Dusza zaklęta w języku

Natalka Babina: Duszy się nie wybiera, poznając nowy język. Duszy nie można się w ogóle nauczyć czy na nią zapracować. By ją w sobie odkryć, trzeba przejść długą drogę. Rozmawiała Marta Bartkowiak

29.11.2011

Czyta się kilka minut

Marta Bartkowiak: "Jeśli nauczysz się języka, otrzymasz nową duszę" - czytamy w "Mieście ryb". Czy w takim razie bohaterowie Pani książki, mieszkający w białoruskich Dobratyczach, na pograniczu kultur i języków, mogą sobie wybrać duszę?

Natalka Babina: Te słowa dotyczą prowadzonych przeze mnie obserwacji, kształtowania się duszy społeczeństwa. Gdy dorastałam, warunki życia na Białorusi nie pozostawiały możliwości wyboru tożsamości. Białorusini często uważali się za Rosjan, bo taka była edukacja, wykształcenie, władza. Oficjalnym językiem był rosyjski i po rosyjsku toczyło się życie codzienne. Był to język pierwszego obiegu, pozostałe stanowiły mniejszość. Wśród mieszkańców mojego kraju kwestia mowy pobudza podstawowe pytanie o tożsamość, czyli właśnie o duszę. Znając dwa języki, można w takich warunkach pójść różnymi drogami. Jeśli ktoś odgórnie narzuca wybór, jest to duża nieprawidłowość.

Oczywiście, duszy się nie wybiera, poznając nowy język. Duszy nie można się w ogóle nauczyć czy na nią zapracować. By ją w sobie odkryć, trzeba przejść długą drogę.

Jakim językiem posługiwała się Pani w domu?

W domu mówiliśmy językiem, którego nie potrafiłam nazwać. Wiedziałam tylko, że nie jest to rosyjski, który dominował w szkole. Dopiero gdy w wieku około 16 lat natrafiłam na książkę Tarasa Szewczenki "Kobzar", zrozumiałam, że język z mojego domu to ukraiński. Uświadomiłam sobie, że wychowałam się po ukraińsku, a kultura rosyjska od początku nie była moją kulturą. Polakom czasem trudno to sobie wyobrazić, gdyż są jednolici językowo. Białorusini i Ukraińcy są w zupełnie innej sytuacji i pytania o tożsamość zadają sobie bardzo często.

Kiedy wobec tego odnalazła Pani w sobie białoruskość?

Gdy uświadomiłam sobie ukraińskie korzenie, dostrzegłam, jak ważny dla mieszkańców naszego kraju jest język białoruski. Ze względu na rusyfikację i globalizację tożsamość białoruska ulega rozmyciu. Doszłam do wniosku, że tak nie może być. W podobny sposób, w jaki ja znalazłam swoją duszę, również naród i państwo, w którym żyję, powinny zachować własną. Dlatego robię wszystko, co w mojej mocy, by mieć w tym swój udział.

Bohaterki "Miasta ryb" także działają aktywnie, by ocalić swoją wizję świata, by ocalić Białoruś. Skąd jednak wziął się pomysł na taki tytuł książki?

Pewnego dnia spacerowałam z córką wzdłuż brzegu rzeki, gdy dziecko zauważyło pod powierzchnią wody coś, co określiło mianem "miasta ryb". Pomyślałam, że to piękna metafora dobra i zła, które przeplatają się w naszym życiu. Na wierzchu jest dobro, gdzieś na dnie zło - miasto ryb, które składa się z dwóch części oddziałujących na siebie. Nie mogą one istnieć oddzielnie, zupełnie jak w życiu nie da się oddzielić dobra od zła.

W Polsce Pani książka jest chętnie czytana i omawiana na spotkaniach. Jaka była reakcja czytelników na Białorusi?

