Dzieci – nie, ludzie – tak

Koncepcja pedagogiczna Korczaka, urodzonego rewolucjonisty, ma rangę przewrotu kopernikańskiego. U schyłku XIX w., gdy „Stary Doktor” zaczynał działalność, mało komu przychodziło do głowy, by traktować dziecko jako osobę.

07.05.2012

Czyta się kilka minut

Wyprzedził swoją epokę, a i dzisiejsza za nim nie nadąża. Jego przenikliwą myśl na temat małego człowieka porwał nurt ogólników: „szacunek”, „dobro”, „empatia”. Autentyczne zrozumienie tych pojęć wymagałoby otwartego umysłu – unieważnienia granicy dzielącej świat dziecięcy i dorosły na odległe galaktyki. Polacy nie są jeszcze w pełni gotowi na taką zmianę mentalną i jednocześnie z zazdrością spoglądają w stronę Szwedów, pedagogicznego wzorca dla całej współczesnej Europy, od połowy lat 70. XX w. uznających kilkulatka za osobę kompletną i godną autentycznej troski. A właśnie to stało w centrum rozważań Janusza Korczaka, Żyda polskiego, mieszkańca Warszawy, urodzonego jako Henryk Goldszmit w roku 1878.

Panteon męczenników

Miał trzy zawody i trzy powołania: medycynę, pisarstwo, pedagogikę. Wszystkie zaspokajały tę samą potrzebę duchową: poznania sprzężonego z działaniem. Starego Doktora interesowało to, w jaki sposób mały człowiek istnieje w świecie. Medycyna (poza kluczową możliwością niesienia pomocy) była warsztatem badawczym do zgłębienia praw natury, praktyka lekarska – polem obserwacji elementarnych i ostatecznych praw życia.

Trafił do panteonu męczenników narodowych. Finalny moment biograficzny przysłonił cały twórczy dorobek. Podręczniki szkolne, wiersze, plakaty i filmy grawerują w zbiorowej pamięci martyrologiczny wizerunek Starego Doktora, 6 sierpnia 1942 r., na czele kolumny podopiecznych z Domu Sierot, wyruszającego z getta warszawskiego w ostatnią podróż do komory gazowej w Treblince. Przed wejściem do pociągu Niemcy mieli Korczakowi proponować ocalenie. Postawili warunek: pozostawienie dzieci samym sobie. Odmówił, a jego hagiografia znalazła „ładne” dopełnienie – jest dramat, możliwość przetrwania i poświęcenie. Kto jednak zna choćby skąpe fragmenty książek autora „Prawideł życia”, ten wie, że dla Korczaka „cudze” dzieci były najbliższymi sercu.

Jestem więcej niż pewna, że sam Doktor uznałby za niepoczytalność dopuszczenie myśli o innej decyzji niż ta, którą podjął. Wypełnił swój obowiązek jak setki ludzi w getcie – lekarze i pedagodzy odpowiedzialni za los innych. Stefanii Wilczyńskiej, prawej ręce Korczaka, nikt nie proponował ratunku na Umschlagplatzu, choć mogła z getta wyjść wcześniej, o co nieskutecznie zabiegała rodzina. Z dziećmi do obozu zagłady powędrowali inni wychowawcy Domu Sierot – Balbina Grzyb, Sabina Lejzerowicz, Natalia Poz, Róża Lipiec-Jakubowska, Dora Slonicka, Róża Azrylewicz-Sztokman z maleńką córeczką, Henryk Azrylewicz, Henryk Asterblum. Dzieci nie opuścił Aron Koniński i jego żona – dyrektor internatu dla chłopców przy ulicy Mylnej, pani Broniatowska, kierowniczka Centosu dla dziewcząt przy Śliskiej czy pan Szternfeld, szef Centosu dla chłopców przy Twardej.

