknęłam się na ulicy. Nie miałam już zębów. Byłam cała umazana we krwi. Miałam rozbity nos. Nade mną stała staruszka. Patrzyła przez okno i widziała, jak mnie tłuką. Wyszła na ulicę i podała się za moją matkę. Klęknęła przed jednym z zomowców, pewnie oficerem. Błagała o ratunek. (...) Wtedy jeden z nich powiedział: »Zabieraj tę k..., bo ją zabijemy«".

O godzinie 18.55 komendant Mozgawa uznał sytuację za opanowaną: "Na mieście działają oddziały w sile 1089 funkcjonariuszy. (...) Prosimy o zaopatrzenie nas w ślepą amunicję i granaty łzawiące, gdyż wszystko nam się powoli wyczerpuje".

"To była masakra"

Protest się zakończył. Ale nie represje. 25 czerwca i w następnych dniach zatrzymano ok. 2 tys. osób. W ciągu 48 godzin stawali przed kolegium lub sądem, o czym decydował przypadek. Niektórzy byli sądzeni dwukrotnie za te same zarzuty. Żeby uwiarygodnić tezę, że zajścia wywołali chuligani w celach rabunkowych, aresztowano też ludzi, którzy byli wcześniej karani, nawet jeśli nie brali udziału w proteście.

Jeden z członków KOR-u, Mirosław Chojecki, tak opisywał metody "udowodnienia" zatrzymanym winy: "Istniały trzy warianty akcji podejmowanej przez MO, w celu rzucenia podejrzenia na niewinnych ludzi: 1. Wsadzenie kilku wcześniej zatrzymanych osób do samochodów, wożenie ich po mieście i nakazywanie zbierania z ulicy porozrzucanych przedmiotów, tłumacząc, że jest to mienie społeczne. Do aresztu wracał samochód z »rabusiami« i »dowodami przestępstwa«. 2. Zmuszanie biciem do przyznania się do kradzieży przedmiotów, które znajdowały się już w KW MO. 3. Zmuszanie groźbami (pobicia lub zabicia) na ulicach, po godz. 20.00, do wzięcia paczki i po przejściu kilkunastu metrów zatrzymanie tychże przechodniów, przez funkcjonariuszy MO, ze »skradzionymi przedmiotami«".

Zatrzymanych przepuszczano przez tzw. "ścieżki zdrowia". Był to szpaler milicjantów, którzy bili robotników pałkami. Golono im też głowy. Procesy nadzorowali delegaci z prokuratury z Warszawy. Prokuratora wojewódzkiego Andrzeja Iglikowskiego, który nie chciał się do zaleceń zastosować i jako jedyny starał się przeciwstawić bezprawiu w Komendzie Wojewódzkiej - odwołano.

Tak opisywał on dzień 25 czerwca i pierwsze aresztowania: "Po 14.00 zaczęto przywozić do Komendy pierwszych podejrzanych. Byli to głównie przypadkowi przechodnie. Wszyscy - bez wyjątku - przechodzili przez »ścieżki zdrowia«. (...) Ludzie padali zemdleni. Zobaczyłem na schodach krew. Lekarz zareagował skrzywieniem ust: »Chuliganom nie będę pomagał«. Poszedłem do gen. Żaczkowskiego [z MO - red.]: »Nie przejmujcie się towarzyszu, łobuzów nie ma co żałować«". Moje decyzje nie były brane pod uwagę, ponieważ sprzeciwiłem się aresztowaniu ludzi, przeciwko którym nie było ewidentnych dowodów. Winnych dobierano na zasadzie przypadku. To była prawdziwa masakra".

W tym samym czasie w wielu miejscach w Polsce odbywały się wiece poparcia dla władzy i potępienia dla protestujących. "I trzeba tam tej załodze tych czterdziestu paru zakładów powiedzieć, jak my ich nienawidzimy. Im więcej będzie słów bluźnierstwa pod ich adresem, tym lepiej dla sprawy" - mówił pierwszy sekretarz KC PZPR Edward Gierek do sekretarzy Komitetów Wojewódzkich PZPR podczas telekonferencji 26 czerwca.

Radomian przedstawiano jako kryminalistów. Na pierwszym partyjnym zebraniu po ulicznych protestach padła propozycja, by zmienić nazwę miasta, bo - jak wspominał ówczesny wiceprezydent Radomia Włodzimierz Kaczyna - "wiąże się z poczuciem winy i występku wobec władz PRL". Na wiec poparcia dla władz sprowadzono do Radomia aktywistów z innych miast - sami radomianie musieli siedzieć cicho i patrzeć na pokaz siły. Pokazano im, że są w Polsce sami - stąd tak olbrzymie znaczenie akcji pomocy, rozpoczętej jesienią przez KOR.

