Duda jako dobry glina

Wojna między prezydentem a prezesem ma w tle pytanie, na ile PiS-owi opłaca się radykalizm. A opozycja musi powiedzieć coś więcej niż to, że jest przeciwko wszelkim zmianom.

02.10.2017

Czyta się kilka minut

Święto Policji, Warszawa, lipiec 2016 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Święto Policji, Warszawa, lipiec 2016 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Kilka dni po ogłoszeniu przez prezydenta propozycji w sprawie reformy sądownictwa można już próbować uchwycić istotę nowej sytuacji. Nie jest to łatwę, gdyż całe zdarzenie ma trzy konkurencyjne opowieści: o ustawce, o zdradzie i o balansie. Każda z nich ma swoich wyznawców i jak to często bywa, każda może podsuwać cząstkę prawdy. Do każdej wypada jednak zgłosić poważne zastrzeżenia.

Z obozu przeciwników PiS-u od razu podniosły się głosy, że jest to pozorny konflikt. Teatr, który stanowi rozgrywkę wewnątrz obozu władzy, lecz nie zmienia niczego, jeśli chodzi o generalny kierunek – czyli odejście od demokracji. A przynajmniej takiej demokracji, jakiej do tej pory doświadczaliśmy i która (zdaniem wyznawców tego poglądu) jest jedyną zasługującą na swoje miano. W takim ujęciu jedyną motywacją prezydenta jest chęć poszerzenia władzy i osobista ambicja. Na tym ostatnim polu inicjatywa już przyniosła sukces, skłoniwszy scenarzystów „Ucha prezesa” do nowego podejścia do jego osoby. W skrajnym wydaniu samo weto miało być niczym anegdotyczna koza – stać się sposobem na poradzenie sobie z protestami. Ostateczne rozwiązanie nie różni się zaś niczym istotnym od najbardziej radykalnego projektu, który PiS zgłosił w lipcu. Taka interpretacja jest zgodna z logiką totalizacji konfliktu, w którym gra toczy się o najwyższą stawkę i może mieć tylko jedno rozstrzygnięcie – miażdżące zwycięstwo którejś ze stron.

Kaczyński ma się z kim liczyć

Zero-jedynkowe podejście jest zgodne również z przeciwną opowieścią – o zdradzie. Powielają ją szczególnie członkowie obozu rządzącego głęboko przywiązani do wizji jednoznaczności wszelkich działań. Oni również postrzegają politykę jako starcie bezwarunkowego dobra z wcielonym złem i kupili narrację Kaczyńskiego, która w taki właśnie sposób opisuje polski spór polityczny. Przekonanie o absolutnej jednoznaczności sytuacji i sensie wyłącznie radykalnych działań wiąże się też z samą strukturą zależności w PiS-ie. Uznaną władzę miał tam do tej pory wyłącznie prezes – nawet jeśli uważne oko dostrzegało, że w praktyce ma on świadomość istotnych ograniczeń własnych możliwości. O tym jednak, czy brać je pod uwagę, mógł rozstrzygać tylko on. Reszta musiała się dostosować. Warto przypomnieć sprawę opłaty paliwowej: najpierw posłowie PiS-u bronili jej jak niepodległości, by po tym, gdy prezes uznał, że to o jeden front za dużo, wycofać się i zamilknąć.

Od kilkunastu lat Jarosław Kaczyński nie spotkał się z sytuacją, że w jego obozie znajdował się jakiś ośrodek, z którego zdaniem trzeba się było publicznie liczyć – to znaczy przyznawać się do tego, że zrobi się coś innego, niżby się chciało. Do tej pory uwzględnianie poglądów innych odbywało się po cichu. Jeśli poglądy takie nie zyskiwały akceptacji, zaś sam zainteresowany się przy nich upierał i blokował plany prezesa, to uruchamiano mechanizm jego dyskredytacji. Był umiejscawiany „po ciemnej stronie mocy”, tracił legitymizację i jako ciało obce zostawał wypchnięty na zewnątrz, jak stało się np. z Ludwikiem Dornem, Pawłem Zalewskim czy ostatnio Kazimierzem Ujazdowskim.

Radykalne skrzydło w PiS-ie właśnie w ten sposób reaguje na to, co robi Andrzej Duda. W pierwszym wywiadzie po wecie Zbigniew Ziobro przepowiada prezydentowi rolę młodego komentatora politycznego. Na ostatniej prostej z Antonim Macierewiczem wysyłają do pałacu sygnały, które trudno traktować inaczej niż groźby skierowane ku prezydenckim współpracownikom. Tu pojawia się zasadnicza różnica w nowym układzie władzy – samemu prezydentowi nie można zrobić nic.