Rewolucja

Wielkość Korczaka tkwi w czymś innym: jego koncepcja pedagogiczna ma rangę przewrotu kopernikańskiego. Ten urodzony rewolucjonista przeciwstawił się porządkowi tradycji. U schyłku wieku XIX, kiedy zaczynał działalność, rzadko komu do głowy przychodziło, aby potraktować dziecko jako osobę. Istniało przyzwolenie społeczne na arsenał broni „dydaktycznej” – chłostę fizyczną i psychiczną. Korczak obserwował to na co dzień: jako pediatra wizytujący zamożnych i ubogich. To on, jako jeden z pierwszych w świecie, zaczął mówić o wychowaniu progresywnym: dziecko, jego potrzeby i dobro stawało się „słońcem”, wokół którego powinno być organizowane każde działanie. Żądał uwzględniania samorzutnych zainteresowań młodzieży, wyrabiania samodzielności, oparcia się na spontanicznej aktywności, rozwijania pełni sił fizycznych i psychicznych, pielęgnacji zdolności ekspresywnych, stworzenie każdemu szansy na sukces, do wybicia się – na miarę możliwości.

Bezkompromisowo formułował niektóre kwestie – te dotyczące prawa dziecka do przedwczesnej śmierci wprawią w konsternację każdego. Pisał: „Im bardziej przeraża matkę ze sfer zamożnych myśl o możliwej śmierci dziecka, tym mniej znajduje ono warunków, by stać się bodaj tylko pomyślnie rozwiniętym fizycznie i jako tako samodzielnym duchowo człowiekiem (...) Drzwi – przyciśnie palec, okno – wychyli się i wypadnie, pestka – udławi się, krzesło – przewróci na siebie, nóż – skaleczy, patyk – oko wybije, podniosło z ziemi pudełko – zarazi się, zapałka – pożar, pali się. I jeśli dziecko uwierzy, i zmyliwszy czujność gdzieś w kącie z biciem serca nie zapali zapałki... – co pocznie, gdy w sobie, we wnętrzu swej duchowej istoty, odczuje coś, co rani, parzy, kąsa?”. I jeszcze: „W obawie, by śmierć nie wydarła dziecka, wydzieramy dziecko życiu; nie chcąc, by umarło, nie pozwalamy żyć”.

Korczak uprzytamnia, że wychowanie to nie słodycz i beztroska, lecz pokora, cierpliwość i odwaga w relacji dorosłego z dzieckiem. Maluch w pedagogice autora „Prawideł życia” jest istotą wielowymiarową – bywa przyjazny i agresywny, kłamie i mówi prawdę, tworzy i niszczy. „Człowiek” zamiast „dziecko” – tego pojęcia Korczak zdecydowanie częściej używa. A to dlatego, że nie zwalnia ono dorosłego z odpowiedzialności za poważne traktowanie mniejszego. Stary Doktor przyjął rolę rzecznika kilkulatka, wyznaczył granice prywatności: prawo do autonomii, tajemnicy, własności.

Zestaw obowiązkowy

Nic a nic nie zestarzały się jego teksty pedagogiczne. Mają przystępną formę, całkiem niedawno nobilitowaną przez Czesława Miłosza „Pieskiem przydrożnym”. Luźno rozproszone całostki myślowe, w których można się zanurzyć, otwierając książkę na chybił trafił. Wypowiedź dialogowa, scenki i przykłady z codzienności. Jeśli refleksja – to liryczna, jeśli sentencja – to poetycka. W ten sposób Korczak napisał m.in. „Jak kochać dziecko”, pierwszą część tryptyku, pozostałe to „Internat i kolonie letnie” oraz „Dom Sierot”. Wszystkie tytuły ukazały się kolejno między 1918 a 1920 rokiem.

„Jak kochać dziecko” powinno być wznawiane raz na kwartał i przydzielane przez państwo w obowiązkowym pakiecie każdej osobie, która ma jakikolwiek kontakt z dzieckiem – rodzicom, psychologom, lekarzom. Więcej, przydałoby się, by wkuł tę książkę na pamięć każdy urzędnik państwowy, w jakikolwiek sposób wpływający na losy najmłodszych.