Sprawa Jana Brożyny

Cena, jaką zapłacili radomianie, była olbrzymia: aresztowania, zwolnienia z pracy i powszechny terror. Tym bardziej uderzają przypadki nieugiętej postawy prześladowanych czy podejmowania walki z góry przegranej - o sprawiedliwość.

Tak było w przypadku żony Jana Brożyny, jednego z zabitych. Pisała ona wszędzie, gdzie było można, nie bojąc się wskazać na MO jako na sprawcę śmierci męża. A także w przypadku Wiesławy Skórkiewicz, która była świadkiem bicia Brożyny przez milicjantów i zapłaciła za to więzieniem. Bo mechanizm całej sprawy był podobny jak po śmierci Grzegorza Przemyka w maju 1983 r. - wówczas milicja zrzuciła winę za pobicie na sanitariuszy, zaś w przypadku Brożyny na świadków przestępstwa.

27-letni Brożyna zmarł w szpitalu w Radomiu w nocy z 30 czerwca na 1 lipca. Przewieziono go tam z izby wytrzeźwień, do której poprzedniej nocy przywieźli go milicjanci, już nieprzytomnego. Historyk z IPN Paweł Sasanka w książce o radomskim Czerwcu pisze: "Lekarz Roman Fundowicz, który sporządził akt zgonu, stwierdził u zmarłego m.in. pęknięcia okolicy czołowej i podstawy czaszki (bezpośrednia przyczyna zgonu), złamanie prawej łopatki, ślady kopnięć nogą w twardym bucie w okolicy pękniętej śledziony, podłużne ślady uderzeń długim, płaskim narzędziem na całym ciele i wycięcie nierównej ścieżki włosów przez środek głowy. Bicie pałkami oraz wycinanie włosów na głowie spotykało niemal wszystkich zatrzymanych przez milicję w Radomiu".

Zamiast milicjantów przed sądem stanęli świadkowie. Szantażem i biciem zmuszono ich do przyznania się do winy.

O tym, że męża pobili milicjanci, Janina Brożyna dowiedziała się właśnie od Wiesławy Skórkiewicz, która zauważyła całe zajście z okna, kiedy wstała w nocy do małego dziecka. Potem Skórkiewicz i jej sąsiedzi, Roman Piasecki i Stanisław Nowakowski, trafili do aresztu śledczego przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Po kilku tygodniach przesłuchań i gróźb Skórkiewicz zeznała, że Piasecki i Nowakowski przyszli do niej wraz z nieznanym jej wcześniej Brożyną, pokłócili się i że to ona wraz z Piaseckim wyrzuciła Brożynę z okna na pierwszym piętrze. Postawiono im zarzut pobicia ze skutkiem śmiertelnym i skazano: Skórkiewicz na pięć lat, Piaseckiego na osiem lat więzienia.

W czasie procesu trzeci oskarżony, Stanisław Nowakowski, odwołał zeznania ze śledztwa. "Ja tych zeznań nie mogę potwierdzić. Zeznania te są dla mnie kłamliwe. Zeznania te zmyśliłem, chciałem mieć spokój, to zmyśliłem. (...) Mówili mi, że jeśli tak zeznam, to zarzut o zabójstwo będzie umorzony" - czytamy w dokumentach przytaczanych przez Sasankę.

Pięć dni później Nowakowskiego przewieziono do szpitala więziennego, a potem w stanie agonalnym przeniesiono do Kliniki Bakteriologicznej Akademii Medycznej w Warszawie. Tam zmarł. Oficjalnie stwierdzono niewydolność oddechowo-krążeniową i ropne zapalenie płuc rozlane obustronnie, objawy zapalenia wątroby i niewydolności nerek oraz krwawienie wewnętrzne, zakażenie ogólne organizmu, żółtaczkę i mocznicę.

Drugą śmiertelną ofiarą represji był ks. Roman Kotlarz. Także jego śmierć nie została wyjaśniona.

Spóźniona sprawiedliwość

Obecnie IPN prowadzi kilka śledztw w związku z radomskim Czerwcem, traktując przestępstwa popełnione przeciw radomskim robotnikom jako zbrodnie komunistyczne (nie ulegają one przedawnieniu). Może zatem podejmować sprawy wcześniej umorzone.

