Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Działo się to w związku z głosowaniem w komisji prawnej europarlamentu nad nową dyrektywą o prawie autorskim na jednolitym rynku cyfrowym. Prace nad nią trwają od 2016 r. i idą w kierunku wzmocnienia obecnie słabej pozycji tych, którzy oryginalne treści tworzą, wobec dużych graczy, którzy czerpią zyski reklamowe z tego, że ich użytkownicy dzielą się owocem cudzej pracy kreatywnej.
Jasne jest, że skoro może to naruszyć interesy platform internetowych, podjęły one zmasowaną kampanię lobbingową i medialną. Na ostatnich etapach prac projekt dyrektywy złagodzono tak, by np. obowiązek dogadania się z organizacjami praw autorskich dotyczył tylko dostawców usług, którzy przechowują „dużą” liczbę utworów, a filtrowanie treści potencjalnie naruszających prawa autorskie było proporcjonalne – co oznacza np., że mały serwis nie musi korzystać z arcydrogich algorytmów filtrujących, którymi dysponuje np. YouTube. Podobnie z linkami np. do materiałów prasowych. Samo ich zamieszczenie nie powoduje konieczności uregulowania tzw. praw pokrewnych wydawcy danej gazety czy telewizji.
Procedowany obecnie dokument zawiera pewne mętne sformułowania i definicje niezgodne z resztą korpusu prawa unijnego. Należy nad nim pracować, aby wymuszał rozsądny kompromis i sprawiedliwe dzielenie się kawałkiem tortu reklamowego z twórcami, a niekoniecznie rzucał kłody pod nogi nowym firmom i projektom. Ale obecny raban z „podatkiem” i „cenzurą” służy tylko zagłuszeniu tych, którzy mogliby merytorycznie wymusić na brukselskich prawodawcach sensowne zmiany.