Korczak zastanawiał się, kim będzie za 15 lat niemowlę, które na początku książki łapie w płuca pierwszy haust powietrza. I co robić, aby w przyszłości mogło rozwinąć skrzydła. Przestrzegał przed zadawaniem cierpienia i budzeniem strachu. Zachęcał do otwierania oczu na odmienność i kategorycznie protestował przeciwko łamaniu charakteru. Gwałtownik nie zmieni się w niewzruszonego stoika, dlatego należy pozwolić mu na bycie tym, kim jest, nie tępiąc brutalnie wrodzonych cech, jedynie pomagać je opanować, aby nie wymykały się spod kontroli właścicielowi oraz nie zatruły życia jego otoczeniu. W głębi duszy anarchista, krytykował każdy system społeczny. Poraża aktualność zdań ujawniających ideologiczną, społeczną, polityczną instrumentalność wychowania, mechanizmy instytucjonalnej tresury, zabiegi wychowawcze legalizujące bezwład myślowy, dyktaturę nakazów i zakazów, nazywaną powszechnie pedagogiką. Korczak świadom był skostniałej miernoty szkoły tresującej mechanizmy pamięci, ale nie kształtującej postawy etycznej i zrozumienia siebie.

Ma na koncie książki publicystyczne adresowane do młodzieży. W 1929 r. ukazały się „Prawidła życia”, które dorośli uznali za nieodpowiednie dla nieletnich – kolejny dowód na to, jak rozmijał się duch epoki z niezależną myślą Korczaka. Refleksję w „Prawidłach...” porządkuje krzywa rosnąca – zaczyna się od obecności dziecka w społeczności najmniejszych, w domu, rodzinie, z najbliższymi, mamą, tatą, babcią, rodzeństwem, dalej we społecznościach większych – na podwórku i w szkole, potem rzecz dotyczy wątpliwości rodzących się wraz z dorastaniem – podziałem na bogatych i biednych, na końcu jest o dojrzewaniu emocjonalnym, świadomości własnego ciała, różnicach płci, talencie, ocenie siebie i innych.

Stary Doktor, mimo chwil zwątpienia, tom po tomie, audycja po audycji (pogadanki nadawane w latach 30. przez Polskie Radio), artykuł po artykule udowadniał, że warto objaśniać światy: małych – dorosłym, dorosłych – małym i pokazywać, jakie zasady w nich obowiązują. W tym procesie zawierzał intuicji. Nawoływał do zachowania rezerwy wobec autorytetów wieszczących z bryków pedagogicznych. Nie chciał, by jego książki podzieliły ich los. Unikał dyktatury jednoznaczności, nawet gdy ponosił go gniew. Dlatego tyle w jego pisaniu migotliwego: „może”, „nie wiem”, „jeśli”, zachęcających do szukania, rewidowania, mocowania się z własną niepewnością. Nie chciał, aby czytelnik poprzestał na gotowej odpowiedzi sformułowanej głosem kogoś innego.

Dziecięca Międzynarodówka

W roku 1926 założył gazetę dziecięcą. „Mały Przegląd” ukazywał się przez 13 następnych lat w każdy piątek jako dodatek do „Naszego Przeglądu”, wysokonakładowego, drukowanego w języku polskim dziennika mieszczaństwa żydowskiego. „Mały Przegląd” to siedmiomilowy krok naprzód – oficjalne wejście dzieci w sferę publiczną. Korczak mówił: „chciałbym, aby to pismo było zabronione przez Ministerstwo, wyklęte przez rodziców i pedagogów, żeby nikt nie chciał go dzieciom kupować, ale by dzieci kupowały je same za pieniądze zwędzone rodzicom”.

Z jednej strony był szczęśliwy, bo dzieci mogły tam pisać o swoich rzeczywistych problemach (np. interweniowały w sprawie otoczenia jednego z warszawskich placów zabaw drutem kolczastym), z drugiej, męczył się z tym, że „Mały Przegląd” trafia do małej liczy odbiorców. A on dążył do czegoś zupełnie innego: do zjednoczenia dzieci bez względu na pochodzenie społeczne, rasę, narodowość i wyznanie. Nie udało się ani wtedy, ani później: wrzesień 1939 raz na zawsze unicestwił tę możliwość.

Pisanie powieści dla dzieci spełniało jego ambicje artystyczne. Właściwie trudno powiedzieć, kto był ich adresatem, tyle w nich mroku. W życiu prawdziwym chronił maluchy przez cierpieniem, w literaturze pozbawiał je złudzeń. Nie pisał książek o mocy katarktycznej, gdzie dobro zwycięża zło, wolał tragiczny finał od happy endu – tutaj ujawniała się depresyjna strona osobowości Doktora.

