Dzień grochówki

A może trzeba było zrobić z tego dzień grochówki? Nie ma państwa bez wojska, nie ma wojska bez grochówki.

05.11.2018

Czyta się kilka minut

 / DONAT BRYKCZYŃSKI / ZW / REPORTER
/ DONAT BRYKCZYŃSKI / ZW / REPORTER

Przynajmniej polskiego wojska – kiedy pełni rolę symboliczną, paradną, kiedy nie jest tylko urzędem do spraw fizycznego panowania nad terytorium, lecz robi to, do czego też się świetnie nadaje: ucieleśnia w wersji hard nasz splot wyobrażeń, tęsknot, traum i poczucia bezpieczeństwa. Wyrażenie „państwo polskie istnieje teoretycznie” cytuje się głównie dla jego krytycznego sensu (to źle, iż tylko w teorii), ale przecież można je przesterować w stronę dumy: owszem, może tylko w teorii, ale za to jak! Te wszystkie nasze symboliczne trumny i byty – przy których bogowie Olimpu z całą ich rodzinną patologią i rozróbami przypominają zgraję przedszkolaków – są barwnym dywanem krzyżujących się narracji, a ich linearny wyraz i widzialną ramę tworzy np. parada wojska polskiego w kostiumach historycznych – od szwoleżerów co najmniej poczynając.

A na końcu każdej parady (czasami nawet zamiast niej) czekać powinna grochówka. W warunkach realnej militarnej roboty zastąpiona już dawno zestawami w pakietach. W świecie koneserów i kolekcjonerów wojskowych racji żywnościowych (są tacy, czytam ich fora, ludzie zupełnie zdrowi na umyśle) polskie pakiety mieszczą się w światowej czołówce – jeśli zawarte w nich suchary są równie dobre jak dostępne w cywilnym handlu suchary Beskidzkie z zakładów San, to jestem gotów się zgodzić.

Paczkowana na modularnej tacce racja jest racjonalnym wyjściem, by żołnierza posilić zgodnie z wytycznymi nauk o człowieku. Ale spójrzmy: przypomina urzędowy formularz z rubrykami, numer ewidencyjny, grupa krwi, rozmiar buta, płeć i wyznanie. Dlatego to bulgocząca jak lawa, niedająca się wtłoczyć w formę grochówka pozostaje potrawą par excellence dla naszych duchowych hufców, wojska traktowanego jako zwieńczenie przygody polskości z gwałtem dziejów i rozbojem geografii. Gastrycznym wyrazem siły naszego trwania w tym zakątku świata.

Ktoś złośliwy, chcąc nam zepsuć szansę na zacne uczczenie najbliższej niedzieli, mógłby zauważyć, że grochówka weszła do jadłospisu naszego XX-wiecznego wojska prosto z rubryk kwatermistrzowskich germańskiego najeźdźcy i że jest to nieodrodna siostra Erbseneintopf nach Bundeswehrrezept. Ale po pierwsze, był taki czas, że wszystko poza językiem i książeczką do nabożeństwa mieliśmy pożyczone i przejęte – i żaden z tego wstyd. Groch to dobre źródło białka, które pęcznieje w trzewiach po zjedzeniu: dając dzięki temu szybkie uczucie sytości, jest bardzo pragmatycznym sposobem zapychania żołądka.

Po drugie, można tę parentelę wziąć w nawias, tam bowiem, gdzie groch paruje w kotłach, słychać do dziś tupot sandałów i skrzypienie rzemieni na pancerzu rzymskiego legionisty. Mało co służyło tak dobrze republikańskiej krzepie, jak wszechobecny w rzymskim życiu codziennym groch (a raczej któraś z jego kuzynek, znanych dziś zbiorowo pod nazwą ciecierzycy, ale w sensie kuchennym to jedno i to samo). Marek Tulliusz, zanim jeszcze nasz poeta kazał obracać mu się w grobie w odruchu estetycznej pogardy, przez wieki funkcjonował jako pan Grochowski, bo cóż w końcu jego przydomek Cicero znaczy?

A do Rzymu wcale nie powinno być nam daleko. Tego rozumianego jako stolica równościowej Republiki, która umiała się przepoczwarzyć w sprawnie zarządzane cesarstwo, gdy Wschód zaczął zbyt mocno nacierać, i tego rozumianego jako stolica Kościoła. Tak twierdzi Marek Cichocki w książce „Północ i Południe”, w której m.in. proponuje ponowny namysł nad specyfiką demokracji szlacheckiej w jej najskuteczniejszej, XVI-wiecznej formie, żeby bez nadymania się i bez wstydu pojąć, czym był polski sposób na nadawanie formy światu (oczywiście różny od sposobów innych nacji). A to wszystko po to, by spróbować zaistnieć po swojemu w Europie, której kolejny już pomysł federalistyczny rozlazł się na naszych oczach. Zamiast wiecznie się bać, że lądujemy po gorszej stronie osi zachód-wschód (każde wcielenie Zachodu potrzebuje swojego wschodniego dzikusa, co pokazywał już kiedyś w odniesieniu do Arabów Edward Said w „Orientalizmie”), wskrześmy oś północ-południe, na której zdecydowanie staliśmy po jej rzymskiej, a więc skierowanej ku dobru i pięknu, stronie.

Książka Cichockiego jest raczej jak pomysł kucharza niż gotowy obiad, ale stanowi zarazem najżywszą prowokację umysłową na temat polskiego losu, jaką przeczytałem w tym roku zmarnowanej rocznicy. Mam nadzieję, że jedenastego grochówkę jednak znajdę. Tyle chociaż z Rzymu niech nam zostanie. ©℗

Prawdziwa grochówka wymaga nie tylko zjadania jej na zewnątrz, na zimnie, ale i przygotowywania w ogromnej ilości. Ale można też się pobawić w różne domowe wersje. Przepis Bundeswehry przewiduje podsmażenie na smalcu 300 g drobno krojonego boczku, dodanie po 2 posiekane cebule i marchwie, podduszenie ich, dodanie 500 g grochu w połówkach, zalanie 1,5 l wody, doprowadzenie do wrzenia i gotowanie na wolnym ogniu, po 30 minutach dodanie 1 kg ziemniaków pokrojonych w kostkę, dalsze gotowanie, aż wszystko zmięknie i spęcznieje. Przyprawy – pieprz i majeranek, ewentualnie czosnek.

Znam też wersję „litewską” (ale ta nazwa to raczej fantazja autora prowadzącego ongiś pogotowie kulinarne Ligi Kobiet Polskich we Wrocławiu, który ją opisał), gdzie osobno gotujemy groch w wywarze warzywnym, a osobno pęczak (jedna trzecia wagi grochu) i kilka ziemniaków, i garść suszonych grzybków, po czym łączymy wszystko i zagęszczamy zasmażką z cebuli i mąki.

Wersja „śródziemnomorska” przewiduje najczęściej rozmaryn jako przyprawę i nieco przecieru pomidorowego, zero ziemniaków, za to grzanki czosnkowe na wydaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2018