"Miasto ryb" wzbudziło ciepłą reakcję. Ze względu na trudną sytuację językową na Białorusi rzadko dochodzi do drugiego wydania książki, w moim przypadku to się udało - drugi nakład też cieszy się popularnością. Białoruscy czytelnicy podeszli do lektury rzetelnie. Wskazali nawet autorce pewną niedokładność: w jednym z fragmentów napisałam, że bohaterka chwyciła się poręczy, mając rękę w gipsie. Początkowo zaniepokoiłam się takim błędem, lecz szybko pomyślałam o Robinsonie Crusoe, który kiedyś rozebrał się do naga, po czym włożył do kieszeni różne rzeczy. Skoro sam Defoe popełnił taki błąd, to i mnie mogło się zdarzyć.

Ważną rolę w książce odgrywa polityka, z którą zresztą ma Pani codzienny kontakt jako dziennikarka opozycyjnej, wydawanej po białorusku, gazety "Nasza Niwa". Czy poruszając tematy polityczne jako pisarka, czuje się Pani swobodniej?

Dziennikarstwo niezależne na Białorusi jest poważne: w kraju dzieje się dużo, ludzie interesują się polityką, więc i dziennikarze zajmujący się nią prezentują wysoki poziom. Niezależni dziennikarze polityczni są świetnie poinformowani i cieszą się szacunkiem w środowisku.

Sama, pisząc o polityce, nie czuję się dostatecznie kompetentna. Natomiast w powieści nie dało się uciec od tego tematu. Moja tłumaczka Małgorzata Buchalik, nawiązując do "Miasta ryb", stwierdziła, że w literaturze białoruskiej polityka pojawia się tak często jak w angielskiej opisy deszczu. Na Białorusi o polityce nie dyskutują tylko ludzie obojętni i krótkowzroczni.

Jak ocenia Pani dziennikarstwo na Białorusi?

Jestem dumna z naszego niezależnego dziennikarstwa i z mojej gazety. Dziennikarze "Naszej Niwy" są zdolni i odważni, choć pracują w trudnych warunkach. Według badań, aż 62 procent Białorusinów nie wierzy w państwowe media. Wielu z nich czerpie informacje z niezależnych mediów, zwłaszcza z internetu. Z serwisu rosyjskojęzycznej gazety "Biełaruś Siegodnia" (dawniej "Sowietskaja Biełaruś"), utrzymywanej przez administrację prezydenta, korzysta dziennie 4 tysiące osób - 25 razy mniej niż ze strony internetowej "Naszej Niwy".

Osobną kwestią jest niedostateczna znajomość języków obcych na poziomie umożliwiającym korzystanie z mediów zagranicznych, na przykład polskich - tu bariera językowa jest pewnym ograniczeniem.

W październiku napisała Pani w "Naszej Niwie", że język białoruski mógłby pozytywnie wpłynąć na sytuację ekonomiczną całego kraju. Wspominała Pani o kontraście wobec bardziej skonsolidowanej językowo Ukrainy.

Była to swoista prowokacja - przyczyny kryzysu finansowego są głębokie i leżą, oczywiście, zupełnie gdzie indziej. Prawdą jest jednak, że wydarzenia, jakie zaszły w kraju w wyniku historycznych okoliczności, odciągnęły Białorusinów od ich języka. Zauważam, że Białorusinów coś w środku gniecie, dręczy ich jakaś podświadoma udręka, poczucie winy, żal. Trudno im poczuć się ludźmi współczesnymi i aktywnymi, dlatego że zostali odłączeni od swoich korzeni. Uważam, że nie pozostaje to dziś bez konsekwencji w życiu codziennym. Historyczne losy narodu przekładają się w jakimś sensie na współczesną sytuację ekonomiczną.

"Nasza Niwa" to jedna z niewielu wpływowych opozycyjnych gazet białoruskich publikowanych w języku ojczystym. Początkowo była drukowana w zgodzie z tradycyjnym wariantem ortografii języka, tzw. taraszkiewicą. Dlaczego redakcja zdecydowała się przejść na oficjalną, szkolną wersję białoruskiego?