Zauważmy, że pozycja Ziobry jest zdecydowanie słabsza niż prezydenta. Jego wyborcza próba nastąpi wcześniej, a i bez niej, w przypadku rozpadu obozu władzy, to minister, a nie prezydent, może się pożegnać ze stanowiskiem w jedną noc. Tak czy inaczej, w głównym nurcie PiS-u widać konfuzję. Proces akceptacji tego, jaki jest dziś prezydent, wygląda na bolesny. Podważa to pogląd, że cała akcja jest grą pozorów. Same groźby nie zmieniły prezydenckiego nastawienia. Trudno też dostrzec w nich jakąkolwiek korzyść – wewnątrz psują krew, przeciwnikom z zewnątrz dostarczają amunicji. Podkopują też szanse na sukces takich inicjatyw, jak reforma szkolnictwa wyższego, od której liderzy PiS-u nagle się dystansują tylko dlatego, że firmuje ją wspierający prezydenta wicepremier Gowin.

Dlaczego im rośnie?

Szczególne wątpliwości wzbudza sondażowy efekt weta. Prawo i Sprawiedliwość od czasu sabotowania przez prezydenta ustaw poprawiło notowania i wyprzedza konkurencję, oscylując wokół 40 proc. poparcia.

Sprawa jest niejednoznaczna na kilka sposobów. Warto pamiętać, że przewaga sondażowa nie jest czymś, co ma charakter trwały – podlega własnej logice. Potwierdzają to wyniki niemieckich i nowozelandzkich wyborów sprzed tygodnia. W Nowej Zelandii rządząca Partia Narodowa po 10 latach utrzymała grubo ponad 40 proc. poparcia, ale nie zdobyła połowy mandatów. Stopniała jej przewaga nad Partią Pracy, która pod nowym kierownictwem odrodziła się i zanotowała bezprecedensowy skok poparcia w ciągu kilku zaledwie tygodni. Klęskę ponieśli dotychczasowi sojusznicy prawicy. Decyzja o tym, kto będzie nowym premierem, pozostała w rękach lidera małej partii, który w przeszłości wspierał rządy obu głównych sił.

Doświadczenia Niemiec też pokazują, że znaczna przewaga największej partii jest trudna do utrzymania. Potwierdzają to też światowe statystyki – gdy następuje rozdrobnienie konkurencji, nieuchronnie traci również lider, którego zwolennicy mają coraz mniej powodów do skupiania się pod jednym sztandarem.

Pomimo tych zastrzeżeń kluczowe pozostają dwa pytania: dlaczego notowania ­PiS-u są tak wysokie i dlaczego rosną? Twardy nurt w partii mówi, że skoro są wysokie, to wyborcy wysoko oceniają to, co PiS robi (także działania wywołujące szczególne protesty oponentów), i powinno się to kontynuować. Z drugiej strony, z punktu widzenia Dudy można uznać, że postępujący od czasu weta wzrost zaufania do niego samego przekłada się na poprawę notowań PiS-u. Wzrost taki potwierdza tezę, że gdyby nie najbardziej kontrowersyjne działania, notowania PiS-u byłyby wyższe już dawno. Właśnie złagodzenie kursu, którego przejawem jest weto, jest nadzieją na odzyskanie tych wyborców, których PiS pogubił wcześniej, prowadząc toporną walkę ze wszystkimi. Wiele osób mogłoby być zwolennikami partii konserwatywnej obyczajowo i opowiadającej się za zwiększeniem pomocy społecznej czy roli państwa w gospodarce. Jednak radykalizm poszczególnych kroków i ostentacyjna eskalacja konfliktów społecznych zniechęcała tych z nich, którzy nie dzielą wizji świata z Jarosławem Kaczyńskim.

Część wyborców jest w stanie tolerować słabości PiS-u, bo odczuwa pozytywne zmiany, a negatywy są dla niej odległe. Bez wątpienia wyjaśnieniem mocnej pozycji sondażowej jest to, że partia zabrała się za rozwiązywanie szeregu spraw, o których rządzący przez przeważającą część ćwierćwiecza zwykli mówić: „nie da się”, nie mając ku nim raczej serca niż możliwości. Stare porzekadło głosi, że kto nie chce, szuka powodu, kto chce, szuka sposobu. Lecz szukać to jeszcze nie znaczy znajdywać.

Pomysły PiS-u w wielu obszarach są chybione, w wielu innych zaś wyraźnie nakierowane na umocnienie własnej władzy, a nie na rozwiązanie realnych problemów. Jeśli ktoś jest przesiąknięty niechęcią do Jarosława Kaczyńskiego, będzie widział tylko takie kroki, lekceważąc pozostałe. Jeśli ktoś jest przesiąknięty zawodem względem III RP, zrobi zapewne dokładnie na odwrót. O wyniku wyborów przesądzą jednak ci, którzy udzielają partii warunkowego, chwiejnego poparcia. Paradoksalnie, im lepsza będzie sytuacja gospodarcza, tym bardziej będą oni doceniać kroki umiarkowane, a nie radykalne.

Niedźwiedzie przysługi opozycji

To, że prezydent ustawia się w roli rzecznika umiarkowanych, widać w wywiadach, których udzielił po wecie. Pytany przez dziennikarza na okoliczność mijających dwóch lat swojej kadencji, wymienił wśród osiągnięć takie projekty rządowe jak 500 plus, obniżenie wieku emerytalnego czy warszawski szczyt NATO. Jeszcze ciekawsze jest to, czego nie wymienił. Nie zająknął się o sprawie Trybunału Konstytucyjnego, mediach publicznych, reformie oświaty czy zmianach w wojsku. Widać, że nie ma ochoty się podpisywać pod tymi działaniami, które wywoływały największe protesty oraz które przeprowadzono najbardziej nieudolnie. W innym wywiadzie otwarcie deklarował nie tylko więź z PiS-em, ale też przynależność do jego umiarkowanego skrzydła.

