Duch i skandal

W pewnym momencie Janion zadała sobie pytanie, jak od samotności przejść do wspólnoty, od jednostki ku zbiorowości, z egotyzmu w międzyludzkie.

11.12.2016

Czyta się kilka minut

Edvard Munch „Wampir” / Fot. GOOGLE ART PROJECT
Edvard Munch „Wampir” / Fot. GOOGLE ART PROJECT

Pewien znamienny refleks naszej romantycznej przygody rozegrał się w ostatniej dekadzie XIX w. Otóż w Galicji pojawiła się konieczność i szansa postawienia pomników Mickiewicza (stulecie urodzin). Na pomnik krakowski zbierano we wszystkich zaborach. Stąd jedno z rozstrzygnięć odbywało się w Warszawie. Rzeźbiarz Antoni Kurzawa zaprezentował warszawskiemu jury projekt „Mickiewicz budzi geniusza poezji”. Na modelu wieszcz szarpał za połę anioła jak, nie przymierzając, w swoim czasie papieża. Projekt odrzucono jako nieprawomyślny. Wówczas autor wziął młotek i na oczach publiki rozwalił dzieło. Wkrótce potem dokonał życia w przytułku.

Dlaczego opowiadam tu tę znaną w Krakowie historię? Otóż gdyby profesor Maria Janion była rzeźbiarką (kto wie, wszak bliski jest jej żywioł formowania), na jej projekcie geniusz poezji budziłby wieszcza. Pierwiastek ludzki jest bowiem ważniejszy od literatury. Taki pomnik usunąłby warstwę papieru, która dzieli emocje od słowa.

Biografia symboliczna

Z perspektywy tej alegorii wszystko w życiu Marii Janion okazuje się nieprzypadkowe. Wileńskie dzieciństwo, bibliofagia, wojna, Uniwersytet Łódzki, tygodnik „Wieś”, krajowy romantyzm i „ten... hrabia... z dużym nosem, / któremu każda kobieta, / co ją ujrzał bez bielizny, / była symbolem Ojczyzny, / a łóżko ofiarnym stosem” (Boy-Żeleński, „Słówka”). Kto wie, czy wyzwolenie talentu Marii Janion nie stanowi największej z mickiewiczowskich pośmiertnych zasług, bowiem w 1962 r., wraz z wyjściem tomu „Zygmunt Krasiński. Debiut i dojrzałość”, Maria Janion odkryła gotycki romantyzm, a w konsekwencji – demonizm Mickiewicza.

I tu trzeba powiedzieć rzecz ważną: przełom antypozytywistyczny dokonał się w Polsce nie wtedy, kiedy go wszyscy lokują, lecz z ponad półwiecznym spóźnieniem. Nastąpił w owym 1962 r., wraz ze wspomnianą książką o Krasińskim. Z perspektywy pół wieku widać wyraźnie, co w praktyce oznaczało postawienie się neopozytywizmom, strukturalizmom, formalizmom, cybernetykom i wyznawcom nauki o literaturze opartej na zasadzie, że informacja jest to logarytm naturalny z prawdopodobieństwa stanów. To, co nie udało się przed wojną duchologom: Pigoniowi, Chrzanowskiemu, teraz chwyciło. Krótko mówiąc, Król Duch Polski zawitał na ćwierć wieku do IBL-u. I z nadania fantomowego Collège de France zaczął uczyć polonistów rozumienia, a nie przyrodniczego wyjaśniania.

