Dzień, który potrwa tydzień

Pomoc lekarska i socjalna, ale też poezja i fryzjer. Tak Kraków odpowiada na inicjatywę Franciszka, który 19 listopada ogłosił w Kościele Światowym Dniem Ubogich.

13.11.2017

Czyta się kilka minut

Bezdomni podczas wydawania posiłku przez wolontariuszy „Zupy na Plantach”, styczeń 2017 r. / BEATA ZAWRZEL / NURPHOTO / GETTY IMAGES
Bezdomni podczas wydawania posiłku przez wolontariuszy „Zupy na Plantach”, styczeń 2017 r. / BEATA ZAWRZEL / NURPHOTO / GETTY IMAGES

Namiot Spotkań – tak się przyjęło. Ale ja wolę go nazywać Namiotem Spotkania – mówi ks. Jacek Dubel, redemptorysta, współorganizator wydarzenia. – Tak jak w Starym Testamencie ten, w którym Mojżesz spotkał się z Bogiem twarzą w twarz. A w Nowym Testamencie Namiotem Spotkania jest sam Jezus. To przecież On jest miejscem przenikania się człowieczeństwa z Bóstwem.

Z plakatu promującego wydarzenie na Małym Rynku w Krakowie patrzy twarz. Jej lewa połowa – pomarszczona i poszarzała, okolona potarganymi włosami i zmierzwioną brodą. Wygląda jak odzwierciedlenie wszystkich wyobrażeń na temat bezdomnego. Prawa połowa to oblicze Chrystusa. „Jeśli chcemy naprawdę spotkać Chrystusa, to konieczne jest, abyśmy dotknęli Jego Ciała w ranach ubogich, w odpowiedzi na Komunię sakramentalną otrzymaną w Eucharystii – pisze w orędziu papież. – Zawsze aktualne są słowa świętego biskupa Chryzostoma: »Jeśli chcecie uczcić Ciało Chrystusa, to nie lekceważcie Go dlatego, że jest nagie. Nie czcijcie Chrystusa Eucharystycznego jedwabnymi ozdobami, zapominając o innym Chrystusie, który za murami kościoła jest nagi i cierpi z zimna«”.

Przez najbliższy tydzień, od 12 do 19 listopada, okazji do dotknięcia tego ciała będzie wiele. Każdy dzień w Namiocie wypełniony jest od rana do wieczora. Do południa można się spotkać z wolontariuszami, którzy poinformują o bezpłatnej pomocy prawnej, psychologicznej, socjalnej. Po południu odbywają się otwarte dla wszystkich warsztaty: koronkarstwo, rękodzieło, decoupage, pisanie wierszy i opowiadań, szycie czapek, warsztaty kulinarne, filozoficzne i muzyczne. Wieczory zarezerwowane są na koncerty i pokazy filmów połączone ze spotkaniami z ich twórcami. W namiocie są stoliki, kawa, gry – przestrzeń, gdzie można wspólnie spędzić czas i porozmawiać. Jest możliwość skorzystania z pomocy duszpasterskiej, modlitwy wstawienniczej i spowiedzi. Po sąsiedzku, w budynku Arcybractwa Miłosierdzia przy ul. Siennej, dyżurują lekarze, jest też punkt metamorfozy, gdzie bezpłatnie można skorzystać z usług fryzjerów i wizażystek.

Przez cały czas trwania akcji różne wspólnoty modlą się przed Najświętszym Sakramentem w kościele św. Barbary. Od czwartku do niedzieli w kościele Mariackim odbywają się rekolekcje dla mieszkańców Krakowa „Ubogi niech do mnie przyjdzie”. Prowadzi je ks. Mirosław Tosza i Wspólnota Betlejem, którą tworzą osoby, które doświadczyły bezdomności, uzależnienia, rozbitego życia (o duszpasterzu i wspólnocie pisaliśmy na powszech.net/kstosza).

Dla uczniów opracowano specjalną katechezę. W jej ramach m.in. quiz: „W Polsce jest ponad 30 tys. osób bezdomnych – prawda czy fałsz?”. Okazuje się, że prawda. To tyle, ile mieszkańców liczy cały Nowy Targ.