Historia "Naszej Niwy" to w dużej mierze historia Białorusinów jako narodu. W 1906 r. ukazał się pierwszy numer gazety. Od początku było to białoruskie pismo tworzone w ojczystym języku. W 1991 r., gdy wznowiono wydawanie tygodnika, drukowano go w taraszkiewicy. Była to tradycyjna wersja języka białoruskiego - symbol pewnej narodowej idei ojczyzny. Wtedy spełniało to swoją rolę w społeczeństwie.

Po dwudziestu latach państwo się rozwinęło, zmieniły się realia społeczne i, aby krzewić idee niezależnej Białorusi w jak najszerszym wymiarze, postanowiliśmy przejść na oficjalną wersję języka, tę, którą posługiwano się w szkołach. Chodziło o to, aby "Nasza Niwa" stała się bardziej dostępna dla białoruskiego czytelnika. Była to decyzja strategiczna i dziś już można stwierdzić z pewnością, że odnieśliśmy jako gazeta sukces. Nakład wzrósł trzykrotnie. Wzrosła także liczba odwiedzin naszej strony internetowej. Gdyby władze nie ograniczały naszego nakładu w druku, byłby on jeszcze wyższy.

Jak wyglądała praca w redakcji po nalotach milicyjnych w grudniu 2010 r.?

Spokoju nie ma: jak to zwykle na Białorusi, jak to zwykle w pracy dziennikarskiej. KGB kilka razy wzywało do siebie redaktora naczelnego. Otrzymał on od służb charakterystykę: "przebiegły". Było to dość zabawne. Obecnie sytuacja trochę się uspokoiła, lecz zdajemy sobie sprawę, że gdy tylko znów coś będzie się działo w polityce, ponownie dojdzie do nacisków na naszą gazetę. W jakimś stopniu wszyscy się do tego przyzwyczailiśmy.

Skoro to właśnie język nas definiuje, jego stan określać może wszystko, co robimy i kim jesteśmy. Dlaczego prezydent Łukaszenka prowadzi politykę zwalczania języka białoruskiego?

Myślę, że jego postawa to efekt błędnie pojmowanego populizmu. Przed dwudziestu laty Białoruś była w dużym stopniu zrusyfikowana. Prezydent przygotował ustawę, zgodnie z którą rosyjski stał się językiem oficjalnym. Spodziewał się masowego poparcia ze strony narodu. Jednak znalazła się wtedy grupa społeczna, która wywalczyła i ochroniła białoruskość - dziś ta grupa jest jeszcze liczniejsza. Myślę, że jeśli Łukaszenka rozumiałby istotę białoruskości, to nie byłby takim prezydentem, jakiego znamy. Los narodu byłby wtedy bardziej pomyślny, inny niż teraz.

W "Mieście ryb", niczym ostatni Mohikanin, wyraża Pani nostalgię za przeszłością. Co bezpowrotnie utraciło już Pani społeczeństwo, czego już dziś można żałować?

To trudna kwestia. Życie archaicznej społeczności było zupełnie inne. Wszystko koncentrowało się na pracy - ona była kategorią moralną i sposobem przeżycia. Dziś system pozwala czasem ludziom nie pracować. Myślę, że to źle. Tamta stara, archaiczna cywilizacja była bardziej ludzka... Wszyscy lepiej odnosili się do siebie - dotyczyło to rodziny, miłości, tradycji. Dziś życie rodzinne przybiera, jak się to czasem określa, nowoczesne formy. Jestem przeciwna takim zmianom, to dla mnie jakieś wynaturzenie całej europejskiej cywilizacji.

Również dlatego taką nadzieję pokładam w zachowaniu języka białoruskiego. On skonsoliduje Białorusinów, dzięki niemu nie dadzą się globalizacji. Zachowają duszę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Angelus 2011