To oczywiście żarty. Król Duch nie rozbił namiotu na pustyni. Objawiło się wówczas środowisko kryptonimowane jako Warszawska Szkoła Historyków Idei, zaistniał autentyczny intelektualny ferment – bodaj pierwszy po wojnie. Tu chcę przywołać pewien ówczesny tytuł: Bronisław Baczko, „Rousseau – Samotność i wspólnota”. Tytuł to także i dla kierunku refleksji Janion nieprzypadkowy. I ona zadała sobie pytanie, jak od samotności przejść do wspólnoty, od jednostki ku zbiorowości, z egotyzmu w międzyludzkie, od soliloquium do colloquium. Lecz dylemat ten rozwiązała całkiem inaczej. Kto wie, czy nie bardziej w duchu Jana Jakuba. Romantyzm frenetyczny nauczył Janion, że energią, która spaja jednostki w społeczeństwo, jest – z całą paletą ofert wszechmocy – zło. Odkrycie zła było odkryciem transgresji, a to z kolei rzuciło nowe światło na biografię duchową Polaków. „I Gombrowicz, i Miłosz zarzucali kulturze polskiej, że chyłkiem wymija problem zła, że nie chce się do niego wprost ustosunkować, a jeśli to czyni, to bardzo jednostronnie, że nie dostrzega jego wymiarów metafizycznych. (...) Zwłaszcza w literackiej figurze wampira Polacy (...) gwałtownie rozwiązywali swój problem zła, choć nie na długo, gdyż etyka chrześcijańska nakazywała zaniechanie tej poczwarnej formy walki przemocy z przemocą” („Wobec zła”, 1989).

Janion rozumie zło egzystencjalnie, nie tylko historycznie – i w tym sensie jest po stronie Conrada, wolnego, w jej przekonaniu, od „ograniczeń, jakie narzucała martyrologicznie rozumiana »kondycja Polaka«” (1986), wypierająca egzystencję. Można się tu z Janion zgodzić lub nie, a racje zgody mogą być tak różne, jak pozycja Norwida i Gombrowicza. Jasne pozostaje, że zmierzyć się z taką diagnozą można było dopiero w XX wieku. I tym sposobem w Gdańsku, miejscu pozornie marginalnym, a świeżo naznaczonym historią, narodziły się seminaria.

Ani katechetka, ani frustratka

Przełomowy charakter przedsięwzięcie to zawdzięczało użyciu – po raz pierwszy na taką skalę – nowego idiomu humanistyki. Wyłonił się on parę lat wcześniej, w pamiętnym tomie posesyjnym „Proces historyczny w literaturze i sztuce” (1967), a umocnił w „Słowackim mistycznym” (1981), przy czym rzecz szła nie tyle o nowatorskie tezy, ile o język. Zwrot polegał tu na odrodzeniu humanistyki jako intensywnej rozmowy o sprawach ważnych. Było to istne wyzwolenie – kto nie wierzy, niech zajrzy, jak Maria Janion prowadziła obrady. Nowy język przywrócił sex appeal polonistyce, po której nikt się już niczego żywego nie spodziewał. A jakby tego było mało, zaczął służyć nie toposom, lecz problemom, i to tym egzystencjalnie ciemnym: śmierci, obłędowi, lękom, samotności, nieoswajanym paradoksom. Nie jest to garnitur polonistyczny, zwłaszcza wtedy, gdy nosi się go z nonszalancko wywiniętą podszewką, wbrew krawcom od metody, na przekór nożycom akademickiej formy.

Za sprawą profesorki z IBL-u fetyszyzowany status „poważnego badacza” skapitulował przed entuzjastą lektury, nad myśleniem specjalistycznym zatriumfowało widzenie panoramiczne („wielkimi połaciami historii”, wedle formuły Miłosza). W miejsce humanistyki zdyscyplinowanej wkroczyła humanistyka charyzmatyczna, daleka od „profesorskiej historii literatury”, jak to w rozmowie z Janion sformułowała Anna Nasiłowska. Ta profesorska, w przeciwieństwie do profańskiej, nie jest opowieścią i nie czeka na odzew. Nie ma też ambicji uzdrawiania i tworzenia kordonu sanitarnego dla tabuizowanych tematów. Że przypomnę: „satysfakcja poznawcza jest jedną z najpotężniejszych w moim przekonaniu. (...) Wielokrotnie zdarzało się, że mówiłam o czymś i myślałam: przecież tego nikt nie zrozumie (...). A po jakimś czasie – jest jednak odzew. I widzę wtedy, że ktoś to przyjął, przemyślał, włączył w swoją całość. Rzeka płynie, ja jestem tą rzeką (...)” . Nie chodzi zatem o przeżycie transgresji, lecz nade wszystko intelektualnej wspólnoty. I tu pada niezapomniana wypowiedź o Genecie: „Ktoś musi za nas przeżyć nieskończoność pożądania i nieskończoność tragizmu takiego pożądania; ktoś musi nam powiedzieć o tym sposobie tragicznej transgresji”, najważniejsze jest podniecenie poznawcze przeżywane w zbiorowym transie intelektualnym.

