Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Posługując się ową logiką, przyjmujemy bez szemrania, że Duda nie uprawia polityki europejskiej, a Tusk tego, co zwykliśmy nazywać polityką polską. To mniemanie nie sprawia nam żadnego kłopotu głowowego aż do chwili, w której zaczynamy opukiwać i wentylować termin „polityka polska”. Bylibyśmy niekonsekwentni, gdybyśmy nie pamiętali, że nie tak dawno tu, na tych świętych łamach, dowiedliśmy z oszałamiającym sukcesem, że przecież polityka polska nie istnieje. Kimże jest w tej sytuacji prezydent Duda? Skoro to, co ów uprawia, nie jest polityką w ogóle?
Prezydent Duda jest najwyższym urzędnikiem państwowym, ale, co ważne, nie najważniejszym, z czym zresztą sam się zgadza, bez dąsów bądź pretensji. Został obrany na to stanowisko w demokratycznych wyborach. Ta banalna informacja zawiera jednak zagwozdkę. Wybory są przecież aktem politycznym, a więc bierne uczestnictwo w nich i sukces elekcyjny człowieka niebędącego politykiem muszą zastanawiać. Sytuacja oboru Andrzeja Dudy umyka teorii i wkuwa się w zjawiska namacalne. Mniemania nasze w tej okoliczności wiodą do konkluzji, że Duda nie tylko nie jest politykiem w żadnym sensie, ani europejskim, ani polskim, ale takoż, mimo ogromnych wysiłków, nie jesteśmy w stanie wyrazić, kim jest. To jest rozległe, naszym skromnym zdaniem, pole do badań zarówno terenowych, jak i stacjonarnych.
Kim jest więc Andrzej Duda? Na nasze prywatne czucie jest on przede wszystkim działaczem. Jest to pojęcie przez nas absolutnie umiłowane. To słowo zachwyca nas jędrnością polszczyzny i jej pojemności. „Działacz”. W tym słowie jest moc. Jest w nim spójność, są i luki. Jest w nim stosowna ważność i nieważność. Jest w nim takoż nieogarnięta rozumem zdolność zastępstwa. Gdy bowiem nie wiadomo, co o kimś powiedzieć, wystarczy rzec: działacz. Działacz czego? – zapytają nas zaraz niepoliczone rzesze naszych Czytelników. Skromnie odburkniemy: Andrzej Duda jest działaczem polonijnym. Jakże to? Przecież onże jest z Krakowa! – wołają masy. Z serdecznego serca serc miast polskich, a nie za przeproszeniem z Illinois czy New Jersey! Więc? A i owszem – rzekniemy z lisim uśmiechem – zgadza się, Kraków jest bowiem największym w świecie miastem polonijnym, oczywiście z racji bliskości Zakopanego. To stąd płynie największa oferta polonijności, to tu dymią fabryki wszystkiego, co polonijne w każdym sensie: mentalności, ciupag, bursztynowych ozdób, wizji świata, mikrowizji i braku wizji. Stąd, spod kożucha mgieł smrodliwych, w oparciu o uniwersytet z dalekiej setki rankingu placówek edukacyjnych w świecie, polonijność wysyła swe kadry na krańce planety Ziemia. Ufamy, że gdy ludzkość wreszcie dosięgnie Marsa, to marsjańska faktoria polonijności zostanie sformowana w tutejszych laboratoriach, że czapką krakuską kupioną w Sukiennicach zostanie przykryta konkurencja do bogactw naturalnych owej planety, której czerwony kolor zostanie oczywiście odwołany kosmiczną nowelą ustawy o IPN.
Na razie jednak musimy zadowolić się tym, co mamy – polonijnym oderwaniem, którego esencją są wypowiedzi Andrzeja Dudy, ot choćby ta, że dba on o – pardon – „stosunki euroatlantyckie”. To nas zdziwiło jeszcze bardziej niż Dudy opinia o Tusku. Nasz stosunek do słowa „stosunek” wypełniony jest bezbrzeżnym uwielbieniem, dlatego też z uwagą śledzimy zawsze kontekst, w jakim się pojawia, i Andrzej Duda w naszym fachowym mniemaniu używa go w złym znaczeniu. Przejrzeliśmy wszystkie dostępne nam słowniki i żadna z definicji stosunku nie pasuje do tego, co miał na myśli prezydent. ©℗