Duchowny w roli dziecka

Byłoby dobrze, aby Kościół - szanując powołanie mężczyzny do kapłaństwa - umiał docenić także inne jego dary. Tymczasem odnieść można wrażenie, że przejawy silnej woli i niezależności traktuje się jako zagrożenie dla cnoty posłuszeństwa.

27.02.2007

Czyta się kilka minut

W tekście ("TP" 7/2007) Tomasz Terlikowski zaproponował interesujące spojrzenie na kwestie poruszone wcześniej w artykule Michała Kuźmińskiego i Macieja Müllera ("TP" nr 6/2007), a związane z przyczynami kryzysu tożsamości kapłańskiej i porzucania stanu kapłańskiego. Terlikowski stawia tezę, że kapłanów dotyka szerszy problem cywilizacyjny: kryzys wzorów męskości i męskiej dojrzałości w ogóle. "Wieczni chłopcy", bojąc się odpowiedzialności, szukają przed nią ucieczki. Kondycja ludzka jest jednak taka, że każda decyzja wymaga wyboru, a każdy wybór - konsekwencji. "Ucieczka od wolności" skazana jest więc z góry na porażkę, o czym wiedzą jednak jedynie ludzie dojrzali. Przywilejem dziecięctwa zaś jest niewiedza. Wielu kapłanów pozostaje, zdaniem Terlikowskiego, w takim błogim stanie.

Czynnikiem kryzysu ma być też odwracanie w pracy formacyjnej w seminarium (i później) uwagi od pragnień seksualnych i takich tęsknot jak związek z kobietą, rodzina, ojcostwo. Zamiast więc uczyć kapłana, jak spożytkować swą siłę męską dla dobra wspólnoty i własnego powołania, proponuje się mu raczej "usunięcie [własnych pragnień], wyrzucenie poza nawias świadomości". Skutek to zniewieściały, androgyniczny, wydelikacony mężczyzna o "miękkim, kapłańskim głosie".

Należy więc troszczyć się - uważa Terlikowski - nie o tych księży, którzy pragnienie posiadania rodziny deklarują (znamię dojrzałości), ale o tych, którzy powołania do życia w rodzinie w sobie nie identyfikują (znamię infantylizmu).

Autor zdaje się jednak z pewną butą i nonszalancją wypowiadać o powodach, dla których niektórzy księża podejmują dramatyczną (nie wątpmy o tym) decyzję o zrzuceniu sutanny. Wymienia on te powody, które podali respondenci prof. Józefa Baniaka (a powtórzyli Kuźmiński i Müller): rozczarowanie instytucją, zawiedzione ambicje, niedojrzałość, praca ponad siły, niemożność dysponowania sobą samym. I komentuje: "Trudno poważnie traktować wyjaśnienie, że odeszło się od zakonu, bo przełożeni kazali pracować ponad siły, a do tego nie pozwolili iść tam, gdzie się chciało. Równie dobrze trzeba by wówczas uznać za powód do porzucenia żony fakt, że dzieci nie pozwalają nam realizować pasji, a żona domaga się obecności w domu...".

Niedopuszczalne jest, moim zdaniem, aby tak całkowicie pomijać perspektywę byłych księży i wywoływać ich tylko na komendę: "Niedojrzali, wystąp!". Mówią oni bowiem o instytucjonalnym Kościele rzeczy wielce niepokojące: z ich świadectwa wyłania się obraz instytucji totalitarnej i groźnej; instytucji, która nie szanuje naturalnych darów każdego ze swych sług, charyzmatów, które można i należy spożytkować dla dobra wspólnoty. Darów, podkreślmy, które pochodzą nie od człowieka, ale Ducha Świętego. Jaką drogą idzie Kościół, jeśli brukuje ją zmarnowanymi talentami?

Porównanie do rodziny wydaje mi się nie mniej niefrasobliwe. Owszem, mój mąż nie chodzi na randki czy "miłe spotkania z przyjaciółkami przy winie". Nie dlatego jednak, że takie tamy stawia mu życie rodzinne. Stawia mu je miłość. Co jednak istotniejsze, w rodzinie szanuje się zwykle talenty i dary, i dąży się raczej do ich rozwijania, a nie tłamszenia. Rodzina pyta: "jak możemy ci pomóc, żebyś był szczęśliwy?", nie zaś: "jak możemy ci pomóc, żebyś nas uszczęśliwił?". Pomiędzy powołaniem kapłańskim a powołaniem do życia w rodzinie zionie niepotrzebna przepaść: jedno buduje na posłuszeństwie bardziej niż na człowieku, drugie zaś na harmonii wszystkich elementów.

Terlikowski pisze: dojrzały mężczyzna "wie, a przynajmniej wiedzieć powinien, że idąc do zakonu decyduje się na poddanie swej woli przełożonym: że mogą oni podjąć decyzje, które mogą mu nie odpowiadać. Dokładnie tak samo jest zresztą w małżeństwie". Nie jestem przełożoną swojego męża, ani on moim. Dlatego pewnie wspólnie podejmujemy decyzje, zwłaszcza strategiczne. Czy kapłan, który nie uczestniczy w podejmowaniu decyzji, które go dotyczą, ma rzeczywiście szansę funkcjonować jak człowiek dojrzały? Czy nie jest on raczej utrzymywany w roli dziecka?