W przygotowanie obchodów Dnia Ubogich zaangażowały się różne instytucje: Towarzystwo Pomocy im. Brata Alberta, MOPS, Caritas, Dzieło Pomocy św. Ojca Pio, wspólnota Sant’Egidio, DEON, Zupa na Plantach, Fundacja „Po pierwsze CZŁOWIEK”, Fundacja Nasza Przystań, Stowarzyszenie Lekarzy Nadziei, zgromadzenia zakonne i duchowni.

– Każdy był mile widziany – tłumaczy o. Dubel. – Dotarły do nas osoby z różnymi pomysłami. Nie pytaliśmy ich o światopogląd ani wyznanie. Liczyło się tylko to, że chcą zrobić coś dla innych.

Nasi pacjenci

– Najgorsze są rany. Zaniedbane i zakażone. Czasem ktoś zgłasza się do nas dopiero wtedy, kiedy boli go już tak, że nie może chodzić – mówi Mateusz Gajda z Fundacji Przystań Medyczna. – Inwestujemy w dobre opatrunki z antybiotykami, ale to nie zawsze wystarcza.

Lekarze z Fundacji na co dzień posługują na Plantach. Są w każdą środę razem z kanapkami i kawą od wspólnoty Sant’Egidio i w niedzielę razem z Zupą na Plantach. Na parkowej ławce rozkładają plecaki wypełnione lekami i opatrunkami. Latem było łatwiej: ciepło i jasno. Teraz przyświecają sobie czołówkami lub latarkami w telefonie.

– Chcemy wykorzystać to, że dostaliśmy do dyspozycji ciepłe, sterylne miejsce. Popracujemy chirurgicznie nad ranami i gruntownie przebadamy naszych pacjentów: zmierzymy ciśnienie, cukier.

Mateusz przyznaje, że w większości przypadków mogą zaoferować tylko pomoc doraźną. Ich pacjenci są z reguły osobami bezdomnymi, bez legalnego zatrudnienia. Nie mają ubezpieczenia zdrowotnego. Można posłać ich na SOR, ale jeśli nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, nie ma pewności, czy zostaną przyjęci. W oddziałach ratunkowych nie są mile widziani.

– Oczywiście, to prawda, wielu z nich przychodzi brudnych, ze śmierdzącymi ranami – mówi Mateusz. – Inni pacjenci nie chcą siedzieć z nimi w poczekalni. Nieraz są pod wpływem alkoholu. My jednak wiele razy zaznaliśmy wdzięczności z ich strony, zaufania i ogromnej chęci współpracy. Jeśli ktoś, kto jest w dwumiesięcznym ciągu alkoholowym, rezygnuje z picia na kilka dni, żeby móc przyjmować leki, jest to naprawdę bardzo dużo.

– Tak, jasne, spotykamy się też z agresją, postawą roszczeniową. Nieraz ktoś nas zwyzywa – dodaje Maria Maciaszek, lekarka, która ludźmi w kryzysie bezdomności zajmuje się od 2009 r. – Ale ta postawa to często jedyny sposób, w jaki mogli coś w życiu osiągnąć. Na każdym kroku doświadczają odrzucenia. Jeśli zaczną się awanturować, ludzie odpuszczą nawet dla świętego spokoju. Dlatego staramy się nie tylko ich leczyć, ale też z nimi rozmawiać. Pytać, czego im potrzeba, być z nimi. Zapewnić im bliskość i troskę.

Trudne warunki, trudni pacjenci i ciągłe poczucie bezradności. Dlaczego więc to robią?

– To nasi pacjenci – mówi Maria. – Pracuję w przychodni od wielu lat. Mam tam takie osoby, którym towarzyszyłam od urodzenia aż do zgonu, leczę kolejne pokolenia. Między pacjentami a lekarzem tworzy się silna więź. Tu też znamy ich z imienia, śledzimy ich losy. Po prostu nie mogłoby nas tu nie być.

– Właśnie staramy się o karetkę – dopowiada Mateusz. – Moglibyśmy zaparkować ją tutaj na Plantach, zaprosić ludzi do środka, zbadać, przeprowadzić proste zabiegi. Wtedy byłoby nam dużo łatwiej.

