Dyktatura pustych słów

Po latach zaaresztowania „Polaka” w prawym rogu sceny politycznej, a „obywatela” w muzeum przykrych wspomnień z PRL, przydarza nam się właśnie zbiorowe przysposobienie do życia w społeczeństwie.

24.01.2016

Czyta się kilka minut

Demonstracja Komitetu Obrony Demokracji, Poznań, 9 stycznia 2016 r. / Fot. Paweł F. Matysiak / REPORTER
Demonstracja Komitetu Obrony Demokracji, Poznań, 9 stycznia 2016 r. / Fot. Paweł F. Matysiak / REPORTER

Nie znoszę swojej polskości. Weźcie sobie ten „naród” i go zjedzcie – mówił malarz Wilhelm Sasnal w niedawnym wywiadzie dla „Newsweeka”, wyrażając dystans wobec wykrzywianych pojęć rodem z XIX w. Jego wypowiedź jest echem wcześniejszych protestów przeciw byciu wtłaczanym w zbiorowe kategorie. Szczepan Twardoch mówił „Tygodnikowi”, że „w Polsce wszyscy nienawidzą Polski”. A Maria Peszek odrzucała patriotyczną waleczność śpiewając w „Sorry, Polsko”: „Lepszy żywy obywatel niż martwy bohater”. Zamiast przelewu krwi proponowała płacenie podatków i chodzenie na wybory.

Zmagania ze słownikiem określającym przynależność nie sąwyłącznie kłopotem ludzi młodych czy outsiderów. Wielu z nas, w różnym wieku, doświadcza teraz czegoś na kształt transferu: z uprawianej długo osobności przechodzimy, jeszcze nieśmiało i niekoniecznie chętnie, do przestrzeni wspólnej. PO starała się nasze zainteresowanie polityką osłabiać, a o tym, że ta jest grą zespołową, twardo przypomniały ostatnie wybory i zmieniająca się nagle rzeczywistość. Wiara, że można żyć poza państwem, zaczęła się wyczerpywać. Mamy do czynienia ze zmianą o niejasnych konsekwencjach, być może także pozytywnych. Np. Lech Wałęsa dostrzega jej pożyteczny aspekt – przebudzenie zainteresowania sprawami publicznymi. Nawet jeśli wynika ono z zaniepokojenia czy oburzenia, trzeba przyznać, że jest czymś nowym, nieegoistycznym i wykraczającym poza pielęgnowany wcześniej indywidualizm.

Czy obserwujemy więc właśnie narodziny nowego obywatela? Wyrażanie sprzeciwu to tylko epizod czy zapowiedź włączenia się w życie społeczne na dobre? Pod jakim hasłem odnajdziemy kiedyś tę zmianę w słowniku języka polskiego?

Europa i miasto to za mało

Dla tysięcy osób udział w demonstracjach organizowanych przez Komitet Obrony Demokracji jest pierwszym w życiu wyjściem na przysłowiową ulicę – debiutem w aktywności publicznej i wyrażaniu własnej polityczności. Przez 25 lat jedynym jej przejawem był przecież intymny akt oddawania głosu wyborczego (albo i to nie). Wkraczamy, na razie nieśmiało i nieporadnie, w sferę manifestowania poglądów. Aby móc to robić swobodnie, trzeba wpierw usunąć wiele zawalających drogę skojarzeń i słów. W powojennej historii Polski na ulicach widywało się komunistyczne pochody, potem demonstracje antykapitalistycznych awanturników, roszczenia grup zawodowych i ksenofobów straszących Unią Europejską jako matką szatana. Już samo uznanie ulicy za przestrzeń publiczną jest zatem odkryciem – wyzwalającym, ale nieoswojonym.

Podobnie z symboliką państwową i językiem. Przyjście na demonstrację z flagą, do czego zachęcają działacze KOD-u przypominając, że nie można dać jej zawłaszczyć narodowcom, wymaga przełamania skrajnych skojarzeń z kibolami i nacjonalistami, przełamania wstydu, a także pożegnania z subtelnością. Sytuacja długo nie wymagała udowadniania swojej polskości ani pilnowania objętej tym pojęciem przestrzeni symbolicznej. Otwarcie granic w Europie zwalniało nas nawet z pamiętania o swojej narodowości w kontekście międzynarodowym. Była ona raczej czymś, co się czuje i przeżywa po swojemu. Np. o siedemnastej 1 sierpnia – w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego – patrząc w niebo. Tak było, dopóki obok nie stanął chłopak z zasłoniętą twarzą i racą w wyciągniętej wysoko dłoni.

Dziś wyśpiewany przez Peszek manifest patriotyzmu pragmatycznego, czyli niespektakularnej, pozanarodowej odpowiedzialności uprawianej bez ceregieli, dla wielu wydaje się niewystarczający. Przynajmniej dopóki neutralność terminów takich jak „Polak” czy „państwo” jest zagrożona. Sasnal woli pojęcie „kraj”, ale ono jest zbyt ogólne, by dawało oparcie dla tożsamości.

W ostatniej dekadzie ważne było określanie się w pozanarodowych wymiarach: europejskim i miejskim. Jednak i one nastręczają kłopotów. Kryzys polityczny i gospodarczy Europy wiąże się z wątłością idei europejskości w ogóle. Ta wyobrażona, do której po 1989 r. dążyliśmy, była monolitem. A w rzeczywistości okazała się skonfliktowanym, szturmowanym przez obcokrajowców obszarem niepewnym jutra. Na takiej podstawie trudno definiować samego siebie.