9 czerwca tego roku prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie skierował do Sądu Rejonowego w Radomiu akt oskarżenia przeciwko Janowi D., który jako zomowiec uczestniczył w tłumieniu protestu. Zarzucono mu pobicie jednego z zatrzymanych i "udział w pobiciu skrępowanych w parach kajdankami pokrzywdzonych przechodzących pomiędzy grupami funkcjonariuszy ustawionych w dwóch szpalerach, tj. w tzw. »ścieżce zdrowia«, poprzez zadawanie uderzeń pałką służbową określaną w terminologii służbowej jako pałka szturmowa, jak również pięściami i nogami obutymi w ciężkie buty typu wojskowego po głowie, tułowiu i kończynach, czym naraził ich na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, ciężkiego uszkodzenia ciała lub ciężkiego rozstroju zdrowia (...)".

Lubelski IPN nadal prowadzi śledztwo w sprawie innych funkcjonariuszy: zarzuty znęcania się fizycznego i psychicznego nad zatrzymanymi przedstawiono trzydziestu zomowcom. Także w ich przypadku chodzi o "ścieżki zdrowia".

To samo śledztwo obejmuje również ówczesnego komendanta wojewódzkiego MO w Radomiu, jego zastępcę ds. Służby Bezpieczeństwa, naczelnika wydziału śledczego KW MO i naczelnika aresztu śledczego w Radomiu. Proces w ich sprawie już raz się odbył: w 2002 r. sąd dwóch z nich uniewinnił, dwóch pozostałych uznał za winnych bezprawnego pozbawienia wolności 53 osób, ale wobec przedawnienia postępowanie umorzył. W 2004 r. przejął je IPN i o przedawnieniu nie może być mowy.

Z kolei IPN w Warszawie od czerwca 2005 r. prowadzi śledztwo "w sprawie niedopełnienia obowiązków przez osoby wchodzące w skład kierownictwa MSW, polegającego na niepodjęciu działań zmierzających do zapobieżenia naruszeniu prawa przez funkcjonariuszy MO wobec osób zatrzymanych w związku z wydarzeniami mającymi miejsce w Radomiu 25 i 26 czerwca 1976 r.". Czyli, mówiąc prościej: czy ci, którzy mogli zareagować, zareagowali.

Minęło 30 lat i to nie ułatwia pracy śledczym. Z drugiej jednak strony, IPN prowadzi sprawy jeszcze bardziej odległe. Są dokumenty i są jeszcze świadkowie. Ale na sprawiedliwość trzeba będzie poczekać.

***

W polskiej pamięci o Radomiu zadziwiające jest to, że mówi się o proteście i represjach, a jednocześnie zapomina o tym, że robotnicy osiągnęli zwycięstwo: podwyżkę wycofano.

W czasach komunizmu o wydarzeniach radomskich mówiono jako o zamieszkach, wywołanych przez margines społeczny. W samym Radomiu utrwaliło się przekonanie, że protest miastu zaszkodził. Jednocześnie akcja KOR-u - szlachetna i potrzebna - utwierdziła zarazem postrzeganie robotników z Radomia jako ofiar, a nie zwycięzców. Za mało pamięta się o zwykłych radomianach, o tych, którzy z zadziwiającą odwagą wyszli przed 30 laty na ulicę, wierząc, że mogą coś zmienić. I choć zmienili, to nie dano im nigdy poczucia satysfakcji.

Amerykański historyk David Morgan (mieszkający w Radomiu właśnie) zwraca uwagę, że w zebranych przez niego relacjach uczestników wydarzeń pojawiało się czasem stwierdzenie, iż były to najpiękniejsze chwile w ich życiu: uniesienia, dumy.

O tym jednak mówi się rzadko.

Uczestnicy zajść w Radomiu nie doczekali się nawet pomnika. Jest tylko kamień węgielny, wmurowany w 1981 r. Pomnik nie został zrealizowany: kiedyś na przeszkodzie stanęła polityka, teraz brak pieniędzy i zainteresowania.

I tyle pozostało po radomskim Czerwcu: niewyjaśnione śmierci Jana Brożyny i ks. Romana Kotlarza; śledztwa IPN; kamień węgielny pod niepostawiony pomnik. I puste miejsce na pamięć o radomianach - tych, którzy wtedy stanęli przed Komitetem PZPR.

Korzystałam m.in. z zasobów archiwalnych zgromadzonych przez Ośrodek "Karta", a także z publikacji IPN pt. "Czerwiec 1976. Spory i refleksje po 25 latach".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2006