Dwaj panowie K.

Najważniejszych lekcji politycznych udzielił mi jako dziecku Aleksander Dumas.

23.01.2017

Czyta się kilka minut

​Kiedy pierwszy raz czytałem „Trzech muszkieterów”, nienawidziłem całym sercem kardynała Richelieu, i było to dobre. Później zacząłem rozumieć, że racje polityczne są po jego stronie i chyba życzy Francji lepiej niż moi bezmyślni nieco bohaterowie współpracujący mimowolnie z Anglią i Hiszpanią. Później rozczarowałem się i do niego, poznawszy, że właściwym autorem polityki kardynała był ojciec Józef, kapucyn, od którego wpływów i koloru habitu wzięło się określenie „szara eminencja”. To była dla wczesnego nastolatka lekcja porządnej polityki jako przeciwieństwa teatru. Z przodu statyści: królowie, wodzowie, mężowie stanu itp., a z tyłu, niewidoczni lub ledwie, główni aktorzy.
Dziś znowu o nim myślę, bo ten model już nie działa. Właściwa polityka nie jest zakulisowa, jej dawne ukryte zaplecze jest widoczne jak skarpetka wywrócona „na lewo”. Brudna polityczność wyszła na jaw, dzieje się w jasnym świetle, na oczach wszystkich, bezwstydnie i skutecznie. I nie powinienem być zaskoczony, gdyż mnie ostrzegano. Było to już dość dawno, w dzień, kiedy zobaczyłem w naszym bloku ulotki z fotografią kobiety, która chciała zostać premierem. Leżały na parapecie w korytarzu, na półpiętrze. Wracaliśmy z zakupów, moja żona też je zobaczyła i się wściekła. Dołożyła mi dwie torby, które niosła, do dwóch (cięższych), które niosłem ja, zebrała wszystkie kartki i włożyła sobie do kieszeni kurtki.
– Żadnej agitacji w moim domu! – powiedziała (za głośno). Ruszyliśmy w górę, ona gniewnie pomstując, ja (jak zwykle) zażenowany jej spontanicznym działaniem. Modliłem się, żeby nikt nas nie zobaczył i politycznie nie przygwoździł na klatce schodowej, gdzie echo poniesie naszą denuncjację po wszystkich piętrach. Nikt nie wyszedł, może przez wizjery w drzwiach patrzyli, ale za rękę żaden sąsiad nas nie złapał.
W mieszkaniu, ledwo złożyliśmy zakupy na stole w kuchni, ruszyłem do ataku pełnego żarliwej hipokryzji.
– Ty, maniaczka demokracji, niszczysz ulotki opozycji?! Wstydziłabyś się. Dom, nie dom, wszędzie trzeba dbać o wolną debatę, a nie tylko słuchać monologu swoich.
Stropiła się, bo dźgnąłem boleśnie.
– Idź, proszę, odnieś je tam – odparła. Opierałem się, że skoro zabrała, to powinna sama zwrócić. Ale krótko. I poszedłem na dół, mamrocząc, że zwykli ludzie zawsze muszą sprzątać po radykałach.
Sąsiadka stała przed parapetem, czytając ogłoszenie o terminie odczytu gazu. Nie było szans umknąć, a tym bardziej tłumaczyć, co robi ta twarz na zdjęciu w moich rękach. Spięty i gotowy do politycznego zwarcia wziąłem się do rozkładania ulotek w pierwotny wachlarz. Nie zaszczyciła mnie spojrzeniem ani ruchem głowy.
– Oni nic nie znaczą – powiedziała w końcu – ci politycy, co to, jak się ich zobaczy, to już wiadomo, co powiedzą i czego nie zrobią. Tu masz pan prawdziwą politykę, tak się ją teraz powinno robić.
Wskazała na kartkę z odręcznie napisanym zdaniem: „Kretynie, który znów wyrwałeś klamkę z drzwi wejściowych, jak cię dorwę, to skopię ci odwłok”. I poszła do siebie. Wtedy wydawało mi się to typowym przejawem ludowego pragnienia przemocy, która nagle i skutecznie zmusi innych do przestrzegania naszego ładu. Dziś widzę w tym proroctwo nowej polityczności, która powstała na naszych zdumionych oczach, trudna do opisania przez politologów, dostępna może jedynie dla pisarzy i psychoanalityków. Realność życia pociągnęła nas, ludzi, i zaskoczyła polityków; odjęła im mowę i moc. Nagle zobaczyliśmy „Kształty bez formy, cienie bez barwy / Siła odjęta, gesty bez ruchu” (T.S. Eliot, przeł. Cz. Miłosz). Nie wszystkim. Niektórzy zrozumieli lub przeczuli to wcześniej, a może tylko mądrość opowieści podpowiada im ruchy. Nie sterują z tylnych siedzeń ani zza kulis. Zdekonstruowali scenę polityki, czyniąc marginalnym wszystko, co centralne. Scena polityki jest tam, gdzie oni; reszta spóźniona biega za nimi albo zostaje na spalonym. Wyznaczają dziś oś właściwego konfliktu, która nie przebiega w Sejmie ani w mediach, ani w ogóle w obszarze polityki instytucjonalnej. Są figurami niepojmowalnej różnicy, od której wszystko się zaczyna i ściera bez końca; kobiece i męskie, żywe i martwe, swoje i obce... Są naszą koniecznością. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, profesor w Instytucie Literaturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego, od 2020 r. jego rektor. W 2010 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii „Eseistyka” za książkę „Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy”. Wydał również… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2017