Nowoczesne obywatelstwo rodzi się w miastach. Od aktywistów z Nowego Jorku po prężne społeczności biedoty w Bombaju to właśnie metropolie oraz jej mieszkańcy zaangażowani w rewitalizacje dzielnic, reformy komunikacji miejskiej i politykę mieszkaniową dają przykłady świeżego rozumienia polityczności. W Polsce te zjawiska także mają miejsce, ale nie są jeszcze ani klarowne, ani dominujące. Weźmy warszawską awanturę o przyjezdnych, którzy populacyjnie zdominowali miasto. Spór o to, kto naprawdę jest warszawiakiem, a kto się pod niego podszywa, przypominał groteskowe wystąpienia o „najmojszej prawdzie” z filmu „Dzień świra”. Nie dojrzeliśmy jeszcze do rozumienia, że przewagą dużych miast jest właśnie nieustanny napływ nowych ludzi, wymuszających zmienność, dynamizujących kulturę i umacniających różnorodność. Kpiąca wypowiedź ministra Waszczykowskiego o rowerzystach i wegetarianach była próbą dyskredytowania unikatowych dla miast, a hołubionych we współczesnym świecie cech: otwartości i odpowiedzialności, wyrażanych np. w sprzątaniu po swoim psie czy w niezanieczyszczaniu atmosfery. Politycy nie tylko ośmieszają się używając pojęć, których nie rozumieją. Robią coś groźniejszego – zagarniają i spaskudzają terminy niezbędne do pielęgnowania odmiennych postaw.

Nazwij się albo zgiń

Ciekawe jest podobieństwo haseł z reklamy sieci dyskontów Biedronka, niegdysiejszego sponsora reprezentacji Polski w piłce nożnej, z ulubioną futbolową analogią premier Beaty Szydło. Reklama mówiła: „Wszyscy jesteśmy narodową drużyną”, a pani premier powtarza, że jesteśmy drużyną biało-czerwoną. Również wszyscy.

Nota bene Polakom znacznie łatwiej się dziś dzielić na klientów Biedronki i tych kupujących w droższej Almie, bo lepiej wiemy, jak się utożsamić z grupą o konkretnym statusie finansowym i marką niż ze zbiorem wartości. Mówiąc wprost: łatwiej być klientem niż obywatelem.

Padające z ust polityków zaklęcia retoryczne działają jak reklamy: jednych przekonują, innych odstręczają jako propagandowe pustosłowie. Wszystkich, którzy nie chcą być objęci leksykalną dyktaturą, wyrzucają na margines. Zawłaszczając pojęcia uniwersalne – takie jak „polskość”, „naród”, „patriota”, a nawet zaimek „my” – zmusza się ich do przeprowadzki lub słowotwórstwa, a to znacznie trudniejsze niż pożeranie istniejących terminów.

Podstępność gry politycznej (jak już ustaliliśmy – prowadzonej w liczbie mnogiej) polega na tym, że dopóki nie uda się znaleźć słowa dość pojemnego, by pomieściło różnorodność poglądów opozycyjnych, przeciwnicy władzy pozostaną niedookreśleni. To prawie tak jakby nie istnieli.

Nowy obywatel efemeryczny

Trwa próba przymuszenia do przyjęcia jednej definicji tożsamości narodowej. Skutkiem tego staje się zagadanie najciekawszego i najważniejszego procesu, jaki właśnie zachodzi – rodzenia się wachlarza zniuansowanych postaw obywatelskich.

Ważną metodą obrony wydaje się bitwa o słowa: używanie ich w prawidłowym kontekście, przypominanie nienacechowanych znaczeń, oswajanie wyrażeń, które wydają się zbyt górnolotne. Czyli leksykalny odpowiednik przeproszenia się z flagą. Są też i tacy, którym słowa takie jak „ojczyzna” i „Polska” we wszystkich odmianach zostały obrzydzone. Muszą zatem szukać nowych. Słowotwórstwo może okazać się tu niezbędne.

Zaroiło się od zbyt łatwych analogii historycznych. One też utrudniają adekwatne nazywanie tego, co dziś przeżywamy. Podobieństwa są w jakiejś mierze złudne. Nie żyjemy w sterowanej pseudodemokracji, w warunkach prześladowań czy fikcyjnej ochrony prawnej. Ale w powietrzu i mediach krążą pojęcia daleko wykraczające poza fakty. Nie tyle opisują nasze położenie, co są pesymistyczną projekcją obaw o przyszłość. Ważne, by i one nie wpychały nas w anachronicznie rozumiane role.

Bo właściwie wszyscy – i ci wspierający nową władzę, i ci ją krytykujący – jesteśmy już ludźmi innego, nowego czasu. Dobrze, że możemy czerpać z rezerwuaru pamięci i pojęć walki o demokrację, ale najskuteczniejsze teraz będą narzędzia i pojęcia współczesne. Chociażby ten błyskotliwy, nieagresywny rodzaj dowcipu widoczny na transparentach podczas demonstracji KOD. Przypomina pacyfistyczny język internetowych memów, łatwo zrozumiałych i elektryzujących, ale też szybko zastępowanych nowymi. Bardziej chyba niż jedno określenie potrzebna jest dziś cała seria terminów o takim efemerycznym charakterze. Po latach zaaresztowania „Polaka” w prawym rogu sceny politycznej, a „obywatela” w muzeum przykrych wspomnień z PRL, przydarza nam się właśnie zbiorowe przysposobienie do życia w społeczeństwie. Za wcześnie na uniwersalny wspólny mianownik. Może się zresztą okazać, że w prawdziwie demokratycznym kraju obywatel niejedno ma imię. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2016