O tym zaś, która decyzja jest nieistotna, a która fundamentalna, powiedzieć mogą nam coś sami respondenci prof. Baniaka. A nie skarżą się oni na brak kieszonkowego czy dziury w skarpetach. Historia zakonnika zaś, który rozpoczął upragnione studia literatury klasycznej w ciężkich warunkach, a tuż przed ich ukończeniem został przeniesiony, znów je podjął, aby pod koniec studiów sytuacja ponownie się powtórzyła... i w końcu targnął się na swe życie - jest wstrząsająca. Czy łamanie ludzi, ich woli, powołania i lat ciężkiej pracy określa Terlikowski słowem "niekiedy"? Rzeczywiście, raz na kilka lat to zaiste "niekiedy". Wielce niedojrzały był zapewne ów zakonnik, który starał się w Kościele rozwijać z pożytkiem dla niego, a więc dla nas wszystkich, swój talent.

W życiu realizujemy więcej niż jedno powołanie. Czy też, mówiąc inaczej: mamy powołanie podstawowe (do kapłaństwa, do życia w rodzinie) i szereg powołań niższego rzędu, które jednak dla realizacji tego naczelnego są konieczne. Dobrze by było, aby Kościół - szanując powołanie mężczyzny do kapłaństwa - umiał rozpoznać i docenić inne jego dary. Tymczasem odnieść można wrażenie, że przejawy silnej woli i niezależności traktuje się jako zagrożenie dla cnoty posłuszeństwa.

I choć trudno nie zgodzić się z Terlikowskim, że kapłani nie są formowani do dojrzałości w męskości, to nie można pomijać faktu, iż ogólnie kościelna refleksja na temat sakralności płci kuleje. Jan Paweł II podjął zwycięską próbę przełamania manichejskiego paradygmatu myślenia o płci, ale dzieje się to na poziomie konstruktów teologicznych i egzegetycznych, o których większość wiernych, także księży, nigdy nie usłyszy. "Pieśń nad pieśniami" pozostaje księgą najrzadziej w roku liturgicznym cytowaną, a wielu wiernych, także księży, wciąż kojarzy płciowość w najlepszym razie wyłącznie z prokreacją. Niektóre moje studentki zwyczajnie nie mogą uwierzyć, że Bóg i Kościół pragną, by małżeństwa przeżywały swą seksualność najpełniej i najpiękniej, jak się da. A już mówienie o "modlitwie przed" zakrawa im na herezję. Dotąd słyszały jedynie o "pigułce po".

Dopóki więc do świadomości szeregowych sług Kościoła nie przebije się sacrum i piękno płciowości, dopóki konfliktować się będzie celibat i pożycie małżeńskie, dopóki mówić się będzie o czystości celibatariuszy (czyż więc pożycie małżeńskie, ponoć święte, jest nieczyste?), dopóty sami księża będą swą seksualnością skonfundowani. To, co nie zostaje przyjęte, nie może być przemienione. Aby móc zmienić kapłańskie przeżywanie męskości, najpierw trzeba w ogóle przyjąć płeć.

Terlikowski nawołuje do zmiany zasad wyświęcania i przyjęć do seminarium (przesunięcie granicy wieku święceń, "gęstsze psychologiczne sito dla kandydatów"). Czy jednak, zamiast podnosić próg, nie należałoby raczej zastanowić się, w jaki sposób Kościół może stać się przyjaźniejszy księżom? Zamiast rugować niezadowolonych bądź czekać, aż sami się wykruszą, czy nie powinien raczej odrobić lekcji z autorefleksji? Pozostając przy przywołanym przez Terlikowskiego porównaniu do życia rodzinnego: rzadko kiedy rozwód jest winą jednej ze stron, zwykle jest wynikiem dramatycznych i głębokich uwikłań, i zadawanych przez obie strony ran.

Pewien mój znajomy, od niedawna ksiądz, ma prawo do jednego dnia wolnego w tygodniu, lecz zwykle zmuszany jest w ten dzień do pracy. Zamierza pójść do "swojego biskupa", jak go określa, i mu o tym powiedzieć. Rzeczywiście, jeśli tego nie zrobi, za kilka lat będzie zmęczonym, sfrustrowanym, a co gorsza wypalonym kapłanem.

Zanim ocenimy byłych księży jako niedojrzałych dezerterów, warto najpierw zatrzymać się nad poważnymi deficytami w rozumieniu świętości płci w powszechnej świadomości Kościoła (księży i wiernych). Następnie warto zadać sobie pytanie, czy Kościół nie dał im się poznać jako struktura dokonująca gwałtów na ich woli, talencie i osobowości. Czy bowiem chcemy (my, wierni) kapłanów przepracowanych, sfrustrowanych, złamanych? Kapłanów, którzy nie mogą przeżywać swoich pasji? Kapłanów bezwolnych? Czy nie oczekujemy raczej, że Kościół będzie przyjaznym okiem spoglądał i na płeć, i na inne dary, jakimi Bóg obdarza ludzkość i każdego z nas?

Swego czasu ewenementem w skali kraju ogłoszono pewną zakonnicę, która... jeździła na wrotkach, telewizja zrobiła nawet o niej reportaż. Czy w Kościele, w którym naturalność, witalność i spontaniczność tak rzucają się w oczy, może być miejsce na dojrzałą, radosną płciowość, którą przecież cechują właśnie te elementy? Dlaczego tak cieszyła nas pasja narciarska Jana Pawła II, a tak zadziwia wysportowana osoba w habicie czy sutannie?

JUSTYNA MELONOWSKA jest psychologiem religii, doktorantką w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Zajmuje się teologią płci oraz filozofią seksualności i macierzyństwa. Przygotowuje pracę doktorską na temat kapłaństwa w Kościele katolickim obrządku łacińskiego w kontekście katolickiej teologii płci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2007