Dzień obumarły

Przejmująca książka oprzemijającej egzystencji, tom-scena, na której głównymi aktorami są: "ja", mój wiersz oraz śmierć.

18.01.2008

Czyta się kilka minut

Urszula Kozioł/fot. ELŻBIETA LEMPP /
Urszula Kozioł/fot. ELŻBIETA LEMPP /

Tymczasowość ludzkiego życia, konieczność śmierci, groza nicości... one wyznaczają dojmujący ton nowego zbioru wierszy Urszuli Kozioł. Doznanie tej grozy, jej nieodwołalność - na jawie (gdy doświadcza się objawów starości) i jeszcze mocniej we śnie.

Sny obecne w tej książce dużo znaczą. Bywają dobre, lecz są i złowieszcze. Niebezpiecznie ewokują przeszłość. Być w życiu to być w teraz, w snach zaś czuję, jak:

coś chwila po chwili

wymazuje mnie cierpliwie z praesens

jak krok po kroku wycofuje mnie

z obiegu

jak mnie rozmontowuje

i kawałek po kawałku wystawia

za próg

wiadomego

Wprawdzie pojawia się jakiś "nagły błysk", ale to błysk "ciemnej materii’ we śnie, po obudzeniu zapadły w niepamięć. Zostają groza i nieuchronność.

Co na to poezja? Czy pomoże jej magia, wykorzystywanie tajemnych związków między rzeczami i czynami, także tajemnych związków między słowami, zawsze w poezji Urszuli Kozioł obecne? Czy pomoże magia rytmu, rzadkich rymów, aliteracji? - "obły obłok / obła mgła", czy "dzień także... dżdży i mży". Z pewnością nie poradzi tu wiersz - rozumiany jako technika magiczna. Jak wszelka magia bezradny, działający w tej sferze "na niby". Nie pomoże też ujmowanie własnego życia w opowieść, będzie ona "na niby". Życie własne, wychodząc poza teraz, zaczyna jawić się "nie jako przeżyte / ale jako przeczytane / lub zasłyszane przeze mnie".

Wiersz to simulacrum. Nieuchronny koniec wchodzi w sen... Niepewność rozszerza się na simulacrum Boga, nachodzi strach, że nic ponad "sobowtórem Boga", fałszywym kulturowym jego obrazem przyśnić się nie może, że zawsze napotykamy jedynie fałsz przesłaniającej kultury, fałsz przesłaniającego wiersza. "Wiersz wypada mi z rąk (...) życie wypada mi z rąk". Ciągłe obijanie się o tajemnicę. Podejrzenie, że to, co było realne i wartościowe, jest tylko złudą istnienia, albo nowocześniej: "simulacrum mojego bytu". Ale we śnie, właśnie we śnie na przedprożu jawy okazuje się, że w poezji można uchwycić to, co nie jest w niej (i we mnie) imitacją: "chyba że uda mi się niekiedy na wpół świadomie doczołgać do rdzenia własnego, powstającego akurat wiersza". Ten "rdzeń wiersza" ma coś wspólnego z "moją duszą", o której mowa w "Traktacie o duszy", niebędącą złudą, lecz wewnętrzną moją tajemnicą.

Tego wcześniej w poezji Urszuli Kozioł w takim stopniu nie było. To nowy etap życia, który jest też nowym etapem poezji - "jak spiesznie poumierały we mnie wszystkie / cyfry / ceny / numery kołnierzyków i butów kochanego". Przyszła więc "jesień życia" - jak plucha / mroczna i lepka ciężko lgnąca / do butów". I nieuchronne "wymazywanie się z bytu". Zaimek zwrotny "się" szczególnie tu uderza.

