Dywizje Wałęsy

Ile dywizji ma papież? - pytał kiedyś ironicznie Stalin. Dla niego silny był ten, kto miał odpowiednią liczbę czołgów, moralność zaś wydawała mu się najwyżej elementem nadbudowy, zależnym od warunków materialnych. Jakże się pomylił.

04.09.2005

Czyta się kilka minut

Uzbrojone po zęby imperium rozpadło się nie pod naporem wrogich dywizji. Jego rozpad zapoczątkowała garstka bezbronnych mężczyzn i kobiet, którzy porwali za sobą innych, w imię pewnej idei. Powstała w Stoczni im. Lenina (ironia historii) “Solidarność" przeszła do historii jako kamień, który ruszył lawinę: początek końca ZSRR.

Solidarność znaczy coś innego niż kolektywność. Kolektyw to masa bez twarzy. Solidarność to więź budująca wspólnotę osób. Osoby mają godność, kolektywy najwyżej swoją cenę. Jednak wszystko, co ma cenę, jest do zastąpienia - jak nauczał skromny profesor Immanuel Kant z sąsiadującego z Gdańskiem Królewca. Ludzie “Solidarności" upomnieli się o godność. Bronili jej bardziej zdecydowanie niż niejeden “robotnik ducha", który dla kariery oddał intelekt w służbę dyktatury.

“Solidarność" zapisała nie tylko piękną kartę w historii ruchu robotniczego; stała się dla nas - także na Zachodzie - nadzieją, że idee mogą być potężniejsze niż przemoc. Ludzie “Solidarności" nie uczyli się wolności. Niby gdzie? Ich kraj w 1945 r. przeszedł spod brunatnej dyktatury pod władzę dyktatury czerwonej. Mimo to upomnieli się o wolność. Co potwierdza przypuszczenie, że pragnienie wolności jest przyrodzone człowiekowi i nawet tresura (“kija i marchewki") nie może go wykorzenić.

W tamtych czasach byłem zwolennikiem tzw. nowej polityki wschodniej, jaką w RFN zapoczątkował socjaldemokrata Willy Brandt (a że należałem do władz chadecji, CDU, kłóciłem się o to z kolegami z partii). Ale nie mogłem wybaczyć Brandtowi, że jego “polityka odprężenia" omijała łukiem ruchy opozycyjne w krajach “bloku", co było ceną za obecność na reżimowych salonach. W czasie wizyty w Polsce Brandt odmówił spotkania się z Wałęsą, choć każdy wie, że dla opozycjonistów (także dziś) międzynarodowe zainteresowanie jest polisą na życie.

Ówczesny minister spraw zagranicznych PRL nawrzeszczał na mnie i wyprosił za drzwi, gdy podczas pobytu w Warszawie powiedziałem mu, że niezależne związki zawodowe są czymś normalnym w wolnym społeczeństwie. Niestety, w tamtych czasach ruch związkowy Europy Zachodniej zawiódł: zamiast poprzeć “Solidarność", całował stopy bossom komunistycznych pseudo-związków (honor ruchu związkowego ratowała Międzynarodowa Organizacja Pracy wspierająca “Solidarność").

Poznałem wtedy wielu ludzi “Solidarności". Lech Wałęsa był moim bohaterem. Z Tadeuszem Mazowieckim rozmawiałem w warszawskiej oficynie, gubiąc uprzednio milicyjny “ogon"; byłem pod wrażeniem jego pewności i spokoju (dane mi było być przy nim, gdy zostawał szefem rządu; w blasku władzy widziałem tego samego skromnego człowieka. Z redaktorami “Tygodnika Powszechnego" rozmawialiśmy na poły konspiracyjnie, opuściwszy redakcję, bo była na podsłuchu. Sądziłem, że spotkam ludzi zalęknionych. Przeciwnie: moi rozmówcy z opozycji zdumiewali pogodą ducha i otwartością.

Poznałem też Jacka Kuronia. Gdy byliśmy potem, on i ja, ministrami ds. pracy, i negocjowaliśmy umowę w sprawie rent, przegadaliśmy wiele nocy. Przyznaję, nie tylko rozmawialiśmy, także piliśmy wódkę, opowiadaliśmy kawały, nawet śpiewaliśmy. Wydawał się chciwy życia, a zarazem smutny; niezwykle odważny - i mądry. Rzadkie połączenie.

Kiedyś w latach 80. zapytałem Wałęsę - było to po jego tradycyjnym wówczas wystąpieniu przed kościołem św. Brygidy - jak to się stało, że mimo represji i rozbiorów Polacy nie utracili tożsamości? Nie pamiętam, co odpowiedział. Moja hipoteza brzmi: bo nie utracili swej wiary. Tymczasem o Karolu Marksie za kilkadziesiąt lat mówić się będzie najwyżej na seminariach dla studentów filozofii.

Norbert Blüm (ur. w 1935 r., w rodzinie mechanika samochodowego), od 1949 r. członek związków zawodowych. Studiował filozofię, germanistykę, historię, teologię i socjologię. 1981-2000 wiceprzewodniczący CDU, 1982-98 minister pracy w rządzie Kohla. Artykuł napisał specjalnie dla “TP".

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2005