Zdolność projektowania takiego transu i językowa rewolucja sprawiły, że Janion została mistrzynią. Papieżem z „Wylotu” („Prof. Misia: piramidy wzięte, a papież? / Ktoś: zapomnieliśmy papieża / Prof. Misia: to nic, wybierzemy spośród siebie”; Miron Białoszewski). Tak to skromna pani Misia od Romanowskiego z Berwińskim wyfrunęła z Pałacu Staszica i zawisła nad Polską.

By mógł się dokonać ten wzlot, trzeba było zapłacić pewną cenę. Powstać musiała książka o trójczłonowym tytule ze słowem „marksizm”. Rzecz w tym jednak, że marksizmu tam było jak na lekarstwo. Co więcej: była to pierwsza książka z widmem Marksa na zapleczu, w której figurowały dowcipy rysunkowe, dobrze, że przyzwoite.

Empiria i wampiria

Przed Marią Janion stanęła więc kwestia, jak połączyć wampira z procesem dialektycznym. Przebieg tej wariackiej syntezy jest zbyt skomplikowany, by go tu odtwarzać. Efekt znamy. Kluczową figurą dziejów Polski okazał się wampir. Słowacki byłby zachwycony. Król Duch zyskał nareszcie oblicze.

Pochodu ducha nie ma jednak bez formowania. Gdyby pedagogice Janion trzeba było poświęcić autonomiczny tekst, nazwałabym go „Nauczyciel jako nauczyciel”, z przekornym nawiązaniem do znanej tradycji tytułu, ale i znaczącą korektą. Uczenie nie jest w przypadku Janion zamiarem ani postawą, lecz czynnością fizjologiczną, światem, żywiołem dialogu. „Jeszcze teraz (...), pracując nad czymś, prowadzę z nią rodzaj sporu” – słowa Marty Piwińskiej rzucają ambiwalentne światło lampki nocnej na profesorskiego upiora w spódnicy, wbijającego zęby w książki uczniów. Żeńskiego Gustawa głodnego rozmowy.

Seminaria Janion wykształciły całą generację, która w historii współczesnej miała odegrać swoją rolę. Przyniosły szereg niezastąpionych wciąż publikacji, w tym cykl siedmiu tomów „Transgresji” czy artykuły w „Punkcie”, dały szlif intelektualny ludziom, którzy uczyli moje pokolenie. Otworzyły pole tematów, którego Wydawnictwo słowo / obraz terytoria po dziś dzień nie zagospodarowało książkami – mimo płodnej infrastruktury. Żeby to wszystko przeprowadzić, trzeba było akademickiego wallenrodyzmu, wyrażonego nie tylko w materii polityki, lecz przede wszystkim w konfrontacji spraw polskich z aparaturą badawczą humanistyki ostatnich dekad XX w. Historyzm bynajmniej nie wygasł, lecz wzbogacił się o antypsychiatrię.

I tak już miało zostać. Dość rzucić okiem na „tematy Janionowskie”, zestawione przez wychowanków („Księga Janion”), i przejrzeć listę bronionych pod jej opieką prac, by dostrzec, że kolejne fascynacje Marii Janion oraz jej uczniów, a zwłaszcza uczennic, narastają na poprzednich, przerastają nimi i stają się czymś zupełnie niepodobnym do źródeł, z których czerpią. Zyskują nie tyle pośmiertne, co fantomowe życie zapładniającej myślowo obsesji. „Projekt krytyki fantazmatycznej” jest z założenia nieskończony, a że w myśli Janion nic nie ginie i wszystko powraca, kumulacja znaczeń i tekstów postępuje. Tacy jak ja wyrastali pod owym dachówkowatym przykryciem.