Większość z tych tytułów pokryła patyna archaizmu – rewolucje obyczajowe, ekspansja filmu, telewizji, internetu... zrobiły swoje. Zmianie uległ język, który w przypadku pozycji pedagogicznych można podretuszować, ale nie w literaturze pięknej. Ruch emancypacyjny rosnący w siłę przez ostatnich 100 lat nobilitował kobietę, natomiast Korczak miał skłonności mizoginicznie, co kłuje w oczy w jego tekstach: ewidentnie faworyzował chłopców, dla dziewczynek były zarezerwowane mniej znaczące zadania.

Współczesne dziecko, jeśli w ogóle dobrowolnie sięga po książkę, to po tę podnoszącą adrenalinę, z dynamiczną akcją, najlepiej, gdy jest osadzona w świecie fantastycznym. „Kajtuś Czarodziej” (1935) – opowieść o chłopcu, który wprawił się w magii, co najpierw powoduje niewinne konsekwencje, potem przykre przygody, wreszcie pasmo katastrof, trąci myszką przy oszałamiającym cyklu o „Harrym Potterze”.

Społeczne zaangażowanie i lewicujące sympatie były dla Korczaka zasadniczym bodźcem do pisania. Pod tym kątem lektura jego książek jest kopalnią wiedzy. „Dziecko salonu” wywołało w 1906 r. sensację: chłopiec z bogatego domu zauważa nędzę i od tej chwili nie może wytrzymać w złotej klatce. Odwiedza coraz bardziej nędzne środowiska, a gdy tylko trafia do następnego, wydaje mu się ono bogatsze od poprzedniego. Jak w piekle dantejskim krąg po kręgu bohater schodzi do czeluści.

W „Mośkach, Jaśkach i Srulach” (1909) pierwsze skrzypce grają dzieci żydowskie. Dzięki tej książce przestały być traktowane jako przybysze z obcej planety, nawet w środowiskach antysemickich czytelnicy nabierali sympatii dla Mośków... „Bankructwo małego Dżeka” (1924) to historia ucznia szkoły powszechnej, który postanawia zostać kupcem. Chłopiec skłania kolegów do założenia spółdzielni: po niższych cenach ma ich zaopatrywać w przybory szkolne. Dzieci dowiadują się, co to jest hurt i detal, księgi przychodów i rozchodów, kalkulacja, rabat, kredyt, manko. Książka pisana na zamówienie społeczne – do 1923 r. Korczak był członkiem Komisji Pedagogicznej przy Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Współdziałał w tworzeniu modelu nowoczesnej szkoły polskiej. Propagował ideę samorządu, który zmienia przypadkową zbieraninę uczniów w społeczeństwo obywatelskie.

Traktat o władzy

„Król Maciuś I” jest jego najlepszą powieścią. Choć to lektura niełatwa – wymagająca skupienia, gęsta w znaczenia i jednocześnie każąca do siebie wracać.

Po śmierci króla na tronie zasiada jego syn – dziesięcioletni Maciuś. Start ma świetny: słucha starszych i doświadczonych ministrów. Szybko się jednak okazuje, że to cwaniaki dbające o własny interes. Maciuś bierze więc sprawy w swoje ręce – postanawia zbudować państwo idealne, szczęśliwe dla wszystkich obywateli. Mimo dobrego serca, królewicz popada w coraz gorsze tarapaty, rujnuje kraj, wywołuje wojny, przegrywa. Smutny król, jeden z niewielu dorosłych przyjaciół tytułowego bohatera, przestrzega: „szlachetni zawsze stoją na straconej pozycji”.

Korczak spełnia fantazję dzieci o przejęciu władzy – atawistycznej potrzebie, ustanawiającej hierarchie w klasie, między rodzeństwem czy na podwórku. Głowę każdego malucha zaprząta snucie wizji o tym, co można zrobić, gdy jakimś cudem role się odwrócą. Maciuś dostaje taką szansę i okazuje się, że wiąże się ona z ograniczeniami i nie do zniesienia odpowiedzialnością. Ten traktat o władzy – jej możliwościach i pułapkach – jest przewrotną lekcją, którą Korczak udziela dzieciom.