Nie znaczy to jednak, że zginęły dawne tematy, motywy, fascynacje. W zmienionej sytuacji nabierają nieco innych sensów: albo wyostrzają się w doraźności, albo też zatarły się, rozproszyły ich kontury. O tym mówi motto zaczerpnięte z dawniejszego utworu poetki: "wiersze mi się porozpra- / szały w proch spro- / szyły mi się szer- / sze mi się popro-" ("Znikopis" 1995). Oznacza to brak, bezradność, luki w pamięci, niekoherencję umykającej rzeczywistości. Ale takie "rozproszenie" dotyczące wiersza i dotyczące "ja" wiedzie także ku innym, od dawna obecnym w tej poezji radosnym intuicjom. Ku włączaniu się w rytm natury: wiosennego zielenienia się drzew, cykliczności dni i nocy. Rytm natury stanowi mocną kanwę każdego życia, podporządkowuje sobie, jako mniej ważną, indywidualną śmierć. Wiedzie do zespolenia:

prawdopodobnie miało to coś wspólnego

ze współbiciem mojego serca

i serca rozhuśtanego morza

zespolonego z trudną do nazwania

jednią

To prawda, ale ona nie uspokaja. Stada ptaków, "posłańców światła" - "odprowadzają dzień właśnie obumarły / na wieczny spoczynek / i pod poduszkę skrycie / wsuwają ci trwożny łopot".

Obok łączności z naturą, z jej rytmem, bezpośrednio lub poprzez związany z tym rytmem obyczaj, źródłem trwałego zachwytu były zawsze w poezji Urszuli Kozioł arcydzieła sztuki. I nadal w obrazach starych mistrzów trwa "dystans błękitu widziany przez tylu / od zawsze".

Zostały też, tak ważne w twórczości Kozioł, powroty w dzieciństwo, w lata dziewczęce. Jest w tym tęsknota za utraconym, żal po pierwszej miłości, którą zniszczyła wojna, po odeszłych pejzażach, minionych ludziach. Teraz Styks zmienia się w Tanew - rzekę domową. Przeczuwana otchłań nicości - w mityczny i swojski nurt, ograniczony brzegami. Zdołam więc "i Styks przepłynąć / na listku osiki / mając za wiosło ledwie igłę sosny / z kraju dzieciństwa nad Tanwią i Sanem". To nadzieja, ale tylko baśniowa, jak baśniowe, a nie rzeczywiście magiczne będzie przywołanie: "o nimfy gnomy / meluzyny snu / miękko mnie czule / prowadźcie do cienia".

Wśród pociech (domysłów) jest też przedziwny wiersz o reinkarnacji, skierowany do kogoś nienarodzonego jeszcze, kto po mojej śmierci posiędzie moją "przelotną duszę". Przymiotnik "przelotną" gorzko koresponduje z tytułem tomu. Zaistnieję tylko w cudzej anamnezie, na krótko i  niewyraźnie.

Ale najmocniej teraźniejsza chwila objawia się w miłości. W tym drugim, który od lat jest blisko, najbliżej. "Kochaj mnie bardziej kochaj" - powtarza - "dopóki jeszcze pamiętam że jesteś przy mnie zanim / przejdziemy z gdzie indziej do nigdzie". A później: "kochaj kochaj / gdy tak mało czasu", a "śmierć jest siarczystym policzkiem / wymierzonym przez nicość".

Są i pociechy doraźne. Nic takiego się nie dzieje. Chwilowe poczucie rozbicia łatwo można usunąć. Może mnie "złożyć na nowo" jakiś "nieźle skrojony" serial w telewizji, nie mówiąc o "odradzającej" muzyce czy "cudzej powiewnej strofie".

Taki jest ten tom o przemijającej egzystencji, tom-scena, na której głównymi aktorami są: "ja", mój wiersz oraz śmierć. Jest tu gorzka wiedza o finale tej gry, bowiem "werbel tych rytmów" nie przepłoszy Saturna, wbrew ironicznej nadziei. Tyle że nadzieja jest uparta, kryje się i objawia w samym języku. "Ach to niemożliwe, że dany mi czas przestaje być dany / że mnie wymija". W słowie "dany" ukryta jest celowość. Ktoś jednym kliknięciem "kasuje czas darowany". W słowie "darowany" kryje się intencja darowującego. Nie mówiąc o Przedwiecznym przyjmującym poprzez koncert rapujących żab sprawozdanie z życia piszącej. I sam tytuł: "Przelotem" - jest jakieś "przed" i jakieś "po", a między nimi owo "przelotem"... I jest świadoma, doświadczona poetka, tymi mechanizmami języka w swoich poruszających wierszach świetnie władająca.

Urszula Kozioł, Przelotem, Kraków 2007, Wydawnictwo Literackie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (50/2007)