Duda chciałby odgrywać rolę dobrego gliny, z której wypadła premier Beata Szydło. Jej pozycja słabnie, bo na stanowisku utrzymuje ją już tylko to, że nie jest Kaczyńskim. Ceną, którą za to płaci, jest stuprocentowa zgodność tego, co mówi, z wizją świata prezesa. Jednak rola dobrego gliny ma zwykle jeden warunek. Aby móc działać, musi mieć realną akceptację złego gliny (choć oczywiście nie ostentacyjną). Jak się wydaje, nie jest do tego blisko, ale i niespecjalnie daleko. Jeśli druga strona się spodziewała, że prezydent do niej dołączy, jak kiedyś Lech Wałęsa, na pewno będzie zawiedziona. Tak czy owak, prezydenckie deklaracje, w połączeniu z kluczowym narzędziem, jakim jest weto, oznaczają znaczące przesunięcie balansu na scenie politycznej. Można się spodziewać, że każdy kolejny krok sejmowej większości będzie musiał być planowany z uwzględnieniem możliwego sprzeciwu prezydenta.

Teoretycznie możliwy jest jeszcze scenariusz, w którym Duda przejmuje przywództwo nad PiS-em, prowadząc partię w stronę środka, a nie tylko lekko przesuwając balans. Do tego potrzebny jest jednak inny typ osobowości. Widać, że prezydent również ciężko przeżywa zmianę roli względem własnego obozu. I ma problemy z jakością zaplecza – zgłoszony przy okazji prezentacji projektów pomysł korekty konstytucji skończył się falstartem. Wszystko robione jest w atmosferze nerwowości – nie tylko osobistej. Przedsięwzięcie nie wygląda na zaplanowane, a główny nurt PiS-u odzyskał spokój.

Może jednak rozedrganie minie, gdy każdy dzień w nowej roli będzie ułatwiał sprostanie związanym z nią wymogom. Z czasem może też zwiększać się liczba osób, na których wsparcie Duda będzie mógł liczyć. Nieoczywistą rolę będzie odgrywać tu opozycja, która może uwiarygodnić prezydenta w oczach jego dotychczasowego zaplecza, lecz także wyrządzić mu niedźwiedzią przysługę. Sama w podejściu do propozycji prezydenckich jest podzielona, co skądinąd również można odczytywać jako grę w dobrego i złego glinę.

Lepszego PiS nie znajdzie

Za prezydenckim zwrotem stoi kalendarz wyborczy i logika rywalizacji w różnych wyborach. 40 proc. poparcia, które ma w sondażach PiS, dałoby mu szansę samodzielnej większości w Sejmie. 40 proc. w wyborach prezydenckich oznacza wyraźną przegraną. Dlatego przed prezydentem stoją inne wymogi niż przed parlamentarną większością. Konstytucja – która przy okazji ustaw zmieniających ustrój sądów znów okazała się dziurawa jak sito – tu rzuca rządowej większości kłodę pod nogi.

Nie znaczy to wcale, że prezydent staje się arbitrem. Jest dalej graczem jednej z drużyn, tylko w innej dyscyplinie. Niezależnie od wszystkich zaklęć, które zgłasza twardy nurt PiS-u, partia ta nie będzie miała innego wyjścia niż poparcie Dudy w kolejnych wyborach prezydenckich, jeśli nie chce zaznać goryczy porażki. To zagrożenie dziś wydaje się odległe, lecz będzie z każdym miesiącem coraz bardziej przemawiać do wyobraźni. Lepszego kandydata PiS już nie znajdzie. Oczywiście, że Andrzej Duda nie będzie w stanie wygrać tych wyborów bez PiS-u, ale i PiS nie będzie w stanie ich wygrać bez niego. Obydwie strony są na siebie skazane, choć dojście do porozumienia będzie trudne – zarówno psychologicznie, jak i z uwagi na różne banalne interesy, które na drodze takich porozumień zawsze stają.

Patrząc z boku, może to jednak w jakimś stopniu poprawić równowagę na scenie politycznej. Nie tylko dlatego, że porzucone zostaną najmniej przemyślane, najbardziej radykalne pomysły obozu rządzącego. Być może skłoni to również opozycję do myślenia o tym, co samemu chce się zaproponować, poza tym, że jest się przeciwko wszelkim zmianom. Do wyboru, przeciwko czemu należy protestować równie gorąco, co rzeczowo, z cichą nadzieją na wsparcie prezydenta, które zaś sprawy krytykować rutynowo, bez takich nadziei. To będzie już nowa gra – strony będą się uczyć nieznanych dotąd ról. Od zdolności i wprawy będzie zależało to, czy na ich wypełnianiu będą zyskiwać, czy też tracić. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2017