„Głosy, które mnie otaczają”

„Nieustanna mania, by zatrzymać jak najwięcej (...) drobin. Robię wycinki i wkładam do teczek, które zalegają podłogę w pokoju romantycznym. Ewa Lipska powiedziała kiedyś, że ja piszę nowelki, rzeczywiście, (...) w tych teczkach są nowelki prawie już wymyślone. Czy ja je kiedyś napiszę – wątpię, ale myślę takim sposobem. (...) O co mi chodzi właściwie? Ciężka praca nad dystrybucją rzeczywistości. Cały mój wysiłek jest (...) skierowany na to, żeby opanować tę niesamowitą rzeczywistość (...). Żeby porobić w tej bibliotece ścieżki i dziurki” (Barbara Łopieńska, 1998). Unheimliche w bibliotece Janion ma się dobrze, a sama biblioteka nie przypomina labiryntowych konstelacji Borgesa. To kresowy metafizyczny świronek, upakowany po strop. Schron na papier, który zwabia duchy, przyciąga zasadę rzeczywistości, umożliwia macierzyńską straż nad tym, co było. A w środku wirujący stolik lektury, gotowy na jednoosobowe seanse. Duchy zresztą bywają podatne. „Pamiętam, jak czułam, że przychodził do mnie po śmierci profesor Wyka. Widywałam go właśnie tu, w tym oknie. Trwał tak na wysokości trzeciego piętra i ja pytałam go: (...) jak tam jest? No i nic, niczego się nie dowiedziałam (...)”. Wyka unoszący się za oknem Marii Janion nie rozstrzyga o nadprzyrodzoności; pozostaje – po korczakowsku rozumianym – delegatem nadzmysłowego.

Pani profesor żyje skądinąd w takim zgęszczeniu bezpostaciowych głosów, że sporadyczne odwiedziny milczącej a upostaciowionej plazmy nie zaburzają „pracy nad dystrybucją rzeczywistości”. Nie wszystko pozwala się dystrybuować bez zakłóceń. Na przykład szacunki Marii Janion, że da się do Europy wejść z naszymi umarłymi, okazały się zdecydowanie chybione. Albo do Europy, albo z umarłymi – tak się ten polsko-kosmiczny dylemat rozwiązuje. Z umarłymi trzeba pozostać u siebie, bo inaczej funduje się Europie eksport własnych trupów i obsesji, wystawiając odbiorcę na szwank, a trumny na lekceważenie. Owszem, można przebić tymi ostatnimi mur, lecz trzeba się w nich potem położyć. Romantyzm w Polsce bynajmniej się nie skończył, i z pewnością autorka „Zmierzchu paradygmatu” parokrotnie kwestionowała swoją pospieszną diagnozę.

Kobieta Północy

„Nie znam jakiejkolwiek opowieści o tym, jakoby Syreny kiedykolwiek śpiewały dla okrętu, który miałby na pokładzie kobietę. Mimo iż są one bardzo stare i tyle wiedzą o tym, co się dzieje i co się będzie działo na ziemi, pozostają jednak kobietami. Kuszą wyłącznie mężczyzn” – pisał badacz homeryckiego świata, Ernle Bradford. Maria Janion także pozostała głucha na głos Syren, śpiewających ponad mitem Śródziemnomorza. Jest człowiekiem Północy, mieszkanką Iwaszkiewiczowskiej „krainy krzyżów i chmur”, a w północnym pejzażu jej wyobraźni są i – nieprzypadkowe w tym klimacie – białe plamy (choćby Boy, Witkacy, Norwid, każdy z innego powodu).

Jedno pewne: kulturze polskiej w wizji Janion należą się żeńskie „Dziady”. A może jest nimi jej dzieło? ©


ELIZA KĄCKA (ur. 1982) jest absolwentką polonistyki i międzyuczelnianych studiów humanistycznych, współredaktorką antologii poezji najnowszej „Poeci i poetki przekraczają granice” (2011). Opublikowała książkę „Stanisław Brzozowski wobec Cypriana Norwida” (2012). Pracuje na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Członkini Zarządu Głównego TLiAM.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka, literaturoznawczyni, krytyczka. Autorka dwóch książek akademickich („Stanisław Brzozowski wobec Cypriana Norwida” oraz „Lektura jako spotkanie. Brzozowski – tekst – metoda”) i trzech prozatorskich („Elizje”, „po drugiej stronie siebie”, „Strefa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016