Z najpiękniejszej strony

– Wybrałam decoupage, bo to technika prosta i efektowna – mówi Anna Tychota. – W namiocie na warsztaty będzie mógł przyjść każdy, bogaty i biedny, ale na co dzień prowadzę je z osobami ubogimi w Fundacji „Po pierwsze CZŁOWIEK”. Widzę ten błysk w oku na każdym etapie pracy. Przyklejamy serwetki i jest zachwyt, polakierujemy i wygląda jeszcze lepiej, potem jeszcze zdobienia. Myślę, że dla wielu osób, z którymi pracuję, ważne jest to poczucie, że są w stanie zrobić coś pięknego. W ubiegłym roku przed świętami przychodził do nas jeden pan, który wymyślił, że będzie robił bombki ze starych żarówek. Wyciągał je z pojemników, malował, zdobił, opracował sposób, jak ukryć gwint i jak je wieszać. Dawałam mu materiały po zajęciach, a on na następny raz przynosił pięć, sześć gotowych bombek. Bardzo był z siebie dumny.

Anna jest emerytowaną nauczycielką polskiego, ale, jak powtarza, nauczycielem jest się do końca życia. Praca była jej prawdziwym powołaniem, a teraz swoje doświadczenie, umiejętność tłumaczenia i cierpliwość wykorzystuje na warsztatach.

– Oczywiście pracuje się tu zupełnie inaczej niż w szkole. Dla uczniów byłam kimś w rodzaju mistrza, kimś, kto pobudzał do myślenia, otwierał na nowe światy. Tu mam do czynienia z ludźmi dorosłymi, już ukształtowanymi, często przez bardzo trudne doświadczenia. Czy mogę być dla nich mistrzem? Oczywiście, że nie. Przyjacielem? Rzadko się zdarza, żeby ktoś się otworzył i opowiedział o sobie. Tyle wiem o nich, ile domyślę się ze zdawkowej wymiany zdań. Jestem po prostu stałym elementem, który daje poczucie stabilizacji w ich zagmatwanym życiu. Muszę się zgodzić się na to, że nie jestem w stanie im pomóc. Mogę jedynie towarzyszyć im w ich cierpieniu. Czasem zauważę, że np. ktoś ma brudną, zniszczoną kurtkę, więc przyniosę nową. Jest mi wdzięczny, że zwróciłam na to uwagę, że nie musiał prosić. Ale to tylko tyle.

Dominika Feiglewicz organizuje warsztaty pisania „DAJ SIĘ POZNAĆ z Twojej najpiękniejszej strony”. Chętni mogą przynieść swoje wiersze i opowiadania lub pracować nad nimi z pomocą wolontariuszy. Na koniec utwory będą prezentowane na scenie z pomocą aktorów, muzyków i samych autorów.

– Od lutego chodzę na Zupę na Plantach i rozmawiając z bezdomnymi, zauważyłam, że wielu z nich ma zacięcie artystyczne. Ktoś gra na instrumencie, inny pisze wiersze, jeszcze inny interesuje się filozofią. Tymczasem w społeczeństwie panuje przekonanie, że to są ludzie pozbawieni wrażliwości i jakichkolwiek aspiracji. Chciałam, żeby mogli pokazać tę swoją piękną stronę.

Dominika studiuje aktorstwo. Przyzwyczajona jest do stresujących egzaminów, publicznych występów, ale, jak mówi, nigdy nie stresowała się tak bardzo jak ­wtedy, kiedy po raz pierwszy szła rozdawać zupę na Plantach.

– Nie wiedziałam, jak mam z tymi ludźmi rozmawiać. Okazało się, że nie jest to wcale takie trudne. Wracałam przepełniona radością, ale też poruszona tym, co zobaczyłam. To był taki okres, kiedy mocno zastanawiałam się nad swoją przyszłością i karierą. Nagle zobaczyłam, że nie tylko jestem ja i moje aspiracje, ale też inni ludzie wokół. Postanowiłam, że będę robić teatr, który przede wszystkim otwiera na siebie nawzajem. Zwłaszcza na tych wykluczonych. Właśnie pracuję nad spektaklem z osobami głuchymi. Chciałabym, żeby mogli go zobaczyć zarówno słyszący, jak i niesłyszący, i żeby w przestrzeni sztuki ich światy mogły się spotkać. Znalazłam sens w mojej pracy, w dużej mierze dzięki tym bezdomnym z Plant.