Prorocza książka – ukazała się zimą 1922 r., równolegle z zabójstwem pierwszego prezydenta niepodległej Polski, Gabriela Narutowicza. W kraju działo się źle: parlament nie mógł dojść do porozumienia w żadnej sprawie, upadały kolejne gabinety, sytuacja gospodarcza była katastrofalna: bezrobocie, nędza, galopująca inflacja. Chwilowym ratunkiem okazał się urząd Władysława Grabskiego, powołanego na ministra finansów, który i tak podał się do dymisji, mimo reform wprowadzonych z sukcesem. Może dlatego druga część książki – „Król Maciuś na bezludnej wyspie” (1923) jest jedną z najsmutniejszych książek Korczaka. Opuszczony przez wszystkich mały król wędruje od schronienia do schronienia w poszukiwaniu miejsca na ziemi. Nie odzyskuje tronu, rezygnuje z naprawienia świata, na moment odnajduje spokój w fabryce, ale szybko ginie, rozszarpany przez maszynę, przy której pracował.

Korczaka rozczarowała II Rzeczpospolita: odbudowie państwa polskiego towarzyszyła antysemicka histeria i raziły nierówności ekonomiczne. Mimo sławy i uznania Stary Doktor wiecznie musiał żebrać o pieniądze na swoje dzieci. To go wycieńczało – w II połowie lat 30. bywał nieznośny dla otoczenia; całkiem poważnie rozważał porzucenie pracy w Domu Sierot. Już w getcie, co można wyczytać w „Pamiętnikach”, kiedy wychowankowie umierali z głodu, podejrzewał najuczciwszych i najofiarniejszych o niechęć do niesienia im pomocy.

***

Przez całe lata z różnych stron padały na niego ciosy. Żydzi tradycyjni mieli pretensje o to, że polonizuje dzieci. Polacy i Żydzi o to, że niepotrzebnie utrwala w wychowankach poczucie tożsamości żydowskiej, utrudniającej integrację ze społeczeństwem polskim. Syjoniści zarzucali, że nie agituje za wyjazdem do Palestyny. Komuniści, że nie wzywa do walki z kapitalizmem. Stefania Wilczyńska, że nie przygotowuje swoich wychowanków do prawdziwego życia, rzucając na głęboką wodę życia jako 14-latków, rozbudzając w nich nadzieję na lepszą przyszłość, zamiast uczyć konkretnego fachu. (To Wilczyńska szukała posad dla wychowanków Domu Sierot). A Korczak robił swoje – w ramach możliwości pokazywał dzieciom, jak wygląda godne życie.

Treściowe bogactwo w książkach Korczaka nie daje spokoju – przy kolejnej lekturze odkrywa się w nich coś nowego. Nie daje też spokoju styl Starego Doktora – zero w nim ckliwości, tak często towarzyszącej pisaniu o dzieciach. Bywa brutalny, ale ma w tym cel – wytrącenie dorosłych ze stanu samozadowolenia. Konsekwentnie podkreśla, że z niepełnoletnich nie należy robić mniejszych niż są – to jego credo pedagogiczne. Z niego też wzięła się literatura adresowana do dzieci. O, przepraszam, do ludzi, nie do dzieci.


Ostatnio wznowione książki Janusza Korczaka: „Król Maciuś I”, „Król Maciuś na bezludnej wyspie”, „Kajtuś Czarodziej”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011; „Prawidła życia”, Agencja Wydawnicza Ezop, Warszawa 2012



KONKURS DLA CZYTELNIKÓW


Jak długo król Maciuś jadł śniadanie?


Dla osób, które najszybciej prześlą prawidłową odpowiedź, mamy 5 książek Joanny Olczak-Ronikier „Korczak”, ufundowanych przez wydawnictwo W.A.B.


Na odpowiedzi czekamy do końca maja. Nasz adres: tp@tygodnik.com.pl, z tematem „Konkurs Korczak 20/12”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2012