Metamorfoza

– Sama nie wiem, skąd mi się wziął ten pomysł – mówi Anna Samborska-Niess- ner odpowiedzialna za punkt metamorfozy. – Makijażu nie umiem robić, z fryzjerstwem, jak widać, też niewiele mam wspólnego – dodaje, zerkając kątem oka na swoje długie dredy. – Ale nie oszukujmy się, nawet jeśli bardzo się staramy, to i tak oceniamy ludzi pod kątem ich wyglądu. Wystarczy jedno spojrzenie i od razu wstawiamy kogoś do odpowiedniej szufladki. Chciałam, żeby ludzie, którzy skorzystają z naszej metamorfozy, nie tylko sami poczuli się lepiej ze sobą, ale też pokazali innym, jak bardzo te schematy, w które ich wkładamy, są krzywdzące i nieprawdziwe.

W 2004 r. Anna założyła szkołę waldorfską. Od samego początku było dla niej jasne, że uczyć się w niej będą także ci uczniowie, których rodzice nie mogą pozwolić sobie na zapłatę czesnego.

– Nie lubię mówić o integracji – krzywi się lekko – bo wystarczy, że wypowie się to słowo, a już pojawiają się w głowach podziały. Prawda jest taka, że problemy wychowawcze tak samo sprawiają uczniowie, którzy płacą czesne, jak i ci, którzy są z niego zwolnieni.

Pewnego razu, kiedy dzieci wspinały się po drzewach, zauważono, że jeden z chłopców ma zdarte podeszwy butów. Zorganizowali w szkole kiermasz. Każdy przynosił rzeczy, których już nie używa, a które mogą przydać się innym. Dzieci brały to, co im się podobało. Każdy z tego skorzystał na tyle, na ile potrzebował.

– W naszym społeczeństwie biedę postrzega się jak coś, na co człowiek sobie zasłużył. Zupełnie się z tym nie zgadzam, bo przecież nikt z nas nie ma pełnej kontroli nad tym, jak potoczy się nasze życie. Czasem losowe wydarzenia potrafią przewrócić je do góry nogami – mówi Anna. – Często jednak spotykam się z tym, że doświadczenie biedy wiąże się dla ludzi z ogromnym wstydem. Dlatego zależało mi na tym, żeby przygotować akcję, która po prostu uszanuje ludzką godność.

Pani Ala, fryzjerka, już dwukrotnie brała udział w akcji strzyżenia i czesania osób bezdomnych. Wiedziała, że i tym razem nie może jej zabraknąć.

– To zaczęło się tak zwyczajnie. Jedna z moich klientek jest wolontariuszką w Fundacji „Po pierwsze CZŁOWIEK” prowadzonej przez siostry albertynki. Zapytała, czy nie chciałabym przyjść do nich i w ten sposób pomóc. Zgodziłam się. Czy miałam jakieś obawy? Właściwie nie. Przyszłam i zabrałam się do pracy. Za pierwszym razem dużo było rezerwy, zgłosiło się tylko pięć osób. Ale fama o nas się rozeszła. Następnym razem byłyśmy we dwie z koleżanką i od rana do popołudnia miałyśmy klienta za klientem.

Jak mówi, specyfika pracy jest zupełnie inna niż w salonie. Trzeba przede wszystkim myśleć o tym, żeby fryzura była praktyczna i łatwa do utrzymania bez konieczności modelowania. Panowie preferują obcięcia na bardzo krótko, paniom bardziej zależy na tym, żeby było nie tylko wygodnie, ale też ładnie. Nagrodą jest zadowolenie wypisane na twarzy.

– Zapamiętałam jedną młodą dziewczynę, która była u mnie za pierwszym razem. Kiedy znów pojawiłam się w fundacji, zobaczyłam ją, jak siedzi na obiedzie. Zapytałam, czy zejdzie do nas. Strasznie się ucieszyła, że ją rozpoznałam. Uczesałam ją. Wróciła na stołówkę z szerokim uśmiechem.

– Wszystkie fryzjerki i wizażystki są uprzedzone, że przede wszystkim mają podążać za oczekiwaniami klientów. Jeśli ktoś na co dzień w ogóle się nie maluje, mają nie szaleć z „sylwestrowym” makijażem, nawet jeśli bardzo by je kusiło – wyjaśnia Anna.

– Jedną klientkę już mam – dodaje po chwili. – Panie z Przytuliska dla Bezdomnych Kobiet zgłosiły się do pomocy w utrzymaniu czystości na stanowiskach fryzjerów. Spotkałam się z nimi, bardzo fajne babki. Jedna z nich zapytała: „Ale zaklepie mi pani miejsce na tę metamorfozę?”. Odpowiedziałam: „Jasne”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2017